IV 24 godzinny maraton w Wysokim Mazowieckim...
20 czerwca 2020 roku. Dzień kiedy miałem zmierzyć się ze swoimi słabościami i spróbować ujechac jakiś nie wzbudzający litości wynik. Kiedyś powiedziałem sobie, że niczego i nikomu nie muszę udawadniać. Ale coś co ludzie nazywają ambicją a ja czasem myślę, że to zwykła ludzka głupoty, pchały mnie do pokonywania kolejnych okrążeń maratonu.
10 rano a termometr dobrze ponad 20C stopni pokazywał. Z każdą godziną słupek rtęci rósł aż do 35C jakie pokazywał moj licznik na rowerze. Gdy jedziesz to nie czuje się tego całego skwaru. Chłodny wiaterek owiewa twarz, jest naprawdę superaśnie. Ale to wszystko do momentu gdy trzeba się zatrzymać i wejść do punktu kontrolnego aby podbić kartę i podpisać listę. Pot wtedy oczy zalewa. Pieką okropnie, oby szybciej na rower i choć na chwilę unieść przyłbicę i osuszyć czoło.
Tempo na pierwszych trzech okrążeniach mimo , że w granicach 30km/h to nie na maksa. Widziałem wielu, którzy nas mijali, czy wręcz stając na pedałach starali się nam uciec. Jacuś kazał mi uważać na tętno. Żeby nie zajechać się na samym początku.
14 godzina dnia a 4 jazdy. Weszliśmy w bazie podbić kontrolki i ogłoszono, że obiad. Gotów byłem jechać na kolejne kółk, lecz Jacek zarządził przerwę na posiłek. W tym czasie rozpętał się istny armagedon. Wichura, ulewa połaczona z piorunami.
Po pierwszym ataku, gdy zaczęło się lekko przejaśniać postanowiłem ruszyć na trasę. To juz była pierwsza próba. Okazało się, że z każdym kolejnym kilometremw stronę Kulesz Kościelnych deszcz wzmaga się. Drogi nadal śliskie i mokre. Powrót do Mazowiecka z mniejszą ilością wody na jezdni. Po godzinie nie było już znaku po paskudnej pogodzie. Godzina odpoczynku dała mi dodatkową energię. Czułem pod nogą pedał, czego nie można było powiedzieć na początku imprezy. Jacek trochę mnie podpuszczał a ja udawałem, że daje mu się podpuścić. W każdym razie zmiany i pociągnięcia sprawiały, że mało kto mógł nam utrzymac koła.
I nadszedł wieczór, przyszła kolejna chmura deszczowa. Kolejna godzina spędzona pod dachem. Niby w głowie słyszałem głos....zostań, odpuść. Jacek zjechał już z trasy, zostałem sam ze sobą na sam. Za oknem leje, jedne buty juz doszczętnie przemoczone. Ogólna opinia to w taką pogodę nie ma sensu ryzykować życia i własnego zdrowia. Pierwszy wyłamał się Robciu. Pada mniejszy deszcz to znak, że wrócę już suchą szosą. Postałem jeszcze chwilę. Mokre buty założyłem, na nie pokrowce i hajda na koń ruszać w dzikie pole. Woda w koleinach. Kierowcy nie mają litości. Albo zbieramy wodę spod mijających nasz samochodów, albo światła drogowę prosto w nasze oczy. Tadek przez taki oślepienie zaliczył wywrotkę, mało na niego nie wpadłem.
Niby to była jedna z najkrótszych nocy, lecz ciemna i bez księżyca. Co z tego, że gwiazdy się skrzyły gdy wokół ciemno choćby oko wkol. Gdy tak jedziesz nocą sam, nie masz z kim nawet pogadać, umysł sam tworzy sobie obrazy. Tu wsród gałęzi coś ci mignie. Ktoś za tobą jedzie a nikogo nie widać. Okazuje się, że to tylko klamra odblaskowego plastrona wydaje dzwięk zbliżony do jadącego za mną jakiegoś kolarza. Tu jakiś nocny ptak się odzywa a w lesie dałbym rękę sobie uciąć, że słyszałem człapanie jakiegoś wielkiego zwierzaka. Po trzeciej zaczęło się przejaśniać. Uffff...ale ulga.
Do 22 to jakby jazda z górki. Trochę się człek pomęczy, trochę się spoci. Lecz później to istny zarzynek. Zaczyna brakować sił, siada powoli psychika. Dłuższy odpoczynek to stygnięcie mięśni. Skurcze i ból przy ponownym wsiadaniu na rower. Więc jeśli da się to nie dać się złemu...do przodu...do przedu.
Rano zmiana butów na suchą parę i dalej w drogę. Niestety tym razem rozjechaliśmy się z Jackiem. Tempo było zbyt wysokie jak dla mnie o poranku, musiałem odpuścić. W sumie już nie czułem tego wewnętrznego przymusu, żeby pokonać choćby jeszcze jedną pętle. Koło w moim rumaku zaczęło piszczeć. Widać już i ono miało dosyć. W sumie wykęciłem mniej niż rok temu, ale lepiej niz na dwóch pierwszych z maratonów. Ważne, że nic sobie nie zrobiłem. Cały, nie pobdzierany mogłem wrócić do domu.
Na koniec tradycyjne wręczenie dyplomów i medali. Mało juz z tego pamiętam bo siedząc na trybunach czułem jak odpływam powoli. Moje nazwisko rzucone przez organizatorów wyrwało mnie z krótkiej drzemki. Okazało się, że jstem najlepszym zawodnikiem z miasta Zambrowa. W nagrodę dostałem talon na darmowy przegląd samochodu w warsztacie Zygmunta. To i tak lepiej niż rok temu.
Przejechałem 14 okrążeń , zwycięzca dla porównania pokonał ich 23 w tym samym czasie. Ja 478km on 733. Taką różnice klas reprezentujemy. Czy się martwie z tego powodu? W żadnym wypadku. Znam swoje możliwości i ograniczenia,żeby równać się z ludźmi, którzy tak jeżdżą. Szacun dla nich się należy i podziw pełen z mej strony. Ja jestem w sumie dumny ze swjego wyniku.
Na koniec, jeśli ktoś wogóle to czytal. Założyłem zrzutkę na nowego rumaka. więc pod tym linkiem znajdzie jej namiary. Wesprzesz będę bardzo wdzięczny, nie też nic się nie stanie.
https://zrzutka.pl/9z7saz