• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

o czym myślę jadąc na rowerze

Życie czasem potrafi przytłoczyć swymi problemami. Jazda rowerem ułatwia utrzymanie równowagi ....psychicznej. W poniższym blogu postaram się pokazać świat, który widzę z wysokości siodełka.

Strony

  • Strona główna
  • Batory i Jagiellonka
  • Olek i Helenka
  • Pan Twardowski
  • Sobieszczak i wiedenski torcik
  • wesola historia Augusta
  • Księga gości

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
25 26 27 28 29 30 01
02 03 04 05 06 07 08
09 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31 01 02 03 04 05

Kategorie postów

  • opowieści edka poloneza (17)
  • osobiste przemyslenia (14)
  • pamiątki po Żydach (6)
  • turystyka rowerowa (55)

Linki

  • profil
    • moje rowerowe trasy
    • traseo czyli gdzie byłem
    • więcej informacji o mnie..

Archiwum

  • Listopad 2020
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Maj 2020
  • Kwiecień 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Styczeń 2020
  • Grudzień 2019
  • Listopad 2019

Najnowsze wpisy, strona 3

< 1 2 3 4 5 >

Czy to jeszcze zima ?

Czy to jeszcze zima ja się zapytowuje?

 

 

 

Jeśli nie liczyć minusowej temperatury i krótkiego dnia to nic nie wskazuje na zimę. A miała być taka "trzydziestolecia". Pewnie jeszcze przyjdą śniegi i lodowate podmuchy wiatru, ale póki co cieszmy się tym co mamy. 

30 grudnia 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa  

Podsumowanie 2019

powoli zbliża się koniec 2019

 

 

 

 

 

   Rozpoczął się nieciekawie. Noworoczne ognisko odwołane z powodu deszczu. Tradycyjny wypad na Trzech Króli też nie odbył się ze względu na brzydką pogodę. Jakby tego było mało, to pierwszy raz na rower usiadłem dopiero pod koniec stycznia. Nie sądziłem nawet, że uda mi się przejechać więcej niż połowę ubiegłorocznych kilometrów. Czułem jakiś marazm lub „przejechanie”. Jacek też na początku roku odpuścił naszą wspólną jazdę. W każdy kolejny weekend co prawda starałem się dorzucić kolejne kilometry, ale nadal byłem do tyłu z poprzednimi latami. Powoli się rozkręcałem. Stawiałem bardziej na typowe turystyczne wyjazdy. Odkrywałem fajne i malownicze miejsca Podlasia i wschodniego Mazowsza.

   Maj to wypad na Białoruś. Zapomniane sowieckie klimaty i niezła przygoda. Wiosna to również trasa do Świętej Wody i Czarnej Białostockiej, o której myślałem od dłuższego czasu. Później już z górki. Maraton 24h z całkiem fajnym wynikiem. Kolejne trasy pod wschodnią granicę, choćby ten wzdłuż Bugu aż do Włodawy.

   Niby nic specjalnego, bez jakiś spektakularnych wyczynów, ale okazało się, że wykręciłem dużo więcej niż w ubiegłych latach. Wystarczy powiedzieć, że żadna tego roczna trasa nie przekroczyła 300km jednego dnia. Ale mimo to przełamałem kolejną jak dla mnie barierę.

   Poza rowerową przygodą należy wspomnieć również o projekcie pod tytułem; „Spotkania z Edkiem Polonezem”. Za pośrednictwem bloga oraz jego postaci mogłem opowiedzieć parę fajnych historyjek związanych z odwiedzanymi miejscami. Moje osobiste archiwum wzbogaciło się o kolejne set a może tysiąc zdjęć z rowerowych podróży. Niewielką część miałem okazję pokazać na forum strony Turystyka Rowerowa oraz na swoim profilu.

   Jaki więc był 2019 rok? Chyba mimo wszystko pozytywny. Przy najmniej w kategorii rowerowej. Co przyniesie i jaki będzie 2020 rok? Na odpowiedź będę musiał poczekać kolejne dwanaście miesięcy.

   Na dzień dzisiejszy zamykam rok wynikiem 11 499 km przejechanych w tym roku. Przede mną jeszcze trzy dni i mam nadzieję dokręcić kolejnych parę kilometrów.

 

 

28 grudnia 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   osobiste przemyslenia   2019   miniony rok  

Oj nie dobrze...

 

(stare brukowane uliczki  Tykocina) 

 

Jak to było ze szturmem na tykocinski zamek

 

 

-Oj niedobrze, nie dobrze Panie Edwardzie kochany.

-A cóżeś się Pan tak zmarkotniały nagle pojawił? Ludzi Pan straszysz i gołębie odganiasz. A cóż one biedne Panu zawiniły, że ode śniadania ich Pan odrywasz? Rozejrzałem się w około nie widząc żadnego ptaka w pobliżu.

-O jakich gołębiach Pan mówisz jeśli nad wodą siedzimy? 

 

 

 

(jeśli chce się, to piękno można znaleźć wszędzie, nawet w codziennym i przeciętnym widoku najbliższej okolicy) 

 

 

-Sprawdzałem tylko pańska yntelygencyję i spostrzegawczość. Bo coś ostatnio zagubiony Pan chodzisz tudzież jeździsz co gorsza. Kilka razy przemykał Pan obok z sakwami na swym rumaku  

i udawał, że ludzi nie poznajesz. Ja pana poznałem i chyba.. hmmmm... tak mi się zdaje, kłaniałem. Bez odpowiedzi z pańskiej strony. Inny by pomyślał, że woda sodowa lub jakieś inne lelum do łba, bomtom za wyrażenie, Panu uderzyła.  Po ciężarze właściwym toreb, wizualnie oceniałem, żeś Pan pustych przebiegów nie uskutecznialeś. Przypomnieć należy, że już kilka razy obiecał Pan odstawić te złociste, coś to o suchym tak zwanym popularnie pysku, słuchał Pan mych opowieści i nie miał czym swych rozdziawionych ust zwilżyć. Miałem obowiązek Pana poczęstować i przez co nadwyrężyć me skromne zapasy. 

 

 

 

(wnętrze synagogi w Tykocinie) 

 

-Jakoś nie pamiętam, żebym coś pił z pańskiej winnicy z wyjątkiem, tych słów spijanych z ust mądrości krynicy. Więc nie jestem Panu niczego winien Panie Edku. A powiem nawet, żeś to Pan mi jest winien podziękowanie, że oszczędziłem pański organ szczątkowy jakim jest wątroba.

-Mgli Pana czy masz Pan jakoweś rozterki? Bo nikt przy zdrowiu psychicznym nie robi takich  pelegrynacji umysłowych. 

-Raczej rozterki. Oj nie dobrze Panie Edku...nie dobrze. 

-A z jakiegoż to Pan masz je powoda, te swoje rozterki i głos się Panu łamie Panie Lang kochany? Mam tylko wielką nadzieję, że nie są to tak zwane rozterki miłosne. Bo jeśli z tego, że "kałamarzy" i miętówek cen podnieść mają,  to faktycznie możesz ręce Pan załamywać. Jeno wypadało by się tylko władz teraz zapytać... Jak tu żyć premierze? Jak tu żyć, gdy pierwszej pomocy produkty drożeją? 

 

 

 

(czasem wystarczy zatrzymać się na chwilę, żeby zobaczyć coś pięknego w tej zwykłej codzienności) 

 

Teraz ja spojrzałem na Edka, widać wzrokiem wioskowego głupka, bo mi odpowiedział. 

-Tak zwany zestaw farmerski. Landrynka i setka o poranku. Widać nie słyszał Pan o nowym pomyślę naszych prawomyślnych, żeby za cukier więcej płacić.

-E tam, tym się nie przejmuję, nie moje zmartwienie. Są ważniejsze sprawy niż ankoholowe poranne biesiady.

-A z tym nie zgodzę się z szanownym Panem. Nic nie może być ważniejsze od porannego śniadania. Jedni jadają jajka na bekonie a innym na landrynkę grosza tylko starcza. Więc są to naprawdę życiowe dylematy. Zjeść landrynka czy bez zakanszania.

Przewróciłem ślepiami i nie ciągnąłem egzystencjalnego Edkowego tematu.

-Wiesz pan Panie Edku, co mnie tak smuci?  Otóż fakt pewien. Nasze miasto jest jakby tu to powiedzieć. Jest jakby nijakie. Nie ma zabytków, żadne starożytne ruiny nie odkryte lub jak w Grecji na nowo nie wybudowano. Bitew tu nie było i przez to w historii się nigdzie nie zapisało. Inaczej się ma choćby z takim małym Meżeninie lub ciut  większym Tykocie. A nasz Zambrów? Ot szary i nijaki.

-A co Pan za bzdury rozmawiasz i siejesz okropny defetyzmu obraz. Zambrów bezbarwny? Toż to grzech śmiertelny. Już miałem przypiąć Panu łatkę nieuka, ale sam Pan powiedziałeś, że w podręcznikach nic na jego temat nie znajdziesz. Znaczy Zambrowa a nie Pana Panie Królak kochany.

 

 

(jedna z nielicznych kapliczek na terenie Zambrowa. Wybudowana pewnie na początku XX wieku) 

 

Mimo uszu puściłem jego docinki i byłem ciekawy o czym to będzie chciał mi opowiedzieć?

-O zabytki starożytne faktem będzie trudno z powodu wielkiego pożaru jaki nasz kochany Zambrów kilka raz nawiedził. Trzeba Panu wiedzieć, że pałacyki i dworki w samym mieście oraz malowniczej to okolicy były jak to mówią dżewiane i przez to podatne na puszczenie z dymem. Nasze pradziady musisz Pan pamiętać bardziej na obsługę podróżnych stawiali niż na miejsce utarczek. Weźmy choćby ten pański tykociński zamek. Jeżdżą ludziska oglądać co roku bałomutną blage. Sienkiewiczak a za nim świat kina stworzył historię jakoby ten zamek był zdobyty, gdy w rzeczywistości wszystko w Zambrowie przy kuflu złocistego się odbyło. Swoją drogą okropne mam pragnienie i czuje jakowąś to fotomorgane w postaci odcisniętej puszki w pańskiej rowerowej sakwie. 

Co było robić, jak tylko wyciągnąć piwo, które miałem ze smakiem wypić przed telewizorem. Ale jak to mówią lepiej spragnionego napoić niż go później żywić. Dałem i zagłębiłem się w jego opowieść. 

 

 

-Trzeba Panu wiedzieć, że ten zamek to nigdy miał nie być w Radziwiłłach rękach jeno mój nieszczęsny stryjecznego dziadka ciotki bliski kuzyn w gamoniowaty sposób przekazał Bogumiłowi. Otóż w rzeczy samej od kilku miesięcy trwało oblężenie zamku przez pospolite łomżyńskie ruszenie. Jak może pan rozumiesz, takie oblężenie trwa na zasadzie siedzenia pod murami. A żeby siedzieć trzeba mieć za co i przy czym w rzeczy samej. Więc na gościńcu między Tykocinem a Warszawa w jedną stronę a do Wilna w drugim kierunku ruch był niemiłosierny. Jak nie wojska to tabuny opryszków jeździło. Taki Zambrów był natenczas bardzo częstym świadkiem przemarszów wojskowych. Posiedział taki pod murem tydzień i do wyrzucania obornika musiał już szybko wracać. Albo mu się trzoda akurat się prosiła i ktoś musiał odebrać te mnogie potomstwo. Karczma więc na wylocie na Ostrowskiej ulicy miała wzięcie. Poza tym na rynku handel szedł niezmały bo tu się nawet sprzedawało kolumnę warszawską w połączeniu z toruńskim tramwajem.

 

(władze jak mogą tak starają się coś zmienić w szarym wyglądzie miasta) 

 

Zwilżył usta moim zdobycznym piwem i ciągnął swoją tyradę. 

 

-Otóż będąc w drodze powrotnej z Wilna w kierunku Warszawy książę Radziwiłł ten szwedzki sprzedawczyk wziął się i zatrzymał na piwo w tej  wspomnianej zambrowskiej karczmie. W tym samym czasie na jarmarcznych zakupach był pan Oskierko głównodowodzący zielonymi ludzikami, którzy w wojenkę bawili się w okolicach Tykocina. A że w wymowie był nie bardzo tego, bo mu na Dzikich Polach kozaki język uchlastali. Bełkotał więc i darł ryja niemiłosiernie a jego ustami był właśnie mój daleki praprapra kuzyn Zabłocki Hieronim. Rodzinna historia mówi, że ten był biegły w słowach, lecz opój przeokrutny. I wiele spraw mylił w pijackiej malignie. Wysłał więc Oskierko swego ordynansa na negocjacje z Bogumiłem w polubownego załatwienia  sprawy. Usiadł więc Hieronim z nakazem dowódcy ustalenia honorowych warunków. Pili ze dwa dni i noce, zmieniali koncepcje. Raz Bogumił był gotów oddać Tykocin we władanie królowi innym razem Oskierko zabłockimi ustami i gardłem odstawał od murów obleganego zamczyska.  

