• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

o czym myślę jadąc na rowerze

Życie czasem potrafi przytłoczyć swymi problemami. Jazda rowerem ułatwia utrzymanie równowagi ....psychicznej. W poniższym blogu postaram się pokazać świat, który widzę z wysokości siodełka.

Strony

  • Strona główna
  • Batory i Jagiellonka
  • Olek i Helenka
  • Pan Twardowski
  • Sobieszczak i wiedenski torcik
  • wesola historia Augusta
  • Księga gości

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
24 25 26 27 28 29 01
02 03 04 05 06 07 08
09 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31 01 02 03 04 05

Kategorie postów

  • opowieści edka poloneza (17)
  • osobiste przemyslenia (14)
  • pamiątki po Żydach (6)
  • turystyka rowerowa (55)

Archiwum

  • Listopad 2020
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Maj 2020
  • Kwiecień 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Styczeń 2020
  • Grudzień 2019
  • Listopad 2019

Archiwum marzec 2020

Miłość (do roweru) w czasach zarazy część...

 

Czyli jak żyć i nie zwariować

 

 

 

 

-Czy dziś wybierasz się gdzieś? padło niezręczne pytanie zaraz po przebudzeniu i zadała je moja rodzona żona.

-Chciałbym, czy będziesz coś miała przeciwko Aniu?

-Nie, tylko nie jedźcie daleko. Pokręćcie się w pobliżu domu. Pamiętaj, obiad mamy o 14 i nie będę z nim czekała!!!

 

Czas epidemi, ograniczony czas a Jacuś wykombinował, że pojedziemy na jakieś 200km. Aha...jakby było tego mało to wyjedźmy około 10-10,30 bo będzie wtedy ciepło. Po długej i tajnej wymianie wiadomości (tak żeby Ania nie zorientowała się w moim knowaniu) ustaliliśmy. Wyjazd o 8 rano a powrót o 14. W nocy zmienili czas więc wyjeżdżaliśmy o 7 na stary czas i o dziwo Jacek był nawet przed czasem. O przygłupach, którzy chciali nas rozjechać tylko dlatego, że jechaliśmy ulicą a nie ścieżką rowerową nie będę pisał a jedynie odnotuję sam fakt. DEBILIZM.

 

Gdzie jedziemy? Ostatnio chyba SKS nas już dopadl, sks i wygodnictwo, bo zaczęliśmy ustawiac tak trasy, żeby wracać z wiatrem. Od południa wiatr miał sie wzmagać i wiać z północy, więc Jacek wymyślił, że pojedziemy do Radziłowa. Znam trasę, nad Narwią i Biebrzą. Spokojna, mało uczęszczana i jeśli pogoda sprzyja to można naprawdę odetchnąć pełną piersią. Wielu kręciło by nosem, że płasko, że monotonnie. Jeśli co chwila nad głową przelatuja klucze gęsi, z pól słychać krzyki żurawi to na dobrą sprawe brak tylko spacerujących drogą łosi lub żubrów. Gdy pomykam tymi drogami to głowa niczym radar obraca się i wypatruję. Tu sarny przemykają. Tam w oddali nie wiem czy to jakieś krzaki czy może jakiś zwierz leży na polu. Jacek próbuje sfotografowac żurawie, ale wiem z własnego doświadczenia, że to trudna sprawa.

 

Pierwszy postój zrobiliśmy w Sieburczynie. Niczym nie wyróżniająca sie wieś, poza tym, że przy drodze stoi wiata z jakąś tablicą. Okazało się, że w 1863 roku w okolicach tej wsi stoczono jedną z ostatnich bitew powstańczych na ziemi łomżyńskiej. Oddziały Wawra podjęły nierówną walke z oddziałami pościgowymi wysłanymi z Łomży oraz Szczuczyna. Powstańcy przedzierali się przez bagna a ci, którzy nie mieli już sił ginęli od ciosów kozaków idących ich śladem. Po tej bitwie na jakiś czas Wawer rozpuścił swój oddział w celu leczenia ran. Ponowna próba zebrania i włączenia się do walki w 1864 roku w kompleksie leśnym Czerwony Bór skończyła się ponowną klęską.

Jak widać nawet tak krótki postój pozwolił na poszerzenie wiedzy o okolicy.

 

Radziłów cel naszego wypadu.

