• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

o czym myślę jadąc na rowerze

Życie czasem potrafi przytłoczyć swymi problemami. Jazda rowerem ułatwia utrzymanie równowagi ....psychicznej. W poniższym blogu postaram się pokazać świat, który widzę z wysokości siodełka.

Strony

  • Strona główna
  • Batory i Jagiellonka
  • Olek i Helenka
  • Pan Twardowski
  • Sobieszczak i wiedenski torcik
  • wesola historia Augusta
  • Księga gości

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
27 28 29 30 01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 31

Kategorie postów

  • opowieści edka poloneza (17)
  • osobiste przemyslenia (14)
  • pamiątki po Żydach (6)
  • turystyka rowerowa (55)

Linki

  • profil
    • moje rowerowe trasy
    • traseo czyli gdzie byłem
    • więcej informacji o mnie..

Archiwum

  • Listopad 2020
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Maj 2020
  • Kwiecień 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Styczeń 2020
  • Grudzień 2019
  • Listopad 2019

Najnowsze wpisy, strona 1

< 1 2 3 4 5 >

Majówka w Bajkowej Krainie cz. 2

....czyli jak Bóg kocha szaleńców i rowerzystów.

 

 

(cerkiew z zielonymi wieżami to parafialna z Ryboł. Niebieska stoi na cmentarzu w Pawłach)

 

Zakończyłem chyba poprzedni wpis na powrocie z Koźlik do asfaltu. Jejku...jak ja tęskniłem za asfaltem. Nie pozwoliłem nawet Jackowi złego słowa powiedzieć, na ten nierówny i dziurawy dywanik jaki nas prowadził na powrót do DK 19. 

Kolejnym naszym celem miała być cerkiew w Puchłach oraz w Trześciance. Nie wiem czy Jacuś zdawał sobie sprawę z upływającego czasu i drogi jaka nas czekała. Krótko ujmując, ponad 100km powrotu do domu i kolene 10km piachu. Ale jak już wcześniej uprzedziłem w domu, powrót był przewidziany nawet około 21 godziny. Po pikniku w Koźlikach, pęlni nowych sił ruszyliśmy "dziewiętnastką" na północ przez "Wędrowny Most" na Narwi do Ryboł. Tradycyjna sesja pod cerkwią cmentarną na zakręcie drogi, gdy Jacek rozbierał się z gatek, ja pojechałem pod kolejną z cerkwi. Ta parafialna, obecnie dość dobrze widoczna mimo dużego zadrzewienia wokół. Nie zawsze udaje mi się ją ładnie ustrzelić. Gdy zsiadłem z siodełka aż mi się noga ugięła. Nie z wrażenia a z bólu. Dosłownie nie mogłem zrobić kroku. UUUUUUUUU....dawno już nie czułem się taki niedołężny. Kilka kroków, żeby przejść przez ulicę sprawiło mi naprawdę dużo bólu. No tak, a do domu daleko. Jacek dojechał do mnie. Kilka fotek domków, konsultacja gdzie i którędy jedziemy. On i Waldek, który suma sumarum nie pojechał z nami, koniecznie do Kaniuk. Kolejne 4 kilometry prowadzenia roweru po piachu. Ból kolana. Dobrze, że Jacek jednak dał się namówić na odpuszczenie tej malowniszej w sumie wioski.

 

 

(Puchły. Nie tylko moim zdaniem, najpiękniejsza cerkiew Podlasia) 

 

Pawły przywitały nas pięknymi domkami, lecz tym razem chciałem dojechać do cerkwi cmentarnej na tutejszym cmentarzu. Tyle razy przejeżdżałem przez tą wieś a nigdy nawet się do niej nie zbliżyłem. Trzeba przyznać, że pięknie się prezentuje. Stoi na wzgórzu i jakby z czułością patrzyła na swoich wiernych, którzy zlegli u jej stóp przez te kilka wieków. Po spacerze między starymi i juz nowymi grobami. Kilku zdjęciach, pada z ust Jacka nieciekawa informacja. O 18 może a o 19 napewno będzie nad Zambrowem padało. Jeśli mamy dojechac z suchymi dupkami do domu to trzeba się zbierać. Odpuszczamy Trześciankę na inną okazję, ale Puchły zaliczamy mimo wszysko. Najwyżej troszkę zmokniemy.

 

 (w lesie, skryta przed oczami natrętnych podróżnych, kaplica pw. Ikony Kazańskiej Matki Boskiej w Pańkach)

 

Godzina 15.20 około 150km na liczniku. Postój na przystanku w okolicach wsi Pańki. GPS pokazuje lekko pona 70km do domu. Dwie i pół godziny jazdy. Czyli około 18 będziemy w domu a może nawet wcześniej gdyż wiatr mamy sprzyjający. Ostatnio nie przykładałem się do jazdy jak to robi Jacek. Czuje już pierwsze oznaki zmęczenia. Dawno już nie dawałem Jackowi zmiany. Pierwszy kryzys dopada mnie po zjechaniu w kierunku Doktorców. Silny przeciwny albo boczny wiatr odbiera mi siły. Głowa spuszczona, wzrok wbity w przednie koło. A do domu daleko. Kilometry się dłuża. Dobrze, że Jacek ciągnie i nie ogląda się na mnie. Jeden, drugi wafelek. Trochę cukru dodaje mi sił. Zmiana kierunku a co z tym idzie wiatr lekko w plecy. Uffff....jakoś to będzie.

 

 

 

 

(mam nadzieję, że ta prowizorka trochę potrzyma)

 

 W Łapach Jacek wybiera drogę przez Gąsówkę. Śmieję się, że widać mało ma trzęsenia bo czeka nas pond 1km kocich łbów. Nie zna życia ten, kto nie przejechał kolażówką po brukowanej drodze. Trzęsie, nadgarski bolą. Poboczem też ciężko bo koła się w piachu zakopują. NAGLE!!!!!! Ster mi został w ręku a rowar poleciał na bok. Oczywiście ja wraz z nim. Dobrze, że było piaszczysto. Okazało się, że śruba w mostku puściła, rozkręciła się na dzisiejszych wertepach. Na szczęście wywaliłem się gdy w pobliżu byli ludzie. Okazało się, że jeden z nich to mechanik. Znalazł mi odpowiednich rozmiarów śrubę z nakrętką. Klucz i dość sił, żeby to wszystko poskręcać. Linki od przerzutki wypadły, od hamulców to samo. Troche czasu nam zajeło ogarnięcie tego bałaganu. Dziękuje...dziękuję. Kiedyś wrócę z sześciopakiem, żeby podziękować. Kolejny anioł na mojej drodze. Już chciałem wybierać numer Maćka, żeby przyjechał po ojca. 

Po tym wszystkim, jakoś powoli ruszyliśmy do domu. Ile czasu mogło nas to kosztować? Zdążymy przed deszczem? Jakby tego było mało to jeszcze Jacek zafundował nam dodatkowych kilka kilometrów, bo wybrał nie ten skrót. A mówią, że ja skracam drogi. Na szczęście bez problemów i o suchej stopie wróciliśmy do domu. Coś około 19 zameldowałem się w domu. 19,40 zaczął padać upragniony deszcz. Wyszscy go od dawna wyglądali. Myśmy go przywieżli ...hehehehehe. Dobrze się nie pośpieszył.

 

Tak to tym sposobem, odwiedziliśmy piękne miejsca, zaliczyliśmy gumę Jacusia i moją katastrofę. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło bo jak sobie zawsze powtarzamy....

 

BÓG KOCHA WSZYSTKICH LECZ SZALEŃCÓW I ROWERZYSTÓW SZCZEGÓLNIE

 

07 maja 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   dobrzy ludzie.   Bajkowa Kraina   Podlasie   Ploski   Szlak otwartych okiennic  

Majówka w Bajkowej Krainie

...gdy nie wiadomo co można a czego nie można w czasie zarazy

 

 

Jak to bywa w życiu. Jest pomysł i wypadało by go zrealizować, lecz piętrzą się problemy. A to zbyt krótkie dni, później przyszła epidemia i nie można było ruszyć się bez oglądania się za placy czy aby policja nie ma zamiaru zatrzymac nas za łamanie ustawy o zapobieganiu rozprzestrzeniania się koronawirusa. Ploski, Ploski, Ploski...co rusz wracał temat tej wsi. Co ma w sobie, że chcieliśmy tam jechać? Jest kilka rzeczy, które nas ciągną w tamte strony. Przede wszystkim to piękno, cisza i spokój. Chyba żadna inna kraina w Polsce nie ma tyle do zaoferowania co Podlasie. Kolorowe domki, drewniane cerkiewki. Mili i pomocni ludzie. Ciągnie nas tam z Jackiem, oj ciągnie. 

 

Tradycja, Tradycja...
Tradycja!
Tradycja, Tradycja...
Tradycja!

Kto dzień po dniu na dom zarabiać musi,
Bo chcą jeść codziennie żona oraz dzieci?
Kto swą modlitwę odmawiać rano zwykł,
Kto przed wszystkimi ma tu głos?

 

 

 Co prawda to są słowa ze "Skrzypka na dachu", ale chyba oddają ducha tych pięknych terenów. Nie moge wyjść z zachwytu gdy zaglądam do Plutycz, gdy widzę, że domków nie ubywa na rzecz nowych "szlacheckich dworków". Tradycja, tradycja, tradycja. Kolorowe domki, krzyże obwiązane ręczniczkami. To jest właśnie tradycja. Coś co żyje i jest namacalne. Z rozmów wynika, że co prawda jest wśród nich dużo nowych mieszkańców, którzy porzucili wielką płytę, ale mimo wszystko dbają o te piękne miejsca. 

