• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

o czym myślę jadąc na rowerze

Życie czasem potrafi przytłoczyć swymi problemami. Jazda rowerem ułatwia utrzymanie równowagi ....psychicznej. W poniższym blogu postaram się pokazać świat, który widzę z wysokości siodełka.

Strony

  • Strona główna
  • Batory i Jagiellonka
  • Olek i Helenka
  • Pan Twardowski
  • Sobieszczak i wiedenski torcik
  • wesola historia Augusta
  • Księga gości

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
27 28 29 30 31 01 02
03 04 05 06 07 08 09
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 01

Kategorie postów

  • opowieści edka poloneza (17)
  • osobiste przemyslenia (14)
  • pamiątki po Żydach (6)
  • turystyka rowerowa (55)

Linki

  • profil
    • moje rowerowe trasy
    • traseo czyli gdzie byłem
    • więcej informacji o mnie..

Archiwum

  • Listopad 2020
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Maj 2020
  • Kwiecień 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Styczeń 2020
  • Grudzień 2019
  • Listopad 2019

Najnowsze wpisy, strona 2

< 1 2 3 4 5 >

Gdy Bóg da jechać nad Bug

Trasa południowym brzegiem Bugu

 

 

 (Pałac w Patrykozach) 

 

Dziś chiałbym przybliżyć Wam trasę, która biegnie południowym brzegiem Bugu. Rzeka, która ma swoje początki na Ukrainie, jest naturalną granicą z Białorusia jak i wsponianą już Ukrainą. W jakiś sposób pozostaje mentalną granicą między Mazowszem a Podlasiem czy też między Europą Zachodnią a Wschodnią. Znałem ją z podróży do Broku czy Nura. Dojeżdżałem kilka razy do Dohiczyna i Mielnika. Wszystko to miało swój urok, lecz nigdy nie myślałem o podróżowaniu akurat terenami, które rozpościerają się powyżej DK 63 w kierunku Siedlec. Przez wiele lat była to "biała plama" na mapie moich wędrówek.

 

 

 

 

 (Pałac Ossolińskich w Sterdyni oraz Szlak Unitów Sokołowskich)

 

Jak to często bywa, sprawił to czysty przypadek, odrobina szczęścia. Żeby moje podróże nie były z kategorii, "jadę bo jadę" a miały również jakiś cel poznawczy, to starałem się wyszukać w okolicy coś ciekawego. Tak trafiłem na pałac Ossolińskich w Sterdyni. Co prawda obecnie jest tam hotel oraz centrum biznesowe, ale sam obiekt i park są godne polecenia. Była Sterdynia, blisko niej znany mi już Kosów Lacki, ale co dalej? I znowu kolejny przypadek a właściwie to dwa przypadki. Pierwszy to wspolna jazda na "zambrowskim maratonie" z ludzmi z Jabłonnej Lackiej oraz wskazówka od Jacka o Patrykozach. Układając marszruty i przeglądając mapę w poszukiwaniu ciekawostek znalazłem Muzeum Ziemiaństwa w Dąbrowie. Tyle tylko, że podróż dostarczyła mi tyle ciekawostek, że nie dało się tego ogarnąć na jeden wyjazd. Więc uwierzcie mi na słowo, że niektóre widoki naprawdę zapierały dech w piersiach.

 

 

 

 (Dworek w Dąbrowie i pałac w Korczewie)

 

Najpierw samotnie później wspołnie z Jackiem pokonałem trasę i uważam, że jeszcze mam wiele miejsc do odwiedzenia.  Ciekawie na przykład prezentuje się odrestaurowany pałac w Korczewie. Czy też Szlak Unitów Sokołowskich. Przez kilka miejsc przemkneliśmy odkładając je na później. Jak choćby klasztor w Wirowie czy dawną szkołe monastyrska w Mogielnicy (chyba). Niestety jest też kilka miejsc godnych odwiedzenia, ale to bardziej na historię niż na ich stan. Mowa tu o pałacach w Mężeninie i Mordach. 

 

 

 

 (Brama wjazdowa do pałacu w Mordach oraz zniszczony i bezkształtny pałac w Mężeninie)

 

Obecnie jak wiele takich obiektów tak i te znajdują się w prywatnych rękach. Niestety popadają w ruinę i nie widać by właściciele mieli pomysł na ich wykorzystanie. No coż, nie zawsze wszyskie zabytki muszą być piękne i prosto spod igły jakby nie miały set a tylko kilka lat. Tak i te zaniedbane pałace też są w jakiś sposób urokliwe. Mają swoją historię, przewinęły się przez jej mury dziesiątkipostaci. Toczyły się w nich dramaty jak i miłosne uniesienia. Stacjonowali tu bohaterowie narodowi jak i kaci i oprawcy narodu polskiego.

 

 

   

 (Fotki nie oddają piękna szczególnie panoramy Drohiczyna położonego na skarpie)

 

Mimo tych małych minusików warto poświęcić trochę czasu i  przejechać do przeprawy promowej Drohiczyn- Góry czy też dalej przez Kózki do Zabuża i przeprawić się promem do Mielnika. Jak widzicie naprawdę jest co zwiedzać i co oglądać. A jest to tylko mały wycinek tej pięknej krainy, jaką są tereny wzdłuż Bugu.

 

 

 Bug wije się i jest granicą województw Podlaskiego, Mazowieckiego i Lubelskiego. W naturalny sposób oddziela "Bajkowe Podlasie" od "Romantycznego Mazowsza". Dlaczego tak uważam? Otóż na Podlasiu znajdziecie kolorowe domki, barwne cerkiewki, dworki, ale pałacy na palcach jednej dłoni można policzyć. Za to na Mazowszu trudno o kolorowe świątynie czy kolorowe wioski. Za to Lubelszczyzna ze swoją częścią Polesia Podlaskiego ma praktycznie to wszystko. Kolorowe cerkiewki, pałacyki czy też wiele jeszcze drewnianej zabudowy. Ale to już temat na kolejny wpis

 

06 lutego 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Sterdynia   Korczew   bug   drohiczyn   Patrykozy  

A może by tak na północ?

 

Dwudniowy wypad do Stańczyk i dalej...

 

(Witacz GV w Bolciu)

 

 Niektóre nasze wyprawy szczególnie zapadły nam w pamięć. Tak było z naszą sierpniową wycieczką do Stańczyk. Sierpień uważam za ostatni miesiąc na dłuższe wyprawy. Dzień jeszcze długi, temperatury na ogół przyjemne. Wystarczy tylko się spakować i hajda na koń. Ja miałem ustalić trasę, Jacek wyszukać kwaterę w pobliżu Stańczyk. Co zobaczyliśmy i jak nam się udała ta wycieczka, postaram się opisać w dzisiejszej opowieści.

 

Najdogodniejszy termin w sierpniu to na ogół długi sierpniowy weekend związany ze świętem Matki Boskiej Zielnej czyli 15 sierpnia. Żadną frajdą jest poruszanie się trasami o dużym natężeniu ruchu a w szczególności gdy jeżdża nimi TIR-y. Tylko jak tu ją ustawić gdy nie ma za bardzo alternatywnych tras a latem tym bardziej staje sie zapchana turystami podążającymi w kierunku mazurskich jezior. Wpadliśmy na jak się nam zdawało wspaniały plan. Jedziemy przez Łomże w kierunku Pisza i Orzysza. Następnie przez Ełk w kierunku na Gołdap i Stańczyki. Co z tego, że będzie trochę dalej? Ważne, że będzie bezpieczniej. 

 

 

(Ciemne chmury nad naszym wypadem)

 

Jak to zwykło się mówić złe dobrego początki, tak i w tym wypadku było. Tuż po minięciu tablicy Zambrów Jacek zorientował się, że nie zabrał ze sobą komórki co przy jego pracy raczej odpada, żeby był bez kontaktu z firmą. Nim się wrócił, niż mnie dogonił to straciliśmy około godziny. Niby niewiele, ale to zawsze ma wpływ na to, o której dotrzemy na miejsce. Stresu nie było, bo czego tu się stresować, przesiedziałem pewnie więcej niż pół godziny na przystanku w Wygodzie wyglądając sylwetki Jacka na horyzoncie. Gdy tylko się pojawił ruszyliśmy w dalszą drogę. Pamiętacie może początek "Gwiezdnych Wojen" gdy przez ekran przepływa sylwetka krążownika . Płynie i płynie. Podobne uczucie miałem gdy na przewężeniu drogi przesuwał się przy mnie w bardzo małej odległości estoński autokar. Nie wiem ile to trawało, ale zbyt blisko i zbyt długo to trwało. Jakby nie mógł przeczekać tej chwili gdy miniemy wysepkę na środku jezdni i wtedy mnie wyprzedzić. Nie, musiał to zrobić akurat w tym miejscu i w tym momencie. Może lepiej, że jechał stosunkowo wolno więc nie było pędu, ale mimo wszystko miałem stresa.

 

 

 

  

(Pisz. Miasto, wktórym warto zatrzymać się)

 

Pisz. Podobno juz w II wieku zwiankowano o tych ziemiach. Przechodziły one z rąk do rąk. Były polskie, krzyżackie, ponownie polskie by po rozbiorach przypaść Prusom.  Po 1945 roku na nowo w granicach Polski. Jak wiele mazurskich miast i wiosek zachował ten swój specyficzny wygląd. Poza pięknym kościołem z tzw murem pruskim, warto zobaczyć ratusz miejski a przed nim "Kamienną Babę". Krótki przystanek i ruszamy na obiad. Z różnych naszych wypadów znamy taki zajazd, w którym zatrzymywaliśmy się na posiłek. Traf chciał, że gdy dotarliśmy pod parasole to zaczął padać deszcz, który miał nam tego dnia co jakiś czas o sobie przypominać.

 

 

 (Kilka kilometrów za Piszem znajdziecie fajny zajazd ze smacznymi posiłkami)

 

Pojedli, popili więc na koń. Co prawda droga była trochę mokra, ale słonko i wiatr szybko nas wysuszyło. W Orzyszu nie zatrzymywaliśmy się odkładając to na inną okazje, która nadal czeka na realizację, ale zaraz za nim szybciej zabiło nam serce. Nagle za plecami zawyła syrena. Pewnie większość z nas podświadomie umie odróżnić sygnał pogotowia od policyjnego. Ten jeszcze był jakiś inny. Okazało się, że za nami "skradał" się konwój Rosomaków pilotowany przez żandarmerię i to właśnie oni na nas mieli czelność się wydźwięgać. Mały problem to gdzie tu zjechć gdy jezdnia zakończona jest rynną, nie ma pobocza. Musieli więc przez chwilę telepać się za nami niż nas wyprzedzili. Przed Ełkiem, który miał byc naszym kolejnym przystankiem okazało się, że na poboczu stały dwa zepsute wozy bojowe i czekały na hol. Nie skorzystali z naszej pomocy, nie chcieli, żebyśmy ich holowali. Pewnie z tego względu, że jechaliśmy w przeciwnym kierunku.

 

 

 (Cel naszej wyprawy. Stańczyki)

 

Odcinek z Ełku do Kowali Olecki i przebieg bez większych problemów, nie licząc gumy złapanej przez Jacka, lecz za nimi wpadliśmy w pułapkę Green Velo. Wiecie pewnie co to jest. To szlak rowerowy zaczynający się w Elblągu i kończący się Przemyślu. Piegnie on wzdłuż północnej i wschodniej granicy naszego kraju. O ile nasz odcinek to w większości drogi asfaltowe to tu przebiegał on polnymi drogami. Szuter, bruk, jednym słowy koszmar dla naszych szosówek. Niewiele tego było bo chyba tylko z 10km, ale zapadło nam to w pamięci. Szkoda, że nie ma oznaczeń o czekających nawiężchniach na najbliższym odcinku GV.