 

Jedwabne każdy zapewne zna. Za sprawą głośnej ksiązki "Sąsiedzi" Jana T. Grossa ukazującej tragiczne wydarzenia z 10 lipca 1941 roku. Ale czy ktoś słyszał o Radziłowie? O Wąsoszu? Nawet jeśli to wypieramy ze świadomości te informację i udajemy, że nic tu takiego się nie wydarzyło. A wydarzyło się i trzeba pamiętać. Za wszelką cene nie dopuścić do powtórzenia się takich tragedii.

 

 

Samo miasteczko jest senne. Ryneczek z pomnikiem upamiętniającym bohaterskich mieszkańców walczących w obronie Ojczyzny w latach 1918-1920. Stare domki wokół ryneczku, które pewnie pamiętają lata sprzed II Wojny Światowej. Całość robi przyjemne wrażenie, bo jest czysto i schludnie. Charakterystycznym punktem jest wieża kościelna. Okala ją wieniec, ni to korona, ni płomienie. W każdym razie, dla strudzonego wędrowca jakim my byliśmy ze względu na silny przeciwny wiatr, to charakterystyczny punkt w krajobrazie. Z daleka go widać i dzięki temu można wykrzesać jeszcze resztki sił, żeby dojechac i odpocząć na ławeczce.

 

Niby miało wiać w plecy w drodze powrotnej, ale odniosłem wrażenie, że mimo wszystko jadę chwilami pod silny wiatr. Sprawa była prosta, boczny wiatr równie mocno utrudniał jazdę i wysysał siły z każdym kilometrem. Do tego okazało się, że teren jest silnie pofałdowany a od Jedwabnego do Wizny droga to istny koszmar. Dziury i wyboje. Na szczęście tym razem obyło się bez gum, na co chyba liczył Jacuś dokuczając mi, że nie wyrobię się na 14 do domu. 

 

 

 

Co prawda uprzedziłem Anię, że mogę spóźnić sie jakieś 20 min, więc nie wyprowadzałem go z przekonania, że czeka na mnie zimny obiad. Pewnie na dobrą sprawę byśmy się wyrobili, lecz w pewnym momencie poczułem, że wiatr i podjazdy dały znać o sobie. Czułem się osłabiony i musiałem chwilę odpocząć. Po Jacku oczywiście nei było widać zmęczenia, ale ja musiałem odpocząć i coś zjeść.

 

14.28 dumnie wkroczyłęm do domu z okrzykiem....WRÓCIŁEM!!! Na co Ania, no to musisz coś przegryźć, bo obiad na wszelki wypadek przygotowałam na 15. Hehehehehe...to mogłem sie nie spinać i pędzić. W każdym razie kilometry wykręcone, kilka ciekawych informacji przyswojone a i ciepły obiad też zjedzony.

 

 

 

 

 

 

30 marca 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   koronawirus   kwarantanna   normalne życie   wiosna   pamiątki po Żydach  

Koza co to na dach uciekła

Czyli przygody Edka Poloneza

 

 

 

Allo.. Kto mówi?

-Dzień dobry Panie Edku.

-Ale kto mówi?

-Dzień dobry Panie Edku. Z tej strony pański znajomy, ten kolarz z parku.

-Ale kto mówi? Patrz Stachu.. Głos widzę a a nie wiem, kto mówi?

-DZIEŃ DOBRY PANIE EDKU. TO PAŃSKI ZNAJOMY KOLARZ, OD PIWKA W PARKU!!!!! -Toć wiem, że to Pan, tylko gdzie pan się podziewasz jak Pana potrzeba?

-No wie Pan, że mamy czas zarazy i nie bardzo mogę tak sobie śmigać po okolicy, jeśli już to przemykam przy pańskiej ławeczce. Nie widziałem już od dawna pańskiej osoby, a trzeba przyznać, żeś pan cienko ostatnio wyglądał.

-E tam, zaraz cienko. Po prostu zdobyłem ostatnio świetny żakiecik, to i mnie wyszczupla. Te ciepłe, zimowe odzienia jednak fałszowały zbytnio moja figurę.

-Drogi Panie Edku nie dzwonie do Pana w sprawach mody, a chciałbym dowiedzieć się, jak się Pan czuje i czy jako osobie z grupy ryzyka, czego by nie trzeba było?