 

Nasza wędrówka biegła przez Hodyszewo. Przed nim jest lekkie wzniesienie. Podjeżdżająć z pola rzepaku wyłania się kopuła tutejszej bazyliki. W takich chwilach żałuje, że nie mam lepszego aparatu, większej wiedzy o fotografii, gdyz zdjęcie cyknięte komórka nie jest w stanie oddać piekna widoku. Może kiedyś pokusze się o wyjazd specjalnie o poranku, żeby spróbować swych sił z aparatem. Tym razem muszę się tylko tym co zapadło w mej pamięci. Żółty rzepak, zielone łodygi i kopuły bazyliki w oddali.

 

 

 Ploski. Kiedyś zobaczyłem zdjęcie brązowej cerkwi z niebieskimi wieżami. Pomyśłałem, że ktoś ma cholerne szczęście. Trafił na taki moment w remoncie świątyni, że udało mu się uchwycić tą przemianę z jednej w drugą barwę. Bo trzeba Wam wiedzieć, że kolory światyń są przyporządkowane patronom. Niebieski to kolor maryjny oraz Archanioła Michała. Zieleń Archanioła Gabriela a brąz innym świętym. Na fali odnowy, konserwatorzy bardzo często nie zgadzają się z przywracaniem barw świątyniom, gdyż uważają to za przejawwpływu Cerkwi Rosyjskiej. Jakie było moje zdziwienie gdy dowiedziałem się, że cerkiew pw. Przemienienia Pańskiego w Ploskach jest świeżo po remoncie i taki wygląd pozostanie na dłuższy czas.

 

 

Sama wieś mimo, że nie jest (chyba) na Szlaku Otwartych Okiennic, to moim skromnym zdaniem powinna znaleźć się tam bez dwóch zdań. Czysta, zadbana. Bardzo dużo kolorowych domów z informacją o naclegach. Aż kusi, żeby tu kiedyś przyjechać. Kto wie co przyniesie życie? Jak to już z nami bywa, oczy pocieszyliśmy i pora była ruszyć dalej, to jest do Koźlik. Spodziewałem się 5 kilometrów ciężkiej drogi, lecz ta była z kategorii "sennego koszmaru rowerzysty". Szuter przechodzący w pylisty piach, po którym szybciej było by nieść rower niż go pchać czy nawet ciągnąc. Ale na co człowiek jest gotów się poświęcić by dotrzeć do wyznaczonego celu.

 

 

 

 

Czym się wyróżnia ta wieś ponad innymi? Otóż położona jest w głębi lasu, nad Narwią. Dla przyjaciół rowerzystów mała podpowiedź, droga na tyle piaszczysta, że trzeba pchać lub nawet ciągnąć rower. Jak już pisałem, to bardzo mała wieś. Tuż przy domkach, a jest ich naprawdę niewiele, płynie leniwie zakolami Narew. Na lekkim wzniesieniu, otoczona sosnowym lasem, stoi wiekowa cerkiewka. Można by ją śmiało nazwać "wędrowną". W XVIII wieku postawiono ją w Wieżance, by po jakimś pół wieku sprzedać budowlę do pobliskich Klejnik, w których pełniła rolę cerkwi parafialnej. Nie mieli we wsi co prawda świątyni, ale za to zyskali bardzo potrzebny młyn.
Po kolejnych kilkudziesięciu latach cerkiew znowu powędrowała, tym razem nad Narew do Koźlik. Tu stoi do dnia dzisiejszego. Podejrzewam, że wierni czasem muszą mieć kłopot ze skoncentrowaniem się na odprawianej liturgii w takim otoczeniu. Tu puka dzięcioł, tam ćwierkają jakieś ptaszki, a z łąk dochodzi klengol czy jak to się zwie, głos żurawi. Wiecie co... Chyba tylko jelenia na rykowisku o zachodzie słońca tam brakuje i byłby tani, jarmaczny lanszaft. Wszystko tak by wyglądało, gdyby to nie był prawdziwy obraz małej cerkiewki w Koźlikach nad Narwią.
 
 
 
 


 
Kożliki to tylko półmetek naszej majówki. Gdzie dalej nas nasze rumaki poniosły i co nas po drodze spotkało...to już w kolejnym wpisie.
 

 

04 maja 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Bajkowa Kraina   Ploski   Plutycze   Koźliki   Podlasie   Szlak otwartych okiennic  

Czas mija...

 

 

 

NOWOGRÓD

 

 

 

 

Są takie miejsca, takie trasy i takie chwile gdy wracam do tych dni gdy zaczynałem swoją przygodę z turystyką rowerową. Już chyba wspominałem początki. Zakup roweru, w którym odpadała korba pedału. Jego ciężar oraz dystanse jakie na nim pokonywałem. Pierwszą  najdłuższą trasą był samotny wyjazd do Zuzeli. Zaś pierwszym "kolarskim" marzeniem był dojazd do Nowogrodu.

 

 

 

 

 

Ileż to prób podejmowałem dojazdu do Nowogrodu. Najdalej dojechałem do Szczepankowa, które jest raptem o jakieś 10-15km oddalone, ale nie. Nie dałem rady? Bałem się, że nie wrócę? Chyba jednak mierzyłem siły na zamiary. Z tego to okresu pochodzi też wspomnienie kolegi Kurczaka, który też sam jeździł i wymienialiśmy się uwagami. W tamtym też czasie przyszło mu się zmierzyć z innym wyzwaniem i wygrać je. Pokonał nowotwór. Wygrał i wyjechał do Norwegii. Kilka miesięcy temu dowiedziałem się, że ponownie jest chory. Walczy. Niestety w ubiegłym tygodniu kolega powiedział mi, że odszedł do lepszego świata. Smutno mi się zrobiłe. Nie to, że był to mój bliski kolega, ale po prostu fajny i miły facet. Zawsze wspominam te chwile gdy rozmawialiśmy o wspólnym wyjeździe do Nowogrodu.

 

 

 

 Oczywiście w końcu pojechałem do Nowogrodu. Sam w niedzielny poranek 2 czerwca 2013 roku.  Co pamiętam z tego wyjazdu? Dumę? Nie bo był to już czas gdy dystans 100km był czymś astronomicznym. W 2012 roku przecież dojechałem z grupą do Przemyśla. Wjechać na górki, na które nie wszyscy z grupy dali radę podjechać. Nie było więc to aż tak wielkie wyzwanie jak kilka lat wcześniej a po prostu zaliczenie punktu docelowego. Później kilka razy jeździliśmy do Nowogrodu w grupie, jak również pokonywałem samotnie.

 

Jadąc w niedzielę z Jackiem przez Piątnice do Nowogrodu, właśnie przyszła mi na myśl ta refleksja i wspomnienie Kurczaka.

 

 

 

 

 

Co do samej niedzielnej trasy. Mieliśmy jechać na dłuższą, taka ok 200km lecz upragniony deszczyk pokrzyżował nam plany. Nie dość, że zimno to późno wyjechaliśmy. Z każdą chwilą robiło się troszkę cieplej. Pierwszy odcinek wiódł na Narwią odnogą Green Velo. Po minięciu Piątnicy wjechaliśmy na lokalną drogę przez Czarnocin i Pezy. Oj wytrzęsło nas zdrowo. Asfalt popękany i dziurawy pamiętający chyba wczesne lata Gierka. Ogólnie z krótkimi odcinkami dobrej nawierzchni to cały czas jechaliśmy po wyrwach i dziurach w asfalcie. Dopiero po nawrocie w Morgownikach nasza powrotna droga była już bardziej komfortowa. Widoki? Wiosna. Zieleń poprzetykana żółcią mleczy i błękitem nieba. Po minięciu Nowogrodu wjechaliśmy w obszar ciężkich chmur, ale na szczęście nie padało i nie wiało jak ostatnimi dniami. 

Kolejna niedziela, kolejne kilometry i godziny spędzone na świeżym powietrzu. Coż można dodać. Tęsknie za jazdą, za wysiłkiem, za nowymi wyzwaniami. Kiedy to wróci do normalności, kiedy skończy się obowiązek noszenia masek i unikania ludzi? Jak to mówił mój nauczyciel...pożyjemy, zobaczymy.

 

 

 

 

 

 

 

 

27 kwietnia 2020   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   turystyka rowerowa   Nowogród   wspomnienia   kurczak  

Miłość (do roweru) w czasach zarazy część...

Ta ostatnia niedziela

 

 

 

 

Taaaaaa oooostaaaaaaaania niedzieeeeeeeeeeeeeeeela.... Chciało by się zaśpiewać. Od poniadzaiłku można już będzie legalnie jeździć rowerem. Już nie trzeba będzie uważać czy nadjeżdżający z naprzeciwka samochód, na jakieś wiejskiej drodze, to radiowóz czy tylko ktoś, kto podobnie jak ja wyrwał się z czterech ścian.