 

 

     

(Mazurskie drogi nie tylko kręte, ale i potrafiące dać się we znaki. Oczywiście te oznaczone jako GV)

 

 

Same akwedukty w Stańczykach są w prywatnych rękach i zwiedzanie jest (chyba) płatne. Nie pamiętam czy płaciliśmy, czy na gapę weszliśmy na ich teren. Fakt, że po przyjeżdzie na miejsce lunął deszcz i nikogo przy kasie nie było a może już po prostu nie pamiętam. Budowla co by nie mówić robi wrażenie. Jeśli nie mylę to nigdy nie zostały one wykorzystane. Miały być mostem kolejowym łączącym Królewiec z Elblągiem i Gdańskiem. W rzeczywistości okazała się prywatną linia Geringa. Wyzwoliciele rozebrali linię i zabrali ją w głąb Rosji. Pozostały jedynie wiadukty, które przez pewien czas wykorzystywano do skoków na linie a teraz są same w sobie atrakcją.

 

(Trójstyk granic w Bolciu oraz fermy wiatrowe, które dużo więcej niż w moich stronach)

 

Po wyjeżdzie ze Stańczyk mieliśmy przed sobą naprawdę piękną ścieżkę rowerową GV. Oznaczoną nawet procentami podjazdów i zjazdów, lecz nadal nigdzie nei było informacji ile jej będzię i co nas może czekać. Po pewnym czasie skończyła się, ale droga na szczęście cały czas asfaltowa. Niestety deszcz i wiatr zaczęły nam dokuczać. Jacuś co prawda zamówił nocleg blisko Stańczyk w oddalonym o jakieś 80km Kaletnikach. 200km już w nogach a do domu daleko. Co było robić? Jedynie pedałować do ciepłej strawy i suchego miejsca do spania. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Bolciu przy Trójstyku Granic. Tu zbiegają się granice Polski, Rosji i Litwy. Pstryk, pstryk i dalej w drogę. A droga jak to na suwalszczyźnie, pofałdowana. Zjazd i podjazd. Zjazd i podjazd. I tak non stop. Gdy dojechaliśmy do Szepliszek gdzie TIR-y maja wielkie parkingi a do Kaletnik mieliśmy ok 10km zatrzymaliśmy się na kolację. Placek i piwo pozwoliło nam odbudować nadwyręzone siły. Na nocleg dotarliśmy przed 23 po przejachaniu blisko 300km. Jakby było mało atrakcji to....

 

Siadłem w fotelu z puszką piwa. Wyciągnąłem nogi jak normalny biały człowiek przed tv i... i lipa bo telewizor nie odbierał. Jacek wyszedł spod prysznica i oznajmił, że skończyła się ciepła wodę więc muszę poczekać aż się nagrzeje. TYLKO NIE ZAŚNIJ!! Jasneeeee. Obudziłem się w tym fotelu ok 2 w nocy. Wszystko zesztywniałe a ja nadal trzymałem tą puszkę z piwem. Po prostu padłem. Woda pod prysznicem niestety nadal była zimna i musiałem się w takiej wykąpać a właściwie opłukac.

 

Powrót

 

(Kaletnik. Mała wioska w pobliżu Sejn. Tym razem nie udało mi się dojechać do Sejn, może innym razem)

 

Jak to mam w zwyczaju tak i wtedy wstałem o świcie. Kwaterę mieliśmy w domku. Woda nadal zimna pod prysznica, więc szybkie myk myk i w suchę ciuchy. Za oknem przewalały się ciemne chmury, ale nie padało. To przynajmniej dobre. Przy kawie usłyszałem jak Jacuś powoli człapie po schodach i pierwsze słowa na powitanie...o leje!!! Faktycznie zaczęlo nieźle padać. Co tu robić. Do domu ok 200km. Dzwonić po transport? Nim Jacek ogarnął się i zjadł śniadanie to deszcz przestał padać. Ruszyliśmy przez Suwałki w kierunku na Augustów. Ruch jak to przy święcie umiarkowany, ale na szczęście DK8 posiada na tym odcinku marginesy więc można było bezpiecznie jechać.

 

 

 

 (Droga powrotna przez pofałdowaną Suwalszczyznę oraz przez "Środek Europy" czyli Suchowolę)

 

Powrót co tu ukrywać był krótszy i nie chodzi o to, że każdy kilometr przybliżał nas do domu. O ile poprzedniego dnia pokonaliśmy blisko 300km to powrót miał tylko 200km. Niestety odczuwałem te przejechanie kilometry i wlokłem się za Jackiem. Miał ubaw ze mnie, ale był wyrozumiały. Co tu pisac...męczarnia. Na szczęście wypogodziło się i powoli dotarliśmy do domu. Poza kapciem Jacka w Ełku nie mieliśmy problemów ze sprzętem. W dwa dni pokonaliśmy kawał drogi. Odwiedziliśmy kilka fajnych miejsc. Co prawda nie zajechaliśmy do Dowspudy i Aten, które planowaliśmy odwiedzić w powrotnej drodze. Oczywiście w nastepnym roku ponowiliśmy pewną część trasy i wpadliśmy do Aten.

 

 (Co nie udało się za pierwszym razem, udało się dojechać w następnym sezonie. Nie wiem kiedy Jacuś tak mi wypiękniał)

 

Co tu ściemniać ...Ateny są przeraklamowane laughing

 

 

04 lutego 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Green Velo   stańczyki   Suwalszczyzna   Trójstyk  

Złoty Parostatek

 

Kolejna opowieść Edka Poloneza

 

 

 

Pamiętacie może historię zaginionego „Złotego Pociągu”, który miał się skrywać w podziemiach zamku Książ pod Wałbrzychem? Sprawa obiegła głośnym echem cały świat i co? Nic. Promocję Wałbrzych miał darmową a mnie się przy okazji po uszach dostało. Spytacie od kogo? Podpowiem...od gawędziarza i barwnej postaci jaką to jest pan Edek Polonez. Miałem te nieszczęście zaczytać się w pewnym artykule o wspomnianym to pociągu i nie zauważyć nadchodzącego niebezpieczeństwa.

 

 

  

 (Bug. W okolicy wsi Bojany można poszukać zatopionego parostatku)

 

-KHE KHE KHE . Usłyszałem nad głową teatralny kaszel. Gdy podniosłem wzrok znad gazety ukazałem mi się widok jak z horroru. Stał nade mną wielki truteń bo raczej nie pszczółka Maja. Nie wiedziałem o co mu chodzi, ale kaszel się powtórzył.

 

 

 

-Może weźmie Szanowny Pan ode mnie zaproszenie na Miododajne Spotkanie? Odezwała się do mnie ta koszmarna ni to pszczółka ni szerszenia mutant. Już miałem spławić natręta niezbyt miłymi słowami, lecz głos jakby znajomo brzmiący.

 

 

 

 (Gdy Cyganka przepowie Ci, że widzi Cie w lutym w Maroko...Cyganka prawdę Ci powie. 02.02.2020r)

 

 

-Od kiedy to Pan, Panie Edku w branży rozrywkowej robi? Czyżby nowe odcinki „Roju” w naszym mieście mieli kręcić? Bo mimo wszystko ubiór mnie nie zmylił i rozpoznałem w tym natręcie znaną mi osobę. Rozejrzał się na boki i zdjął wielką glowę z czółkami jak peryskopy z ubota jakiegoś.

 

 

 

-A żeby ich wszystkich, jasna i nieprzymuszona biegaczka dopadła. Żeby im się papier skończył i nie było komu im...hmmmmszklanki wody podać. A żeby....

 

 

 

-Ej Panie Edku, kto Panu tak za skórę zalazł, żeś Pan tak mu dobrze życzysz?

 

 

 (Kirkut w Broku. Pierwszy to nagrobek Tzvi Dov syna Abrahama zm. 15.05.1900, kolejny to nagrobek Yaakov Matatia zm. 23.05.1875r)

 

 

-Mojej damie serca, znaczy się tej wesołej wdówce, co to wnusia ma agenta artystycznego. Patrz pa, jak mnie urządził. Będziesz pan, gwiazdą, kasę będziesz kosił, tak mówił ustami swojej babki. Jakobym miał mieć wyjątkowy artystyczny talent, Hollywood przede mną miało klękać, tylko żebym umowę z nim podpisał. Niby miałem w nowych „Gwiezdnych Wrotach” Spilberga grać jakowoś rolę.

 

 

 

-UUUUUUUUUUUU. Panie Edku, gratuluję. Podejrzewałem, że ma Pan artystyczny talent, ale,że aż z Hollywood odezwą się do Pana? Fiu fiu fiu...

 

 

 

-Jeszcze słowo, a użyję całego bagażu mojego słownictwa, którego się nadobyłem służąc w marynarce. To nie było filmowa stolica a jakaś miodowa składnica. Babka głucha i nie zrozumiała niuansów murzyńskiej mowy. Przez co dziś paraduję w tym stroju i roznoszę zaproszenia na otwarcie tego czegoś.

 

 

 

 

 (Kompleks hotelowy Binduga. Trochę folkloru)

 

-Nie bądź Pan taki nabzdyczony Panie Majka, że tak powiem jak to lubi się Pan do mnie zwracać Panie Edku. Praca dobra jak każda. Pociesz się Pan tym, że gdyby faktycznie Pan pojechał do tego przybytku zła i zepsucia jakim jest Kalifornia, zaraz by Pana po Oskarach zaczęli ciągać. Gorzała, panienki, artykuły w brukowej prasie, Mogło by to nadszarpnąć pańską reputacje.

 

 

 

-Patrz Pan, z mądrym to i dobrze czasem postać przez chwilę. Może faktycznie nie ma co rozpaczać, tylko czy mógłbyś mnie Pan po plecach podrapać bo chyba o pniak będę się zaraz cochał. A jak nie to daj mi jaką gałąź, żebym mógł się pod tym futrem podrapać.

 

-Może wystarczy usiąść na ławeczce. O tu nie daleko, tylko na te żądło uważaj bo śmiesznie się Panu podwinęło i szkolną dziatwę i starsze kobiety może okropnie zniesmaczyć.

 

 

 

 

-Więc postoję sobie przez chwilę i może futro przewietrze w przeciągu. A co Pan tak zawzięcie czytasz, że nawet mnie nie zauważył?

 

  

(Kościół i ratusz w Broku)

 

 

-O „Złotym Pociągu” czytam.

 

-E tam bujda na podwójnych resorach. Nie było tam żadnego pociągu, chyba, że do jakiegoś ankoholu. Jakiś redaktorzyna wpadł w ciąg i tak poszło po szynach. To już ja mam lepszą kryminalną historię.

 

-Posuń się Waszmość, to usiądę i niech ten ogon sterczy, może żaden stójkowy mandatu za obsceniczność nam nie wlepi.

 

-Jaka to historia? Pobudzasz Panie Edku mą ciekawość.

 

-A nie masz Pan jakiegoś napoju? Może być miodowego koloru, ale niezbyt słodkie, bo już mnie zgaga męczy od samego myślenia o tej parszywej robocie.

 

-Mam jedynie butelkę czystej...czystej , gazowanej wody.

 

-Czyż ja na bydlę boże wyglądam, żeby wodę chłeptać? No cóż, dobre i to, daj Pan się napić, może nie zejdę z tego świata.

 

-Opowiadaj Pan tą historię a jak się dobrze sprawisz to może pomyśle o jakimś „chmielaku”.

 

Przyssał się do butelki, oczy łzami zaszły, grdyka głośno zagrała i po zawartości butelki można było zapomnieć.

 

-Nie wiedziałem, że tak smaczna może być zwykła komunalka. Co prawda już czuję w żołądku stado żab się lęgnie, upssssss. Aż mi się uszami odbiło. Nie wiem jak długo pociągnę na tym cienkim napitku, ale niech mi będzie i w kilku słowach o „Złotym Parostatku” Panu opowiem.

 

Jak już wspominałem mam za sobą długą marynarską karierę. Na promie po Bugu przez długie lata służyłem i stopnia nawigatora nawet się dorobiłem. Sam prezydent chciał mnie na admirała awansować, lecz mu grzecznie odmówiłem.

 

-Panie Edku, niech już Panu ten holiłódzki szpan opadnie. Admirał na promie i do tego na Bugu?

 

-A bo się nie znasz i czepiasz za słówka. To był skrót myślowy. Jak będziesz Pan przerywał to nie poznasz fascynującej historii.