-Muszę Panu Panie Edek przerwać na chwileczkę. To jest potwierdzone i ma jakieś zapisane ślady?

-Patrz Pan. Puszka jest pusta. Nie pił może z niej przez moją nieuwagę? 

-Nie, nie piłem i zadałem Panu pewne pytanie.

-Jakie to mogły być znowu zapiski? Nie dość, że byli w ankoholowym wirze to jeszcze jak mówiłem pożar karczmę strawił, więc nawet gdyby coś tam było to poszło by z dymem. Poza tym nie wypada nawet wspominać to Hieronima potknięciu. Otóż po dniach pięciu wytoczył się z karczmy i z anielskim uśmiechem wziął i się wtoczył do dowódcy kwatery. Yymmmhhhyuummm … rzekł Zabłocki. Na co Oskierko wybałuszył swoje ślepia i dawaj rwać kudły na piersi. Jako, że na głowie był co najmniej tak gładki jak Pan panie Lang kochany i dawaj się rzucać pod drzwi jak to później Matejek malował. 

-Co się stało Panie Edku. Co też to powiedział Hieronim dowódcy swemu na wpół niememu?

-W swym pijackim dialekcie wyznał triumfalnie, że Tykocin oddał za transport mydła i pola uprawne w Inflantach dalekich. Padł przy tym jak ten wój spod Maratonu, stąd się wzięła nazwa Sędziwuje a później pijackim snem sprawiedliwego zasnął na dni parę. Bogumił nie był w lepszym stanie, lecz jakiś cyrograf z pieczęcią hetmana i bazgrołami w Tykocinie harcerzom pokazał. A,że te nie bardzo były czytate więc na dobre słowo od oblężenia odstali. Po roku Oskierko dał łupnia Radziwiłłowi w polu, lecz o zambrowskiej biesiadzie i jej ustaleniach żaden nie chciał wspominać. Długi czas w karczmie stał stół w rogu z wydrapanym na  blacie planem tykocińskiego zamku oraz przy nim kreskami wypitych kolejek. Nie ma co prawda śladów materialnych, ale wkład w historię jest niezaprzeczalny. Teraz kosztem Zambrowa Tykocin się na turystach bogaci. Swoje pięć groszy dorzucił też ten wieszcz narodowy co to na pokrzepienie Polaków historyje pisał. Nie chciał takiej pijackiej przedstawiać propagandy więc ten szturm i śmierć w murach Radziwiłła przedstawił. 

Jeśli w unesko była by taka pijacka kategoria to można by Zambrów wpisać śmiało na listę ludzko-historycznego dziedzictwa.  Więc nie martw się Pan, jak kto mówi, że Zambrów nie wpisał się do annaów historii. Taki ktoś po prostu nie zna jej i nigdy nie pozna. 

 

 

Podbudowany odrobinę tymi historycznymi wywodami, zostawiłem w podzięce pełną i nienaruszoną puszkę piwa memu rozmówcy Panu Edkowi Polonezowi. Tak więc to wielu wypłynęło na tym szarym i nijakim miasteczku jakim to Zambrów określają. Zabłocki, Sienkiewicz a nawet Matejko o samym Tykocinie nie wspominając już w ogóle.

26 grudnia 2019   Komentarze (2)
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   zambrów   Zabłocki   Radziwiłł   Zamek tykociński  

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia

19 grudnia 2019   Dodaj komentarz

Pan Edek opowiada o ...

 Kobita z tak zwanymi jajami a nie zapałkami.

 

 

 

Nigdy nie interesowałem się z czego Edek żyje i gdzie pomieszkuje, więc przy pierwszej okazji jaka się nadarzyła nieśmiało zagadnąłem sławnego kloszarda.

 

- Panie Edku, znamy się co prawda niezbyt długo, ale widzę w panu człowieka renesansu. Zna się pan na sztuce, z historii mógłby pan dawać wykłady. Co się stało, że można by rzec, że trafił pan poza margines?

 

 

(pomnik księżnej Anny Jabłonowskiej z Sapiehów w siemiatyckim parku)

 

 

Jak to miał w swym zwyczaju popatrzył na mnie nieobecnym trochę wzrokiem i odezwał się swym sznapsbarytonem.

-O jakim Pan marginesie mówisz? Mam gdzie spać, na głowę mi nie kapie. Ze szczurem o chleb nie muszę walczyć. O spłatę hipoteki też nie muszę się martwić. Jeśli tak pomyślę to może ten margines jest moją enklawą, a to Pan jest poza marginesem szczęśliwego życia.

-Muszę przyznać, że wiele mądrości z pańskich słów płynie. Tylko raczej nie chciałbym pędzić aż tak beztroskiego życia jako to pan widzie. Coś nie wyszło czy taki postawił sobie cel w życiu?

-Znowu będziesz pan zmuszony o suchym , pardom za wyrażenie pysku posłuchać kilku słów wykładu. Lecz gdy tak na pana patrzę to się zaczynam zamartwiać, że zbyt mocno się pan tak umartwiasz, przez co i ja tracę tak zwane siły witalne.

-Już bez przesady. Kwitniesz pan jak ten kwiat paproci. Musisz pan uważać co by pańskiego wianka nie zerwała jakowaś waćpanna.

-Krygujesz się pan i z mej marnej fizjonomii ksiuty sobie prawisz. Nie przystoi to nabijać się z garbatego, że za kołyskę robi. Kiedyś miałem powodzenie u pci przeciwnej całkiem to nie małe. Podobno już szczery i nieskrępowany uśmiech na nie działał. Lecz latko to lecą a mnie albo uśmiech przygasł albo brak górnych jedynek sprawił, że damy z krzykiem ode mnie pomykają.

-Stawiał bym raczej na te smutne oczy a nie rak uzębienia.

-Ładnie żeś pan wybrnął z tego przykrego tematu. Za to opowiem panu przypowieść o pewnej białogłowie co to kiedyś bardzo , może nawet zbyt mocno się w sprawy naszego regionu zaangażowała. Może nie na tak wygodnej jak moja ławeczce, lecz w sumie w parku też skończyła.

-Ooooo czyżby ktoś z dawnej familii szanownego Pana?

 

 (kościół w Siemiatyczach)

-Jakby tak poszperał w annałach i metryków stanach, to może bym się i poszczycił przez nią z skoligoceniem z królem Madagaskaru. Bo trzeba panu wiedzieć, że przez dzielenie łoża ze swej świętej pamięci mężem, kuzynką francuskiej monarchii była. Zacną i mądra kobitką była i do tego ponoć całkiem niebrzydką. Z bardzo zamożnej rodziny się wywodziła i poza posagiem w postaci kilku kufrów kołder i ręczników frote wyniosła również nieprzeciętną wiedzę z nauk przyrodniczych oraz ekonomii. Jak to błękitnokrwiści w zwyczaju miewali, młodą pannę za starego dziada wydali. Chociaż jak na nas patrzę, to wiek tego dziadygi dziś trochę inaczej wygląda. Po pięćdziesiątce już Kajtkowi było jak Anie Paulinę brał za swoją żonę. Dziatwy jej po sobie nie zostawił za to to długi i cały majątek w ruinie. Trzeba odrobinę zdradzić więcej wiadomości bo się pan mi przyglądasz jak małoynteligentne dziecię. Akcja działa się u schyłku przedrozbiorowej Polski. Anna Jabłonowska po o niej to mowa mimo kłód rzucanych pod jej zgrabne nóżki wzięła się za robotę. Doradców finansowych nieboszczka męża poszczuła psami. Lewych urzędników ciągle na zusowskich będących zwolnieniach też pognała w tak zwane ...pardom, ale przez dobre wychowanie nie będę się wypowiadał.

 

 

 (jedna z kilku cerkwi)

 

-Można rzec, że kobita z jajami a nie z zapałkami była. A gdzie to ona urzędowała? Mówił Pan o naszym regionie a jakoś nie mogę jej sobie umiejscowić. Zambrów a może Poryte Jabłoń?

-Nie kompromituj się pan proszę. Zaraz nieboszczkę księżną Annę Mazowiecka wciągniesz w te konszachty. Dziw mnie czasem bierze czegoś się pan uczył na lekcjach historii?

-Oj Panie Edku kochany, przy panu naprawdę czuję się nieukiem. Z drugiej strony komu i na co potrzebna ta wiedza?

-Na to, żeby nie skończyć jak Anna i wyciągnąć z jej życia pożyteczne wnioski.

Po pierwsze nie poddawać się przeciwnościom losu. Po drugie mieć w życiu pasję poza poza zwykła pracą. Trzecie nie ufać ni bankom i władz obietnicom. Bo trzeba panu wiedzieć, że księżna Anna z Sapiehów była przyrody pasjonatką. Kwiatki i robaczki po łąkach szukała pod rękę z zapewne znanym panu choćby z Ciechanowca księdzem Klukiem równie na punkcie przyrody nieźle zakręconym. Więc jak wieść gminna niesie w czystych tylko yntencjach o pszczółkach i kwiatkach długie nocne rozmowy rodaków wiedli. Za sprawą księżulka oranżerie i biblioteki w swych włościach stawiała. Dzięki nim takie Siemiatycze stało się tak sławne, że cysarz szwabski wespół z carewiczem na wycieczkę się zapisali. Ciastkami z kawą ich tam przyjmowała za co jej rozbiorem kochanej Polski te szuje się odwzajemniły. Jakby tego mało nieszczęścia jej było na kredyt we frankach ją namówili. Niby państwo miało gwarantować stałą franka cenę. Gdy to po rozbiorach bank spłaty zażądał, w głębokim poważaniu mając umówioną cenę. Podobnież mały druczkiem coś tam wysmarowali i jeśli chce się sądzić to trybunału kazali się odwołać. Ten na tyle był skorumpowany, że większość Anny majątków pod młotek oddano. Wraz z ruiną folwarków przyszła również niewola Korony, co też sprawiło, że na zdrowi podupadła.

 

 

 

 (nowa cerkiew na wzgórzu. Ogólnie Siemiatycze leżą na wzgórzach)

 

 

-Przykro to słyszeć szanowny Panie Edwardzie. Ale nie sądziłem, że już w tamtych to czasach banki klientów na franki przekręcały.

-Zawsze tak było od fenickich czasów, że jeśli państwo za coś ręczy to sprawdzaj czy jeszcze portfel w tylnej kieszeni nosisz.

Ale tak się rozgadałem, że nawet nie zauważyłem, że mi herbatka z kapką aronii wystygła. Proszę się nie wzdrygać na ten fioletowy kolor w mej manierce. To mikstura, jaką w zielniku księżnej Anny kiedyś wyczytałem i podobno dobrze robi na bóle lędźwiowe. Jedynie nie doczytałem, czy mam się nacierać czy spożywać w płynie.

 

(Kasztel-ik w pobliżu Siemiatycz. Jedni uznają to za koszmarek, inni są pod wrażeniem pasji właściciela obiektu)

 

Wyjaśnić by należało o kim to była dzisiejsza opowieść. Chodzi więc o księżnę Annę Jabłonowską z Sapiehów. Wielką reformatorkę, za której to sprawą Kock i Siemiatycze pod koniec XVIII wieku stały się ważnymi ośrodkami w tzw „państwie jabłonowskim”. Próbowała zreformować życie wiejskich chłopów jak również miejskich instytucji. Niestety rozbiory Rzeczpospolitej i nieszczęsny kredyt sprawiły, że utraciła większość dóbr rodowych.

 

 

17 grudnia 2019   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   Podlasie   edek polonez   Siemiatycze  

Houston mamy problem

 

Houston mamy problem

 

 (tym obecnie jeżdżę. Aluminiowa rama, osprzęt shimano altus. Wiek oceniam na jakieś 10lat)

 

 

 

Przyjmimy, że od 20 lat jeżdżę rowerem. Gdy zaczynałem rowerową przygodę wybór rowerów nie był zbyt wielki. Na rynek wchodziły "górale", które były szałem. Dzieciaki chciały bmx-y a ja nie miałem pojęcia czego chcę. Chyba tylko tego, żeby siodełko było miękkie. "Chinol" oraz pierwszy "krosiak" miały 26" koła i poza kolorem ramy niewiele się od siebie rózniły. Oczywiście na pierwszy rzut oka. Co prawda manetki przerzutek się były bardziej nowoczesne, ale jakoś nie przywiązywałem do tego wagi. Jeździłem po okolicy i było fajnie. Dopiero gdy mój nadworny mechanior coś zmienił w suporcie to świat stanął przede mną otworem. 100km mogłem robić w każde sobotnie popołudnie a w niedzielę to nawet i więcej.