 

 

 

Na moje szczęście nie spotkałem żadnego na swojej drodze, więc przynajmniej nie musiałem ściemniać, że jadę po chleb do sąsiedniego województwa. Jacek tym razem postawił sprawę jasno. Dziś jeździmy solo i najlepiej nie ruszaj na trasy w pobliżu rzek. Tam mogą się czaić policjanci polujący na wędkarzy. Oni są na równi z nami zagrożeniem dla zdrowej tkanki narodu.

 

 

Więc co było robić, ruszyłem sam. Niestety z każdą godziną zaczął się wzmagać wiatr. Mimo "zygzakowania" trasy, musiałem zmierzyć się z naprawdę silnym wiatrem. Jechałem i jechałem, i jechałem, i jechałem ..... i jechałem...kilometrów bardzo wolno przybywało na liczniku. Przeklinałem swoją głupotę, ale również byłem szczęśliwy z tego. że mogę jechać. Cieszyć się wiosną. Nie muszę się śpieszyć. Trudno...kiedyś drogę skręci i będę miał troszkę mniejszy wiatr. Tylko czy wiatr czołowy jest gorszy od bocznego? A co mi tam. Ważna jest swoboda i radość jak u psa łańcuchowego, który się wyrawał i gania jak szalony.

 

 

 

Niby ciepło, ale lodowaty wiatr mimo wszystko z czasem wysysał całą radość z jazdy. Wróciłem zmachany jak po przejechaniu maga dystansu. Zmęczony, ale wypoczęty, oderwany od problemów i trosk, z nowymi siłami na nadchodzący tydzień. Może w końcu będzie można ruszyć gdzieś dalej już z Jackiem u boku.

 

 

 

 

 

20 kwietnia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   osobiste przemyslenia   koronawirus   kwarantanna   normalne życie   wiosna  

Miłość (do roweru) w czasach zarazy część...

 

...czyli jak to do pracy dojeżdżam

 

 

Zaraz z każdym dniem rozlewa się co raz bardziej po naszym kraju. Podlasie a właściwie województwo Podlaskie najdłużej opierało się wirusowi, a gdy pękła tam to co chwilę słychać o kolejnych zarażonych osobach. Niestety Zambrów też dołączył do grona miejsc naznaczonych jego obecnością. Są kolejne przypadki, kolejni chorzy. Kto? Niby wszyscy wiedzą, ale nikt oficjalnie tego nie powie. Nagle z pierwszych piewców izolacji chorych i ich rodzin, stają się naznaczeni piętnem choroby. W rzeczywistości wirus jest bardzo demokratyczny. Zaraża równo. Księży, polityków, bezrobotnych, biednych i bogatych.

 

 

 

 

Ja staram się dojeżdżać do pracy rowerem. Z każdym tygodniem, każdym dniem trasa staje się co raz dłuższa. Nazywam to skrótami. Więc te skróty dają mi chwilę radości w tych ciężkich chwilach. Chociaż pół godzinki, wiatru, szumu, radości z jazdy. Niestety plotki niosą, że policja uwzieła się na rowerzystów i próbuje ukrucić jazdy dla frajdy. Nie wiem czy akurat jest to dobry powód. Jednak na widok radiowozu czuję pewne obawy. Bo po co wydawać 500zł, których i tak nie mam.

 

 

 

 

Żeby nie było mi smutno, to postanowiłem wyprowadzić aniołki na spacer. Nie mam psa ani kota...no może z tym kotem to przesadziłem. Podobno mam niezłego kota, ale tego akurat nie da się wyprowadzić na spacer. Więc spakowałem najpierw jednego a póżniej następnego i wyprowadziłem je do lasu na kobierzec zawilców. Wszystko było by cacy, gdyby znowu nie policja.

Dziś rano gdy pomykałem, do pracy w odwrotnym kierunku niż się ona znajduje, minął mnie radiowóz. W Długoborzu wyjechał z bocznej uliczki i skierował się na Czartosy, czyli na mój "skrót" do pracy. Po co kusić licho? Skierowałem się na Skarżyn i sesję fotograficzną zrobiłem w lasku Krajewa Białego.

Jacek co prawda jeździ, ale on zawsze tak ma, że jak coś jest zabronione to on tym bardziej musi to zrobić.

 

 

 

Cały czas się pocieszam, że jeszcze będzie normalnie, bedzię spokojnie. Póki co to zbliżają się Święta WIelkanocne i trzeba je jakoś przeżyć. Jak, nie wiem. Naprawdę nie wiem, jak przesiedzieć w domu bez jazdy rowerem.

Bądź jednak dzielny Krzysiu i pokombinuj...zawsze coś się da wymyśleć.

 

10 kwietnia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   koronawirus   kwarantanna   normalne życie   wiosna  

Miłość (do roweru) w czasach zarazy część...

 

Czyli jak żyć i nie zwariować

 

 

 

 

-Czy dziś wybierasz się gdzieś? padło niezręczne pytanie zaraz po przebudzeniu i zadała je moja rodzona żona.

-Chciałbym, czy będziesz coś miała przeciwko Aniu?

-Nie, tylko nie jedźcie daleko. Pokręćcie się w pobliżu domu. Pamiętaj, obiad mamy o 14 i nie będę z nim czekała!!!

 

Czas epidemi, ograniczony czas a Jacuś wykombinował, że pojedziemy na jakieś 200km. Aha...jakby było tego mało to wyjedźmy około 10-10,30 bo będzie wtedy ciepło. Po długej i tajnej wymianie wiadomości (tak żeby Ania nie zorientowała się w moim knowaniu) ustaliliśmy. Wyjazd o 8 rano a powrót o 14. W nocy zmienili czas więc wyjeżdżaliśmy o 7 na stary czas i o dziwo Jacek był nawet przed czasem. O przygłupach, którzy chciali nas rozjechać tylko dlatego, że jechaliśmy ulicą a nie ścieżką rowerową nie będę pisał a jedynie odnotuję sam fakt. DEBILIZM.

 

Gdzie jedziemy? Ostatnio chyba SKS nas już dopadl, sks i wygodnictwo, bo zaczęliśmy ustawiac tak trasy, żeby wracać z wiatrem. Od południa wiatr miał sie wzmagać i wiać z północy, więc Jacek wymyślił, że pojedziemy do Radziłowa. Znam trasę, nad Narwią i Biebrzą. Spokojna, mało uczęszczana i jeśli pogoda sprzyja to można naprawdę odetchnąć pełną piersią. Wielu kręciło by nosem, że płasko, że monotonnie. Jeśli co chwila nad głową przelatuja klucze gęsi, z pól słychać krzyki żurawi to na dobrą sprawe brak tylko spacerujących drogą łosi lub żubrów. Gdy pomykam tymi drogami to głowa niczym radar obraca się i wypatruję. Tu sarny przemykają. Tam w oddali nie wiem czy to jakieś krzaki czy może jakiś zwierz leży na polu. Jacek próbuje sfotografowac żurawie, ale wiem z własnego doświadczenia, że to trudna sprawa.

 

Pierwszy postój zrobiliśmy w Sieburczynie. Niczym nie wyróżniająca sie wieś, poza tym, że przy drodze stoi wiata z jakąś tablicą. Okazało się, że w 1863 roku w okolicach tej wsi stoczono jedną z ostatnich bitew powstańczych na ziemi łomżyńskiej. Oddziały Wawra podjęły nierówną walke z oddziałami pościgowymi wysłanymi z Łomży oraz Szczuczyna. Powstańcy przedzierali się przez bagna a ci, którzy nie mieli już sił ginęli od ciosów kozaków idących ich śladem. Po tej bitwie na jakiś czas Wawer rozpuścił swój oddział w celu leczenia ran. Ponowna próba zebrania i włączenia się do walki w 1864 roku w kompleksie leśnym Czerwony Bór skończyła się ponowną klęską.

Jak widać nawet tak krótki postój pozwolił na poszerzenie wiedzy o okolicy.

 

Radziłów cel naszego wypadu.

 

Jedwabne każdy zapewne zna. Za sprawą głośnej ksiązki "Sąsiedzi" Jana T. Grossa ukazującej tragiczne wydarzenia z 10 lipca 1941 roku. Ale czy ktoś słyszał o Radziłowie? O Wąsoszu? Nawet jeśli to wypieramy ze świadomości te informację i udajemy, że nic tu takiego się nie wydarzyło. A wydarzyło się i trzeba pamiętać. Za wszelką cene nie dopuścić do powtórzenia się takich tragedii.

 

 

Samo miasteczko jest senne. Ryneczek z pomnikiem upamiętniającym bohaterskich mieszkańców walczących w obronie Ojczyzny w latach 1918-1920. Stare domki wokół ryneczku, które pewnie pamiętają lata sprzed II Wojny Światowej. Całość robi przyjemne wrażenie, bo jest czysto i schludnie. Charakterystycznym punktem jest wieża kościelna. Okala ją wieniec, ni to korona, ni płomienie. W każdym razie, dla strudzonego wędrowca jakim my byliśmy ze względu na silny przeciwny wiatr, to charakterystyczny punkt w krajobrazie. Z daleka go widać i dzięki temu można wykrzesać jeszcze resztki sił, żeby dojechac i odpocząć na ławeczce.

 

Niby miało wiać w plecy w drodze powrotnej, ale odniosłem wrażenie, że mimo wszystko jadę chwilami pod silny wiatr. Sprawa była prosta, boczny wiatr równie mocno utrudniał jazdę i wysysał siły z każdym kilometrem. Do tego okazało się, że teren jest silnie pofałdowany a od Jedwabnego do Wizny droga to istny koszmar. Dziury i wyboje. Na szczęście tym razem obyło się bez gum, na co chyba liczył Jacuś dokuczając mi, że nie wyrobię się na 14 do domu. 