-Jakiej ryzyka? Jakiej znowu ryzyka? Nie pozwalaj pan sobie zbyt wiele Panie Szurkowski, dawno ktoś Panu pompką kinola nie przestawił? Licz się Pan ze słowami. Sam Pan jest w grupie ryzyka. Nie pijesz, nie palisz, na wiatr i deszcz się wystawiasz to i...

-Panie Edku kochany, ja z dobrego serca, martwię się o Pana, a Pan chcesz mnie turbować? Toż nie powiem, żeś pan stary bo jak widzę, drugą młodość przeżywasz. Ale ostatnio okropnie pan kichałeś a od pańskiego kaszlu, wiele wron w parku poroniło chyba. A widziałem również, że wiewiórka na gałęzi mało się nie przekręciła na zawał serducha. Więc nie drżyj się Pan na mnie tylko mów czy nic nie potrzeba, bo się zaraz rozłączę na amen.

-Piwa

-Co piwa?

-piwa nie mamy. Papier tualetny, trzy wielkie paki, makaronu i ryżu do Bożego Narodzenia nam starczy. Lecz cały zapas piwa i nalewek nam się skończył, więc jeśli szanowny Pan by raczył ciężko chorym staruszkom dowieść swym rumakiem...

-Panie Edek. Teraz to staruszkom? Sąsiadka pańska, właśnie do mnie dzwoniła, żebym was z dachu zabrać... Bo podobno się na nim nago opalacie! Co Pan wyprawiasz? Zimno, a Pan w krótkich galotkach podobno po dachu spacer sobie urządzasz?

-patrz Pan jaka zołza, szpieg z krainy deszczowca. Sama w karcerze siedzi, to i nam zabrania.

-a to i Pan masz kwarantannę?

-Jaka kwarantannę? Mieszkam ja ostatnio u koleżki swego, co niemoc ma w nogach. Więc z dobrego serca opiekuje się Staszkiem. Tylko, że on mieszka na 4 piętrze, sam z kozą.

-no to już chyba czysta przesada, żeby kozę trzymać w mieszkaniu?

-Koza to kot na cztery łapy kuty, od koza nostra swoją ksywkę wywodzi. Bo jak się na Staszka i na mnie patrzy, to jakby Ociec Chrzczony we własnej osobie.

-Jejku, nie nadarzam za Panem, po co Pan na tym dachu łazisz w samych to galotach?

-Jakby to określić.. W celach aprowizacyjnych. Pech chciał, że klucz się nam ułamał w zamku, u drzwi Twoich Panie i zakluczon od tygodnia siedziem we trzech tu na amen. Jak nam się nalewki jeszcze nie skończyły, a w humorach bylim, to dawaj kotu zabawę uczyniać. Rzucać mu patyk co by aportował. Kot nas zmierzył wzrokiem i na balkon czmychnął. Z balkonu po rynnie na dach sobie polazł. Jak się Stach obudził z ankoholwej drzemki, dawaj w ryk, żem mu kota na gulasz przerobił. I jak mi kulasem w ucho przypaździeży i za próg wygania. Wołam, Stachu, kot żyje, jeno się na Cię obraził i w cholerę sobie poszedł. Na to on, żebym go ratował przed samobójczym skokiem. Stachu... Ty nie łazisz a skakać masz zamiar?

Nie ja, Koze ratuj. Ona jest jest wszystkim co mi zostało. Na co ja krzyczę.. Stachu, kot na cztery łapy spada, nawet jak samobójstwo od Cię, popełnić mu się zechce. No to mnie za to z drugiej strony limo nabił, że Kozy nie znam, że on taki wrażliwy i pewnie rzuci się jak ta Brunhida z blanków w fosy odmęty.

-jaka Brunhida, jakie odmęty? Zgłodnieje to wróci cholera, przecież po dachu łazić jej nie będę i ganiać. No to w porę się uchyliłem, bo by mi trzecie oko podbił. Ale dla świętego spokoju i swego bezpieczeństwa, wiadomo co może zdesperowany, przez swego kota porzucony Stachu, po nocy mi zrobić? Ostatnie jakie miałem piwo na charakter w celach odważniczych skonsumowalem, na balkon żem wyszedł, i... i wróciłem. Panie a w cholerę z tym kotem. Nie wlezę po rynnie na dach. Stachu podkradł się się, drzwi na balkon zakluczył i krzyczy... Z kotem cię wpuszczę, bez kota nie wracaj. Czwarte piętro, ja w podkoszulku, papuciach i sztuczkowe prosto z kontenera spodniach. Troszkę mole je nadgryzły ale da się w nich jeszcze ze sezon pośmigać.