 

 

(Kross evado. Kosztował ponad 2 tys zł i co z tego gdy zastąpiłem go rowerem za 500zł) 

 

Przy zakupie kolejnego z rowerów siadłem do kompa i przestudiowałem co mi najbardziej odpowiada i na co powinieniem zwrócić uwagę. Poza tym, że siodełko już nie musi być miękkie bo przez te lata część ciała stykająca się z nim stwardniała, to warto by było kupic rower na większych kołach. Znajomi zaczęli sie ze mnie naśmiewać, że jeżdże na dziecinnym rowerze. Hamulce tarczowe...koniecznie bo staję w miejscu. Amortyzatory? A jakże!!! W końcu dziury i wyboje nie będą mi straszne. I oczywiście bagażnik. Okazało się, że model, który sobie wybrałem nie ma przewidzianej możliwości montażu bagażnika. Ale mechanik Zbyszek poradził sobie z tym. Hamulce tarczowe po sezonie wymienić trzeba bo klocki piszczą niemiłosiernie. Amortyzatory włączałem od wielkiego święta, a żeby je zablokować trzeba było zatrzymać się. No i generowały również dodatkową wagę. Nie stanowiło to dla mnie specjalnej przeszkody bo i tak jeździłem z sakwami. Dystanse powyżej 200km. Co prawda w grupie pojawiły się pierwsze szosówki, ale ja się zarzekałem jak żaba błota, że nigdy na nie nie wsiąde bo lubię cieszyć się widokami a na kolarzówce będe widział tylko asfalt.

 

 

(dziecięcy jak to nazywał go Jacek. Trochę odsłużył i jeszcze za parę groszy poszedł w ludzi. Rama stalowa a może aluminium, nie jestem pewien) 

 

 

Nadszedł 2015 rok a z nim I Zambrowski Maraton. Wystartowaliśmy na swoich "grabarkach" jak to określił Jacek nasze rowery. Oczywiście po starcie nawet nie próbowaliśmy trzymać się grupy szosowców. Po około 20 kilometrach dogoniła nas kolejna grupa i "podpieliśmy się pod nią. Przez ok 50km byliśmy w stanie utrzymać tempo na poziome 33-35km/h. Na 70 kilometrze nastkiła kraksa, w której uczestniczyliśmy. Po prawie 9 godzinach do telepałem się do mety zaliczając wszystkie bufety Byłem chyba przedostani na liście uczestników dystansu 200km. W krótkim czasie po tym wyścigu Jacek i reszta przesiadła się na kolarzówki...co było robić? Żaba...błoto...i psu na budę zarzekanie się. W tajemnicy kupiłem na Olx-e jakąś. 500zł, bo jeśli nie będę na niej jeździł to może nawet z zyskiem ją komuś odsprzedam. Dopiero jak zapłaciłem i paczka była w drodze zacząłem dopytywać jakiego wzrostu jest sprzedający. Przesiadając się z jednego Krossa na drugi przypłaciłem to bólami bioder, kręgosłupa, kolan. Czego mogłem oczekiwać po kolarzówce? Chyba tylko tego wszystkiego i to zwielokrotnionego. Oazało się, że nic mnie nie boli. Może miałem szczęście, że przez przypadek trafiłem na idealnie dopasowaną ramę a może mój organizm po prostu dopasował się do roweru. 

 

 

 

 (podobno niezły lasek ze mnie innocentlaughing)

 

 

Oczywiście rower wymagał niewielkich inwestycji. Trzeba było wymienić to i owo. Największym problemem było "wycinanie" szprych w tylnim kole. Okazało się, że ktoś zaplótł je niezbyt fachowo i to było winą częstych awarii. Na nim to pokonałem 200km w 6h 08min. 526km w 24h. Przejechalem nim już ponad 40 000 km czyli o jechałem kulę ziemską i nadal na nim jeżdżę. Czasem ludzie traktują mnie jak jakiegoś znawcę lub eksperta i doputują się, co bym im radził kupić. Nie umiem im pomóc, bo się na tym specjalnie nie znam. Nadal uważam, że rower ma się toczyć do przodu i nie powodować bolów w plecach i nogach. A czy kosztuje 500 czy 15 000 zł to ma tą zaletę lub wadę, że trzeba na nim kręcić bo sam nie chce jechać. Więc nie kierujcie się ceną a tym jakie są wasze potrzeby. I cieszcie się jazdą a nie widokiem ładnego roweru w pokoju.

 

16 grudnia 2019   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   porady   rower   dyletant  

Czy warto pamiętać?

               Pamięć o nich jest jak stygmat

 

 

(zambrowski kirkut, pierwsza z lewej macewa z 1829 Lejba syna Mosze Segala)

 

 

Żydzi. Można ich nienawidzieć, można ich nie lubić, można być po prostu ciekawym ich kultury. Dawni mieszkańcy, którzy we wszystkich miasteczkach stanowili większość ich obywateli, o których pamięć jest jak wieczny stygmat. Krwawiąca, ropiejąca i nie dająca się zabliźnić. Ja w swoich wędrówkach po Podlasiu jak również po mazowieckiej ziemi czasem staram się odszukać jakieś po nich pamiątki. Przeraża mnie bezmyślność i barbarzyństwo ludzi niszczących stare nekropolie czyli te nieliczne ślady na ziemi jakie po nich pozostały. 

 

 (Jedwabne. Widok od strony stodoły, w której zamordowano żydowskich mieszkańców miasteczka.)

 

 

Jeśli ktoś chciałby wyznaczyć jakiś szlak upamiętniający podlaskich żydów to koniecznie powinien moim zdaniem przygotować się na huśtawkę nastrojów. Niestety wiele miejsc jest naznaczone tragedią. Wiele miejsc, szczególnie dawnych kirkutów jest zniszczonych i w fatalnym stanie. Ale mimo wszystko namawiam do odwiedzenia kilku z nich.

 

 (Czyżew. Stara synagoga. Tyle lat przejeżdżałem obok i nie wiedziałem o jej istnieniu)

 

Od czego zacząć? Myśle, że od najbliżego punktu w którym obecnie się znajdziecie. Jak powiedziałem, nie ma miasteczka, które nie miałoby jakieś pamiątki. Choćby kirkut. Niewiele po nich zostało, ale spytajcie się starszych mieszkanców gdzie takie się znajdowały, lub gdzie się znajdują "żydki". Nie ma niestety takich drogowskazów na turystycznych mapach czy w miasteczkach i czasem trzeba poszperać w internecie, żeby do nich dotrzeć. Nie ma większego sensu chodzić po polach czy po posesjach, gdzie kiedyś były macewy a obecnie rośnie żyto czy stoją jakieś budynki. Szukajcie tych jeszcze istniejących. 

 

 

 (Tykocin. Wielka Synagoga, która niedawno nabrała kolorów)

 

Ale dość skwaszonych min. Pora ruszać na szlak. Są miejsca przygnębiające jak również warte dłuższego postoju, gdzie można skosztować naprzykład smacznej żydowskiej kuchni. Czasami poczuć klimat dawnej żydowskiej kultury. Napewno takim miasteczkiem jest Tykocin. Niedawno synagoda została poddana renowacji i przybrała nowe barwy. Podobno tak wyglądała w latach świetności. Nie mnie to oceniać i dyskutować z gustami artystycznymi. 

 

 

 (Tykocin. Wejście do wnętrza synagogi)

 

Tykocin. Miasteczko, które na nowo odkryłem kilka lat temu. Dawniej takie jak to nazywywałem "geesesoweskie", paździerzowe, szare i bure. Od kilkunastu lat bazując w dużej mierze na żydowskiej historii na nowo odżyło. Oczywiście znajdą się malkontenci twierdzący, że większym wzięciem cieszy się pomnik hetmana Czarneckiego czy odbudowany zamek. Mnie się zdaję, że nie ma Tykocina bez Żydów i Żydów bez Tykocina.

 

 

(Tykocin. Wnętrze synagogi)

 

Nie znaczy to, że nie doceniam wkładu Branickich czy króla Zygmunta Augusta w rozwój Tykocina. Był przeogromny. Nie da się tego ukryć i temu zaprzeczyć. Tego nikt nie neguje. Ja z jakiś względów uparłem się szukać jednak w swych wędrówkach zapomnianych i niechcianych śladów. Bo za kilka lat uwierzcie mi już ich nie będzie. Synagoga w Tykocinie przetrwa. Cmentarz, pewnie również chociaż już też niewieli na nim pozostało nagrobków.

 

 

 (Tykociński kirkut. Podwójna macewa Mirel córki Szmuela i Chai córki Josefa)

 

 

Z prostego względu. Nikomu tak naprawdę na niej nie zależy. Gminy żydowskie podobno nie mają kasy na utrzymanie porządku na nich. Lokalne samorządy nie mają podstaw prawnych na ich przejęcie przez co wszystko trwa w zawieszeniu.

 

 

 (Krynki. Tyle zostało z Wielkiej Synagogi)

 

 Za kilkanaście lat pamiątki po Żydach tak będą wyglądały jak resztki synagogi w Krynkach. Myślę, że muszę sukcesywnie zacząć opisywać każde napotkane miejsce. Bo mimo wszystko są bardzo rozproszone na mapie Podlasia oraz Mazowsza. 

 

 

14 grudnia 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   synagoga   zambrów   turystyka rowerowa   Green Velo   macewa   kirkut   Czyżew   Krynki   Tykocin  

Czego nie zobaczysz w mieście

 

Kolorowe Podlasie

 

(wieś Plutycze. Jeśli chcecie poczuć klimat dawnych lat to warto tu zajrzeć)

 

 

Doceń to czego za chwilę już może nie być... Wszyscy pędzą za lepszym życiem, za większą kasą. Tylko pęd i pęd a gdy przyjeżdżam na Podlasie czyję się wyzwolony z tych współczesnych odruchów. Mój kolega, który kiedyś mnie odwiedzał w Zambrowie zauważał filozoficznie.

-U was ludzie inaczej chodzą.

-Tyłem? O czym ty mówisz?

-Nie. Nikt tu się nie śpieszy. Życie toczy się tu wolniej.

Z czasem i ja to zauważyłem. Spokojne życie bez pośpiechu jak również piękno otaczojącego mnie świata. Gdy zaś odwiedziłem niedalekie mi Podlasie to po prost zakochałem się w tym świecie. Szczególnie w drewnianej zabudowie Podlasia, której z każdym kolejny rokiem ubywa. Kilka lat temu za namową znajomych postanowiłem zorganizować wyjazd rowerowy do Białowieży. To chyba był moment przełomowy w odkrywaniu "magicznego Podlasia". Mój Ojciec pochodził z podlaskiej wsi Nierośno, które położone jest w okolicach Dąbrowy Białostockiej. Może więc ta podlaska krew w moich żyłach szybciej zaczęła krążyć na widok znajomych klimatów.

 

 

                                                                   (Jak dla mnie to chyba najpiękniejsza cerkiew Podlasia. Wieś Puchły)

 

 

 

Od tego momentu po prosty zakochałem sie w podlaskich klimatach. Z każdym miesiącem zagłębiałem się co raz głębiej na wschodnią stronę. Paradosalnie najmniej rozpoznanym przeze mnie podlaskim miastem jest chyba Białystok. Może ze względu na to, że często sprawy zawodowe zmuszały mnie do odwiedzania go. Wogóle staram się omijać większe miasta a skupić się na wiejskich klimatach. Drewniane domki, kolorowe cerkiewki. To jest to co lubie najbardziej.

 

 

 

 

(kolorowe cmentarze to też coś co odchodzi do historii. Cmentarz w Dubiczach Cerkiewnych)

 

 

Gdyby wam było mało atrakcji to możecie odwiedzić cmentarze prawosławne. Kolorowe nagrobki ozdobione kokardami. Oczywiście i tu wkroczyło lastriko i granity, ale są jeszcze takie gdzie życie się zatrzymało w dosłownym tego znaczeniu.

 

 

 

(Cerkiew w Zubaczach, pod którą nas ugościł staruszek)

 

 

 

 

O serdeczności mieszkańców podlaskich wsi krążą opowieści. Nie mam w zwyczaju zaczepiać ludzi i wdawać się w jakieś dyskusje, ale są chwile gdy nie da się ich uniknąć. Najcześciej gdy odpowczywamy pod sklepem czy też na jakiś laweczkach. Prowodyrem oczywiście jest Jacek. On to ich zagaduje, czasem potrafi też sprowokować, ale ogólnie  bywa wesoło i przyjaźnie. W tym roku naprzykład spotkaliśmy takiego wesołego staruszka w Zubaczach.