 

-Już się w cichą pszczółkę zamieniam a Pan śmiało zaczynaj opowieść.

 

 

 

 

-Jak to bywa w marynarskiej braci, czasem się to i owo w tawernie usłyszy. Był swego czasu na Bugu taki statek. Dwa koła po bokach, pokład kryty i orkiestra rżnęła. Pływał on w letnie dni od Modlina aż po Zawichoście. Kilka dni taki tour się ciągnął, lecz zabawa przednia. Tu zeszli na brzeg, tam zawinęli. Nikt tam się nudził a wręcz na sen czasu brakowało. Bar najlepsze trunki i zakąski przez dwadzieścia cztery godziny serwował. Tańce, hulanki i z szablami taniec. Istna rozpusta, dla tak zwanego wyrobionego podniebienia. Wpadł właściciel tej łajby na pomysł, żeby zrobić na nim mistrzostwa gdy w bakaraka na pieniądze. Wpisowe było w złotych rublówkach z wizerunkiem, cara Mikołaja. Nie jakieś papierzane a krugerandy najprawdziwsze panie szanowny. Wieść się rozniosła lotem ptaka po całej nie tylko guberni, ale i za jej granicami. Wielu miało smaka a taką wygraną, bo wpisowe wynosiło 100 rubli w złocie. Na ten czas kwota niewyobrażalna. Lecz kto bogatemu zabroni. Żeby nie było przekrętów i oszustw przy stole, wynajęto specagentów. Mieli oni obcinać, kto kantuje i za burtę takich szulerów odstawiać. Wbrew pozorom, wielu krezusów się zjawiło z pełnymi sakiewkami. Trzeba było nawet dwa dodatkowe statki na pływające hotele wynająć. Płynęli i grali, grali i kasę przegrywali. Jeden się z rozpaczy rzucił w nurt brunatnej rzeki. Kilku wyrzucili za szulerkę podłą. Pieniądz się lubi czasem się zapodziać, więc główny armator wielki sejf tam wstawił na pokład Bociana. Nikt poza kapitanem, nie znał szyfru, który mógłby otworzyć skarbiec Alladyna. A trzeba pamiętać, że nie tylko z kart tam żyli, ale również z innych imprez tak zwanych towarzyszących. Drzwi do sejfu, trza było kolanem dociskać tyle tam się tego dobra zgromadziło.

 

 

 

-Może masz Pan jeszcze jakąś wodę, choć już czuję jak mnie żaba swymi płetwami po żołądku łaskocze. Przerwał na chwilę i futrzaną łapą spocone czoło otarł. -Jak tak dalej pójdzie to wodobrzusza jeszcze przyjdzie mi się nabawić.

 

 

 

 

(Kościół w Broku. W głębi ciekawa dzwonnica)

 

-Czy ja wyglądam, na takiego co to wiadro wody ze sobą by ciągał? Jak się Pan uporasz to do sklepu skoczę bo Pana w tym stroju to pewnie nie wpuszczą.

 

 

 

-No więc, żeby nie uschnąć do cna, ściaśniać będę swą opowieść. Zły król umarł a oni żyli długo i mieli zielone dzieci. Już skończyłem leć Pan po ten napój złocisty.

 

-Ale tak się nie godzi.

 

-Się godzi to między mężem i żoną, leć Pan tuż za rogiem jest sklepik zaczarowany, co wodę ze źródła wiedzy i konwersacji po 3,50 sprzedają a „Laleczki” się nazywają.

 

Co było robić, musiałem iść i kupić ze dwie puszki regionalnego, najtańszego napoju.

 

 

  

 (Ruiny pałacu biskupó płockich w Broku. Obecnie teren prywatny)

 

-Nooooooooo. Teraz możemy wracać do tematu. Co prawda nie ma odpowiedniej temperatury, ale sam fakt poświęcenia się jest mile widziany. Siadaj Pan, bo się ludzie głupia na patrzą jak tak trącasz ten mój odwłok między kolanami.

 

 

 

Nie ukrywam, że faktycznie barwną przedstawialiśmy parę w zambrowskim parku. Usiadłem i słuchałem co tym razem zmyśli mój ulubiony gawędziarz.

 

 

 

-Na czym to skończyłem? A no tak, na sejfie co już nie mieścił utargów. Więc gdy w drodze powrotnej leniwie łopaty wody Bugu szarpały, gdy walce i walczyki w najlepsze orkiestra przygrywała, nagle BUCHHHHH. Jakaś dama zemdlała, inna krzyczy góra lodowa. Gdzie góra lodowa w czerwcu na Bugu idiotko? Inna zaś w samych podwiązkach z pokoju wypadła i drze się, żeby kobiety ratować. Istna gamela niestworzona. Tu skaczą, tam trunki z bufetu ratują. Takie zrobiło się wielkie zamieszanie, że nikt nie zauważył braku kapitana. Statek zaczął nabierać wody pod swój pokład. Ci co skoczyli na piechotę do brzegu dopadli. Nikt nie myślał o temże wyjątkowo płytko lecz, że życie los pozwolił ratować. Poszedł na dno statek, nitk nie ucierpiał nie licząc armatora i graczy liczących na wielką wygraną. Sejf poszedł na dno, kapitan się zgubił. Nikt nie wi do końca czy to był wypadek czy też przekręt śmiały.

 

-Gdzie to było, Panie Edku? Może warto by było zrobić jakąś ekspedycję naukową?

 

(Brok. Wiele domów pochodzi z przełomu XiX i XX wieku)

 

-A to tu nie daleko, tuż za naszym Brokiem. W odmętach rzeki spoczywa gdzieś sejf i wrak „Złotego Parostatku”. Lecz czy jest co ratować? Mała na to szansa bo już od lat kilkudziesięciu co rusz ktoś tam łowi i szuka namiarów. Lecz gdy woda opada widać szczątki wraku więc nie mówię, że nie po nim śladu. Jest lecz czy jest jeszcze na nim złoto, tego już nikt nam nie zdradzi Szanowny Panie Dobroczyńco. To co, przyjdziesz Pan na te sklepu otwarcie? Miodowa Dolina ma się on nazywać lub jakoś z murzyńska lecz już nie pamiętam. Idę dalej klientów naganiać. Żegnam i z tym skarbem Pana tu zostawiam. Puszeczkę oczywiście zabiorę co by Panu nie ciążyła jak ten sejf na statku.

 

 

 

 

 

 

 

 Jak to mówią w radiu...lokowany produkt. Mnie bardziej od reklamy chodzi o pokazanie małego miasteczka o bardzo ciekawej historii. Oczywiście sam Brok zbyt wiele czasu nie zajmie Wam w zwiedzaniu, ale może stanowić fajną bazę wypadową, przystanek na odpoczynek. Szczególnie polecam Smażalnie ryb Pod Mintajem. Jak również odwiedzenie okolic Broku. Treblinki i Zuzeli. Ale o tym może w kolejnych wpisach

 

 

03 lutego 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   Brok   Złoty Parostatek   bug  

Podróże po Podlasiu-kolejna część

     

Było w lewo, było w prawo a może by tak na wprost?

 

Jak widzicie podróż po podlaskich drogach nie jest łatwa. Kiedyś wyobrażałem sobie, że wsiadę na rower i pojadę sobie tam i tam bo akurat coś mnie zainteresowało. Okazało się, po drodze odkrywałem tyle fajnych widoków, starych kapliczek, chałupek czy kolorowych cerkiewek, że punkt docelowy stawał sie mało istotny. Będąc naprzykłąd w Bielsku Podlaskim grzech nie odwiedzić Orli. Będąc w Orli wypada zajrzeć do Starego Kornina czy do Szczytów-Dzięciołowa itd. Po prostu co wieś to jakiś domek, to coś przy czym warto się zatrzymać.

 

 

(stary przydrożny krzyż jakich wiele na Podlasiu. Często pamiętają przemarsze róznych wojsk. Czasem noszą ślady kul siepaczy, ale najczęściej to czas jest największym wrogiem)

 

Co prawda nie jężdżę po Podlasi w okresie zimowym jeśli leży śnieg na drogach. Bo jak to określił mój kolega, szaleństo ma swoje granice. A na wyprawy samochodowe jakoś nigdy mnie nie ciągnęło. Powód? Ilu z Was jest w stanie zauważyć zza kierownicy samochodu choćby taki pochylony krzyż. Albo jedziesz i skupiasz się na drodze, albo rozglądasz się po okolicy. Rower na szczęście daje szanse na pogodzenie tych dwóch spraw. Poza tym sam dojazd do jakiegoś punktu zajmuje więcej czasu i można się jemu przyjrzeć. Czasem można odpuścić, czasem nawet rowerem trzeba zrobić nawrotkę. Można rzucić rower do przydrożnego rowu i nie blokować drogi. Samochód niestety staje się w takich chwilach zawalidrogą.

 

 (kolorowy kobierzec, fajne tło do zrobienia selfi)

 

Ileż to razy zatrzymywałem się dla zrobienia zdjęcia kępie polnych kwiatków rosnących w przydrożnym rowie, czy polu słoneczników jat te w okolicach wsi Czyże. I właśnie chciałbym zabrać Was w trasę przez Pasynki do Czyży i dalej choćby do Zbucza. Nawierzchnie dróg są w różnym stanie. Czasem trafi się na zniszczony asfalt, czasem nawet na długie odcinki bruku a gdy chcemy dotrzeć do jakiś oddalonych kaplicze to niestety szuter jest nierozerwanym elementem podróży. Warto mieć ze sobą gumy na zmiane, gdyż można przeciąć dętkę.

 

   

 (Cerkiew w Czyżach o kolorowych koułach i ciekawawej architekturze. W otoczeniu cerkwi często byli chowani jej proboszczowie, oraz zasłużeni parafianie)

 

Sama wieś Czyże jest mieszanką tradycji i nowoczesności. Widać, że włodarze zaczynają dostrzegać korzyści płynące z odwiedzania jej przez turystów. Jest mapa, ładne przystanki, jest też miejsce na odpoczynek. Ja tu jechałem przede wszystkim dla całkiem ładnej cerkwi. Mimo, że jest to w miarę nowy obiekt, ale naprawdę cieszy oko.

 

Z Czyży można dojechać do DK 689 Bielsk Podlaski-Hajnówka w Zbuczu. Tu znajdziecie średnowieczne grodzisko oraz coś co mnie zawsze sprawia frajdę.

 

 

 (Cerkiew w Zbuczach a przed nią przystanek autobusowy)

 

Przystanek autobusowy, który wpisuje się w kadr cerkiewki. I tu wracamy do przewagi podróży rowerem. Czy zwrócilibyście na to uwagę? Pewnie nie. Cerkiew jest pod wezwaniem Świętych Męczenników Chełmskich oraz czyżewskich parafian zamordowanych w 1946 roku przez zbrojne podziemię. Ładnie brzmi a chodzi o zamordowanych wożniców z pobliskich Puchał przez oddział Burego. Tu raczej nikt nie będzie miło wypowiadał się o "żołnierzach wyklętych", tu można szybciej uslyszeć o "przeklętych". Ale politykę i tragiczne wydarzenia i jedziemy dalej przed siebie.

 

  

 (Nowoberezowo. Stara chałupka służąca za skansen, w której można wynająć nocleg, oraz typowy budynek gospodarczy z zapasem opału na zimę)

 

 

Nowoberezowo.  Wystarczy zjechac raptem 1km od drogi prowadzącej do Hajnołki i jesteśmy w małej wsi, która może zaskoczyć swoimi zasobami. Żródła historyczne podają troszkę inną nazwę wsi, otóż Nowy Berezów. Jak wiele wsi o podobnym członie nazwy tak i ta została założona przez mieszkańców starej wsi, w tym wypadku Berezow a obecnie Starego Berezowa. Po pożarze, który strawił Berezów część mieszkańców osiadła po drugiej stronie Traktu Litewskiego. Jak wspomniałem, wieś ma naprawdę wiele do zaoferowania. Drewniane, kolorowe domy. Trzy cerkwie, Dwie kaplice, krzyże. Tablice informacyjne dla odwiedzających. Polecam Nowoberezowo jako punkt na mapie, który powinno się zaliczyć.