-panie Edku pomiń pan aspekt modowy i mów pan do rzeczy. Zdjąłeś Pan tego kota czy straż mam tam wezwać?

-czy ja Panu przerywam jak się Pan rozgadasz na temat, choćby wyższości piwa antyankoholowego nad Staszkową nalewką? Dojdziem i do kota. Stoję więc patrz pan na tym balkonie, wiatr a ja jak mówiłem jeno w sztuczkowych galotkach. Stoję i się zastanawiam, po co żem takie ciasne włożył je, bo kroka za nic nie mogę zrobić. Szkoda mi ich jak rzekłem, ze dwa sezony by mi służyć mogły. Krok zrobię, dupa za przeproszeniem wyjdzie mi szwem, albo przetnie mnie w okolicach klejnotów rodowych. Co było więc robić, zdjął ja je i na sznurku powiesił, żeby od moli się jeszcze troszkę powietrzyły. Stoję więc w papuciach, cienka koszulinka okrywa me zgrabne, Adonisa ciało.

-coś okropnie przerywa Panie Edku, co któreś słowo słyszę, mów pan co z kotem

-wlazł ja na barierkę, z niej się rynny ucapić ja chciałem. Stoję ja w tak zwanej mało komfortowej pozie, jedna noga na barierce balkonu, druga o rynnę się opiera. Wiatr przez nogawki slipek ciągnie jak cholera. Już miałem się sprężać, do skoku tygrysa na krawędź dachu, ale żeś pan do mnie zadzwonił i odwiódł od tego pomysła.

-to nie wlazł pan na ten dach za kozą? A co Pan myślisz, że kieszeń na komórkę w slipach mam czy co, bo gdzie miałbym ja trzymać? Jasne, że się wróciłem na balkon i teraz szczekam tą górną jedynką o dolną czwórkę i próbuje Panu powiedzieć, że kot zlazł przez sąsiedni balkon, skoczył na na me spodnie, spodnie sfrunęły jak ta cholerna Brunhilda

-a kot wraz z nimi?

-Nie. Kot spadł na cztery łapy, ale na moje slipy. Teraz stoję zamknięty na balkonie, gadam z Panem i kota mam ochotę z balkonu wyrzucić. Stach mi kosturem grozi przez balkonu szyby i wola, zwróć mi Kozę albo Cię nie wpuszczę. A jak mam mu go oddać jak się wział ucapił w powiedzmy newralgicznym punkcie. Ze slipek już mi się stringi robią jak próbuję go od się odciągnąć, więc nie wiem co robić. Przyjedź Pan do mnie, może chociaż spodnie da się jakoś uratować, nim ktoś je podwędzi. O żesz...

-Co się stał?

-Kot się puścił znowu na dach, za jakimś wróblem, przy okazji zrywając mi gatki. Wołaj pan może tych strażaków, bo Stachu bez kota jednak mnie nie wpuści. Co mam tu czynić, jak go przekonać, doradź pan coś mądrego, już kolan nie czuje.

-Powiedz pan, że jak umrzesz to i kota nie będzie i zwłok z powodu zarazy z miesiąc nie odbiorą, może to go przekona. Spróbuj pan, może skruszysz tym jego twarde postanowienie.

-słyszysz Stachu...jak umrę, to przez miesiąc na ma gołe lico będziesz musiał patrzeć. Otwieraj ale już. Ooo otwiera. Dzięki Panie Szurkowski, ale piwo możesz mi pan jakoś dostarczyć, oby nie przez balkon bo już tam długo nie wyjdę.

-Zobaczę co da się zrobić? Oczywiście o antyalkoholowym mówimy?

- I Ty Brutusie przeciw mnie jak ta cholerna Koza?

 

 

 

                                                                                           

(jak widać koty mnie lubia w odróżnieniu od Edka Poloneza)

25 marca 2020   Dodaj komentarz
głupawka   edek polonez   kwarantanna   koronawirus  

Gdy rozum nie chce zasnąć...

... By nie obudzić demonow

 

 

 

Czesto, no może za dużo powiedziane, czasem zdarza mi słyszeć, że jestem osobą odpowiedzialną i rozsądną. Najczęściej ma to związek z unikaniem alkoholu. Powód jest jednak inny. Wiele lat temu doszedłem do wniosku, że mój organizm jest mądrzejszy ode mnie. Po prostu ciężko choruję po szaleństwach nocy. 