 

 

 

Co prawda uprzedziłem Anię, że mogę spóźnić sie jakieś 20 min, więc nie wyprowadzałem go z przekonania, że czeka na mnie zimny obiad. Pewnie na dobrą sprawę byśmy się wyrobili, lecz w pewnym momencie poczułem, że wiatr i podjazdy dały znać o sobie. Czułem się osłabiony i musiałem chwilę odpocząć. Po Jacku oczywiście nei było widać zmęczenia, ale ja musiałem odpocząć i coś zjeść.

 

14.28 dumnie wkroczyłęm do domu z okrzykiem....WRÓCIŁEM!!! Na co Ania, no to musisz coś przegryźć, bo obiad na wszelki wypadek przygotowałam na 15. Hehehehehe...to mogłem sie nie spinać i pędzić. W każdym razie kilometry wykręcone, kilka ciekawych informacji przyswojone a i ciepły obiad też zjedzony.

 

 

 

 

 

 

30 marca 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   koronawirus   kwarantanna   normalne życie   wiosna   pamiątki po Żydach  

Koza co to na dach uciekła

Czyli przygody Edka Poloneza

 

 

 

Allo.. Kto mówi?

-Dzień dobry Panie Edku.

-Ale kto mówi?

-Dzień dobry Panie Edku. Z tej strony pański znajomy, ten kolarz z parku.

-Ale kto mówi? Patrz Stachu.. Głos widzę a a nie wiem, kto mówi?

-DZIEŃ DOBRY PANIE EDKU. TO PAŃSKI ZNAJOMY KOLARZ, OD PIWKA W PARKU!!!!! -Toć wiem, że to Pan, tylko gdzie pan się podziewasz jak Pana potrzeba?

-No wie Pan, że mamy czas zarazy i nie bardzo mogę tak sobie śmigać po okolicy, jeśli już to przemykam przy pańskiej ławeczce. Nie widziałem już od dawna pańskiej osoby, a trzeba przyznać, żeś pan cienko ostatnio wyglądał.

-E tam, zaraz cienko. Po prostu zdobyłem ostatnio świetny żakiecik, to i mnie wyszczupla. Te ciepłe, zimowe odzienia jednak fałszowały zbytnio moja figurę.

-Drogi Panie Edku nie dzwonie do Pana w sprawach mody, a chciałbym dowiedzieć się, jak się Pan czuje i czy jako osobie z grupy ryzyka, czego by nie trzeba było?

-Jakiej ryzyka? Jakiej znowu ryzyka? Nie pozwalaj pan sobie zbyt wiele Panie Szurkowski, dawno ktoś Panu pompką kinola nie przestawił? Licz się Pan ze słowami. Sam Pan jest w grupie ryzyka. Nie pijesz, nie palisz, na wiatr i deszcz się wystawiasz to i...

-Panie Edku kochany, ja z dobrego serca, martwię się o Pana, a Pan chcesz mnie turbować? Toż nie powiem, żeś pan stary bo jak widzę, drugą młodość przeżywasz. Ale ostatnio okropnie pan kichałeś a od pańskiego kaszlu, wiele wron w parku poroniło chyba. A widziałem również, że wiewiórka na gałęzi mało się nie przekręciła na zawał serducha. Więc nie drżyj się Pan na mnie tylko mów czy nic nie potrzeba, bo się zaraz rozłączę na amen.

-Piwa

-Co piwa?

-piwa nie mamy. Papier tualetny, trzy wielkie paki, makaronu i ryżu do Bożego Narodzenia nam starczy. Lecz cały zapas piwa i nalewek nam się skończył, więc jeśli szanowny Pan by raczył ciężko chorym staruszkom dowieść swym rumakiem...

-Panie Edek. Teraz to staruszkom? Sąsiadka pańska, właśnie do mnie dzwoniła, żebym was z dachu zabrać... Bo podobno się na nim nago opalacie! Co Pan wyprawiasz? Zimno, a Pan w krótkich galotkach podobno po dachu spacer sobie urządzasz?

-patrz Pan jaka zołza, szpieg z krainy deszczowca. Sama w karcerze siedzi, to i nam zabrania.

-a to i Pan masz kwarantannę?

-Jaka kwarantannę? Mieszkam ja ostatnio u koleżki swego, co niemoc ma w nogach. Więc z dobrego serca opiekuje się Staszkiem. Tylko, że on mieszka na 4 piętrze, sam z kozą.

-no to już chyba czysta przesada, żeby kozę trzymać w mieszkaniu?

-Koza to kot na cztery łapy kuty, od koza nostra swoją ksywkę wywodzi. Bo jak się na Staszka i na mnie patrzy, to jakby Ociec Chrzczony we własnej osobie.

-Jejku, nie nadarzam za Panem, po co Pan na tym dachu łazisz w samych to galotach?

-Jakby to określić.. W celach aprowizacyjnych. Pech chciał, że klucz się nam ułamał w zamku, u drzwi Twoich Panie i zakluczon od tygodnia siedziem we trzech tu na amen. Jak nam się nalewki jeszcze nie skończyły, a w humorach bylim, to dawaj kotu zabawę uczyniać. Rzucać mu patyk co by aportował. Kot nas zmierzył wzrokiem i na balkon czmychnął. Z balkonu po rynnie na dach sobie polazł. Jak się Stach obudził z ankoholwej drzemki, dawaj w ryk, żem mu kota na gulasz przerobił. I jak mi kulasem w ucho przypaździeży i za próg wygania. Wołam, Stachu, kot żyje, jeno się na Cię obraził i w cholerę sobie poszedł. Na to on, żebym go ratował przed samobójczym skokiem. Stachu... Ty nie łazisz a skakać masz zamiar?

Nie ja, Koze ratuj. Ona jest jest wszystkim co mi zostało. Na co ja krzyczę.. Stachu, kot na cztery łapy spada, nawet jak samobójstwo od Cię, popełnić mu się zechce. No to mnie za to z drugiej strony limo nabił, że Kozy nie znam, że on taki wrażliwy i pewnie rzuci się jak ta Brunhida z blanków w fosy odmęty.

-jaka Brunhida, jakie odmęty? Zgłodnieje to wróci cholera, przecież po dachu łazić jej nie będę i ganiać. No to w porę się uchyliłem, bo by mi trzecie oko podbił. Ale dla świętego spokoju i swego bezpieczeństwa, wiadomo co może zdesperowany, przez swego kota porzucony Stachu, po nocy mi zrobić? Ostatnie jakie miałem piwo na charakter w celach odważniczych skonsumowalem, na balkon żem wyszedł, i... i wróciłem. Panie a w cholerę z tym kotem. Nie wlezę po rynnie na dach. Stachu podkradł się się, drzwi na balkon zakluczył i krzyczy... Z kotem cię wpuszczę, bez kota nie wracaj. Czwarte piętro, ja w podkoszulku, papuciach i sztuczkowe prosto z kontenera spodniach. Troszkę mole je nadgryzły ale da się w nich jeszcze ze sezon pośmigać.

-panie Edku pomiń pan aspekt modowy i mów pan do rzeczy. Zdjąłeś Pan tego kota czy straż mam tam wezwać?

-czy ja Panu przerywam jak się Pan rozgadasz na temat, choćby wyższości piwa antyankoholowego nad Staszkową nalewką? Dojdziem i do kota. Stoję więc patrz pan na tym balkonie, wiatr a ja jak mówiłem jeno w sztuczkowych galotkach. Stoję i się zastanawiam, po co żem takie ciasne włożył je, bo kroka za nic nie mogę zrobić. Szkoda mi ich jak rzekłem, ze dwa sezony by mi służyć mogły. Krok zrobię, dupa za przeproszeniem wyjdzie mi szwem, albo przetnie mnie w okolicach klejnotów rodowych. Co było więc robić, zdjął ja je i na sznurku powiesił, żeby od moli się jeszcze troszkę powietrzyły. Stoję więc w papuciach, cienka koszulinka okrywa me zgrabne, Adonisa ciało.

-coś okropnie przerywa Panie Edku, co któreś słowo słyszę, mów pan co z kotem

-wlazł ja na barierkę, z niej się rynny ucapić ja chciałem. Stoję ja w tak zwanej mało komfortowej pozie, jedna noga na barierce balkonu, druga o rynnę się opiera. Wiatr przez nogawki slipek ciągnie jak cholera. Już miałem się sprężać, do skoku tygrysa na krawędź dachu, ale żeś pan do mnie zadzwonił i odwiódł od tego pomysła.

-to nie wlazł pan na ten dach za kozą? A co Pan myślisz, że kieszeń na komórkę w slipach mam czy co, bo gdzie miałbym ja trzymać? Jasne, że się wróciłem na balkon i teraz szczekam tą górną jedynką o dolną czwórkę i próbuje Panu powiedzieć, że kot zlazł przez sąsiedni balkon, skoczył na na me spodnie, spodnie sfrunęły jak ta cholerna Brunhilda

-a kot wraz z nimi?