Usiedliśmy na przeciwko pięknej cerkwi. Wyjęłem piwo z sakwy, jakieś batony i przy tej jednej puszcze odpoczywaliśmy sobie. Widzę, że w naszym kierunku na składaczku zbliża sie dziadek i przygląda się nam intensywnie. Więc jak na grzeczne dziecię ukłoniłem się i pozdrowiłem.

- Patrze i nie poznaje w rzeczy samej

- A bo my cudze - odpowiadam laughing

No i zaczęło się tradycyjne wypytywanie się. Skąd i dokąd jedziemy? Po co? i tak dalej i tak dalej. Czyli standardowa wymiana luźnych zdań. Nagle dziadek z kieszeni wyciąga flaszkę i kieliszek.

- Może wypijecie?

- Ja podziękuję. Zbyt dziś gorąco.

- Nie bójta się, nikt tu nie będzie donosić. A nie myślcie, że nie przygotowany jestem. I wyjął z kieszeni pomidora.

Zacząłem się śmiać a Jacek wdał się z dziadkiem w rozmowę

 

 

 

(Kościól w Tokarach. Podobno ten styl nazywa się nrodowym)

 

 

Zarzucił dziadkowi, że ten go "monopolówką" chce otruć jakby szlachetniejszych trunków nie miał. Na co staruszek stwierdził, że tam już nikt nie pędzi, bo się normalnie nie opłaci. Jacek może i strzeliłby kielicha, lecz ja byłem temu przeciwny. Upał i jeszcze około 150km przed nami. Ale na długo zapamiętamy gościnność dziadka z Zubaczy.

 

 

 

 

(Warto pamiętać o dwóch spawach. Nie podchodźcie nigdy do słupów granicznych. Koszt jest nie mały bo kosztuje to minimum 500 zł. Inna sprawa, czasem warto zgłosić strażnicy o zamiarze odwiedzenia strefy przygranicznej, szczególnie jeśli jedziecie większą grupą)

 

 

 

 

 

Z czasem postaram się pokazać więcej miejsc tego magicznego i chyba dla wielu z was egzotycznego regionu Polskim jakim jest nasze Podlasie. Może nie będzie to typowy przewodnik, ale takie luźne sugestie gdzie i co wartu odwiedzić.

 

13 grudnia 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Podlasie   Szlak otwartych okiennic  

Histeria Edka Poloneza

Histeria Edka Poloneza czyli opowieść historyczna z czasów prehisterycznych

 

 

 (Grodzisko w Święcku) 

 

Jeśli ktoś ostatnio był świadkiem, okładania gazetą parkowej ławki przez wzburzonego osobnika, to zapewne naciął się na osobę Pana Edka Poloneza, tak jak ja we własnej osobie.
- Bój się Boga Panie Edek. Co się Pan tak wytrząsasz nad tym biednym parkowym meblem?
- A bo krew mnie zalewa gdy czytam te szmatławce i widzę histerezę losu polskiego narodu.
- Szybciej na histerię Panie Edku. Rozumiem wzburzenie pańskie i narodowe, nie wszyscy mile widzą odbieranie wolności na rzecz przywilejów jakieś szemranej koterii.
Spojrzał na mnie jak na wariata lub co najmniej jakiegoś co najmniej abstynenta.




(Grdzisko w Święcku)


- Widzę panie Merks szanowny, że mamuś pańska kochana i zapewne zacna, musiała jakiegoś prosiaczka od czasu do czasu zanieść do szkoły, boś za osełkę masła na pewno nie udało by się jej Panu ukończyć. Skup się Pan i czytaj z ruchu moich ust te trudne dla Pana słowo. H I S T E R E Z A. To z fizyki, przyrody i socjologii...
Jakbyś się Pan pytał. Coś co ujawnia się po jakimś czasie a nie powinno mieć miejsca.
Wiesz Pan dlaczemu różnimy się od Krakusów i Kolejorzy z Wildy?
- A to się czymś różnimy? Chyba jesteśmy Polakami? Może gwarą?
Spojrzał na mnie po raz kolejny tym swoim dobitnym wzrokiem jakby rozmawiał z pięcioletnim dzieckiem i rzucił mi na kolana swoją gazetę. Popatrzyłem na stronę sportowa i czytam... Kolejorz dał wciry Krakusom, Jaga poległa pod Jasną Górą. Niezbyt świeża to jest gazeta... Chyba sprzed co najmniej miesiąca.
- Nie tą stronę czytasz... Tu się Pan zagłębnij. Co tu napisano?
- Szósta władza pod rękę z gangsterami rozkłada nasze państwo?
- Sutenerzy z celnikami podnoszą rękę na świętą wolność sądów i pierś dumną wypinają do medali. Chcą stworzyć swoje własne księstewko. Nie wiedzą, że już tak kiedyś to było. Dawno temu i na dobrą sprawę tu niedaleko się piękna katastrofą skończyło.
- Mów pan, Panie Edek, tylko tak pokrótce i nie upajaj się Pan tylko własnym głosem, bo na tej ławce wilka przyjdzie mi złapać.



(Grodzisko Stara Łomża lub Królowej Bony)



- A proszę się poczęstować herbatką z kropelką imbiru.
- Dziękuję bardzo, ale jakoś oczka mi od zapachu imbiru okropnie łzawią.
- Znasz Pan Nur, Święck, Wnory i Cieciory?
- Z wiejskich tylko dyskotek jeśli o to się Panu rozchodzi.

Przewrócił oczami i w niebo spojrzał jakby anioła o pomoc chciał prosić, głowa pokręcił. I z nutą dydaktyczną w głosie rozpoczął tyradę.



(Grodzisko w Grodzkie Stare)



-To kiedyś były bardzo ważne miejsca na mapie Mazowsza. Małe grody obronne na granicy z Rusią i Jaćwingami a jednocześnie i komory celne na szlaku z Wilna, Grodna czy innej Prużany.
Bory i bagna nieprzebyte rozciągały się wokół takie, że nikt bez opłaty nie był w stanie przemknąć się tędy z paczkami papierosów czy samogonu ze wschodu na zachód.
Okazało się, że pewien dworzanin co to Mieszkowi swgo czasu posługiwał przy stole biesiadnym, postanowił mianować się nad innymi i pokazać , że się nikogo na ten czas nie boi.
Bezkrolewie było i każdy uważał, że Odnowiciel wprowadzi porządek, Mścisław Maniek pod rękę z celnikami i karawaniarzami postanowili wprowadzić swoje rządy w mazowieckim kraju.
Nie dał się ładnie uprosić kanclerzowi, marszałkowi i biskupom ważnym, żeby podał się do dymisji. Mściwuja przyboczni podobno nawet po tyłku wychłostali jakiegoś posła co pismo z Gniezna im do Liwia przywiózł z propozycją ugody.




(gdy tak się rozejrzeć po okolicy to można wypatrzeć pozostały dawnych grodzisk)

A poszło o to, że Mściuj podobnież spotkał swego czasu dawnego legionistę rzymskiego i wille w Krakowie od niego na Kazimierzu za opiekę odebrał.
Orgietki pompejskie tam wyprawiali takie, że ogólne zgorszenie sąsiadów jak i smoka wawelskiego wprawił.
Przez te imprezki kamienicznika dziewic w Krakowie dla gada zabrakło. Zaczął więc rajcom kochanki smoczysko podjadać.
Więc pobiegli rajcy na skargę do przyszłego króla co to nad Balatonem w rozjazdach przebywał.
Na to król przyszły Kazek dogadał się ze swego syna teściem Jarkiem, że trzeba będzie wykopsać księciunia Mańka Mściwuja z jego dożywotniej posady. Jako, że Maniek miał na Kazka i Jarka jakieś jakoby haki i zagroził im obu, że po kościołach i cerkwiach głosić będzie słowo o nich podczas rezurekcji. Kazek z Jarkiem za to tak pokierowali sprawy, że za sprawą maluczkich i wiejskiego ludu na Mazowszu zamieszki wzbudzili. Obiecali na kilka wieków odrębność, jeśli lud prosty zachowa się przyzwoicie i stanie w obronie wiekowej tradycji. Na nic się zdały naciski Mścilawa na rajców, sędziów i bakałarzy włącznie z odbieraniem im urzędów oraz nakładaniem wielgachnych podatków. Ludzie przestali słuchać się karawaniarzy i szukać innego mądrego władcy dla swojej krainy. To co Mscislaw chciał zrobić niecnymi sposobami, legalnie udało się wymódz na centralnej władzy. Święck i Liw długo jeszcze pobierał opłaty, Cieciory i Wnory z czasem to upadły i teraz tylko kozy się pasą lub młodzieży tańczy.




(wejście do grodziska w Święcku)



- A co ma do tego ta sławna histereza?
- To, że jeśli dziś na coś się nie godzimy, to za jakiś czas wyjdzie nam to na zdrowie. A układy z gangsterami i celnikami odbija się władzy na pewno kiedyś niezdrową czkawką.
- Panie Edku... Coś Pan za bardzo angażujesz się w te protesty.
- Nic z tych rzeczy po prostu nie lubię gdy szuje świętoszków udają.
-O ooo święte słowa Panie Edku.. Miło słyszeć mądre słowa.
- Jak to mówią , dla swej yntelygencji warto z mądrym człowiekiem czasem na ławce w parku posiedzieć. To co.. Po kropelce imbiru, bo mi gardło okropnie się zaschło???? O popatrz Pan jakiego masz Pan pecha... Ostatnie kropelki i nie ma czem się dzielić z bliźnim. To co dorzucisz się Pan na ściapę?
- Ależ ja nic nie piłem...
- A to pańska strata.. Proponowałem Lżejszy o 5 złotych pomaszerowałem myśląc o tej histerezie Edkowej. Faktem historycznym jest, że za panowania Kazimierza Odnowiciela dawny podczaszy Miecław ogłosił się księciem Mazowsza. Powstanie chłopskie oraz wojska Korony do spółki z wojami kniazia Jarosława rozbiły w pył miecławskie zastępy. Dawne grody graniczne Święck i inne wymienione w tekście również istniały. Reszta to wesoła twórczość moja i Pana Edka Poloneza.

 

 
Jeśli kiedyś będziecie mieli ochotę dotknąć historii to zapraszam na wypad do miejsc po średniowecznych grodziskach. Święck Strumiły, Zubacze, Godzkie Stare czy Stara Łomża. Jest jeszcze pozostałość po starym grodzisku w okolicach Cieciork i Porytego Jabłoń. Niestety jest tam zakaz wstępu ze względu na szabrowników.
10 grudnia 2019   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   edek polonez   grodziska   Święck  

Od czego to się wzięło ?

 

Moje początki

 

 

(pierwsze zdjęcie z moich tras. Niestety oczko wodne zarosło a wierzba przycięta)

 

Każda opowieść ma jakiś początek. Najlepiej gdy zaczyna się od jakiegoś trzęsienia ziemi aby później było już tylko z górki.  A jak było ze mną i moją rowerową pasją?

 

Dziś nawet trudno mi powiedzieć dokładnie kiedy kupiłem sobie rower. Czy to był 2000 rok czy może 2002, tego już nie pamiętam. Za to pamiętam okoliczności zakupu. Zbliżałem się do 40tki a waga zaczynała niebezpiecznie szybować. Od dziecka walczyłem z mianem "Gruby". Mimo ciągłego ruchu kilogramy przybywały. Kryzys jaki dotknął Polskę pod koniec lat 80 i 90 XX wieku spowodował upadek zakładu pracy, w który mieliśmy również drużynę zakładową piłkarską. Później jakieś wspólne mecze na hali ze znajomymi, które co raz częściej kończyły się skręceniem stawu skokowego. Bieganie nigdy nie było moim ulubionym sportem, na rowerze co prawda późno nauczyłem się jeździć, ale wydawał mi się najlepszym rozwiązaniem. Któregoś dnia powiedziałem ...trzeba spróbować. Za całe 199 zł kupiłem jakiegoś "chinola" i ruszyłem na podbój świata.

 

 

(Teraz znam większość wsi w okolicy)

 

Przejechałem ok 3km i żeby przerowadzić rower przez ulicę ...nogi szczywne, ból..no wiecie czego. Kupując rower, szczególnie taki tani, brałem pod uwagę, że nie złapię bakcyla i nie będzie go szkoda odsprzedać lub nawet komuś oddać. Kiedyś namówiłem syna na przejażdżkę, wtedy wydawało mi się, że to jakieś 50km a w rzeczywistości było to 10km. Mało tego, zakończyło się upadkiem i pierwszym kontaktem glowy z asfaltem. Poza obtarciami nic mi się nie stało. Oczywiście o kasku nikt wtedy nie myślał. Rower miał swoje "uroki", a to cała korba odpadała w trakcie jazdy, a to przerzutki nie chciały działać. Znajomy, który przyuwżył mnie, gdy przy nim coś grzebałem pochwalił się, że potrafi przejechać nawet 40km....ściemnia...gdzie tu można tyle jechać? Przede wszystkim bardzo niepewnie czułem się na rowerze, więc o jeździe ruchliwymi drogami raczej nie myślałem.