 

 

  

 (Nowoberezowo. Cerkiew drewniana oraz murowana. Mnie bardziej ta drewniana przemawia do serca. Obie są zabytkowe i pochodzą z XVII i XIX wieku)

 

Kolejny odcinek niebawem.

30 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Nowoberezowo   Puchały   Podlasie   cerkwie  

Podróże po Podlasiu

 

To może tym razem w prawo pojedziemy?

 

   

 ( Bielsk Podlaski. Ratusz. Dom Znachor. Cerkiew Michała Archanioła)

 

 

Gdy znajdziemy się na DK 19 powyżej Bielska Podlaskiego, to warto skręcić w jego kierunku. Miasto jest większę od mojego rodzinego Zambrowa, więc odpada określenie miasteczko. Co w nim niezwykłego? Otóż w nim krzyżuje się kilka dróg, które mogą nas doprowadzić do różnych miejsc na mapie Podlasia. Białowieża, Orla, Siemiatycze, Boćki itd, itd. Wcześnie czy później trzeba przez nie przejechać, żeby dotrzeć, do któregoś ze wspomnianych miasteczek. Można tu dojechać koleją i stąd ruszać na zwiedzanie okolic. A uwieżcie mi jest co oglądać.

 

 

 

 (Bielsk Podlaski. Ta cerkiew po prawej to najstarsza świątynia w Bielsku)

 

 

Warto odwiedzić Oddział Muzeum Podlaskiego mieszczący się w dawnym ratuszu miejskim czy też Muzeum Małej Ojczyzny. Oczywiście można tak ja to robię, pokręcić się po mieście. Odwiedzić kościoły, cerkwie. Zajrzeć do sklepu Znachor a właściwie do domu, w którym toczyła się akcjia fimu pod tym tytułem. Miasto jest na tyle ciekawe, że ile razy bym je nie odwiedził,to zawsze coś mogę zobaczyć, czego wcześniej nie widziałem. Nie byłem jeszcze na Górze Zamkowej, na żydowskim cmentarzu czy też przy dworze z XIX wieku.

 

 

 (Wieś Knorydy)

 

Jeśli nacieszycie już oczy Bielskiem Podlaskim i zdecydujecie się na podróż w kierunku Siemiatycz to jest szansa, że wśród łąk wypatrzycie niebieską cerkiewkę w okolicach wsi  Knorydy. Kilka lat temu smarkacze podpalili starą i teraz można oglądać odbudowaną w nowych barwach. Poprzednia nie prezentowała się tak pięknie. W samej wsi stoi jeszcze jedna, na cmentarzu.

 

 

 

 (Boćki. Warto zajrzeć do kościoła jak również do cerkwi)

 

 

 Następny przystanek będzie w Boćkach. Wioska z ładną cerkwią oraz zabytkowym kościołem, która jest mi bliska sercu. Poznałem ją z gazet i po prostu pokochałem. A wszystko za sprawą anegdoty, którą opublikowała w latach 70 czy 80 ubiegłego wieku Gazeta Współczena. Leciałą ona mniej więcej tak...

 

Wybrała się wycieczka z SKR Boćki do Warszawy na przedstawienie teatralne. Jak to bywało drzewniej, zaraz po minięciu tablicy miejscowości poszły w ruch butelki z alkoholem. Podróż z Bociek do Warszawy w tamtych czasach trwała pół dnia, więc wielu z podróżnych zdąrzyła powtórnie przechodzić procest dochodzenia do stanu tak zwanej trzeźwości. Tak czy tak wpadli do teatru już lekko spóźnieni. Traf chciał, że wybrali sztukę "Odprawę posłów greckich". Gdy wię próbowali tak "bezszeleśnie wemsknąć się na widownie, przedstawienie już trwało. Na widowni ruch bo przodownicy pracy próbują się dostać się na swoje miejsca, na scenie Holoubek podniosłym głosem grzmi ...SKĄD PRZYBYWAĆ POSŁOWIE?????

 

(Boćki. Cerkiew)

 

Na co jeden ze spóźnialskich odwraca się i ... - PGR BOĆKI.

Widownia w ryk. Aktorzy im wtórują. Przedstawienie przerwali. Uspokoiło si, aktorzy rozpoczęli sztukę od początku. Wszystko pięknie, ładnie aż doszło do momentu gdy Holoubek się pyta ...skąd przybywacie posłowie? i chyba nawet nie skończył bo się zagotował. Przerwa...śmiechy na widowni. Prośba, żeby wybaczyć aktorom. Zaczynają od nowa i kolejny raz dochodzi do wspomnianego dialogu.

- Skąd przybywacie posłowie?

na co cała widownia

-PGR BOĆKI!!!!!

 

Dziś już wiem, że to rodzaj legendy miejskiej, która krążyła przez lata w ludzkiej świadomości. W każdym razie, polubiłem tą wieś i zawsze chciałem ją odwiedzić. Marzenie spełniło się i byłem tu kilka razy.

 

 

 

 (cerkiew w Boćkach)

 

 

Na tym zakończę dzisiejszą opowieść. Życzę miłego zwiedzania.

29 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Bielsk Podlaski   Podlasie  

Pan Edek w drodze na balety

 

Krótka opowieść o Zamku Kiszków

 


 

                     (atrakcje Ciechanowca)

 

 

 

Lekki dyskomfort psychiczny poczułem, gdy czyjaś dłoń na mym ramieniu spoczęła. Spiołem się, przygotowany na jakiś atak...

 

-Mistrzu, a gdzież to twój rumak się podział? Głos zniszczony życiem i ten naftalinowy odorek. Którz to mógł być jeśli nie mój namolny znajomy, pan Edek Polonez we własnej osobie. Tym razem beret z antenką szarmancko na czółko obsunął, pet w kąciku ust sterczał jak u pewnej z kreskówek postaci. Pod paltoczkiem cherlawą klatkę piersiową okrywało coś na kształt hawajskiej koszuli w różu majtkowej tonacji. Spodnie za to w wyraczastą seledynową kratę, o całą dłoń nad kostki kończące się dzwony.

 

-Ależ pan....szykowny powiedzieć wypada. Jeszcze jaki łańcuch na szyję i fingiel na palec. Panie Edku a gdzież to tak alegancko ubrany pan się udajesz? Żenić czy za mąż wydajesz? Szyk pan zadajesz większy bym rzekł niż chan krymski na biskupiej audiencji.

 

-A gdzie tam, na tańce się udaję. Pewna panna wdówka, znaczy stanu wolnego za to dość majętna, zabrać mnie postanowiła na rauty do domu spokojnej starości. Podobno balety są niemiłosierne.

 

 

 

    

 (Zamek Kiszków oraz Modrzewiowy Dworek w rysunkach Pana Wilka)

 

 (Tyle pozostało po murze okalającym zamek a później dworek. Po prawej miejsce w którym stały)

 

 

 

-Słyszałem, słyszałem. Rzekłbym nawet, że cudowne. Z balkonikami lub o kulach na parkiet ci suną, na dźwięk pierwszych dźwięków w takie wygibasy idą, że w podskokach bez niczyjej pomocy sfruwają z parkietu. Cud udokumentowany w księgach parafialnych. Całe szczęście, że zusowskich konowałów tam nie ma, bo emerytury i renty w lot by im zabrali.

 

-Ha ha ha. Nie był to jednak śmiech radosny a raczej jego przeciwieństwo.

 

-Coś nie tak Panie Edku?

 

-Raczysz pan żartować? Ja się nastawiałem na spokojne kortedanse. Jakiś walc, ewentualnie tango lub może polonez. A Pan mi powiadasz, że tam jakoweś murzyńskie podrygi?

 

 

 

 

 (Ciechanowiec. Kapliczka w pniu drzewa oraz widok na kaplicę grobową rodziny Szczuków)

 

 

 

-Nie sprawdzisz, nie zaznasz Panie Edku rozkoszy, jako to mówi przysłowie. -Hop hop, Panie Edku. Mówi się, mówi. Jesteś Pan obecny ciałem lecz chyba nie duchem?

 

-Jestem, jestem. Lekko potrząsnął przy tym głową. Przysiągł bym, że strach w jego oczach zauważyłem. Żal mi się zrobiło tego poczciwego cudaka.

 

-Trochę się zamyśliłem i mam niewielkiego mojra. A jak się zbłaźnię na tem tanecznym wieczorku? Nie znam rzadnych kroków w tych nowoczesnych tańcach. Co mam robić drogi Panie Merksie kochany? Może jednak się wycofam jak Kiszka do swego zameczka przed Szwedów naporem.

 

-Nie masz obaw Panie Edku, będziesz na pewno gwiazdą zgromadzenia. Nawet śmiem powiedzieć najbarwniejszą ze wszystkich tam obecnych. Istny Koko Szanel we własnej osobie.

 

 

 

(stary cmentarz ewangelicki, na którym pozostało kilka XIX wiecznych nagrobków)

 

 

 

-Krygujesz pan i szyderujesz sobie ze spłoszonej zwierzyny. Przykro mi się na ten czas okropnie zrobiło. Jam Panu serce i czas za darmo poświęcam. Na ludzi próbuję bezskutecznie zrobić a Pan sobie ksiuty z poważnej okoliczności urządzasz.

 

-Ależ skąd znowu, jakbym śmiał się chichrać mój mistrzu i guru. Szyk i powab Twe nie są dla oczu zwykłych śmiertelników. Po prostu idź i olśnij ich swym czarem i powabem.

 

-Łoj tam łoj tam. Bo się zagalopujesz pan jak ta ślepa klacz na Wielkiej Pardubickiej i nie wybrniesz później z tej swojej piewczej tyrady. Ważne, żem schludnie i czysto odziany.

-Tiaaa... Czysty i nie trącany jakoby orleańska dziewica z Pana panie Edku kochany. A co to za kiszka i zameczek, o którym Pan wspominał. Nie znam tego tekstu a chętnie bym genezę poznał. Lecz miarkuję, że na bal się Pan śpieszysz i przez to wielce już mej straty żałuję. Bo muszę przyznać barwne są te pańskie opowieści, prawie jak te ciuszki co masz je Pan na grzbiecie.

 

-Ciuszki po nieboszczku mężu mojej damy serca, z paczki co to w dobrych czasach zza wielkiej wody słał, że do doma. Prawie nie noszone, jeszcze z metkami. Jakbyś Pan reflektował to z niewielką stratą pieniężna, ale wielkim zyskiem sympatii odsprzedam je panu, znaczy te z paczki a nie te z mojego grzbieta.

 

 

 

 (Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu. Warto tu zajrzeć)

 

 

-Podziękować to za mało, za szczerość pańskiego serca Panie Edku. Serce mi się kraja, ale ostatnio nie mam, że tak powiem, wolnego grosza na zbytki odzieżowe. Więc może jeśli czas pozwoli to mi pan o tym zameczku opowie a modę na inną okoliczność odłożem.

 

-Nie znasz Pan Kiszków i ciechanowieckiego zamku? Nie dziwię się bardzo. W końcu szydzić łatwiej to przychodzi, niż nos w książki wsadzić. Bywają tam takie drobne znaczki, literkami je zwą. A gdy się je poskłada jak puzzle to nawet słowa z nich wychodzą. Z tych słów zdania powstają...

 

-P R Z E P R A S Z A M!!!! Przepraszam, jeśli uraziłem szanownego pana. Nie było to moją intencją. Może więc skróci Pan te swe wywody na temat mojej jakoby analfabetycznej przypadłości i przejdzie może do meritum sprawy.

 

Spojrzał na mnie z politowaniem, lecz już nie ciągnął swej żmijowatej gadki. Rozejrzał się wokoło i machnął na mnie głową wskazując ławeczkę przy zambrowskich lwach, stojących na nieczynnej o tej porze fontannie.