Gdy więc w niedzielę padła propozycja wspolnego wypadu do Tykocina, organizm mi się lekko zbuntował. Za oknem minusowa temperatura i do tego wiatr wiejący w porywach z prędkością do 80km/h. W sobotę pozwoliłem sobie nadłożyć drogi wracając rowerem z pracy. Zimny i porywisty wiatr sprawił, że zacząłem czuć posiadanie oskrzeli czy też innej krtani. Pewnie gdyby nie wiatr o takiej siłę to mimo próśb o pozostanie w domu, pojechałbym. Bo w domu można dostać fioła. 

Nie...nie nudzilem się. No co wy, nic a nic. Sprawdziłem na przykład, że od fotela do okna w "małym" pokoju jest 17 kroków, do okna w "środkowym" tylko 15. Nie..no skąd, nie nudzilem się. Firanki w "dużym" mają wzorki. Po sześć w czterech rzędach. Wszystkich żabek jest 107. Nie ukrywam, że już zacząłem liczyć kryształki cukru w cukiernicy. 

Jeeeeeeejku...ta epidemia wykończy mnie psychicznie a nie fizycznie. Z drugiej strony warto czasem odpuścić. Dać sobie trochę czasu. Gdzie dziś bym poszedł z bolącym gardłem? Kto by mi pomógł gdybym dostał zapalenia krtani czy oskrzeli? 

Parę lat temu zachorowałem, wysoka temperatura, pocenie się w nocy takie, że pościel nie nadawała się praktycznie do użytku. Rodzinna szprycowala mnie dożylnie antybiotykiem, który nie działał na mnie, nie dajac mi jednocześnie skierowania do laryngologa. Co było robić? Poszedłem prywatnie, wyłożyłem 50 złociszy za wizytę. Słyszałem, że jest on dość kontrowersyjny, ale cóż wielkiego wyboru nie było. Zbadał mnie, stwierdził zapalenie krtani, zalecił odstawić antybiotyk i brać jakieś tabletki. Po tygodniu miałem być w pełni formy. Jak rzekł, tak też było. Huuuuuuuura. 

Lecz była to przedwczesna radość, po trzech kolejnych dniach temperatura na nowo wrocila. Poświęciłem kolejne 50 zł i pomaszerowałem do lekarza. Z uśmiechem na twarzy wchodzę do gabinetu i od progu mówię. 

-Dzień dobry. Przychodzę z reklamacją panie doktorze. Proszę o księgę skarg i wniosków. 

Przy czym szczerzę kły w uśmiechu. Usiadłem przed nim. 

On na mnie patrzy i tak do mnie rzecze. 

-Widzę, że między nami nie ma dobrych fluidów (!!!!!!!!). A jeśli takich nie ma między lekarzem a jego pacjentem, to trudno o efekty leczenia. Więc nie będę Pana dalej leczył. 

No cóż, ja żartuję to i jego trzymają się żarty. 

-Dziękuję, nie mamy o czym mówić. Do widzenia. 

O żesz. I tak skończyła się wizyta u laryngologa. Wsiadłem do samochodu i pojechałem prywatnie do pani laryngolog. Ta mnie wysłuchała, pokiwała głowa. On już taki jest, nie pierwszy pan naciął się na jego chimery. Z tego wszystkiego nawet nie wziąłem że sobą żadnych leków, które przyjmowałem. Wypisała mi coś. Najważniejsze, że pomogło. 

Niestety kilka lat temu zamknęła praktykę. Teraz został jedynie ten od fluidów, do którego nie pójdę. Stąd moja lekka obawa, przed złapaniem jakiegoś wirusa lub zwykłego przeziębienia. 

Więc rozum podpowiadał wsiadaj na rozum...gardlo drapiąc podpowiadało od siebie... Jedź a spotkasz się z tym kurduplem lekarzem. 

Kolejny raz wykazałem się wielkim rozsądkiem. Ale czy ja czy mój organizm? 

 

 

 

24 marca 2020   Dodaj komentarz
rower   koronawirus   czas epidemii  

Czas apokalipsy...

... czy faktycznie już nadszeł?