 

(Bezpieczeństwo to podstawa...teraz bez kasku nie wyobrażam sobie jazdy)

 

 

Teraz pytanie. Ilu z was zna swoją okolice na tyle dobrze, żeby poruszać się po drogach lokalnych z małym ruchem samochodowym? Ja znałem tylko te głowne na osi Warszawa - Białystok i Zambrów - Łomża. Z mozołem poznawałem kolejne wsie. Przez kilka lat "chinol" wykręcał kolejne pętelki. Nawet raz udało mi się pokonać dystans 100km. Było to w sierpniu do Zuzeli. Powrót był pod wiatr. Pamiętam, że w Łetownicy musiałem zejśc i wprowadzić rower pod niewielki podjazd, który teraz nie jest nawet podjazdem. Na "szczycie" zauważyłem brak komórki więc musiałem się wrócić do miejsca postoju, gdzie podejrzewałem, że wypadła mi z plecaka. Na szczęście znalazłem ją i ponownie musiałem poddać się temu "szczytowi".

Kolejny rower to Kross. Ten już miał mi służyć dłużej. Zainwestowałem w kask. Od Ani dostałem w prezencie "trąbkę sygnałową" a sam dokupiłem kolejne elementy osprzętu. Przede wszystki sakwy i  światełka.

 

 

(10 lat minęło a koszulka nadal w użyciu )

 

 

Poznawałem ludzi, którzy również stawali się powoli pasjonatami rowerów. Psychologiczna bariera 100km została przełamana i mogłem jeździć co raz dalej, odkrywać nowe miejsca. W 2012 roku udało mi się załapać na wyjazd grupowy z Zambrowa do Przemyśla. Pamiętam wspinanie się na podjazd w Dubnie. Moją satysfakcję z tego, że byłem wśród nielicznych, którzy wjechali. 

 

 

 

 

 

 

( pierwszy mój wyjazd w świat. Około 600km w 4 dni)

 

Ten wyjazd wiele zmienil. Inaczej na to wszystko patrzyłem. Nauczyłem się jeździć w grupie. Kolejne rajdy, kolejne wyzwania. Od nowego sezonu 2013 zacząłem notować przejechane kilometry. Zbierać z nich zdjęcia, mapki. Na kilku portalach publikować ich opisy. Gdy zaczynałe moja waga oscylowała w granicach 100kg. Obawiałem się wtedy czy rower wytrzyma bo widniało na nim ostrzeżenie, że wytrzymuje do 100kg (a może do 90kg). Z czasem waga przestała spadać, ale za to rozmiar spodni robił się w pasie co raz szczuplejszy. Teraz waże też nie mało bo około 85-87kg. Od kwietnia 2013 roku gdy to zacząłem notować osiągi wyszło, że jestem już na drugim kręgu i kolejny raz jestem na wysokości Australii laughing

 

 

05 grudnia 2019   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   turystyka rowerowa   pasja   rower   otyłość   zdrowie  

Kolejna opowieść Edka Poloneza.

Ze skowrnonkami wstaliśmy do pracy ...

(Pieśń Konfederatów Barskich)

 

 

 (ławeczka w zambrowskim parku)

 

 

Pewnego dnia wracając przez park do domu, trafiłem na siedzącego w blasku latarni Pana Edka. Zamyślony, raczył nie zauważyć mej skromnej osoby i mojego ukłonu. -Witam Panie Edku. Ludzi Pan nie poznajesz?
-Przepraszam za me gapiostwo. Jakoś tak się troszkę zamyśliłem. Melancholijne mam dziś nastawienie. Tak wiele czasu już upłynęło...
-Faktycznie dawno się nie widzieliśmy
Spojrzał na mnie spode łba jak na jakiegoś natręta.
-Wspominam i rozpaczam w ciszy nad minionymi latami świetności naszej lokalnej kultury. Patrz Pan kochaniutki,
nawet knajpy czy też piwne bary nam zakluczyli.
Nie ma gdzie teraz kulturalnie się napić i yntelygentnie wymienić poglądy.
„Aniołka” * już nie ma, "Nad Wołgą" * zamknęli i ten historyczny nawet „u Byka” też już go nie uświadczysz.
Nie zachowała się nawet żadna tablica pamiątkowa.
-Po czym? Po mordowniach panie Edku? Czego tu żałować? I jaki znowu historyczny bar "u Byka"* chodzi.
-Widzę, że słuchasz Pan co czasami do Pana rozmawiam. Szkoda, że jak widzę sucha czeka mnie opowieść.
-Panie Edku, chyba Pan nie sądzisz, że codziennie będę piwo ze sobą woził?
-Myślałem, że sobie Pan weźmiesz, ja zapobiegliwy i dla się już zaopatrzyłem.
-Bez obaw. Mów pan a ja będę na sucho tego słuchał.
-Kojarzysz pan może Kazia Pułaskiego i cherubinka Ogińskiego? Co to swego czasu przeciw Poniatoszczakowi bunt podnieśli? Właśnie w pewnym barze u karczmarza kiedyś przy kuflu jasnego usiedli.
Jak już mówiłem było ich tam kilku i dawaj na najjaśniejszego psy wieszać okrutne. A to, że kochaś i z Kaśką motelach się prowadzają, śmiech na całe miasto przy tym uskuteczniają z tej swojej wielkiej tajemnicy.

(* potoczne nazwy dawnych zambrowskich pijalni piwa)



(Pałac Ogińskich w Siedlcach)



Bo dana panienka znana ze swych romansów, nie miała zbyt dobrej opinii. Na to zawołał Potocczak, że napływowa ludność zza Buga w urzędach się promuje.
A dla prawdziwych Polaków miejsc przy biurkach już przez to brakuje Ktoś krzyknął..
Hańba...Polska dla Polaków.
I dawaj deliberować co by i gdzie manifestować. Nagle karczmarz, ze względu na swoje gabaryty, Bykiem zwany a jedynie przez małżonkę Kruszyno wołany.
Mówi do nich... bez politykowania, bo jak w pysk walnę jednego czy tam trzeciego, to ksiądz śpiewając nad trumną danego godzinki, nie będzie w stanie rozpoznać dla którego to śpiewa.
Macie tu starą ode mnie buławę, co to kiedyś jakiś hetman przepił u mnie na krechę.
Jeśli macie tylko język strzępić po próżnicy to ciąg mi stąd już zaraz.
Jeśli jednak chcecie kraj ratować, niechaj najodważniejszy tę o to buławę ucapi i na Krakowskie Przedmieście pod pałac prowadzi.
Dawaj wszyscy łapać i się przekrzykiwać. Ja...mnie się to należy!!!! Ja miałem być królem... A ja jeneralskie lampas mam na gaciach.
Kufle poszły w ruch szybko.
Jedni krzyczą... za ojczyznę!!! Drudzy najwyższego wzywają. Ktoś śpiewa coś Polskę zbawić chciała...
Karczmarz tylko ręce załamał i głową pokręcił. Nici widzę, z tej Barskiej będzie Konfederacji.





(Księży Lasek o o poranku)


-Panie Edku. Co Pan opowiadasz? Bar to było miasto i stąd Barska Konfederacja.
-Tym razem widzę, że pan w szkole był bezkrytyczny. Zero null krytyki, głębokiej refleksji. A co mieli pisać w książce dla młodzieży?
Że w karczmie przy piwie postanowili stawić opór królowi i Katarzynie carycą zwanej? Pułaszczak jak otrzeźwiał i od koleżków usłyszał co tam po pijaku nawywijał, że podobno szemrani o niego sąsiadów pytają dał dyla do Hameryki.
Na szczęście bez wizy wprowadzili weekend na próbę.
Ogiński hetman co to liczył, że może królewiczem będzie, tak poszedł po bandzie, że jako diskodzokej po weselach grywał. Jak to artysta, panienek na pęczki w hurtowych ilościach wyrywał. Inne opijusy też źle skończyli chociaż jak się okazało później, w IPNach mieli teczki pozakładane jako kapusie ochrony państwowej.
-Patrz Pan piwo się nam skończyło a pan się pewnie do domu spieszysz.. Jakbyś nie zapomniał jakieś drobnej darowizny dokonać,
może za czas jakiś coś sobie przypomnę i chętnie kawałek historii młodzieży wyłożę.
-Drogo mnie kosztują te pańskie nauki.
-Mędrzec rzekł kiedyś do prostego człeka.. Lepiej mądremu podarować grosza niż w głupocie pozostać. Cóż było robić jak tylko kieszenie przenicować i w garść Edka drobne grosiaki wysypać. Nie liczył ich i od niechcenia wsypał je do kieszeni. Tym razem to ja się z godnością oddaliłem zostawiając Pana Edka z jego melancholijnymi myślami.

 

03 grudnia 2019   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   Pułaski   edek polonez   zambrów   mordownie   Ogiński   konfederacja Barska  

Czego mi brakuje?

Minęło 11 miesięcy tego roku

 

 

(czy tak wygląda zima?) 

 

Za oknem minus i pochmurne. Ostatni tydzień gonitwa problemów. Jak sobie z tym wszystkim poradzić? Jak z nich wybrnąć? Kto jest temu winny? Gdzie popełniłem błąd? Wsiadam na rower i... i dziękuję Bogu za to, że jestem zdrowy. Że mam rodzinę i wbrew pozorom mam również przyjaciół. Z każdym kilometrem znajdowałem dziś więcej plusów niż minusów. Jak to mówi pewna osoba... Nie walcz z czym z czym nie masz szans wygrać. Zrobiłeś wiele i teraz już wiele zależy od innych osób. I to jest prawda. Ileż łatwiejsze byłoby życie gdyby ludzie byli bardzie otwarci na pomoc. W 6 na 10 przypadków dają się przekonać i sytuacje zgoła przegrane okazują się sprawami możliwymi do rozwiązania. Najgorsze są takie typu... Nie bo nie. 

Mam nadzieję, że los się kiedyś odwróci. Ze spełni się moje marzenie i będę mógł poświęcić czas na podróż do pewnego miejsca. A teraz... 

 

 (mural w Andrzejewie) 

 

 

 

 

 (i z drugiego  profila. Jest dość długi i przez to trudny do sfotografowania) 

Wystarczy mieć oczy szeroko zamknięte...20 razy przejeżdżałem obok i nie wiedziałem o tym muralu. Musiał powstać niedawno. Tym razem bez Jacka.. Będziemy musieli jeszcze raz podjechać. 

Wiecie coś o Andrzejewie? 

Mała wieś na pograniczu woj. Mazowieckiego i Podlaskiego. To tu w 1920 z bolszewikami a w 1939 z zagonami hitlerowców przyszło walczyć polskim żołnierzom. 

 

 (mural w Łętownicy) 

 Andrzejewo, Łętownicy, miejsca walk w 1939 roku zambrowskiego 71 pp i łomzynskiego 33pp,ktore wchodziły w skład 18DP. To na tych polach wykrwawili się w ciężkich bojach żołnierze próbujący przebić się w drodze do walczącej jeszcze Warszawie. Wielu tu polnego. Również ich dowódcy. Pułkownik Hertel i pułkownik Kosecki. Przynajmniej tak myśleli jego żołnierze. Pułkownik Kosecki dowódca 18 DP sam prowadził swych żołnierzy do ataku pod Łętownicą i został skoszony serią ckm-u. Po wielu godzinach został odnaleziony, przewieziony najpierw do wiejskiej chaty a później za zgodą Niemców do szpitala w Białymstoku. Przeżył, lecz został aresztowany przez NKWD i dalsze jego losy są nieznane. 

 

 

 

 

 (w głębi po lewej mogiła z 1920 roku w Paproci Dużej) 

 

 

W pobliskiej Paproci Dużej w sierpniu 1920 roku ochotnicy z 201 pp stawiali opór bolszewickiej dziczy, która parla na Warszawę. W pobliżu znajduje się mogiła zbiorowa poległych w tych walkach. Nie tak dawno odkryto szczątki 4 żołnierzy tamtych walk. Mieli ścięte głowy. Jeden z nich miał mundur gimnazjalisty

 

 

 (granica między jesienią a zimą?) 

 

 

Miało być o przemyśleniach a wyszło o historii. Ważne, że przewietrzylem głowę i jutro stanę do walki z nową siła, z nową energia.