-Nie. Kot spadł na cztery łapy, ale na moje slipy. Teraz stoję zamknięty na balkonie, gadam z Panem i kota mam ochotę z balkonu wyrzucić. Stach mi kosturem grozi przez balkonu szyby i wola, zwróć mi Kozę albo Cię nie wpuszczę. A jak mam mu go oddać jak się wział ucapił w powiedzmy newralgicznym punkcie. Ze slipek już mi się stringi robią jak próbuję go od się odciągnąć, więc nie wiem co robić. Przyjedź Pan do mnie, może chociaż spodnie da się jakoś uratować, nim ktoś je podwędzi. O żesz...

-Co się stał?

-Kot się puścił znowu na dach, za jakimś wróblem, przy okazji zrywając mi gatki. Wołaj pan może tych strażaków, bo Stachu bez kota jednak mnie nie wpuści. Co mam tu czynić, jak go przekonać, doradź pan coś mądrego, już kolan nie czuje.

-Powiedz pan, że jak umrzesz to i kota nie będzie i zwłok z powodu zarazy z miesiąc nie odbiorą, może to go przekona. Spróbuj pan, może skruszysz tym jego twarde postanowienie.

-słyszysz Stachu...jak umrę, to przez miesiąc na ma gołe lico będziesz musiał patrzeć. Otwieraj ale już. Ooo otwiera. Dzięki Panie Szurkowski, ale piwo możesz mi pan jakoś dostarczyć, oby nie przez balkon bo już tam długo nie wyjdę.

-Zobaczę co da się zrobić? Oczywiście o antyalkoholowym mówimy?

- I Ty Brutusie przeciw mnie jak ta cholerna Koza?

 

 

 

                                                                                           

(jak widać koty mnie lubia w odróżnieniu od Edka Poloneza)

25 marca 2020   Dodaj komentarz
głupawka   edek polonez   kwarantanna   koronawirus  

Gdy rozum nie chce zasnąć...

... By nie obudzić demonow

 

 

 

Czesto, no może za dużo powiedziane, czasem zdarza mi słyszeć, że jestem osobą odpowiedzialną i rozsądną. Najczęściej ma to związek z unikaniem alkoholu. Powód jest jednak inny. Wiele lat temu doszedłem do wniosku, że mój organizm jest mądrzejszy ode mnie. Po prostu ciężko choruję po szaleństwach nocy. 

Gdy więc w niedzielę padła propozycja wspolnego wypadu do Tykocina, organizm mi się lekko zbuntował. Za oknem minusowa temperatura i do tego wiatr wiejący w porywach z prędkością do 80km/h. W sobotę pozwoliłem sobie nadłożyć drogi wracając rowerem z pracy. Zimny i porywisty wiatr sprawił, że zacząłem czuć posiadanie oskrzeli czy też innej krtani. Pewnie gdyby nie wiatr o takiej siłę to mimo próśb o pozostanie w domu, pojechałbym. Bo w domu można dostać fioła. 

Nie...nie nudzilem się. No co wy, nic a nic. Sprawdziłem na przykład, że od fotela do okna w "małym" pokoju jest 17 kroków, do okna w "środkowym" tylko 15. Nie..no skąd, nie nudzilem się. Firanki w "dużym" mają wzorki. Po sześć w czterech rzędach. Wszystkich żabek jest 107. Nie ukrywam, że już zacząłem liczyć kryształki cukru w cukiernicy. 

Jeeeeeeejku...ta epidemia wykończy mnie psychicznie a nie fizycznie. Z drugiej strony warto czasem odpuścić. Dać sobie trochę czasu. Gdzie dziś bym poszedł z bolącym gardłem? Kto by mi pomógł gdybym dostał zapalenia krtani czy oskrzeli? 

Parę lat temu zachorowałem, wysoka temperatura, pocenie się w nocy takie, że pościel nie nadawała się praktycznie do użytku. Rodzinna szprycowala mnie dożylnie antybiotykiem, który nie działał na mnie, nie dajac mi jednocześnie skierowania do laryngologa. Co było robić? Poszedłem prywatnie, wyłożyłem 50 złociszy za wizytę. Słyszałem, że jest on dość kontrowersyjny, ale cóż wielkiego wyboru nie było. Zbadał mnie, stwierdził zapalenie krtani, zalecił odstawić antybiotyk i brać jakieś tabletki. Po tygodniu miałem być w pełni formy. Jak rzekł, tak też było. Huuuuuuuura. 

Lecz była to przedwczesna radość, po trzech kolejnych dniach temperatura na nowo wrocila. Poświęciłem kolejne 50 zł i pomaszerowałem do lekarza. Z uśmiechem na twarzy wchodzę do gabinetu i od progu mówię. 

-Dzień dobry. Przychodzę z reklamacją panie doktorze. Proszę o księgę skarg i wniosków. 

Przy czym szczerzę kły w uśmiechu. Usiadłem przed nim. 

On na mnie patrzy i tak do mnie rzecze. 

-Widzę, że między nami nie ma dobrych fluidów (!!!!!!!!). A jeśli takich nie ma między lekarzem a jego pacjentem, to trudno o efekty leczenia. Więc nie będę Pana dalej leczył. 

No cóż, ja żartuję to i jego trzymają się żarty. 

-Dziękuję, nie mamy o czym mówić. Do widzenia. 

O żesz. I tak skończyła się wizyta u laryngologa. Wsiadłem do samochodu i pojechałem prywatnie do pani laryngolog. Ta mnie wysłuchała, pokiwała głowa. On już taki jest, nie pierwszy pan naciął się na jego chimery. Z tego wszystkiego nawet nie wziąłem że sobą żadnych leków, które przyjmowałem. Wypisała mi coś. Najważniejsze, że pomogło. 

Niestety kilka lat temu zamknęła praktykę. Teraz został jedynie ten od fluidów, do którego nie pójdę. Stąd moja lekka obawa, przed złapaniem jakiegoś wirusa lub zwykłego przeziębienia. 

Więc rozum podpowiadał wsiadaj na rozum...gardlo drapiąc podpowiadało od siebie... Jedź a spotkasz się z tym kurduplem lekarzem. 

Kolejny raz wykazałem się wielkim rozsądkiem. Ale czy ja czy mój organizm? 

 

 

 

24 marca 2020   Dodaj komentarz
rower   koronawirus   czas epidemii  

Czas apokalipsy...

... czy faktycznie już nadszeł?

 

 

 

18 marca 2020. Wczoraj wieczorem ogłoszono, że ostatni bastion jakim było Podlasie padło. Piękna pogoda, dni co raz dłuższe a trzeba siedzieć na czterech literach. Jacek i reszta Zambrowskich Szosowców jeżdżą popołudniami, czy dołączyć do nich? Nie wiem. Normalnie nie wiem. Niby codziennie narażam się na kontakt z wirusem, ale po co jeszce bardziej ryzykować zdrowie rodziny?

 

Dołuje mnie ta cała sytuacja. A jeśli jeszcze nie mogę jeździć rowerem, żeby przewietrzyć głowę...prosta pochyła, która prowadzi do zamknięcia się we własnej skorupce. Pocieszam się, że mnie to ominie, że ominie to moich najbliższych, że jeszcze będzie normalnie, że będzie radośnie...

 

OBY .....

 

18 marca 2020   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   koronawirus   kwarantanna   normalne życie  

Miłość (do roweru) w czasach zarazy

Czyli co można a czego nie można

 

 

6 marca ogłoszono pierwszy przypadek zachorowania w Polsce na koronowirusa. Od 13 marca obowiązuje stan epidemii w kraju. Panika, w sklepach brakuje rzyżu, makaronu i papieru toaletowego. W niedzielę kościoły odwołały lub ograniczyły ilość wiernych na mszach. Armagedon. 

 

  

 

Na niedzielę planowaliśmy z Jackiem Jechać na wschód. Trasa miała mieć ok 230km. Zamknięte wszystkie punkty gastronowmiczne a przede wszystkim bardzo niska temperatura zmusiła nas do pozostania. Za to w niedzielę wyskoczyliśmy na mała rundkę po okolicy. Zostałem za to srogo skarcony. Ludzie zarzucili mi, że to przez takich jak ja i mnie podobni mamy stan epidemii w Polsce. Czy aby na pewno? Siedzenie w domu w niedziele, nie uchroni mnie od zarażenia się wirusem w poniedziałek czy inne dni tygodnia. Niestety muszę otworzyć sklep. Próbowac coś sprzedać i zarobić na życie na podatki czy zus. Nikt mi nie pomoże, nikt nie da mi szansy na odroczenie płatności.

 

No cóż nie ma co się rozczulać. Życie toczy się dalej. Rano słońce wschodzi a wieczorem też zajdzie. Wczoraj rower na dla sportu a dziś jako transport z domu do pracy.

 

 

Tak więc wchodzimy w etap obserwowania swojego organizmu. Zaraziłem się czy nie. Ale czy to spowoduje, że nie wyjdę z domu? Przetrwam to i nadal będę jeździł.

 

 

16 marca 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   osobiste przemyslenia   normalne życie   koronawirus   kwarantanna  

Na wirusa najlepsze jest....