 

 

 

(Szczególnie jesienią pięknie prezentuje się muzealny park)

 

 

-Przez moją cioteczną - wujeczną pra pra babkę miałem zaszczyt być spokrewnionym z dawnym właścicielem miasteczka jakim stał się Ciechanowiec w tym czasie co i nasz ukochany Zambrów. Z tem, że Zambrów nie był niczyją własnością, czyli pod książęcą będąc kuratelą grosz sypał do ogólnej mazowieckie szkatuły. Ciechanowiec za to wzbogacał Kiszków. Ród możny natenczas. Wpływy mieli na mazowieckim jak i litewskim to dworze. Nawet przy granicznych ruchawkach zawsze w ich rękach miasteczko pozostawało. Nad Nurcem deptak z pierwszymi wyszynkami zaczęli urządzać, przez co klyjentelę z Warszawki i Wiednia nawet zapraszali. Dancingi w Złotym Kłosie takie podobno się tam działy , że sam Batory król tam balować potrafił. Sławą takową się pysznił imć Pan Kiszka na wschód od Renu, że Baden-Baden i inne Ciechocinki w biedę zaczęły popadać. Co lepsza klyjentela dawaj się w turystycznych biurach zapisywać na senatoryjne wyjazdy, do tego kurorta. Ponoć nawet Galipaldi z Monako na przeszpiegi umyślnych wysyłali i chcąc swych gości przy sobie utrzymać, kasyno pierwsze wtedy na jednorękich bandytów otwarli.

 

 

(Rzeka Nurzec oraz zalew to ulubione miejsce odpoczynków mieszkańców Ciechanowca) 

 

 

Dłońmi zakryłem twarz swą, żeby nie parsknąć i nie popłakać się ze śmiechu. Gdy mi już głupawka minęła, poważnie odrzekłem.

 

-Panie Edku, ale nadal nic nie wiem o wspomnianym zamku. Też był jak sułtański pałac i w przepychu tonął?

 

-Tonął to Kiszko, ale w nurcie Nurca jakby rzekł to Mickiewicz. Zamek był okazały. Z wieżami i mostem zwodzonym. Bronić miał przeprawy z ruskiej na mazowiecką stronę. Nie wiem, czyś Pan jest świadomy, że po dzień dzisiejszy w Ciechanowcu dwa kodeksy, w sprawach spadkowych sądy przeglądają chcąc sprawiedliwie orzec. Kodeks carski oraz Księstwa Polskiego. A widzisz Pan, tego żeś Pan nie wiedział.

 

 

(Spacer po parku pozwali wyciszyć się)

 

 

-Nie wiedziałem, że aż tak ciekawym miejscem wspomniane miasteczko się jawi.

 

-Co tu owijać w bawełnę, niewiele pan okolicznych miejscowości poznał, to i nie znasz ich pięknej historii. Dziś muszę szanownego pana już opuścić bo mi jeszcze kto moją pannę poderwie. A jako osobie względnie wykształconej i w towarzystwie obytej , nie pasuje co by dama na swego partnera czekała. Przy jakieś to okazji wrócę do temata. Jeśli oczywiście taka będzie pańska wola i odpowiedni zasób złocistego płynu, to opowiem Panu jak to Kiszko na ikejowskie tratwie próbował spławić się przed urzędem skarbowym. Teraz żegnam i w te pędy lecę. Lot trzmiela i taniec z szablami dziś na mnie czeka. I jak Fred Flinston w okrzykiem siabadaba na ustach poleciał.

 

 

 

 (stare domy popadające w ruinę)

 

27 stycznia 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   Ciechanowiec   turystyka rowerowa   zamek Kiszków  

Wędrówki po Podlasiu

 

W lewo czy w prawo skręcić?

 

(Cerkiew na cmentarzu w Rybołach)

 

 Skończyłem opowiadać o wędrówce po podlaskich wsiach we wsi Rajsk. Po chwili refleksji nad grobem ofiar pacyfikacji i obejrzeniu "Wędrownej cerkwi" ruszamy dalej na zwiedzanie tych przepięknych moim zdaniem okolic. Najłatwiej gdy dojedziemy do DK 19 i staniemy przed naprawdę wielkim dylematem. W prawo czy w lewo, a może na wprost pojechać? Każdy wybór jest dobry z góry uprzedzam. W prawo do Bielska Podlaskiego dojedziemy. W lewo w kierunku na Zabudów a na wprost...to w następnym wpisie Wam zdradzę.

Tym razem w lewo może ruszymy. Uprzedzam czytelników podróżujących rowerami jakoż ja to czynię, najczęściej podróżuje w niedzielę i święta. Wtedy ruch na tej trasie jest stosunkowo mniejszy, szczególnie jeśli o tir-y chodzi. Żadna to przyjemność walczyć o życie gdy takie kolosy obok przemykaja i włos na głowie jeży się z tego powodu. Prawdą jest, że obecnie widok rowerzystów już nie jest aż tak egzotyczny jak parę lat temu więc i kierowcy otrząsneli się z szoku, że muszą z rowerzystami dzielić się drogą.

 

(Ażurowy most na Narwi, zwany czasem Wędrownym)

 

 

Wielkie połacie łąk na zmianę z lasami rozciągają się po obu stronach "dziewiętnaski", więc przy pięknej pogodzie to czysta przyjemność tamtędy pedałować. Pierwszy przystanek proponuję zrobić już po kilku kilometrach przy kolejnym "wędrowniczku". Tym razem przy moście na Narwi. Gminna wieść niesie jakoby to "wyzwoliciele" wracając z "trofiejnym towarem" przepili przęsło mostu u pobliskich gospodarzy. Jaka jest prawda, tego pewnie do końca się nie dowiemy. W każdym razie faktycznie dwa przęsła na początku lat 50 XX wieku przywędrowały tu z pomorskiego Fordonu. Od 1893r przez ponad pół wieku służył on tam jako przeprawa kolejowo-drogowa przez Wisłę i był na tamte czasy jednym z dłuższych mostów w kajzerowskich Prusach. Wojska niemieckie wycofując się w 1945 roku wysadziły most przed nacierającą Armią Czerwoną. Nowe władze odbudowały most, ale część odzyskanych przy budowie przęseł rozdysponowano po innych regionach. Tak więc podróżując po Polsce można trafić na kilka jego częsci przerzuconych przez różne rzeki.

 

(Ławeczki pod płotem. Kiedyś stały element podlaskiej wsi, który już zanika)

 

Po przejechaniu kilku kilometrów nie będę musiał nikogo namawiać na postój, bo z marszu wszyscy tu się zatrzymują. Ryboły. Mała wieś rozłożona po obu stronach drogi z kolorowymi domami. Z ławeczkami pod płotem i z bardzo malowniczą cerkiewką na cmentarzu. To przy niej większość podróżnych się zatrzymije. Druga murowana, skryta jest za drzewami więc trudno ją dostrzec, ale też warto do niej zajrzeć. W Rybołach zaczyna się "Szlak otwartych okiennic", który to jest wpisany na listę UNSCO oraz do wielu przewodników. Ciągnie się właśnie od Ryboł przez Ciałuszki i Kaniuki do Trześcianki.

 

 (Ciałuszki. Jeden z niewielu, ale jakże pięknych domów w tej wsi. W porównaniu z Plutyczami jest tu ich naprawdę tylko kilka rozsianych w róznych punktach wsi)

 

Jeśli wybierzecie się do Kaniuk, które są na uboczu musicie uzbroić się w opony conajmniej trakingowe. Ja niestety wyybrałem sie tam na szosówce i przez piachy jakie do niej prowadzą musiałem swojego rumaka pchać przez większość drogi. Ciekawostką jest stan dróg w tamtych stronach. Kilka kilometrów szutru lub dosłownie pylicy a we wsi 500-800 metrów asfaltu. Za wsią znowu zaczyna się gruntowa droga i tak do kolejnej wsi.

 

 

 

 ( Puchły. Piękna nawet był powiedział przepiękna cerkiew pw. Opieki Matki Bożej)

 

Więc gdy przebijecie się przez te drogi to macie szansę przeżyć szok na widok przepięknej cerkwi w Puchłach. Sam nie wiem czy lepiej jest do niej jechać wiosną czy jesienią. Otaczają ją drzewa i przez to trudno ją fotografować. Nigdy tam nie byłem zimą, lecz jeśli taka nadejdzie to może kiedyś wybiorę się tam lecz już samochodem (o zgrozo).

Mam nadzieję, że zdjęcia pozwalają zauważyć piękno świątyni, niestety pełnego wrażenia nie jestem w stanie opisać gdy pierwszy raz ją zobaczyłem. Uwieżcie mi na słowo, potrafi jej widok powalić na kolana każda osobę, która ma odrobinę wrażliwości na piękno. Zobaczyłem ją wyjeżdżając na pagórek i nagle zza chmur wynurzyło się słońce i oświetliło swymi promieniami błękitną cerkiew. Widok przecudowny. Pozostanie w mych wspomnieniach chyba na zawsze.

 

(Trześcianka. Cerkiew pw Archanioła Michała)

 

Dziś zakończę swą opowieść na Trześciance przy wyjątkowej cerkwi. Wyjątkowa ze względu na swój kolor. Jak już zauważyliście większość świątyń jest w niebieskim kolorze. Ta zaś w zielonym. Ogólnie barwy, które są na ścianach jak wiele innych symboli w prawosławnej kulturze jest symbolami. Obecnie w dużej mierze najwięcej mają do powiedzenia konserwatorzy zabytków, ale mimo wszystko rzadko spotyka się cerkwie w zielonych barwach.

Cerkiew w Puchłach czy wspomniana w poprzednim wpisiew Hodyszewie powstały w miejscu objawienia się ikony Bogurodzicy. Zauważcie, że prawosławnym nie objawia się postać a jedynie ikona. Ikon nie maluje się a pisze to tak na marginesie. Z budową cerkwi w Trześciance związana jest inna legenda. Podobno tutejszy chłop kupił od Żyda drewno na budowę domu. Podczas obróbki, przy rozpiłowywaniu z wnętrza pnia miały wysypać się złote monety. Oddał je na budowę świątyni. Wspólnymi siłami mieszkańcy wybudowali ją. Podobno przed wojną w wieży był zegar, który zawsze wskazywał 9 godzinę. Innym ciekawym elementem jest brak fragmentu krzyża na kopule dzwonnicy. Został on odstrzelony podczas ostatniej wojny odstrzelony przez hitlerowskiego siepacza.

 

Wzdbudziłem już waszą ciekawość? Wybierzecie się w te strony? Mam taką nadzieję.

 

Do poczytania w następnym odcinku, mam nadzieje wkrótce.

25 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Podlasie   cerkwie   Szlak otwartych okiennic  

Wędrówki po Podlasiu

Jedna z propozycji

 

 

 (cerkiew w Pasynkach. Jak widać przydałby się jej remont)

 

Podlasie jawi mi się jako bajkowa kraina. Wielu jej miszkańców zżyma się na takie postrzeganie. Nie chcą byc postrzeganie jako mieszkańcy rezerwatu indian czy innego skansenu. Ja broń Boże tak nie uważam. Jestem po prostu zafascynowany widokami, atmosferą jaka panuje na podlaskiej wsi.

 

Z historycznego punktu to przez wieki obszar leżący w Księstwie Litewskim, we władaniu wielkich magnackich rodów takich Jak Sapiehy, Radziwiłłowie czy Braniccy. To również największeksze skupisko wyznawców prawosławia. Z tym, że wcześniej byli tu również Unici. Wiele starych cerkiewek należała więc do nich a później została przekazana prawosławnym.

 

 

 ( Szczyty-Dzięciołowo. Dawna cerkiew unicka a obecnie prawosławna. Tuż obok figura św. Jana Nepomucena)

 

 

Oczywiście z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca Polski to niewiela nam mówi. Więc to jakby nam katolikom na siłe odebrano kościół i przekazano go na zbór ewangielicki. Niby to samo, ale już inaczej. Liturgia w tym samym języku, ten sam znak krzyża, ale nie ma już papieża. Nie ma dawnych księży. No i najważniejszy aspekt tradycji. Cerkiew prawosławna kojarzona jest z rusyfikacja tych ziem, postrzeganie jej wyznawców jako "kacapów". Te ostatnie określenie było również piętnem we wczesnym okresie PRL-u. Na tle narodowym dokonywano tu morderstw politycznych jak i tych z pogranicza czystek etnicznych. Przez wieki tutejsza społeczność posługiwala się własnym językiem. Hechłacki nie był ani białoruskim, ani ukraińskim a typowym dialektem. Nawet język polski był tu inny. Śpiewny i jak to mówia "śledzikowy".