 

I tego wam życzę... Niech każdy kolejny dzień będzie lepszy od poprzedniego. 

01 grudnia 2019   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   turystyka rowerowa  

Powrót z Białorusi. 3 dzień wyprawy

Prużana o poranku

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 (herb Prużany na skwerku przed pałacem kultury) 

 

 

  Tak to najczęściej bywa na naszych wyjazdach, gdy Jacek śpi jak przystało na człowieka szczęśliwego, ja zwiedzam najbliższą okolicę. Co można powiedzieć o mieście? Nic ciekawego jeśli nie pójdzie się po nim na spacer. A za oknem od rana wisiały ciemne chmury, zwiastujące ulewę. Ciemno, chłodno i do domu daleko.... A dziś miała nas czekać 200km trasa.

 

 

 (nowe bloki w Prużanie) 

 

Prużana jest przeciętnym miastem w zachodniej Białorusi. Ulice o wysokich krawężnikach, przed każdym skrzyżowaniem jest jeden lub nawet dwa garby zwalniające. Co akurat bardzo mi się podoba. Naprawdę trzeba chcieć, żeby wjechać z podporządkowanej drogi nie zwalniając. Nad porządkiem pracują całe rzesze ludzi, więc naprawdę jest czysto. Nowe budynki niczym się nie różnią od tych budowanych u nas. To nie są już te z epoki lat 50 jakie pamiętam z Mińska naście lat temu, czy nawet te wybudowane w Zambrowie w latach 60tych. Oczywiście najbardziej efektowny gmach to.... Nie, nie dom partii, nie urzędy a bank. Teraz to one są najważniejsze.

 

 

 (Bielarosbank) 

 

 Poza tym nadal jest wiele domów oraz budynków drewnianych. I to nadaje miastu pewien urok z nutę nostalgii minionych lat. Jak widać kolor zielony dominuje wśród drewnianej zabudowy.

 

 (jedna z głównych ulic miasta. Ulica Sawieckaja) 

 

 

 

W moim rodzinnym mieście już chyba nie ma takich drewnianych budynków, w których mieściły się sklepy. Ostatnie rozebrano i zastąpiono murowanymi kilkanaście lat temu. A tu odrobina farby i ulica ma swój klimat. Nie jest taka bezimienna jak w każdym innym mieście. 

 

 (sklep Prestiż) 

 

 

Napewno pamiętają one okres przedwojenny  gdy miasto leżało w granicach II Rzeczpospolitej. Oczywiście oprócz Białorusinów, Polaków i Rosjan miszkali tu również Żydzi. Nie znalazłem pozostałości po synagodze czy jakiegoś cmentarza. Ze względu na brak czasu nie zapuszczałem sie daleko. Może gdzieś jest? 

 

 (cerkiew Aleksandra Newskiego obok kino Sputnik) 

 

Kilka kroków od hotelu już miałem praktycznie dwa z trzech najważniejszych obiektów miasteczka. To całkiem ładna cerkiew wciśnięta a właściwie obudowana pudełkami.

 

 (prużańskie sukiennice)

 

Oraz prużańskie sukiennice. Nie są tak efektowne jak te krakowskie, ale do tego samego służyły. Postawiono je na przełomie XIX i XX wieku. To w ich pobliżu toczyło się życie handlowe Prużany. Tanie jatki, sukna, guma, szkło ...tu się działo. Teraz sklepiki z chińszczyzną i nie chodzi o kulinaria, ale o rodzaj towaru. Kilka sklepów z odzieżą.

 

 (mostek nad rzeką Muchawec) 

 

 Prużana może pochwalić się mostem zakochanych. Kłódki mają zapewnić długą miłość. 

 

 

 (kościół pw św Trójcy) 

 

Jak widać jest również kościół. Tak...kościół katolicki to symbol polskości. Wszystkie informacje podane są w języku polski oraz w cyrylicy. Nie umiem odróżnić rosyjskiego od białoruskiego, więc nie chcę wprowadzać w błąd.

Niestety obie świątynie były jeszcze zamknięte i nie mogłem zobaczyć jak wyglądają wewnątrz.

 

 (pałacyk Szwykowskich) 

 

 

To co wyróżnia Prużanę od innych miasteczek to Pałac Szwykowskich, którzy wybudowali go w XIX wieku nawiązując stylem do włoskich willi. Otacza je stary park, w którym można usiąść na samoprzytulającej ławeczce. 😁

 

 

 

No to jeszcze ostatni rzut oka na piękną cerkiew i pora ruszać w kierunku domu.

 

 

 

 

Droga do Kamieńca P85

 

 

Niedziela 26 maja 2019 to po pierwsze Dzień Matki a po wtóre dzień wyborów do Europarlamentu. Bardzo, ale to bardzo nam zależało na tym, żeby w nich uczestniczyć. Lokale zamykają o 21 a my o 8 byliśmy jeszcze w Prużanie. Plan zakładał, że jedziemy do Kamieńca (Poleskiego) m Wysokiego i jedziemy do przejścia granicznego Peschatka-Połowce. Droga krajowa P85 w kierunku na Brześć i na Połowce jest dość ruchliwa i niestety nie ma marginesów. A i kierowcy jakby zaczeli bliżej nas wyprzedzać. Z perspektywy czasy nadal nie przypominam sobie jakiś ekstremalnych perypetii związanych z nimi. Za to pamiętam chłód i dość mocny przeciwny wiatr. Ktoś kto nie jęździ długich dystansów może nie zdawać sobie sprawy jak wyczerpującym potrafi być. Góra kiedyś się kończy a wiatr może wiać non stop i tak było w naszym wypadku...ponad 200km pod naprawdę silny wiatr.

 

 

 

 (witajka w formie wielkiego bociana) 

 

 

Pierwszy zjazd do Kamieńca przeraził nas. Skrzyżowanie z drogą P102 okazała się drogą szutrową. Pomni przygód z poprzedniego dnia postanowiliśmy jechac dalej. Może następny będzie bardziej ludzki. Temperatura nieznacznie zaczęła się podnosić więc po jednej warstwie można było zdjąć. W moim wypadku były to chyba pończoszki i wiatrówka. Jacek jest zimnolubny więc on na ogół jęździ lekko ubrany.

 

 

 

 (hasła patriotyczne i formy przestrzenne rodem z CCCP, które co jakiś czas stoją przy drodze) 

 

 

Zjazd do Kamieńca w P7 wyglądał na przyzwoity, lecz po jakimś czasie asfalt stał się powybijany a boczny wiatr w niczym nie był lepszy od tego czołowego, chyba nawet gorszy bo nie można było się kryć jeden za drugim, choćby na jakiś czas.

 

 

(witamy w Kamieńcu) 

 

1276 rok. To wtedy pojawiają się pierwsze wzmianki o Kamieńcu. Miasto z długą historią. Władali nim Litwini, Rusini i Polacy. Najeżdżali Tatarzy i Krzyżacy. Swoje włościa miała tu Królowa Bona. Jeśli nie ma Wołodyjwskiego i Ketlinga to może będzie Gniewko syn rybaka? Nie wiem czy ktoś to jeszcze pamięta... ale wracajmy do Kamieńca.

 

(pomnik założyciela miasta z żubrem)

 

 

Tradycyjnie cerkiew i tym razem pomnik księcia Włodzimierza, który założyć miał Kamieniec. Pokonaliśmy ponad 50km, ale zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki zmęczenia i znurzenia. Kawa...kawa...kawa...podpowiadał umysł a Jacek...a Jacek tradycyjnie, zatrzymajmy się gdzieś i wypijmy jakieś piwo. Pieczywo mieliśmy kupione rano w Prużanie, piwo też mieliśmy ze sobą tylko gdzie, żeby nie narazić sie milicjanierom. Nigdy nie wiadomo jak by zareagowali.

 

(tyle zostało z Kamieńca po imprezie Wołodyjowskiego i Ketlinga) 

 

 

Ale jak to mówią najciemniej pod pomnikiem Lenina. Usiedliśmy sobie tam na ławeczce, otoczeni drzewami z pięknym widokiem na kamieniowską wieżę. Jest ona pozostałością po sredniowiecznym zamku a obecnie znajduje się w niej stała ekspozycja historyczna. Jacuś w międzyczasie kupił u handlarek ciepłe bułki z jabłkowym nadzieniem, obowiązkowe magnesy na lodówkę dla mnie. Niestety kartą nie dało sie a ze 100zł chcieli wydac rublami. Jacek zainwestował chyba całe 5 euro.

 

 (centrum miasta skwer. W głębi pomnik Lenina) 

 

 

 (być i nie zrobić sobie zdjęcia?) 

 

 

 

Posileni i napojeni mogliśmy ruszyć do granicy. Tym razem już naprawde złej jakości asfaltem. Ja uważałem, żeby nie przeciąć dętki na jakieś dziurze czy kamieniu a Jacek walczył z bólem barku. Niestety wyboje dały mu się we znaki i stara kontuzja odezwała się. Widać było, że okropnie cierpi. 

 

 (bardzo rzadki widok zmęczonego Jacka) 

 

 

 Peschatka okazała się małym przejściem drogowym dla samochodów osobowych i małych dostawczych. Czyli nie ma tu tir-ów, ale nie odprawiają rowerzystów. Od razu pogranicznicy kazali nam wracać do Białowieży. W sumie nie jest tak daleko w linii prostej, ale drogą to tylko coś ok 60-70 km. Na szczęście mieliśmy ze sobą wspomniane pismo do KGB. Pogranicznicy przejrzeli i kazali nam czekać na przyjście oficera. Po jakiś 15 minutach przyszedł i zaczął rozmowę od ...wracajcie do Białowieży. Grzecznie pokazaliśmy kolejny raz pismo. Zadzwonił gdzieś...porozmawiał i kazał nas puścić na granice. Tam mieliśmy podjechać pod odprawę celną. Tego dnia gdzieś w pobliżu odbywał sie zlot motocyklistów i bardzo dużo ich było na granicy. Celniczka, a może pograniczniczka wzięła nasze paszporty i poza kolejnością odprawiła.  HUUUUUURAAAA!!!!

 

 

 (Nowaja Raśnia. Wiatr tak nas już skołatał, że odpuściliśmy Wysokie) 

 

 

POLSKA!!!!! KOCHAM CIĘ POLSKO!!!!!!!

 

 

 

Najgorsze już za nami!!!! Tak tylko sądziliśmy....niestety. O ile przeprawa przez białoruską granice zajęła nam 35min to sądziliśmy, że w 10mi odprawimy się na naszej kochanej stronie. Najpierw okazało się, że przed szlabanem stoi spora kolejka samochodów i motocykli. Kolejny raz, że niema odpraw dla rowerów. I co gorsza mamy wracać na koniec kolejki i czekać aż nam pozwolą wjechać za szlaban. Oczywiście zajeliśmy miejsce, ale przy szlabanie i każde podniesienie ....nieeeeeeeeeeeeeeeeeee....czekać. PÓŁTOREJ GODZINY PRZY SZLABANIE!!!!!!!! Jacek zdążył się zdrzemnąć leżąc na chodniku, a ja pogrążyłem się w myślach. Na 24-tą nie dojedziemy. W końcu pogranicznik ulitował się nad nami i pozwolił wjechać na polska stronę. Tu oczywiście blisko krawężnika i myk pod szlaban. Wyszło na to, że znaleźliśmy się przy samochodzie, który wjeżdżał przy pierwszej naszej próbie wmyknięcia pod szlabanem. Celniczka nas zmierzyła wzrokiem, nie ukrywam niezbyt przyjaznym. Podchodziła do kolejnych samochodów i automatycznie...klapa silnika, drzwi, bagażnik. My skromnie pytamy, czy też musimy ....

-Jak sie uprę to będziecie musieli otworzyć.

-fiu fiu fiu... może byc ciekawie

Gdy odebrała nasze paszporty. Jacek pierwszy poszedl na ogień.

- Numer rejestracyjny rowery?

- :/ ??????????????

- Ale ja musze coś wpisać...już nie pamiętam kiedy tu odprawialiśmy rowery

Na co Jacuś się odwrócił i wypiął tą część pleców co to już zatraciły swoją szlachetna nazwę i pokazał jej napis...

-Niech pani pisze... 😂

 

 

 

 

(dwujęzyczne tablice to norma w okolicach Bielska Podlaskiego) 

 

 

 

 A gdy wzięła mój paszport i zobaczyła Zambrów jako miejsce urodzenia, zapytała o naszego wspólnego znajomego. Niestety Piotr już nie żył od kilku miesięcy, ale odprawa poszła dużo szybciej i nareszcie byliśmy w POLSCE.