 

 

 

18 marca 2020. Wczoraj wieczorem ogłoszono, że ostatni bastion jakim było Podlasie padło. Piękna pogoda, dni co raz dłuższe a trzeba siedzieć na czterech literach. Jacek i reszta Zambrowskich Szosowców jeżdżą popołudniami, czy dołączyć do nich? Nie wiem. Normalnie nie wiem. Niby codziennie narażam się na kontakt z wirusem, ale po co jeszce bardziej ryzykować zdrowie rodziny?

 

Dołuje mnie ta cała sytuacja. A jeśli jeszcze nie mogę jeździć rowerem, żeby przewietrzyć głowę...prosta pochyła, która prowadzi do zamknięcia się we własnej skorupce. Pocieszam się, że mnie to ominie, że ominie to moich najbliższych, że jeszcze będzie normalnie, że będzie radośnie...

 

OBY .....

 

18 marca 2020   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   koronawirus   kwarantanna   normalne życie  

Miłość (do roweru) w czasach zarazy

Czyli co można a czego nie można

 

 

6 marca ogłoszono pierwszy przypadek zachorowania w Polsce na koronowirusa. Od 13 marca obowiązuje stan epidemii w kraju. Panika, w sklepach brakuje rzyżu, makaronu i papieru toaletowego. W niedzielę kościoły odwołały lub ograniczyły ilość wiernych na mszach. Armagedon. 

 

  

 

Na niedzielę planowaliśmy z Jackiem Jechać na wschód. Trasa miała mieć ok 230km. Zamknięte wszystkie punkty gastronowmiczne a przede wszystkim bardzo niska temperatura zmusiła nas do pozostania. Za to w niedzielę wyskoczyliśmy na mała rundkę po okolicy. Zostałem za to srogo skarcony. Ludzie zarzucili mi, że to przez takich jak ja i mnie podobni mamy stan epidemii w Polsce. Czy aby na pewno? Siedzenie w domu w niedziele, nie uchroni mnie od zarażenia się wirusem w poniedziałek czy inne dni tygodnia. Niestety muszę otworzyć sklep. Próbowac coś sprzedać i zarobić na życie na podatki czy zus. Nikt mi nie pomoże, nikt nie da mi szansy na odroczenie płatności.

 

No cóż nie ma co się rozczulać. Życie toczy się dalej. Rano słońce wschodzi a wieczorem też zajdzie. Wczoraj rower na dla sportu a dziś jako transport z domu do pracy.

 

 

Tak więc wchodzimy w etap obserwowania swojego organizmu. Zaraziłem się czy nie. Ale czy to spowoduje, że nie wyjdę z domu? Przetrwam to i nadal będę jeździł.

 

 

16 marca 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   osobiste przemyslenia   normalne życie   koronawirus   kwarantanna  

Na wirusa najlepsze jest....

 

 

Spotkanie z zakatarzonym Edkiem

 

 

 

 

Pierwsze było potężne kichnięcie a później okropny krzyk spłoszonych wron. Nieźle kogoś katar zaatakował, pomyślałem sobie w duchu gdy przez Księży Lasek swoim rowerem jechałem. Wtem zza krzaków wynurzyła się znajoma sylwetka okutany szalikiem po same oczy, na głowie dawno nie widziana na ulicach papacha futrzana. Całości dopełniał paltoczek z misia w kolorze przykurzonego seledynu. Spodnie w czerwoną kratę nad kostakami kończyły się odsłaniając grube na drutach dziargane, góralskie skarpety. Nie kto inny krył się pod tym barwnym odzieniem, jak sam pan Edek Polonez. Już chciałem podejść bliżej i przywitać się grzecznie gdy w miejscu zatrzymał mnie zapach naftaliny, czosnku i denaturatu zmieszany.

 

 

- UUUUUU....widzę Panie Edku, że katafalkiem jakby z lekka zajeżdżało? Czyżby się pan na kwatery cmentarne kierował? Nie wyglądasz pan za ciekawie i nie mówię o pańskiem odzieniu.

- Zaraz na cmentarz, źle mi pan tak życzysz? Toż człowiek musi jakoś się zabezpieczyć. A nie ukrywam, że i w gnatach coś mnie ostatnio strzyka. Pan zaś jak widzę w kwitnącym zdrowiu się trzymasz, widać rower na dobre wychodzi.

- Dziękuje, jakoś nic mi nie dolega, ale o Panu tego nie można powiedzieć. Może do lekarza by się pan wybrał? Szkoda by było „Dobry Jezus” panu zaśpiewać.