 

 

 (Na wiele cmentarzy prawosławnych zachowały się stare kolorowe nagrobki)

 

 

Oczywiście obecnie nikt nie kwestionuje polskości mieszkańców Podlasia. Nie wiem na ile hechłacka mowa przakazana została młodszemu pokoleniu. Obie religie funkcjonują obok siebie. Wiele rodzin jest mieszanych wyznaniowo. Częstym widokiem jest stojące na przeciw siebie kościół i cerkiew. Napewno występują tu zawiść i głupta. Niestety to nie ma nic wspólnego z religią, narodowością a jedynie z wychowaniem i ludzką wrażliwością.

 

 

          

 (wnętrze cerkwi jak to mówia jest na bogato)

 

Rodzina mojego Ojca pochodzi z Podlasia i może stąd moja tęsknota za tymi klimatami? Nie ukrywam, że ciągnie mnie tam, lubiłem odwiedzać tamte strony i obecnie od kilku lat staram się odwiedzać wiele wiosek.

Rzuć hasło Podlasie a każdy odpowie, Puszcza Białowieska, Grabarka, Białystok. Kilku wspomni może o Jagiellonii, ale nikt nie zna takich wsi jak Nowoberezow, Plutycze czy Stary Kornin.

 

 

 (Plutycze. Wieś, która przywodzi wspomnienia dawnych podlaskich drewnianych domów)

 

 Dzisiejszy wpis chciałbym poświęcić więc trasie, która przebiega na północ od Bielska Podlaskiego. Wiadomo, że wszystkie zaczynają się w Zambrowie, ale Wasza może mieć początak w innym punkcie więc nie ma sensu pokazywać mapek trasy a skupic się na konkretnych miejscach godnych odwiedzenia. Ja będę posuwał się w swych opowieściach mimo wszystko od zachodu czyli tak jak mnie przyszło poznawać tą krainę.

 

 (widok na kopuły hodyszewskiej bazyliki)

Zacżę więc od Hodyszewa. Dawna pounicka cerkiew, która obecnie jest Sanktuarium Matki Bożej Pojednania. Historia tego miejsca sięga początków XVI wieku. W odległości ok 1km od kościoła znajduje się Krynica z cudownym żródełkiem oraz kapliczka w miejscu ukazania się ikony Matki Boskiej. Obecnie Hodyszewo to centrum pielgrzymkowe gdzie można oddać się medytacjom jak i odpocząć po trudach pielgrzymkowania.

 

 

 

 (stary chylący się ku upadkowi wiatrak typu koźlak)

 

Być może za miesiąc, za pół roku już nie zobaczycie tego wiatraka. Kiedyś dumnie stał na wzniesieniu a dziś już niestety niewiele z niego pozostało. Trzeba dobrze znać okolicę, żeby go dostrzec. Stoi on z dala od wsi w kierunku na Farmę. Podobno dawniej było ich więcej. Obecnie to kilka spróchniałych desek.

 

 

 (Strabla. Stary cmentarz)

 

 

 Z Hodyszewa ruszamy w kierunku Bielska Podlaskiego. Po drodze można zatrzymać się w Topczewie czy Wyszkach. Małe wsie kościelne. Po drodze kilka ciekawych kapliczek. Moje ścieżki wiodą do Strabli. To kolejna mało znana wieś, w której znajduje się piękny dworek z bogatą historią oraz mały kościółek z obrazem słynącym z łask. Niestety dworek jest niedostępny gdyż jest własnością osób prywatnych, które z wiadomych względów nie życzą sobie szwendania się pokojach. Są jednak szczęściarze, którym pozwolono jednak odwiedzić ten piękny obiekt, więc i Wy możecie próbować. Ja niestety nie należę do tych szczęśliwców, pozostaje mi nadal starać się o odwiedzenie go. Ze swojej strony polacam odwiedzenie starego cmentarza na tyłach kościoła. Można tam zobaczyć jeszcze kilka starych żelaznych krzyży. 

 

 

 

 (Rajsk. Wędrowna cerkiew)

 

Jeśli nacieszycie oczy kolorowymi domkami w Plutyczach to zajrzyjcie do Rajska. Poza cerkwią, o której opowiem później warto podjechać na miejsce tragedii jaka spotkała mieszkańców tej wsi. 16 czerwca 1942 oddziały SS oraz policji dokonały pacyfikacji wsi. Był to odwet za zamordowanie gestapowca na drodze do Strabli, który wracał w towarzystwie swojej kochanki. Za napad odpowiadał oddział partyzantów sowieckich. Hitlerowcy wyciągali z każdego domu mężczyznę powyżej 16 roku życia, a gdy takiego nie było zabierali kobiety. Zginęło 149 osób. Spłonęła cała wieś. Zerwano nawet bruk. Nie pozostał dosłownie kamień na kamieniu po Rajsku. Zniszczono przede wszystkim cerkiew. Po okresie wojennym dawni mieszkańcy wsi zaczeli wracać do zgliszczy i odbudowywac swoje gospodarstwa. Na początku lat 60 XX wieku powstał pomysł odbudowania cerkwi. Ktoś zaproponował sprowadzenie starej cerkwi z zamojskiej wsi Paturzyn odległej o 300km. Po akcji "Wisła" gdy to przesiedlano mieszkańców ukraińskiego pochodzenia cerkiwe pozostawała nieczynna. Wygląda na odnowioną w ostatnich czasach.

 

Na tym zakończę dzisiejszą prezentację, ale obiecuję przedstawić kolejne miejsca godne odwiedzenia.

 

24 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa  

Małe pamiątki wielkiej historii

Czyli jak to kiedyś bywało według Edka Poloneza

 

 

 (obelisk upamiętniający zwycięzką bitwę wojsk Leszka Czarnego nad siłami Jaćwingów w 1264r. Uroczysko Kumat) 

 

 

A skąd to Pana niesie, Panie Szozda kochany!!!! – ktoś za mną zawołał. Do kogo mógł że należeć ten charakterystyczny sznapsbaryton jeśli nie do mojego znajomego ławkowicza Pana Edka.

A do Brańska Panie Edku się wybieram. Ładna pogoda to pozwoliłem sobie na tak zwany spacerowy wypad rowerem. Kiedyś mi Pan tyle o nim opowiadał, że zapałałem chęcią odwiedzić tę małą mieścinę. Szukałem wspomnianych przez Pana śladów pobojowiska.

 

 

 (bitwę stoczono nieopodal Brańska. Na zdjęciu kościół, z którego czasem kuranty wygrywają Rotę) 

 

O tej porze, to możesz Pan naciąć się na psie ślady i nie o łap odciskach tu mówię. Trzeba by było mnie na ramę wziąć to bym Panu pokazał gdzie wzmiankowane mordobicie  miało swe miejsce. Jako młode pacholęcie …

Panie Edku proszę się nie gniewać, ale Pan chyba nigdy młodym pacholęciem nie był, a zawsze dość dojrzałym, że tak się wyrażę.

Igrasz Pan ze swym życiem Panie Szozda, oj igrasz. Nie umiesz Pan za nic komplementów prawić. Ale w swej dobroci puszcze tę zniewagę mimo uszów jeśli coś masz pan w tej swojej sakwie. I o cukierkach nie mówię. Ostatni coś mi od nich okropnie się zęby sypnęły a na dentystę mi kasy nie staje, więc jakimś złocistym napojem ich ból mogę załagodzić. 

 

 

(żydowski cmentarz w Brańsku. Większość macew służyła jako płyty chodnikowe, stąd te prostokątne wymiary. Nagrobek po prawej stronie należy do nauczyciela Yehuda Meir syn Yaakova, który zmarł 14.03.1913)

 

Co było robić, sięgnąłem do zapasów bo jakbym się spodziewał spotkania z tym naciągaczem, którego nota bene bardzo polubiłem. 

Proszę Panie Edku, lecz dziś jedynie tym wynalazkiem tylko dysponuję. - rzekłem podając mu puszkę smakowitego trunku, tyle, że bezprocentowego. 

Tfu tfu tfu...otruć chcesz mnie Pan i dybiesz na me zacne życie. Jak coś takiego można spożywać i nie wstydzić się tego. No dobra , daj Pan i ja to skosztuję, lecz jeśli będe z tego świata schodził, podaj mi Pan coś bardziej pożywnego.

 

 

(Brańsk jak wiele podlaskich miejscowości był i jest wielowyznaniowy. Na przeciw siebie stoją cerkiew i kościół. Synagogi zostały zburzone w okresie II WŚ) 

 

Rozsiadł się wygodnie na swej parkowej ławeczce. Nabrał w płuca powietrza, wypuścił i jakby chciał w wielką głębie zanurkować przeżegnał się i niczym ustnik akwalungu puszkę z piwem do ust przystawił. Łyk pociągną, strząchnął się jak pies po błotnej kąpieli i …

Uffff.... przeżyłem i nie oślepłem. Ale muszę przyznać, że stracha czułem, czy aby jeszcze Pana na oczy zobaczę. To gdzie Pan byłeś bo jakoś mi umskło spomiędzy uszów te pańskie bajanie.

 

(Uroczysko Kumat. Można je odwiedzić wyjeżdżając z Brańska w kierunku Bielska Podlaskiego. Niecałe dwa kilometry przy drodze, na wzgórzu jest pamiątkowy głaz) 

 

W Brańsku byłem i szukałem pamiątek po tej wielkiej bitwie z Bałtami, którą według pańskich słów stoczyły tu wojska polskie.

Nie według moich a mego praprapra dziadka co pod Leszkiem służył i na swój sposób się wyróżnił. Prze to nawet Matejek w swym lanszafcie go w centrum umieścił. Jak to przy śpiącym pod dębem księciu czuwa i gąsiorek trzyma. 

Leszek aby na pewno, bo mi się zdaje, że inne imię władcy Pan wymieniał. 

Leszek Osmalony wespół z swoją kompanią Władkiem Konusem i Bolkiem Obciachowcem co to wstyd z nim było się gdziekolwiek pokazać, by wstydu nie narobił. 

 

 

(niedziela była mglista, ale przez to bardzo malownicza.) 

 

Jakoś nie pamiętam władców Polski o takich imionach? Osmalony, Konusowaty i Obciachowiec. 

Czyżbyś Pan nie wierzył memu dziadowi czy swojej niewiedzy? To, że z historyją jesteś Pan na bakier to już wiesz Pan i bez mego przypominania. Ale w tym wypadku daruje połajanki. Bo wszystko to sprawa błędnego tłumaczenia z łaciny na polski. Jako, że kiedyś ludzie łaciną rzucali bez większego skrępowania więc jakoś trzeba było ją na język salonowy przełożyć. Znasz Pan historię o trzech Piastoszczakach braciach co to w bandzie łobuzowali?

Lech, Rus i Czech? 

Nie wzywaj Pan imienia piwa zimnego na daremno. Sam Pan jest Rus widzę i zero u pana podstawowej wiedzy. Siadaj Pan obok, daj mi jeszcze łyka i posłuchaj Pan o tych trzech gagatkach.

 

 

(zdjęcie z 1937 wykonane przez dalekiego kuzyna moje kolegi Jacusia) 

 

Leszek, Bolek i Władek we trzech się na dworze chowali. Byli kuzynami. Bolek z nich najstarszy, ale i największa pierdoła gamoniowata. Młode co rusz go do aptekarza po lelum polelum kupić go wysyłali i na cała dzielnicę śmiech z niego urządzali.. A jak się odezwał w towarzystwiejakim, to tak po łacinie pojechał, że Matka z Ojcem i kuzynkami aż ze wstydu szczęki z podłogi zbierali. Najeli nawet jakiegoś guwernanta by jakoś go tam szkolił bo do szkoły publicznej wstyd było taką zakałę rodu wyprawić.