 

 

 

(Kleszczele. Kolejny raz przejeżdżam przez nie. Nie mieliśmy tym razem czasu na zwiedzanie, a naprawdę warto) 

 

 

Planowaliśmy zatrzymać się w Kleszczelach na obiad. Niestety dwie godziny... DWIE GODZINY ODPRAWY NA POLSKIEJ GRANICY.... spowodowały, że musieliśmy ograniczyć postoje do minimum. Jakby tej granicznej gehenny było mało, to droga między Kleszczelami a Bielskiem Podlaskim była rozkopane i ruch odbywał się na wahadełka. W pewnym momencie zostałem na światłach i zgubiłem Jacka. Umówiliśmy się na Orleanie, po pół godzinie czekania zacząłem się denerwować. Może nie ten cpn? W końcu Jacek powinien na mnie czekać a nie ja na niego. Okazało się, że sierotka pomylił drogi na rondzie w Bielsku i o mały włos a oparł by się w Białymstoku 😂.

 

Szybkie dwa hot-dogi i w drogę. Wyobraźcie sobie, że zdążyliśmy przed 21 na wybory. To się nazywa obywatelska postawa!!!

Podsumowanie. 

1 dzień - 128km

2 dzień - 195km

3 dzień - 221km

 

Co zobaczyliśmy to nasze... Fotki są marną namiastka fajnej przygody. 

 

Pozdrawiam i życzę wam takich chwil. 

29 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Prużana   granica   Kamieniec  

mała rzecz a cieszy

            Lekarstwo na smutki

 

 

 

(werble...fanfary...marsz gladiatorów itp itd.....) JEEEEEEEEEEEEST!!!! Długo wyczekiwany!!!!

Do nabycia tylko w najlepszych księgarniach nowojorskich i londyńskich. Totalny nr 1 na listach bestsellerów takich potentatów jak New York Times i innych poczytnych gazet!!!!!

 

 

 

Właśnie dzwonil Biały Dom i Kreml ....od Adriana nie odbierałem......

 

 

Gdy ma się naprawde denny nastrój, taki jak ja w dniu dzisiejszym, to taka mała rzecz potrafi naprawdę poprawić humor i przywołać uśmiech na twarzy.

 

 

28 listopada 2019   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   album   przewodnik   wspomnienia   radość  

Wspomnien czar. Wyjazd na Bialorus. dzien...

Czas ruszać na wschód, lecz Jacuś smacznie śpi. Więc jest czas żeby zwiedzić Białowieżę

 

Pobudka po 4 w maju nie jest może najfajniejszą sprawą. Tym bardziej, że mam problemy ze snem na nowym miejscu. Jackowi to nie przeszkadzało i pochrapywał sobie. Ja miałem okazje słuchać budzącej się przyrody oraz cichego krzątania się Valeriia, który postanowił o poranku wyruszyć na zwiedzanie Podlasia. Po porannej kawie postanowiłem objechać pogrążoną jeszcze we śnie Białowieżę.

 

 

(Białowieża Pałac. Odbudowana stacja kolejowa. Niestety, żeby do niej wejść trzeba kupić bilet a w moim wypadku gdy byłem przy niej o świcie, oglądać zza parkanu)

 

 

Jeśli nie jestem fanem tłumów to znaczy, że jestem introwertykiem? Być może, ale lubie te wszystkie turystyczne czy mniej turystyczne miejsca o poranku. Białowieża jest cicha, prawdopodobnie taka jest przez 5 dni w tygodniu gdy nie ma tu weekendowych gości spragnionych rozrywki i kontaktu z naturą. Nie ma co się mądrzyć, w końcu też jestem weekendowcem, który tu zawitał.

 

 

(Rzeka  Narewka o poranku) 

 

 

Białowieża o czym niewielu moich znajomych wie, jest miejsce silnie związanym z moją rodziną. Tu przez 4 lata w technikum leśnym uczył się moj starszy brat. Co prawda później porzucił zawód leśnika, ale do dziś pamiętam jego opowieści o puszczy, o nauczycielach i życiu w internacie. Dzięki nielicznym książkom, które gdzieś mu się zawieruszyły mogłem zgłebiać wiedzę o przyrodzie. Dzisiejsza Białowieża bardz się zmnieniła przez te kilkadziesiąt lat. Ja pamiętam Bialowieżę przez pryzmat szkolnych i kolonijnych wycieczek, które były stałym punktem. Wypłowiałe żwierzaki, jakieś żubry w rezerwacie i spacer po lesie. Jaka jest dziś Białowieża? Nie wiem. Co mogę powiedzieć o miejscu, którę odwiedzam raz na rok na godzinę może dwie. Nie ma apteki. Nie ma nocnego sklepu. Stacje paliw zamykaja chyba o 22 i otwierają o 7 rano. Jeśli chcesz komuś zainponować to możesz zaprosić na obiad do reustauracji "Carskiej" mieszczącej się na dawnym dworcu kolejowym Białowieża Towarowa. 

 

 

 (Restauracja Carska w dawnym dworcu kolejowym Białowieża Towarowa)

 

 

Tylko uważajcie...nie wybierajcie się tam, żeby najeść się do syta i nie wyrywajcie się z płacaniem za cała ekipę. Ceny mogą Was zaskoczyć.

 

 

 (Wnętrze restauracji. W okresie letnim można spożywać posiłki siedząc przy stolikach ustawionych na torowisku)

 

No dobra....sprawy kulinarne załatwione więc pora pokazać jeszcze kilka miejsc z Białowieży.

 

 

 (Stawy przy rzece Narewce spowite poranną mgłą)

 

W głebi jak dobrze się wpatrzycie to zauważycie ....

 

 

(Pałacyk-Dworek Gubernatora Grodzieńskiego)

 

Dawny Pałac Gubernatora i dawną siedzibę dyrekcji Białowieskiego Parku Narodowego. Widziałem,że ostatnio przeszedł on renowację i zmienił trochę kolor. Więc mam nadzieję, że będziecie zadowoloni gdy zobaczycie go odnowionym, bo jest naprawdę piekny.

 

(Brama do Białowieskiego Parku Narodowego)

 

A jeśli już mowa o BPN to jak tu być w Białowieży i nie wstąpić? Jackowi akurat to się udało laughing. On spał a ja nadal kręciłem się i zwiedzałem Białowieżę na swym wiernym rumaku.

 

 

 (rzadko spotykana cerkiew z czerwonej cegły nie tynkowana. Cerkiew pw. św Mikołaja. Podobno w śrudku jest piękny inkonostas. Niestety nigdy nie miałem możliwości wejścia do środka)

 

 

 

Jeszcze ostatni rzut oka na piękną cerkiew i wracam budzić spiocha. Wiem...wiem...wiem...mamy czas, w końcu granicę otwierają dopiero o 8. Ale jak znam Jacusia potrafi się guzdrać więc trzeba go trochę pośpieszyć.

 

 

 

 (Halinówka. Wspólna kuchnia i łazienka. Czysto i cicho. Ceny przystępne. Z poprzednich wypraw zaoamiętałem jednak gościnną panię Zenię z "Domku pod Żubrem" i trochę żal, że tym razem miała komplet i nie mogliśmy się u niej zatrzymać)

 

 

Księżniczek Jacunia raczył otworzyć swe ślepka, zjeść jakieś śniadanie....jejku...ależ on może pojeść. Nie dziw, że później ma tyle sił. Przy nim i ja zmusiłem się na jakieś śniadanie. Ostatnie pakowanie, zwrot butelek po zupie do sklepu i ... no i mała niedyskrecja. Nie bieżcie ze sobą piwa. Dlaczego zaraz się dowiedziecie. Jak już wspominałem przejście graniczne w Grudkach zaczyna pracę od 8. Warto być wcześniej bo późniejtworzy się kolejka, szczególnie po białoruskiej stronie. Polska strona sprawdza jedynie ważność paszportu za to białoruscy pogranicznicy są jednocześnie strażą graniczną i celnikami. Paszporty, przepustki, ubezpieczenia. Okazało się, że mamy przepustkę grupową więc musimy wjechać we dwóch i we dwóch wrócić. Jest więc nadzieja, że Jacek nie sprzeda mnie w jakiś jasyr. Okazało się, że strona białoruska byla poinformowana o naszym powrocie przez Połowce tyle, że tydzień wcześniej. Jacek błysnął swoim rosyjskim i stwierdził, patamu szto była płocha pogoda....

 

 

Białoruś

 

 

 (carskie orły z literą A III czyli chodzi o Aleksandra III Romanowa)

 

No to teraz pokażcie swoje sumki...nie chodziło o kasę a nasz bagaż. Jak widać na zdjęciach raczej nie były zbyt wielkie. Niestety, okazało się, że piwo, które wzieliśmy ze sobą jest nielegalne. Nie można jego wwieżć, wyrzucić czy nie daj Boże wypić. Trzeba odnieść na polską stronę, wcześniej anulując mi wizę i przejśc na nowo odprawę. W międzyczasie przyszło parę osób i odprawa przeciągnęła się do godziny.

 

 

(brama do Białowieskiej Puszczy)

 

Jeśli myślicie, że to już koniec odprawy-przeprawy do niemile was zaskoczę. Gdy nabieraliśmy już rozpędu i mijaliśmy punkt informacji turystycznej po białoruskiej stronie, wychylił się ktoś i nas zawrócił. Okazało się, że nie mamy biletów na zwiedzanie Puszczy Białowieskiej i w związku z tym musimy zapłacić po 14 rubli od łebka za tzw tranzyt. Jełi nie na tamtym punkcie to pewnie na tej bramie i tak by nas skasowali.

 

 

 

 (tuż za bramą)

 

Droga przez puszczę to średnio dobry asfalt. Nie wiem czy "szczotkowany" czy może czynniki atmosferyczny podrapły go. W każdym razie jak to mówią rowerzyści, jest wyjątkowo tępy ale nie ma dziur czy jakiś innych niespodzianek. Warto zatrzymać się na chwilę prz pięknych orłach carskich, które są umieszczone na mostkach. Są autentyczne i pochodzą z początku XX wieku. Za bramą zaczyną się Białoruś jaką sobie pewnie wyobrażacie. Drewniane domki. Wiele z nich opuszczone i popadające w riunę. Po kilku kilometrach zaczyna się już jazda normalną drogą krajową.

 

 

 (P98 kierunek na północ. Margines gładki, bez dziur i fałd. Ruch samochodowy minimalny więc czuliśm się jak w rowerowym raju)

 

Ruch na niej niewielki. Może tak jest w weekend a może ogólnie jest drogą o małym natężeniu ruchu. Przez ok 50km wyminęło nas może ze 20 samochodów. Wyprzedzały nas z bardzo dużym zapasem, nikt nie trąbił, a jeśli już to pozdrawiając gdy nas mijał z naprzeciwka. Trasa omija wszelkie wioski i miasteczka. Wszystkie zjazdy do nich to na ogół 5 metrów asfaltu a dalej piaszysta droga. Zero stacji paliw. Nie ma też żadnego baru. W związku z tym, że nie mieliśmy zbyt dużych zapasów napojów a słonko zaczynało nieźle przygrzewać, pojawił się pewien dyskonfort. Zawsze tak jest, że możesz nie chcieć pić do momentu gdy masz pełen bidon. Niech tylko zabraknie w nim to wtedy pragnienie jak u wielbłąda po tygodniu na pustyni. Nie ma też jakiś parkingów, gdzi emożna by było usiąść i coś zjeść.

 

 

 (przystanki autobusowe oznaczone symbolami zwierzaków. Mijaliśmy zajączki, wilki, łosie i wiewiórki) Jak widać nie pomazane i nie oblepione plakatami wyborczymi)

 

 Nagle....puufffffff....gładki asfalt, zero dziur, szkła czy progu i opona mi strzliła. Nie wiem do końca co było przyczyną. Wada materiału, bo na krótko przed "strzałem" czułem lekkie bicie opony, czy może gdzieś wcześniej najechałem na jakieś szkło i dopiero po czasie uległą uszkodzeniu. Dobrze, że Jacek w myśl, że przezorny zawsze zabezpieczony i wziął ze sobą zapasową oponę. Ja oczywiście patrzyłem się przed wyjazdem na swoję, ale nie spakowałem żadnej. Co prawda miałem dętki, ale o oponie nie pomyślałem.

 

 

Łysków

 

 

 

 (cerkiew pw Narodzenia Bogórodzicy w Łyskowie. Widać, że krzyże są niedawno postawione)

 

 

 

 (w centralnym punkcie wsi stoi pomnik gierojów a za nim widać ruiny kościoła i budynek dawnego klasztoru)

 

 

 

Wymiana poszła w miarę sprawnie i mogliśmy dojechać do Łyskowa. To niewielka wieś, w której mieliśmy zaplanowany postój oraz obiad w tamtejszej tawernie. Na wjeżdzie wita nas widok niebieskiej cerkwi oraz ruin kościóła na drugim końcu wsi. Przed wojną należał on on oraz budynek klasztorny do ojców misjonarzy. Później klasztor skasowano, a kościół popadł w ruinę.