- Po co mi lekarz? Babcine sposoby są dużo lepsze od tych pigularzy. Natrzeć nóżki i pod pachami denaturatem i ze dwa ząbki czosnku popić kieliszeczkiem czegoś koszernego, jeśli młodzieniec wie o co w temchodzi?

- Jakże bym nie wiedział, pewnie o Łzach Sołtysach mowa, drogi Panie Edku.

- Dobrze Panie Szurkowski pan kombinujesz? A skąd i dokąd udajesz się pan, jeśli można się spytać?

- Nigdzie specjalnie się nie wybierałem, ot po okolicy pokręcić się chciałem . A nie ukrywam, że ostatnio o Panu myślałem, jak pan znosi ten sezon grypowy? Widzę, że nie potrzebnie się martwiłem, bo poza katarem nic Pana nie bierze.

- No nie bądźmy aż takimi optymistami, toż rasowy facet nie ma ot tak zwanego zwykłego katara a normalnie, książkowo walczy o życie zwalony do wyrka. Dziś wyszedłem uzupełnić zapasy. Bo podobno okropna panika i wszyscy robią zapasy wojenne.

- Faktycznie mydła, kasz i mąki zaczyna brakować.

- A kto by się tym przejmował, o spirytualia bardziej się bym przejmował. Jak tego zabraknie to już będzie koniec cywilizowanego świata. Bez reszty da się jakoś obyć. A jak wirusa, zatruje się takim Uśmiechem Proboszcza, to i jajecznicę z pomidorami i śmietaną da się jakoś przełknąć.

- Bleeeeeee...cóż to za ohydztwo? Już mi się mgli na samą tylko myśl o tej potrawie.

 

 

 

Spojrzał jak to miał w zwyczaju Edward na mnie bykiem i wycedził przez zęby.

 

 

- widać żeś pan nie salonowy i nie posiadasz minimum dworskiej okłady. Nie wiesz, że taką to potrawę zalecał medyk królewski, specjalnie z mandżurskiego dworu ściągany do słabowitego króla Stasia Poniatoszczaka. Sztakan nalewki białej w proporcja trzy do jednego, cztery razy dziennie pijać i na śniadanie zjadać jajecznice z dziewięciu jaj gęsich na słoninie smażonej. Do tego bańki na plecy i młodą dziewoję na wypocenie co wieczór do pólnocy stosować.

- Uuuu, nie znałem tego sposobu Panie Edku? I przeżył Staś te grypsko czy może to wtedy na łono Abrahama bidulek się nam wybrał?

- Nie stosował się ekskról do medyka zaleceń, źle dobrał podobno proporcję. Na sztakan spirytu miało być trzy krople wody święconej. Jemu zaś podali w konwie święconej wody kieliszeczek mniutki zwykłej ruskiej siwuchy. Na dodatek zamiast wziąć na okłady młodą zaś dziewoję to starą carycę przyjmował i to wstyd powiedzieć, przez chwilę. Nie bez kozery zwą ich dom schadzek Pałacem Zimowym, tak chłop skostniał, że na cacy wziął i wykorkował.

- Ciekawe oj ciekawe prawisz pan historie, trzeba by było nad opatentowaniem tej kuracji pomyśleć Panie Edku. Kasę będziesz pan kosił, aż miło będzie patrzeć.

- E tam zaraz na cudzym nieszczęściu zarobek to czynić, najorzej w tym wszystkim o młodą i chętna dziewoję. Co by tak chciała wypocić schorowanego faceta. A bo to nie jedna żona, skłonna by była szybciej na drugą stronę swego chłopa wysłać niż dopuść co by się zdrowo wypocił.

- Święte słowa przez pana przemawiają, toż prawisz pan Panie Edku prawie jak jakiś prorok biblijny. Dziw, że nie masz pan jeszcze jakiś zagorzałych wyznawców. Ja jeśli Pan pozwolisz nie będę już nadużywał pańskich strun głosowych i pókim zdrowy i trzeźwy oddalę się do swego domu. Nie ukrywam, że zapach czosnku zmieszany z denaturatem do nacierania kości nie pozwalał stać od zawietrznej strony.

- Leć mistrzu, leć i kieliszeczek do podusi na tego wirusa pohybel wypić proponuję. Do zdrowego spotkania mam taką nadzieję.

          

AAAAAAAAAA KIIIICCCHHHHHHHHHHHHHHHHHHH......krraaaa kraaaaaaaa ….krrraaaaaaaa ….