 

(ścieżki we mgle mogą wyprowadzić na manowce. Tak było w jakieś wsi gdy nagle skończyła się droga) 

 

 

Jakby tego było mało w pirotechnike lubił się zabawić. A to na wioskowej w remizie zabawie puścił z dymem jakaś podomkę czy tez kapcie pannie. Przez co od kozackiej młodzieży nie raz bęcki oberwał. Wziął kiedyś ze sobą dwa te łapserdaki za stodołę papierosa wypalić. Leszek był szemrany i starszy od Władka więc czasem z Bolkiem po kryjomu popalił skręty skubnięte z ojczymego surduta kieszeni . Władek konus, z metra cięte dziecię zawsze na czatach stawało i gdy ktoś ze starych się zbliżał na palcach gwizdało. Leszek szlugiem się zaciągnął aż za uchem pękło, a ten szlug wystrzelił i pół łba osmalił.

 

(Domanowo. To mała wieś przy DK66, którą pierwszy raz odwiedziłem. Warto się zatrzymać i zajrzeć do XVIII wiecznego kościółka z cudownym obrazem Matki Boskiej) 

 

Gęba czarna od sadzy, pióra dęba stały jakby w nie piorun boski  z niebios strzelił. Co się okazało? Otóż Władek Konus prochu dla kuzynów do machorki dosypał co by mocy zyskać. Leszka od tej pory Czarnym nazywali choć w rzeczywistości ryży był bez mała.  Bolka za swe czyny i wulgarny ozór Bezwstydnym nazwali. Po latach cenzura a może jakiś ślepy kopista Wstydliwego z niego zrobili tak jak ze smerfa Łokietka  stworzyli. Faktem jest niezbitym, że pod Brańskiem Leszek złoił Bałtom dupsko aż miło było patrzeć. Władek na tym najlepiej się urządził a mimo lichego i dziecięcego wyglądu na wielkiego władce w końcu wyniesion. 

 

(dziś dwukrotnie przejeżdżałem przez Dąbrówkę Kościelną. W drodze powrotnej zrobiłem sobie na skwerku krótki postój. W głębi widać remizę strażacką z 1932 roku, a na pierwszym planie Pomnik Orła Białego umapiętniający bojowników POW walczących o niepodległość Polski) 

 

Znaczy Władysław Łokietek, bo jak mniemam o nim pan bajdurzył Panie Edku drogi. Teraz poukładałem sobie te wszystkie historie. Bo faktycznie Leszek Czarny był starszym bratem Władysława Łokietki a Bolesław Wstydliwy ich bliskim kuzynem. 

Przecież od początku prawie Panu prawdę, tak jak z tą bitwą pod Brańska domami. Trzeba tylko się popytać a na pewno chętnie Panu drogę wskażą uprzejme ludziska. 

Tak też zrobię przy najbliższej okazji. Życzę spokojnego spożywania. Ja zaś skieruje swe marne kończyny w stronę mego domu. Edward okropnie wzdrygając się pił nadal te bezalkoholowe piwo cytrynowe.

 

 

(jaka zima takie bałwany. Jak widać ludzie mają do siebie dystans i to jest pozytywne) 

19 stycznia 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   Leszek Czarny   Jaćwingowie   Uroczysko Kumato   Brańsk   Domalewo   dąbrówka   turystyka rowerowa   edek polonez  

Na warickich papierach...


 

Czyli nasz wyjazd do Torunia

 

 

 

Jak to powiedział kiedyś mój kolega...Szaleństwo ma swoje granice. Tak też było w wypadku naszego wyjazdu do Torunia. Czy muszę dodawać, że rowerowego wyjazdu? Chyba nie. Ale jak to bywa w większości opowieści, jest początek czyli pomysł i jest jego realizacja. Jakiś czas temu Padł pomysl na jakiś długi weekendowy wyjazd. Spodobał mi się jako cel Toruń. Ok 300 km w jedną stronę, czyli całkiem fajne wyzwanie. Gdy na spotkaniu podsumuwującym sezon rowerowy rzuciłem ten pomysl, było kilku chętnych, którzy byli gotowi na te wyzwanie. Im bliżej wyjazdu tym większe milczenie zapadało.

 

 

 (5.30 pora ruszać w świat)

 

2017 rok minął i nie znaleźliśmy odpowiedniej ilości determinacji na zrealizowanie tego pomysłu, aż nadszedl lipiec 2018 roku i Jacek rzucił...Jedziemy. Ja szykowałem trasę, on zaś zajął się szukaniem kwater na nocleg. Nie ukrywam, że też mieliśmy respekt dla tego dystansu. Postanowiliśmy więc kupić bilety powrotne z Torunia do Czyżewa, i to była wersja numer Łan. Tą wersję przedstawiłem w domu, żeby uspokoić obawy mojej Ani. Okazało się, że Jacek na nocleg wybrał Golub-Dobrzyń odległy od Torunia o kilkadziesiąt kilometrów. Więc postanowiliśmy jechać do Sierpca i tam podjąć decyzję.

A. Jedziemy do Torunia i później na nocleg do Golubia. Rano podejmujemy decyzję czy wracamy do domu na kołach czy wracamy na pociąg do Torunia.

B. Jedziemy do Golubia i rano kierujemy się do Toruni i pociągiem wracamy do Czyżewa.

 

 

 

(może i fajny lokal, ale niczego treściwego nie mogłem sobie w menu znaleźć)

 

 

Noc przed wyjazdem nie należała do udanych. Może ze względu na czekający mnie wyjazd, sen był płytki, nie dawał mi poczucia odpoczynku i wytchnienia. Pobudka około 4 gdy było jeszcze ciemno. Kawa, kawałek jakieś kanapki i po 5 sygnał do Jacka, że jestem zwarty i gotowy do wyjazdu. No cóż...Jacek nie narzeka na kłopoty ze snem. Mało tego jeszcze musiał sie wrócić, żeby zabrać komórke czy zamknąć dom. Z niewielkim opóźnieniem jakiś 30 minut wyruszyliśmy przed siebie.

 

Pierwszy popas mieliśmy w Rożanie, kolejny w Ciechanowie. Oba pod sklepami na krawężniku. Baton, bułka i coś do picia. Dłuższy postój zaplanowaliśmy na obiad w Drobinie. O ile do tej pory wiatr lekko nas męczył to po obiedzie okazało się, że wieje naprawdę prosto w oczy. A każdy kilometr się dłużyl i dłużył.

 

 

 (Krzysiek Raducha padł. Dałbym głowę, że tylko na chwilę przymknąłęm oko. W rzeczywistości ponad pół godziny spałem)

 

 

Aż w okolicach Sierpca dopadło mnie zmęczenie. Jako ten Rej czy Kochanowski zaległem pod gruszą na chwilę i .... i odpłynąłem. Podobno moje chrapanie było słyszalne w wielu stacjach sejsmicznych. Nie wiedziano czy to aby nie jakiś kataklizm nadchodzący czy też ruchy tektoniczne płyty kontynentalnej. Ale jak to Jacuś ma w swym zwyczaju, brutalnie mnie obudził i trzeba było jechać dalej. Na szczęście DK 10 praktycznie na całej swej długości od Drobina do Torunia ma tzw margines więc nie byliśmy zawalidrogami dla kierowców. Niestety kilka razy tirowcy naprawdę bardzo blisko nas przejechali. Czy naprawdę to wielki problem zjechać na bok o te pół metra więcej? Nie wiem, chyba to zwykły brak ogólnego szacunku dla innych użytkowników dróg.

 

 

 (Starówka w Toruniu)

 

 

Jak to już bywa w dużych miastach...nie są one stworzone dla rowerzystów. Wiele razy rzucałem pomysl, żeby konsultować projekty ścieżek rowerowych z jej użytkownikami, a póżniej kazać przejechać po niej odpowiedzialnemu za nią urzednikowi. Może wtedy zacznie to mieć ręce i nogi. Rozumiem, że DDR są czymś nowym i najczęściej doklejonym do istniejących już chodników, ale na Boga, czy naprawdę aż tak trudno coś mądrego wykreślić na planie i dopilnować porządnego jej wykonania?

 

 

 (Widać zmęczenie na naszych twarzach. Powinno być widać bo to już blisko 300km w nogach mamy)

 

 

Toruń nie jest pod tym względem ni lepszy, ni gorszy od innych miast. Może zmęczenie spowodowało tę moją frustrację  a może faktycznie w dużej części trzeba poruszać się chodnikami. W każdym razie dotarliśmy na miejsce, to jest pod pomnik Kopernika. Oczywiście nim go znaleźliśmy to tez upłynęło trochę czasu laughing. Jako rasowi faceci po wjechaniu na Stare Miasto zgubiliśmy się. Na chwilę zatrzymałem się zrobić zdjęcie a Jacka już nie było. Nim odnaleźliśmy się to mieliśmy okazje zjechać wszystkie okoliczne uliczki. Więc nie ma tego złego co na dobre by nie wyszło.

 

 

 

 

(Pomnik Mikołaja Kopernika, jeden z obowiązkowych punktów każdej wycieczki)

 

 

Po krótkim zwiedzaniu, kilku fotkach i zakupieniu pamiątek nadeszła pora na dalszą jazdę. Niby niewiele, ale ok 30-40km do Golubia. Niestety zmrok już zaczął zapadać a teren stał się bardzo pagórkowaty co przy zmęczeniu dawalo nam nieźle w kość. 

Do Golubia dotarliśmy krótko przed 22. Mogliśmy jeszcze kupić coś na kolację w sklepie w pobliżu hotelu Vabank, w którym to Jacek zarezerwował nam pokój. Sam hotel nawiązuje wystrojem do kultowego poskiego filmu o kasiarzu Kwincie.

 

 

Zambrów-Toruń-Golub-Dobrzyń 334km

 

 

 

 

 (w każdym pokoju hotelu Vabank jest jakiś motyw z tego filmu)

 

 

 

 

Poranek tradycyjnie poświęciłem na zwiedzanie miasta. Bo trzeba wiedzieć, że Golub- Dobrzyń jest sztucznym tworem administrzacyjnym. Ktoś wpadł na pomysł połączenia dwóch odmiennych miasteczek w jedno. Różnią się architektonicznie oraz historycznie. Golub po rozbiorach pozostał na dłuższy czas w Prusach co widać jego wyglądzie. To malownicze małe miasteczko, zaś Dobrzyń miasto jakich było wiele w Guberni Warszawskiej.

 

 

 

(Golub-Dobrzyń o poranku. Dom "Pod Kapturem z XVIII wieku z podcieniami. Jedna z perełek tego miasta)

 

 

Golub to przede wszystkim ryneczek z pieknie odremontowanymi kamieniczkami, ukwiecony i barwny. W jego rogu można obejrzeć "Dom pod Kapturem" wybudowany w drógiej połowie XVIII wieku. Tuż obok kościół poewangielicki wybudowany na początku XX wieku.

 

 

 

(Dawny kościół ewangielicki)

 

 

Po przecinej stronie ryneczku usytuowany jest kościół pw. św. Katarzyny. Niestety oba kościoły były jeszcze zamknięte więc nie miałem szansy zajrzeć do nich.

 

 

(Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że nie wszystkie kamieniczki były odnowione)

 

 

Każdy kto troszkę interesuje się turystyką na wspomnienie o Golubiu od razu pomysłi o zamku. Nie inaczej było ze mną. Musiałem i ja odwiedzić go. Łatwo do niego trafić bo góruję nad miastem. i widoczny jest z każdego jego punktu.

 

 

 

 (Górujący nad miastem krzyżacki zamek, który został w 1945 roku zniszczony przez Armię Czerwoną a później odbudowany)

 

 

Jak większość cywilizowanych instytucji tak i zamek w niedzielny wczesny poranek powinien być zamknięty. A tu miłe dla mnie zaskoczenie. Można wejść na dziedziniec wewnętrzny. O zwiedzaniu komnat to oczywiście można zapomnieć, ale i to na tyle miłe.