 

 

Spotkanie z zakatarzonym Edkiem

 

 

 

 

Pierwsze było potężne kichnięcie a później okropny krzyk spłoszonych wron. Nieźle kogoś katar zaatakował, pomyślałem sobie w duchu gdy przez Księży Lasek swoim rowerem jechałem. Wtem zza krzaków wynurzyła się znajoma sylwetka okutany szalikiem po same oczy, na głowie dawno nie widziana na ulicach papacha futrzana. Całości dopełniał paltoczek z misia w kolorze przykurzonego seledynu. Spodnie w czerwoną kratę nad kostakami kończyły się odsłaniając grube na drutach dziargane, góralskie skarpety. Nie kto inny krył się pod tym barwnym odzieniem, jak sam pan Edek Polonez. Już chciałem podejść bliżej i przywitać się grzecznie gdy w miejscu zatrzymał mnie zapach naftaliny, czosnku i denaturatu zmieszany.

 

 

- UUUUUU....widzę Panie Edku, że katafalkiem jakby z lekka zajeżdżało? Czyżby się pan na kwatery cmentarne kierował? Nie wyglądasz pan za ciekawie i nie mówię o pańskiem odzieniu.

- Zaraz na cmentarz, źle mi pan tak życzysz? Toż człowiek musi jakoś się zabezpieczyć. A nie ukrywam, że i w gnatach coś mnie ostatnio strzyka. Pan zaś jak widzę w kwitnącym zdrowiu się trzymasz, widać rower na dobre wychodzi.

- Dziękuje, jakoś nic mi nie dolega, ale o Panu tego nie można powiedzieć. Może do lekarza by się pan wybrał? Szkoda by było „Dobry Jezus” panu zaśpiewać.

- Po co mi lekarz? Babcine sposoby są dużo lepsze od tych pigularzy. Natrzeć nóżki i pod pachami denaturatem i ze dwa ząbki czosnku popić kieliszeczkiem czegoś koszernego, jeśli młodzieniec wie o co w temchodzi?

- Jakże bym nie wiedział, pewnie o Łzach Sołtysach mowa, drogi Panie Edku.

- Dobrze Panie Szurkowski pan kombinujesz? A skąd i dokąd udajesz się pan, jeśli można się spytać?

- Nigdzie specjalnie się nie wybierałem, ot po okolicy pokręcić się chciałem . A nie ukrywam, że ostatnio o Panu myślałem, jak pan znosi ten sezon grypowy? Widzę, że nie potrzebnie się martwiłem, bo poza katarem nic Pana nie bierze.

- No nie bądźmy aż takimi optymistami, toż rasowy facet nie ma ot tak zwanego zwykłego katara a normalnie, książkowo walczy o życie zwalony do wyrka. Dziś wyszedłem uzupełnić zapasy. Bo podobno okropna panika i wszyscy robią zapasy wojenne.

- Faktycznie mydła, kasz i mąki zaczyna brakować.

- A kto by się tym przejmował, o spirytualia bardziej się bym przejmował. Jak tego zabraknie to już będzie koniec cywilizowanego świata. Bez reszty da się jakoś obyć. A jak wirusa, zatruje się takim Uśmiechem Proboszcza, to i jajecznicę z pomidorami i śmietaną da się jakoś przełknąć.

- Bleeeeeee...cóż to za ohydztwo? Już mi się mgli na samą tylko myśl o tej potrawie.

 

 

 

Spojrzał jak to miał w zwyczaju Edward na mnie bykiem i wycedził przez zęby.

 

 

- widać żeś pan nie salonowy i nie posiadasz minimum dworskiej okłady. Nie wiesz, że taką to potrawę zalecał medyk królewski, specjalnie z mandżurskiego dworu ściągany do słabowitego króla Stasia Poniatoszczaka. Sztakan nalewki białej w proporcja trzy do jednego, cztery razy dziennie pijać i na śniadanie zjadać jajecznice z dziewięciu jaj gęsich na słoninie smażonej. Do tego bańki na plecy i młodą dziewoję na wypocenie co wieczór do pólnocy stosować.

- Uuuu, nie znałem tego sposobu Panie Edku? I przeżył Staś te grypsko czy może to wtedy na łono Abrahama bidulek się nam wybrał?

- Nie stosował się ekskról do medyka zaleceń, źle dobrał podobno proporcję. Na sztakan spirytu miało być trzy krople wody święconej. Jemu zaś podali w konwie święconej wody kieliszeczek mniutki zwykłej ruskiej siwuchy. Na dodatek zamiast wziąć na okłady młodą zaś dziewoję to starą carycę przyjmował i to wstyd powiedzieć, przez chwilę. Nie bez kozery zwą ich dom schadzek Pałacem Zimowym, tak chłop skostniał, że na cacy wziął i wykorkował.

- Ciekawe oj ciekawe prawisz pan historie, trzeba by było nad opatentowaniem tej kuracji pomyśleć Panie Edku. Kasę będziesz pan kosił, aż miło będzie patrzeć.

- E tam zaraz na cudzym nieszczęściu zarobek to czynić, najorzej w tym wszystkim o młodą i chętna dziewoję. Co by tak chciała wypocić schorowanego faceta. A bo to nie jedna żona, skłonna by była szybciej na drugą stronę swego chłopa wysłać niż dopuść co by się zdrowo wypocił.

- Święte słowa przez pana przemawiają, toż prawisz pan Panie Edku prawie jak jakiś prorok biblijny. Dziw, że nie masz pan jeszcze jakiś zagorzałych wyznawców. Ja jeśli Pan pozwolisz nie będę już nadużywał pańskich strun głosowych i pókim zdrowy i trzeźwy oddalę się do swego domu. Nie ukrywam, że zapach czosnku zmieszany z denaturatem do nacierania kości nie pozwalał stać od zawietrznej strony.

- Leć mistrzu, leć i kieliszeczek do podusi na tego wirusa pohybel wypić proponuję. Do zdrowego spotkania mam taką nadzieję.

          

AAAAAAAAAA KIIIICCCHHHHHHHHHHHHHHHHHHH......krraaaa kraaaaaaaa ….krrraaaaaaaa ….

 

05 marca 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza  

Żeby mi się tak chciało jak mi się nie...

czyli jak przemóc niechęć do wyjścia z domu

 

 

 

 

-Jacek, a jak z niedzielą?

-Ma padać!!!

Aplikacje pogodowe są teraz niczym indiański szaman. Przepowiednie trzeba umieć odczytać, tak samo ze wskazaniami meteoprogu czy windu. W sobotni wieczór nie wiedzieliśmy czy pojedziemy a co do kierunku... no cóż, był tylko lekko nakreślony. Jedziemy tak, żeby z wiatrem wracać. Miało wiać zachodniego południa więc najlepiej było by jechać za Ostrów Maziewcką jak choćby ostatnio do Broku. Jacek zasugerował co prawda jazdę do Broku, ale przez Dąbrówkę Kościelna i Ciechanowiec do Broku. Lekko licząc to jakieś 160km. Dużo i nie dużo, ale gdy wiatr przygniata i odbiera chęć do dalszej jazdy to każdy kilometr jest wyzwaniem na miarę wspięcią się na szczyt możliwości.

 

 

 

Ranek okazał się słoneczny, ale kolejny raz flagi na masztach ostro trzepotały. Szerze...nie chciało mi się nigdzie jechać, a tym bardziej na 160km. NIE CHCE MI SIĘ!!!! Lecz co robić, jak nie pojadę to i Jacek nie pojedzie. Za tydzień też pewnienie pojedziemy. Raz się poddamy i tak już może nam na stałe. Jednak Jacek widział co się dzieje i nie próbował nawet ciągnąć tematu Broku bo... bo możemy tam dojechać dość późnio i jeszcze jakieś tam argumenty rzucał. Ostatecznie w myśl, nie mamy gdzie jechać, jedźmy do Ziołowego Zakątka.

 

 

   

 

Koryciny to mała wieś 2 km od drogi między Brańskiem a Siemiatyczami. 10 km od drogi Brańsk Ciechanowiec. Ukryta w lesie. Do niedawna można tam było dojechać pokonując 3 km szutrowej drogi. Kilka razy tam złapałem gumę, raz wylądowałem w kałuży i nie zliczę bluzgów pod nosem jakimi uraczyłem drogę wiodąca do Ziołowego Zakątka. Teaz to już przeszłość. Asfalt gładki jak pupcia niemowlęcia prowadzi aż do bram gospodarstwa agroturystycznego. Mało tego, kocie łby na odcinku z Czaj do Winneych też zniknęły pod asfaltowym dywanikiem. Poprzednio nadkładaliśmy kilometry, żeby tylko nie wytrząsać się na tych piekielnym bruku.

 

 

  

 

Nie ukrywam, że po dojeździe do karczmy w Korycinach byłem tak zmęczony tą walką z wiatrem, że nawet nie chciało i się chodzić po Ziołowym Zakątku. Chociaż widziałem od drogi, że wykończono już wiatrak, pojawiła się nowa chałupka. Byłem po prostu padnięty. Wypiliśmy, zjedliśmy pizzę i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze zatrzymaliśmy się we wsi Winne - Poświętne przy zabytkowym kościółku z 1696r !!!. Oczywiście była ona remontowana, zmieniano wystrój, poszycie dachowe, ale mimo wszystko nie ma zbyt wiele tak wiekowych kościołów w naszej okolicy. Otaczają go kapliczki wyciosane w pniach drewna.

 

Im bliżej domu tym wiatr był silniejszy. Całe szczęście mieliśmy go w plecy. Słonko zaczynało przygrzewać, termometr wskazywał aż 11C. Z każdym pokonanym kilometrem opadała ze mnie chandra jak męczyła mnie przez ostatnie dni. Wróciłem zmęczony fizycznie bo licznik wskazał 140km, ale z dużo lepszym nastawieniem na nadchodzący tydzień.

