Czas mija...
NOWOGRÓD
Są takie miejsca, takie trasy i takie chwile gdy wracam do tych dni gdy zaczynałem swoją przygodę z turystyką rowerową. Już chyba wspominałem początki. Zakup roweru, w którym odpadała korba pedału. Jego ciężar oraz dystanse jakie na nim pokonywałem. Pierwszą najdłuższą trasą był samotny wyjazd do Zuzeli. Zaś pierwszym "kolarskim" marzeniem był dojazd do Nowogrodu.
Ileż to prób podejmowałem dojazdu do Nowogrodu. Najdalej dojechałem do Szczepankowa, które jest raptem o jakieś 10-15km oddalone, ale nie. Nie dałem rady? Bałem się, że nie wrócę? Chyba jednak mierzyłem siły na zamiary. Z tego to okresu pochodzi też wspomnienie kolegi Kurczaka, który też sam jeździł i wymienialiśmy się uwagami. W tamtym też czasie przyszło mu się zmierzyć z innym wyzwaniem i wygrać je. Pokonał nowotwór. Wygrał i wyjechał do Norwegii. Kilka miesięcy temu dowiedziałem się, że ponownie jest chory. Walczy. Niestety w ubiegłym tygodniu kolega powiedział mi, że odszedł do lepszego świata. Smutno mi się zrobiłe. Nie to, że był to mój bliski kolega, ale po prostu fajny i miły facet. Zawsze wspominam te chwile gdy rozmawialiśmy o wspólnym wyjeździe do Nowogrodu.
Oczywiście w końcu pojechałem do Nowogrodu. Sam w niedzielny poranek 2 czerwca 2013 roku. Co pamiętam z tego wyjazdu? Dumę? Nie bo był to już czas gdy dystans 100km był czymś astronomicznym. W 2012 roku przecież dojechałem z grupą do Przemyśla. Wjechać na górki, na które nie wszyscy z grupy dali radę podjechać. Nie było więc to aż tak wielkie wyzwanie jak kilka lat wcześniej a po prostu zaliczenie punktu docelowego. Później kilka razy jeździliśmy do Nowogrodu w grupie, jak również pokonywałem samotnie.
Jadąc w niedzielę z Jackiem przez Piątnice do Nowogrodu, właśnie przyszła mi na myśl ta refleksja i wspomnienie Kurczaka.
Co do samej niedzielnej trasy. Mieliśmy jechać na dłuższą, taka ok 200km lecz upragniony deszczyk pokrzyżował nam plany. Nie dość, że zimno to późno wyjechaliśmy. Z każdą chwilą robiło się troszkę cieplej. Pierwszy odcinek wiódł na Narwią odnogą Green Velo. Po minięciu Piątnicy wjechaliśmy na lokalną drogę przez Czarnocin i Pezy. Oj wytrzęsło nas zdrowo. Asfalt popękany i dziurawy pamiętający chyba wczesne lata Gierka. Ogólnie z krótkimi odcinkami dobrej nawierzchni to cały czas jechaliśmy po wyrwach i dziurach w asfalcie. Dopiero po nawrocie w Morgownikach nasza powrotna droga była już bardziej komfortowa. Widoki? Wiosna. Zieleń poprzetykana żółcią mleczy i błękitem nieba. Po minięciu Nowogrodu wjechaliśmy w obszar ciężkich chmur, ale na szczęście nie padało i nie wiało jak ostatnimi dniami.
Kolejna niedziela, kolejne kilometry i godziny spędzone na świeżym powietrzu. Coż można dodać. Tęsknie za jazdą, za wysiłkiem, za nowymi wyzwaniami. Kiedy to wróci do normalności, kiedy skończy się obowiązek noszenia masek i unikania ludzi? Jak to mówił mój nauczyciel...pożyjemy, zobaczymy.