 

 

 

 (wnętrze ruin kościoła)

 

 

Oczywiście nie można wejść dośrodka bo.... ale wiadomo jak to z nami jest. Gdy ja sobie jadłem jakąś kanapeczkę na przystanku, Jacuś buszował wewnątrz. Dopiero potem ja odważyłem się tam wejść.

 

 

 

 (wnętrze ruin kościoła)

 

 

Jak widać zostało trochę fresków na ścianach. Niestety smutno to widok. W pobliżu kościoła jest grób ostatniego przełożonego domu zakonnego w Łyskowie księdza Alojzego Zieleżnika oraz grób poety Franciszka Karpińskiego.

 

 

 (Grób ostatniego przełożonego klasztoru misjonarzy i jednocześnie proboszcza w Łyskowie)

 

 

Twórcy pięśni "Kiedy wstają ranne zorze" ... kojarzycie? Ja się przyznam bez bicia, że nie bardzo.

 

 

 (Grób Franciszka Karpińskiego)

 

Kiedy ranne wstają zorze
Tobie ziemia, tobie morze
Tobie śpiewa żywioł wszelki
Bądź pochwalon Boże wielki
 
A człowiek który bez miary,
Obsypany twémi dary,
Coś go stworzył i ocalił,
A czemużby Cię nie chwalił!
 
Ledwie oczy przetrzeć zdołam
Wnet do mego Pana wołam
Do mego Boga na Niebie
Y szukam go koło ciebie
 
Wielu snem śmierci upadli
Co się wczora spać pokładli
My się jeszcze obudzili
Byśmy Cię, Boże, chwalili
 
Boże,w Trójcy niepojęty,
Ojcze, Synu, Duchu święty,
Tobie chwałę oddajemy,
Byś nas poświęcił prosimy.
 
(jest i taka zwrotka)
A za nocki dziękujemy
O szczęśliwy dzień prosimy,
Byś nam zawsze błogosławił
A po śmierci duszę zbawił
 
 
 
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 (takie jest życie rowerzystów, czasem trzeba posiłki spożywać na ponadrowiu)

 

 

 

(może aż nie tak dużo, ale jednak polskie produkty są widoczne na półkach nawet w małych wiejskich sklepikach)

 

 

Wspominałem już o obiedzie w tawernie? Niestety okazało się, że lokal jest, ale impreza zamknięta i nie mogą nas obsłużyć. Co było robić, Jacek poszedł po prowiant i wrócił z cała reklamówka grubo pokrojonego chleba i równie grubo pokrojonej kiełbasy. Warto zauważyć, że nawet w takim gesesowskim sklepiku nie było problemów z opłaceniem kartą.

- Musi być bardzo dobra bo to pierwyj sort. Kremlowskaja ...

Nie wiem, nie próbowałem. Pozostałem przy słodkich bułkach kupionych jeszcze wczoraj w Hajnówce. 

 

 

 Droga z Łyskowa do Różany

 

 

(skromnie a nawet chwilami biednie wyglądały domki na białoruskich wsiach)

 

 

Planując trasę zadałem pytanie o stan nawieżchni dróg na Białorusi. Dostałem informację, że między Łyskowem a Różana jest asfalt. Ufffff...fajnie. Niech będzie hakikolwiek, by był. Pierwsze 3-4 km to taki wytłuczony, popękany...niespecjalny jednym słowy, ale był. Widok wiosek niewiele się różnił od tych przy Puszczy Białowieskiej. Większość drewnianych krytych jeszcze eternitem. Od czasu do czasu trafialiśmy na walące się chałupinki, ale ogólnie w miarę czysto i schludnie.

 

 (X wieczny kurhan a na nim kapliczka-pomnik poświęcony Kostce Kalinowskiemu)

 

Przy drodze natrafiliśmy na pozostałości kurhanu z X wieku oraz kapliczki upamiętniającej bohatera Polski i Białorusi Kostki Kalinowskiego. Był to jeden z przywódców powstania styczniowego na grodzieńszczyźnie i został stracony w Wilnie. Niestety nie wiedziałe, że ktoś taki żył, walczył i zginął za Polskę. Ale dzięki takim wyjazdom mogłem dokopać się do informacji chociażby w wiki.

 

 (Osoczniki)

 

Nagle stary asfalt skończył się i przed nami rozciągała się czarna wstęga nowiótkiego asfaltu. Ależ mieliśmy radość. Nówka nie śmigana. Gładki jak pupcia niemowlęcia i.... no jak nagle się zaczął tak jeszcze naglej się skończył. Pozostało przed nami ponad 15 km szutrowej drogi. Jak mogło się skończyć? Nie będę was trzymał w niewiedzy, oczywiście gumą. Z tym, że zakładanie nowej dętki na takie kamienie to na dobrą sprawę wyrzucenie jej na zmarnowanie. Nie wiem jak to robi Jacek, ale on nigdy nie złapał kapcia na szutrze a ja za każdym razem. Co było robić? Musiałem przez 6 kilometry prowadzić rower do Różany.

 

 (fotka nie oddaje mojego cierpienia na tej drodze)

 

Różana

 

(wjazd do Różany)

 

Po kolejnej wymianie gumy można poszukać naszego głownego celu wycieczki, czyli ruin pałacu Sapiehów.

 

(widok pałacu Sapiehów w XIXwieku wg grafiki Napoleona Ordy)

 

 Ród Sapiehów za panowania Batorego zaczął rosnąć w siłe aż swe apogeum wpływów osiągnął w czasach Jana III Sobieskiego. Różana była siedzibą mniej znaczącek linii rodowej. Należy nadmienić, że do najbardziej znaczącej należała ta tzw Kodeńska. Część ziem obecnego województwa podlaskiego również należała do Sapiehów, którzy często najeżdżali sąsiadów i wszczynali spory sąsiedzkie. Obszary Teletycz, Śnieżek, Dubna oraz Mielnika były ich włościami. Więc jeżdżąc po Podlasiu można rzec, że przemieszczamy się przez dawne ich ziemie.

 

 

 (stan obecny pałacu a właśćiwe jego ruin. Wewnątrz wygląda na dość małe pomieszczenia)

 

 

Po Powstaniu Styczniowym pałac w Różanie został skonfiskowany na rzecz cara. Były to restrykcje, które dotknęły powstańców oraz rody szlacheckie, które sprzyjały powstańcom.W przejętych dobrach otwarto fabrykę włókienniczą. Okres I Wojńy Światowej zakończył praktycznie istnienie pałacu. Został on zniszczony a po rewolucji popadł w zapomnienie i stał się dawcą budulca dla pobliskiego miasteczka.

 

 

 (Widok na kordegardę poprzez arkady otaczające przestrzeń dawnego pałacu)

 

(wnętrze pałacu)

 

 

Pałac wrócił do Sapiehów na krótko po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1920 roku. By bezpowrotnie być utraconym po wcieleniu grodzieńszczyzny do Rosji Sowieckiej w 1945r.  Obecnie odbudowano bramę wjazdową oraz kordegardę, w której znajduje się muzeum odwiedzane przez wycieczki z całej Białorusi. Mieliśmy okazje służyć za tzw białe misie z Krupówek grupie z Mińska. A niech mają i się cieszą. 

 

 ( na tle głownej bramy oraz kordegardy)

 

 

 

(tzw latawiec czyli ja we własnej osobie...proszę nie regulować ostrości...ja tak naprawdę wyglądam)

 

 

(brama wjazdowo-wyjazdowa zwięczona medalionem z herbami Sapiehów)

 

 

Droga z Różany do Prużany P85

 

 

Na tym zakończyliśmy zwiedzanie i pora ruszyć do Prużany. Droga krajowa wiodła w kierunku Brześcia co powodowało większy ruch samochodów, ale mililiśmy wioski a w nich można było już znaleźć jakiś sklep.

 

 

 

 (z Jackiem nazywaliśmy te wsie kołchoźnianymi. Czyste i estetyczne domki wg jednego projektu. Tak było w kilku miejscach obwodu brzeskiego)

 

Wiele wsi jest powiązana z sowchozami. Po czym można je rozpoznać? Otóż wyglądają jak osiedla domków jednorodzinnych z jednego projektu. Poszczególne kwartały różnią się między sobą jedynie kolorem elewacji i blachodachówek. Pozostałe wsie to jak widzieliście wcześniej, drewniane domki z dachami krytymi eternitem.

 

 (srebrny pomnik i tablice bohaterów, którzy zgineli na wojnie a pochodzili z tej wsi)

 

 

Większość wsi ma jakąś pamiątke z czasów II Wojny Światowej a Rosji Sowieckiej nazywanej Wielka Wojną Ojczyźnianą. Czci się bohaterów tych czasów. Pomniki, mauzolea czy coś na wzór "kapliczek". Jak widać niedawno odbywały się uroczystości bo we wszystkich tych miejscach były więce.

 

 

 

 

Prużana

 

( wódz zawsze żywy...niestety)

 

W Prużanie Jacek zarezerwował nocleg. Po sprawach meldunkowych i zakwaterowaniu, okazało się, że mamy na tyle dość czasu żeby jeszcze wyskoczyć do oddalonego o 20km Szereszewa. Jechaliśmy z duszą na ramieniu. A jeśli okaże się, że do wsi prowadzi szutrowa droga? Pojedziemy?

 

(Pewne rozwiązanie...zwróćcie uwagę na kratkę ściekową)

 

 

               Szereszów

 

 (kościół pw. św. Trójcy)

 

Na szczęście okazało się, że do wioski prowadzi całkiem dobry asfalt. I na rozwidleniu witał nas widok tak często spotykany na Podlasiu. Kościół na przeciw cerkwi. Kościół jest, był polski. Na cmentarzy znajdują się nagrobki ludzi pochowanych jeszcze nie tak dawno a inskrypcje na grobach są w języku polskim. Niestety już niewielu z mieszkańców porozumiewa się po polsku. Przed wojną wsie mówiły swoim "hechłackim" dialektem, a teraz z urzedu rosyjskim bo białoruski wbrew pozorom nie jest zbyt popularny. 

 

 

 

 (zachód słońca nad Szereszowem oraz cerkiew Свято-Николаевская церковь)

 

 

Nasz przejazd przez wieś wzbudził wielką ciekawość. Dzieciaki długo nam towarzyszyły i dopytywały się skąd jesteśm i po co tu przyjechaliśmy.

 

 

(główna ulica biegnąca przez wieś. Kolorowe domki ustawione szczytami do ulicy)

 

 

Na dobrą sprawę to chyba po to,żeby zobaczyć wioskę z jej tradycyjną zabudową oraż zabytkową dzwonnicę.

 

 

 

 

Jak widać XVII wieczny zabytek został przyklejony do "pudełka" bloku mieszkalnego. Jeśli zobaczyćie jakiś ładniejszy budyneczek to będzie to najpewniej jakiś bank. Nawet na wsi wyróżnia się on schludnym wyglądem.

 

 (Беларусбанк)

Powrót do Prużany na nocleg. Po drodze zajrzeliśmy do piekarni gdzie kupiliśmy ciepłe bułki, chleb i oczywiście piwo :). W końcu należy się nam uzupełnienie elektrolitów. Jakie było nasze zaskoczenie gdy jako pakiet barkowy w pokoju znależliśmy 0,5l czystej wódki i mała butelkę wody mineralnej :). Nie pamiętam juz ceny, ale nie była powalająca. Co do internetu to trzeba było wykupić dostę. Niestety chodził po dziadowsku i nie było sensu go wykupywać. Więc jeśli nie musicie to nie kupujcie. Jeszcze jedna ważna informacja....przed przekrczeniem granicy lub jeśli nawet zbiżacie się do granicy  białoruskiej to warto wyłączyć przesył danych komórkowych. Rachunek może was zaskoczyć. To samo tyczy się rozmów z krajem. Krótko  i na temat.

 

 

(nasz nocleg w Prużanie)

Na tym kończy się kolejny dzień naszej podróży, pierwszy na białoruskiej ziemi. Jak było...fajnie, trochę dziko, ale ludzie przyjemni, przyjaźni a na drogach naprawdę bezpiecznie. Niestety gdzieś po drodze zgubiłem flagę Zambrowa.

 

 

 

27 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Szereszów   Różana   Białoruś   granica   Białowieża   Prużana  
< 1 2 3 4 5 >
Krzysztof1963 | Blogi