 

Jeśli więc i was dopadnie chandra i przygnębienie to poszukajcie kogoś kto pobędzie z Wami, pomęczy się. Nie będzie zadawał zbędnych pytań, tylko pociągnie was na koniec waszych możliwości i da nadzieję, że świat może być piękny i przyjazny.

 

02 marca 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   osobiste przemyslenia   Ziołowy Zakątek   wiosna?   wiatr  

Ciężkie chwile

 

Końcówka lutego, od wielu lat to okres gdy przerzywam ciężki okres w działalności firmy. Niestety przez ponad 20 lat nie uodporniłem się na to co się dzieje, a właściwie czego się nie dzieje. Ciężko to znoszę, popadam w deprechę. Nie ciągnie mnie do ludzi, bo nie jestem typem anglosasa, który na pytanie; co słychać? Odpowie, że wszystko w porządku. Nie lubię też narzekać bo coź to da? Nikt mi nie pomoże, współczucia też nie oczekuję więc po co narzekać. Myślę, że i pogoda wpływa na moje samopoczucie. W niedzielę tak wiało, że po sobotniej walce z wiatrem odpuściłem sobie jazdę.

 

Już dawno zauważyłem, że najlepiej mi się rozmawia podczas jazdy ze sobą samym. Nie wiem może to obiaw jakieś schizofrenii, a może jakiegoś innego syndromu nieprzystosowania społecznego. Siedzę, wpatruję się w ekran komputera i zastanawiam się co przyniosą mi kolejne dni. Pocieszenie a może kolejny stres? Czy uda mi się w weekend wsiąść na rower i przewietrzyć głowę?

 

Tak mi się zdawało, kilka dni temu był Dzień walki z depresją. Widać mnie się nie udało świętować go z uśmiechem na ustach i toastem, oby nigdy mnie nie dopadła.

25 lutego 2020   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   deprecha  

Edek a smocza sprawa

 

Czyli jak to ze smokiem i Wandą było...

 

-Nie słyszał Pan, że kaczek nie powinno się dokarmiać? Szczególnie chlebem. Zagaiłem znajomą mi postać opartą o barierkę przy zalewie.

 

 

(Nur. Kultowa już pijalnia piwa u Pana Wacka. Niestety już zamknięta)

 

 

-Mówisz Pan, że chleba powszedniego nie jest dane skosztować tym ptaszyskom? A gdzie pańskie dobre serce? Uśmiechnął się do mnie Pan Edek odsłaniając przy tym swój zabójczy uśmiech amanta uzbrojonego w wybrakowane uzębienie.

 

 

 

-Co słychować w wielkim świecie bohemy artystycznej miasta Zambrowa? Jakoś nie widzę ostatnio Pana w tym kostiumie Pszczółki Mai, czyżby już kontrakt się skończył?

 

-A gdzież by tam. Dogrywam sprawę z nowym wydarzeniem artystycznym. Mam w przedszkolu występować jako jakieś smoczysko.

 

-Pewnie w bajce o Smoku Wawelskim i Szewczyku Dratewce. Obys Pan tylko dzieciaków nie wystraszył.

 

 

-Ja? Panie nawet muchy mnie się nie boją a co takie szkraby z przedszkola. Podobno lgną do mnie jako i te muchy w gorące letnie dni. Ale wiesz pan, mam wyrzuty sumienia i nie wiem czy nie powołać się na klauzulę sumienia.

-A z jakiego to powodu?

 

-Wiesz Pan, że to jedna wierutna ściema z tą cała bajką o Smoku Wawelski, mało tego opowieść jest jawną kradzieżą wartości intelektualnych!

-Fiu fiu fiu...Panie Edku. To, żeś pan pojechał po bandzie. Skąd taki wniosek pan wyciągasz?

-Jako niedouczony człowieczek możesz pan się wyśmiewać. Ale prawda jest taka, że kolejny raz Krakusy przywłaszczyli sobie postać historyczną i wpisały bezkarnie do swojej historii.Wyobraź pan sobie, że smok i Dratewka faktycznie się spotkali, lecz w innych to okolicznościach i to w bliskiej nam okolicy.

 

 

 (Nur. Za sprawą Romana Pułaskiego pomalowano drewniane domy przy rynku. Kościół w Nurze)

 

 

-co Pan powiesz? Smoki żyły w naszej okolicy? Teraz to już chyba naprawdę niezłą mi Pan chcesz opowiedzieć bajkę.

 

 

 

Edward odwrócił się do mnie, oparł plecami o barierkę. Poprawił swój kaszkiet i zakładając ręce na piersi tak rzekł do mnie.

 

-Mimo wieku wskazującego, żeś pan z przedszkola już wyrósł, to widzę, że wiedzę posiadasz niewiele różniącą się od przedszkolaków. Kto mówi o dinozaurach czy innych jaszczurach? Tu wszystko jest metrykalnie udowodnione i spisane. A jak nie chcesz pan słuchać to ciąg mi stąd i nie zawracać mi ….gitary.

 

-Już dobrze, dobrze Panie Edku. Niech się Pan nie unosi bo jeszcze serducho Panu piknie. Po co od razu tak się denerwować. Weźmy sobie usiądźmy na ławeczce, pogadamy jak Polak z Polakiem. Ja tam się z Pana nie naśmiewam i nie ukrywam, że bardzo pańskie bajania przypadły do gustu.

 

-Co z tego, jeśli nie wywiązujesz się Pan z gospodarskich obowiązków. Kiedyś to miałeś Pan jakiegoś browara w sakwie, a teraz...nie ma wody na pustyni!!!

 

 

 

 (Już nie będzie tak miłej atmosfery jak "u Wacka". Podróż wzdłuż Bugu czasem prowadzi przez piachy)

 

-Obiecuję przy najbliższej okazji odpokutować, ale może nie dziś bom nie przygotowany. Ale obiecuje, że jeśli będzie Pan tu jeszcze jakiś czas karmił te kaczki po naszym rozstaniu po na pewno coś znajdę i Panu podrzucę.

 

-Co prawda obietnicami piekło wybrukowali, ale trzymam Pana za słowo i chwilę tu sobie jeszcze posiedzę. A wracając do opowieści to musisz się Pan przenieść nad Bug do niedalekiego Nura. Pewnie nie jesteś Pan świadomy, że kiedyś był tam bardzo wielki dwór kasztelański a nieopodal wielki port rzeczny. Akcja się rozegrała między trzema osobami. Janielcia. Dziewka służebna przy dworze. Osoba o słusznym wyglądzie co to miała na czym usiąść i czym pooddychać. Panna ojca podobno nieznanego i Matki kucharki. Lulian Niteczka. Osobnik o reputacji szemranej. Smagły na twarzy, z zawadiackim wąsikiem w kolorowych skarpetach chodzący, znaczy cwaniak i hosztapler. Wykształcenia nieokreślonego, powiedziałbym żyjący z manienia kobiet swoim wyjątkowym bajerem. Oraz Biern. Kapitan barki rzecznej, zwanej Smokiem z powodu kopcącego jak wspomniany gad komina oraz jego właściciela nie pokazującego się bez swej dymiącej fajki.

-Pewnie się w nurt Bugu rzuciła nie chcąc wyjść za...

-nie kończ pan, jeśli nie chcesz czuć rozczarowania. Słyszę ponownie nutę ironii w pańskim głosie. Otóż wspomniana Janielcia była w wieku już nie podchodzącym pod paragraf i przy tym chętna do znalezienia adoratora, który to przekształcił by się w małżonka, dała się namówić na wypad w plener z koszykiem piknikowym oraz kocykiem. Pani Janielciu, rzekł Lulian Niteczka. Dzisiejszego wieczora mają puszczać wianki na Bugu. Będą tam tańce i jakieś zakąski. Poprzytulamy się do księżyca się będziem wzdychali. Będzie klawo moja Ty Janielcio. Może nawet jakiś mały prezencik się znajdzie. Kto wie kto wyłowi Twój wianuszek moja Ty moją rusałko. No cóż, nie pierwsza to gąska co na gładką gadkę tego lisa Luliana się wzięła. Wieczną ondulacje na wieczór zamówiła i szpon malowanie. Ale być gotową na wszelakie niespodzianki, poszła nad rzekę kąpieli urządzić. Do rosołu się wzięła rozbierać a tu zza zakrętu ze mgły się wynurzył. Któż by inny jak nie smok. Tyle, że nie Wawelski a dymem kopcącym. Za sterem stał potomek Wikingów Biern Langerfingel potocznie od swego statku Smokiem nazywany. Bo podobnie jak jego balija tak i on okropnie kopcił, z fajczanego cybucha.

-Jak to dziewcze na oczka zobaczyło to fik do wody zrobiło. Pech chciał, że tak nieszczęśliwie, że wodą niby wieloryb się zachłysnęło i niczym hipopotam na dno poszło.

- Ale co to ma wspólnego ze Smokiem Wawelskim?