 

05 marca 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza  

Żeby mi się tak chciało jak mi się nie...

czyli jak przemóc niechęć do wyjścia z domu

 

 

 

 

-Jacek, a jak z niedzielą?

-Ma padać!!!

Aplikacje pogodowe są teraz niczym indiański szaman. Przepowiednie trzeba umieć odczytać, tak samo ze wskazaniami meteoprogu czy windu. W sobotni wieczór nie wiedzieliśmy czy pojedziemy a co do kierunku... no cóż, był tylko lekko nakreślony. Jedziemy tak, żeby z wiatrem wracać. Miało wiać zachodniego południa więc najlepiej było by jechać za Ostrów Maziewcką jak choćby ostatnio do Broku. Jacek zasugerował co prawda jazdę do Broku, ale przez Dąbrówkę Kościelna i Ciechanowiec do Broku. Lekko licząc to jakieś 160km. Dużo i nie dużo, ale gdy wiatr przygniata i odbiera chęć do dalszej jazdy to każdy kilometr jest wyzwaniem na miarę wspięcią się na szczyt możliwości.

 

 

 

Ranek okazał się słoneczny, ale kolejny raz flagi na masztach ostro trzepotały. Szerze...nie chciało mi się nigdzie jechać, a tym bardziej na 160km. NIE CHCE MI SIĘ!!!! Lecz co robić, jak nie pojadę to i Jacek nie pojedzie. Za tydzień też pewnienie pojedziemy. Raz się poddamy i tak już może nam na stałe. Jednak Jacek widział co się dzieje i nie próbował nawet ciągnąć tematu Broku bo... bo możemy tam dojechać dość późnio i jeszcze jakieś tam argumenty rzucał. Ostatecznie w myśl, nie mamy gdzie jechać, jedźmy do Ziołowego Zakątka.

 

 

   

 

Koryciny to mała wieś 2 km od drogi między Brańskiem a Siemiatyczami. 10 km od drogi Brańsk Ciechanowiec. Ukryta w lesie. Do niedawna można tam było dojechać pokonując 3 km szutrowej drogi. Kilka razy tam złapałem gumę, raz wylądowałem w kałuży i nie zliczę bluzgów pod nosem jakimi uraczyłem drogę wiodąca do Ziołowego Zakątka. Teaz to już przeszłość. Asfalt gładki jak pupcia niemowlęcia prowadzi aż do bram gospodarstwa agroturystycznego. Mało tego, kocie łby na odcinku z Czaj do Winneych też zniknęły pod asfaltowym dywanikiem. Poprzednio nadkładaliśmy kilometry, żeby tylko nie wytrząsać się na tych piekielnym bruku.

 

 

  

 

Nie ukrywam, że po dojeździe do karczmy w Korycinach byłem tak zmęczony tą walką z wiatrem, że nawet nie chciało i się chodzić po Ziołowym Zakątku. Chociaż widziałem od drogi, że wykończono już wiatrak, pojawiła się nowa chałupka. Byłem po prostu padnięty. Wypiliśmy, zjedliśmy pizzę i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze zatrzymaliśmy się we wsi Winne - Poświętne przy zabytkowym kościółku z 1696r !!!. Oczywiście była ona remontowana, zmieniano wystrój, poszycie dachowe, ale mimo wszystko nie ma zbyt wiele tak wiekowych kościołów w naszej okolicy. Otaczają go kapliczki wyciosane w pniach drewna.

 

Im bliżej domu tym wiatr był silniejszy. Całe szczęście mieliśmy go w plecy. Słonko zaczynało przygrzewać, termometr wskazywał aż 11C. Z każdym pokonanym kilometrem opadała ze mnie chandra jak męczyła mnie przez ostatnie dni. Wróciłem zmęczony fizycznie bo licznik wskazał 140km, ale z dużo lepszym nastawieniem na nadchodzący tydzień.

 

Jeśli więc i was dopadnie chandra i przygnębienie to poszukajcie kogoś kto pobędzie z Wami, pomęczy się. Nie będzie zadawał zbędnych pytań, tylko pociągnie was na koniec waszych możliwości i da nadzieję, że świat może być piękny i przyjazny.

 

02 marca 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   osobiste przemyslenia   Ziołowy Zakątek   wiosna?   wiatr  
Krzysztof1963 | Blogi