-Daj Pan skończyć opowieść i wtedy zadawaj pytania. Nie przystoi zdradzać szczegółów przed końcowymi napisami.Więc Biern nie wypuszczając fajki z zębów skoczył Janci na ratunek. Wyciągł ją na pokład za pomocą lewarka. Dawaj robić sztuczne oddychanie, a trzeba pamiętać, że panna nie do końca ubrana. Jak to z brzega Lulian przyuważył, mało go krew nie zalała. Żeby kto mu gołą przyszła i niedoszła narzeczoną tak bezczelnie obmacywał. Ja Cie już urządzę pomyślał. Tylko niech cię w ciemnym zaułku spotkam. Tymczasem Janielcia na ślepka przejrzała i się w wybawcy pierwszą miłością zakochała. Nawet wdzięków nie próbowała przykryć być może nawet ze swego niekompletnego odzienia świadoma. Oko maślane, uśmiech półgłupi, ot jaka pensjonara a nie pełnokrwista pomoc kuchenna z kasztelańskiego dworu. Jak nie ucapi za szyję kapitana, jak mu nogi na plecy nie zarzuci. Aż Biernowi tchu o mało nie zabrakło. Chłopina co prawda nie bardzo był chętny gdyż już posiadał na składzie dwie żony niezbyt legalne w portach na Bugu i całe stadko z nimi dzieciaków, ale jak to chłop umizgów nie odrzucił.

 

 

 

(Być w Nurze i nie zajrzeć do Zuzeli to grzech. Muzeum krd. Stefana Wyszyńskiego, który tu się urodził i chodził do szkoły)

 

 

-UUUUUUUUUU....to faktycznie niezbyt udana sytuacja i do przedszkola nie bardzo się nadająca.

 

-Sam pan widzisz, ale dotrwaj do końca to się przekonasz jak się to skończyło.

 

-Rozbudziłeś moją ciekawość niemożebnie . Ciąg dalszy poproszę Panie Edku kochany.

 

-Tylko bez tych słodkich słówek. Pamiętam o piwie i niech pan też nie zapomina. Więc odstawił do portu nieszczęsną Janielcię, okrył jej wstyd żaglem i nieprzytmnie rozkochaną na pomoście zostawił. Lulian przybiegł z pomocą i dawaj kadzić pannie, lecz ta już go nie słuchała myśląc o jurnym Wikingu z fajką w zębach. Nie ważne, że był dużo starszy od niej i o emeryturz już myślał, dla niej był pół bogiem, pół Adonisem.

 

-Lulian wściekł się na Janielci ratownika, postanowił dać mu nauczke. Lecz nie bardzo miał odwagę stanąć z matrosem do walki więc w tawernie, w której odpoczywał Smoka kapitan, zamówił baraninę po węgiersku. Kazał posypać czałuszką obficie. Biern nieświadom przyjął od niego to jako niby podziękę za narzeczonej uratowanie. Zjadł i mało mu ślepia z orbity nie wyszły. Jeden dzban piwa wychłeptał, mało. Następny. A że miał ciężką głowę i wielkie brzusztsko to wyżłopał prawie rzekę tego pszenicznego napitku. Jako, że pił na rachunek Luliania to nieźle go skrobneła ta zemsta, a kapitan co prawda padł, ale na pokładzie swojego śmiesznego stateczka. Gdy kazał odpływać rozpaczona Janielcia z pomosta się chciała za nim w nurta Buga rzucić, lecz policyja wodna ją od tego powstrzymała i mandatem ukarała. Wieść się o tem po okolicy rozeszła lotem błyskawicy i powtarzano ją na zasadzie głuchego telefona. Tak to zniekształcona nad brzeg Wisły dotarła a Krakusy ją sobie przypisali jak i opowieść o Mistrzu Twardowskim.

 

 

(Bug zawsze jest malowniczy)

 

Zacna to opowieść Panie Edku. Już lecę po jakieś niewielki podziękowanie. Nie chcę co by Pan jak ten smok padł na przedstawieniu w przedszkolu więc jeśli Pan pozwoli to kupię jakieś antyalkoholowe.

 

-A idźże Pan pod jasną niewypowiedzianą. Takie jest pańskie podziękowanie? Ot i żmiję na swym sercu człek wyhodował.

 

13 lutego 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   Nur   edek polonez   bug  

do źródeł wiary

 

Czyli wyprawa przed oblicze Światowida i Mokoszy

 

 

 (Światowid i Mokosza)

 

Dziś coś z cyklu, przecież już wszystko widziałem w najbliższej okolicy a jednak się myliłem. Bo jakże można inaczej ocenić niedzielny wypad w okolice Choroszczy? Bo coż mogłem zobaczyć nowego? Kolejną kapliczkę, kolejną cerkiew? A może jakiś kolorowy, stary dom. Oczywiście mówię to z przekąsem bo tego akurat niegdy nie jest za dużo.

 

Starowiercy w moim przekonaniu tak powinni być nazywani wyznawcy skupieni przy Rodzimym Kościele Polskim. Są oni czcicielami przedchrześcijańskich bóstw dawnych Słowian. Niestety ten termin jest przyporządkowany pewnemu odłamowi prawosławia a wierni Światowida są tytuowani jako neopoganie. Co prawda słyszałem już o posążku Światowida w okolicach Choroszcy i próbowałem go znaleźć w ubiegłym roku w okolicach Paniek. Lecz tam znajdowal się średniowieczny cmentarz a nie Światowid.

 

 

 (średniowieczne cmentarzysko w okolicy wsi Pańki, tu w ubiegłym roku szukałem Światowida)

 

Więc w tym roku bardziej się przygotowałem a mimo to miałem trudności z umiejscowieniem posągu. Oczywiście koniec języka za przewodnika i dzięki uprzejmości napotkanych mieszkańcom Gajownik w końcu dotarłem na miejsce. Pod rozłożystą sosną stoi niewielki bo ok 2m pal z wyrzeźbionymi obliczami bóstwa. Spodziewałem się czegoś bardziej okazałego. Otoczenie też nie zrobiło powalającego wrażenia. Grill, wiata, znicze szklane jakoś nie przywodzą na myśl miejsca kultu.

 

 

   

 (Gajowniki. Miejsce kultu Rodzimego Kościoła Polskiego)

 

Kamienie ofiarn, kręgi ognisk to już bliższe temu czego oczekiwałem. Czy byłem rozczarowany? Może bardziej nie do końca przekonany. W jakim kierunku to pójdzie, zobaczymy. Myślę, że jak wiele podobnych grup będzie to chwilowe. W każdym razie po największych religiach jakie są obecne na Podlasiu trafiłem na coś innego o czym nie miałem specjalnie pojęcia. Oczywiście czekać tylko gdy jakaś grupa szturmowa, którejś z jedynie słusznej wiary zlikwiduje te miejsce. Warto więc póki stoi przyjechać. Może akurat traficie na jakiegoś wyznawcę, który przybliży ten kult. 

 

 

Oczywiście Gajowniki nie były tylko jedynym punktem na mojej niedzielnej trasie. Trzeba zaznaczyć, że poranek jak na luty był bardzo mroźny bo termometr za oknem wskazywał prawie -3C wink , ale świeciło piękne słonko więc nie było odwrotu. Na koń jak to krzyczeli Pan Wołłodyjowski z Kmicicem. Ja niestety tym razem jako samotny jeździec musiałem zmagać się z chłodem i co gorsza dość silnym wiatrem. Nie wiem czy zauważyliście, ale od kilku lat wiatr jest co raz silniejszy i bardziej dokuczliwy.

 

 

 (Kapliczka w Baciutach i cerkiew w Topilcach)

 

Nie ma co się mazgaić tylko w takich wypadkach spuścić głowę i mocniej nacisnąć na pedały. I tak kilometr za kilometrem można pokonać naprawde dość pokaźny dystans. Dobrze jeśli po drodze są jakieś punkty gdzi emożna się zatrzymac choćby po to, żeby zrobić fotkę, wypić łyk herbaty z termosa. Takie miejsce znalazłem w Baciutach przy XVIII wiecznej kapiliczce a póżniej w małej wsi położonej nad Narwią w Topilcach.

 

 

(Szubienica pod Choroszczą oraz ryneczek przed kościołem z widokiem na cerkiew)

 

Po odwiedzinach Światowida miałem do wyboru powrót po swoich śladach lub przejazd do Choroszczy i powrót wzdłuż S8 do Zambrowa. Oczywiście wybrałem tą odrobinę dłuższą trasę. Przy okazji odwiedziłem miejsce pamięci zwane potocznie Szubienicą. To tu w maju 1863 dokonano egzekucji schwytanych powstańców styczniowych z partii Ksawerego Markowskiego, który to został rozstrzelany w Choroszczy. Jego pomnik można znaleźć nad rzeczką. Choroszcz mieszckańcom Podlasia oraz wschodniego Mazowsza kojarzy się z "wariatkowem". Powiedzieć komuś, żeby jechal do Choroszczy to rodzaj obelgi. Więc trzeba uważać z tym. Samo miasteczko warte jest odwiedzenia. Posiada kilka atrakcji. Między innymi cerkiew, klasztor a przede wszystkim pałac Branickich, w którym mieści się Muzeum Wnętrz Pałacowych.

 

I tak po 7 godzinach spędzonych na siodełku, bez wsparcia w osobie Jacka, lekko zmachany wróciłem do domu. Czy warto było? Jasne, że warto. Na pewno wrócę tam, choćby, żeby pokazać Jackowi Swiatowida czy Szubienicę. 

 

 

 

 

 

 

 

10 lutego 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Światowid   Choroszcz   poganie   Mokosza   Podlasie  
< 1 2 3 4 5 >
Krzysztof1963 | Blogi