 

 

 

 (Nie wiedziałem, że to była zapowiedź tego co mnie czeka w drodze powrotnej)

 

 

Nie wiadomo dlaczego, ale przed zamkiem znajduje się atrapa kolumbryny, którą to Jędruś Kmicic wysadzał pod Jasną Góra w filmie "Potop". Miły to akcent i chyba nawiązujący do oblężenia zamku przez wojska szwedzkie. Warto przypomnieć, że właścicielką zamku była Anna Wazówna, siostra tego gościa co to na Placu Zamkowym w Warszawie od wielu lat stoi. Zadbała ona o nowy jego wystrój i wygląd. Przebudowała go nadając mu odrobine renesansowego sznytu.  Niestety jej rodacy to znaczy Szwedzi w 1655 roku doszczętnie go złupili i zniszczyli.

 

 

 (Wnętrze zamku z krużgankami)

 

 

 Powili zbliżała się godzina 7 i musiałem już wracać do hotelu, żeby przede wszystkim zgonic Jacka z wyrka i zjeść śniadanie. Później podjąć decyzję co dalej robimy, wracamy na kołach czy jedziemy na dworzec kolejowy?

Jakie było moje miłe zasoczenie z jakości  zaserwowanego śniadania. Dziś mogę powiedzieć, że hotel VABANK w Golubiu-Dobrzyniu warty jest jak najlepszych opinii. Czysto, miło i przede wszystkim obficie i smacznie tu karmia.

 

 

(Szranki w których to zmagają się rycerze w corocznych turniejach)

 

 

Przy śniadaniu podjeliśmy decyzję. Wracamy do domu rowerami. Wiatr nam sprzyjał tylko temperatura była niemiłosiernie wysoka. Nie bedę czarował, ale chwilami naprawdę żar bił szczególnie od asfaltu. Tym razem ze względu na dające o sobie znać zmęczenie forsownym poprzednim dniem i wspomnianą temperaturą postanowiliśmy częściej robić postoje. Już nie co 50-70 ale co 35-25 km. Problemem okazało się być niehandlowa niedziela i co za tym idzie pozamykane wiejskie sklepiki, w których to najczęściej zaopatrywaliśmy się w jedzenie i picie. Nie jestem pewien ilości, ale Jacek wyliczył, że wypiliśmy po jakieś 20 litrów napojów.

 

 

 

( Replika kolubryny z XVII wieku. Ta grała w filmie "Potop")

 

 

Innym przykrym zdarzeniem był ból. Szczególnie tej części pleców, które utraciły swoją szlachetna nazwę a w prostych slowach tyłka. Okazało sie, ale dopiero po jakimś czasie, że wkładka w spodenkach kolarskich, w ktorych wracałem z Golubia pokruszyła się i przez to byłem jak ta krolewna na ziarenku grochu. Nie zdawałem sobie sprawy, że coś tak małego i zgoła niewinnego jak kawałek pianki może uprzykrzyć życie do czasu gdy nie zdjąłem spodenek i nie zobaczyłem krwi na wewnetrznej stronie spodenek. To co mialo chronić i dawać komfort zamieniło się w narzędzie tortur. 

 

 

 (stojak na rower przed hotelem VABANK...można coś fajnego zrobić? Można!)

 

 

Po 11 czy 12 godzinach dotarliśmy do domu. Byliśmy a właściwie to ja byłem na tyle już zmęczony, że nawet nie chciało mi się "dokręcać" tych kilku kilometrów do pęłnego wyniku. Tego dnia pokanaliśmy tylko i aż 264km. 

 

Tak w skrócie wyglądał nasz weekendowy wypad na kawę do Torunia. Nie ukrywam, że było to po trochu spełnienie moich marzeń, a jak to bywa z marzeniami...trzeba uważać, żeby się one nie spełniły. W każdym bądź razie życzę wszystkim, żeby mieli taki tylko problem ze spełnieniem swoich. 

 

 W dwa dni pokonaliśmu 598 km. Co zobaczyliśmy i przeżyliśmy to nasze. Warto było.

18 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   wariactwo   toruń   Golub-Dobrzyń  

Pan Edek opowiada o ...

 

Między kotem a piwem...czyli o carskich roszadach

 

 (Ostrołęka i jeden z bohaterów Powstania Listopadowego, generał Józef Bem. Dla pewności to ten z tyłu)

 

Jak to zwykło ostatnio bywać natknąłem się na Pana Edka siedzącego w parku. Tym razem miał na sobie kaszkiet w czerwoną kratę oraz jesionkę z lekka zalatującą naftaliną. Cerę miał lekko sinawą, lecz to chyba ze względu na dojmujące zimno a nie rodzaj trunków przez niego spożywanych.

 

 

 (kawalkada huzarów dotarła do granic Ostrołęki)

 

- Panie Edku kochany jakże pan źle wygląda. Siny i co tu dużo katafalkiem od pana zajeżdża. Idz pan może do jakiegoś lekarza. Doradzam tak z dobrego mego serca

- A ciąg, że pan sam do tych łapiduchów co to na wszystko tylko pigułki serwują. A poza tym wolę naturalne metody lecznicze stosować, choćby bańki czy też nacieranie butelką po piersi

- Jak Pan sobie życzysz nie będę namawiał, ale jeśli pan pozwolisz to od zawietrznej stanę bo dziś wyjątkowo Pan jakoś nieświeży

 

 

 

 (Ostrołęka. Dowód obecności wojsk rosyjskich. Cerkiew pw św.św. Apostołów Piotra i Pawła z końca XIXw)

 

- A bo to wszystko przez te dary po dziadku. Dali mi jesionkę co od moli naftaliną napaśli. Chyba musiało ich tam być całe stado bo niemożliwie capi aż mnie mgli okropnie

- A to stąd ta siność na pańskim obliczu, a już się martwiłem, żeś Pan nieświeży ankohol spożywał

- Nie żartuj se pan z poważnej to sprawy. Nikt przez ten podarunek nie chce mnie zaprosić na jakaś libację. Musze przez to siedzieć na tej to ławeczce i temi ptaszyskami se gadać

- Możesz pan i ze mną pogaworzyć. Nic nie kosztuje a czas jakoś tak milej upłynie. Może coś jest panu na przykład wiadome o czymś ciekawym na Zambrowa temat?

 

 

 (Ostrołęka. Pomnik Orła upamiętniający ofiary komunistcznego terroru)

 

- Znam, znam wiele. Chociażby o tem jak za sprawą zambrowskiego piwa o mały włos nie wygralim bym Listopadowego Powstania.

- Zamieniam się w słuch i bardzo mnie to ciekawi. Co ma wspólnego złocisty trunek z historią naszego zrywu wolnościowego?

- Słuchaj więc pan z uwagą bo nie będę tego drugi raz powtarzał. Wspominałem już kiedyś o najlepszej knajpie w naszej okolicy, którą zwali u Żyda. Zacny był to przybytek i często przez znanych podróżnych nawiedzany. Na zimowy popas stanął w tamtych czasach sam feldmarszałek Dybicz. Jako, że armię miał całkiem sporą to po okolicy rozesłał oddziały a sam ze sztabem tu się zamelinował.

- Siadał on za stołem i od kwarty pszenicznego raczył zaczynać obrady. Kto z alteryją w pole postrzelać pojedzie a kto kozaków w tem czasie muszrty uczyć będzie. Sam Dybicz czysty chłop był trzeba przyznać lecz reszta chołoty to mój paltoczek nic przy ich zaduchu.. Smród, bród i gangrena. Dziw, że ich jakaś cholera, par dom za słownictwo nie wzięła. A właściwie o to idzie, że właśnie ich wzięła. Ale po kolei.

 

 

 (Dąbrówka. Zabytkowy kościół. Warto zapuścić się na Kurpie choćby dla takiej architektury)

 

- Wpadł jakoś do Dybicza książę Orłow z niezapowiedzianą wizytą i dawaj mu ciskać, że sobie leżakuje gdy polskie wojsko pierze im tyłki. Francuszczyzną sypie, i nosek chustką przysłania. Siadaj żmijo czarna na czterech literach i nie mądrzyj się zanadto bo karzę kozakom w cyrkule Cię zamknąć. Lepie to powiedz co na dworze słychować bom od miesięcy przez tych cholerników żadnej informacji nie dostał.

- A wszystko w najlepszym porządku jeno kot księcia Konstantego bardzo zaniemógł, przez to cały dwór w żałobie.

- Po kocie żałoba? Raczysz żartować książę. Wypij może tego zacnego trunku i mów bardziej składnie.

- A no bo kot Konstantego to wielce ważna persona. Miał własny pokój, lokajów i dziewki do drapania po plecach. Wiec kiedy to wyskoczył przez okno podczas takiego drapania ….

- Zginął? Kark skręcił i stąd ta żałoba?

 

 

 (Łyse to przede wszystkim konkurs palm wielkanocnych odbywający się w Niedzielę Palmową)

 

- Ależ skąd że hrabio...spad jak to kot na cztery łapy, ale tylko trochę pechowo...a nalej mi tego piwa bo faktycznie zacne. A skąd masz wasza ekscelencja tak doby napitek? Z Prus może bo bardzo mi ono smakuję choć wolę reński wino.

- Nie z Prusów a tutaj zza ściany waży to właściciel przez okoliczny Żydem nazwany. Z Saksonii podobno pochodzi i zwie się Diwal czy jakoś podobno. Ale wróćmy może do tego nieszczęsnego pchlarza jak mu tam było

- Ramonedes go zwali. Więc tak pechowo wyskoczył, że spadł na kapitana Rżanowa co to nagusi stał na gzymsie witebskiego pałacu.

- A czemóż to nagusi Rżanow tam wystawał? Wietrzył się zamiast umyć swe klejnoty?

- Śmieszne, he he he … niezbyt wesoło się zaśmiał z dowcipu Dybicza książę Orłow.

 

 

 (Dylewo. Kapliczka Matki Boskiej Ostrobramskiej. Wybudowano ją na kszałt sanktuarium w Wilnie w 1957 by upamiętnić 1000 lecie chrztu Polski)

 

- Otóż został nakryty infegalris z księżną Konstancją. Szafa się zacięła, pod łożem trzymał skarpetki więc nie ryzykował tam skrycia się przed intruzem, który to to drzwi łomotał. Wylazł na parapet tak jak Bóg go stworzył jeno peruką dzyndzle przykryć próbował. I jak mu kot spadł na łeb to się kapitan wziął i puścił framugi. Wziął i spadł z kotem.

- Przygniótł i zamordował ukochanego kocura wielkiej księżny Joanny?

- Gdzie tam. Niczym kot tak i Rżanow spadł na cztery łapy. Złapał kota za futro i gołe plecy ...te niższe nim zasłonił a na przyrodzeniu dalej peruka dyndała i w ten sposób dalej kryć się po krzakach.

- Smród zadusił kota? HA HA HA HA

- Nie. Chociaż faktycznie musiał być on okropny. Lecz nic się kotu nie stało. Na razie. Otóż wartę pełnił oddział kozaków. Któryś z nich słysząc rozgardiasz spytał podchwytliwie po kozacku, a szto za sabaka ujada? Na co ten przygłup odpowiedział, że kot księcia Aleksandra.

 

 (Śniadowo. XIX wieczny drewniany dom tuż przy rynku)

 

-Ot głupek. Kot ujada. Toż kot miałczy faktycznie głupi ten Rżanow. I co dalej. Ale może już starczy tego piwa. Bo ostatnią już beczkę waść już napoczywasz.

- A bo faktycznie zaaaaaaaacne i jeśli można to chętnie wezmę ze sobą tego piwowar. A co do kota i Rżanowa. Kozak w ciemię nie bity w odróżnieniu od kapitana i wyciągł rusznicę i z niej wypalił.

- Zabił kota!!! Kota księcia Aleksandra. Zgroza i skaranie boskie.

- A gdzie by tam. Nie trafił. Ale tak scelował, że prochownię trafił. Je.... no wybuchło. Pałac w ogniu stanął. Krzyk męski z szaf damskich się podniósł, żeby meble ratować w pierwszej kolejności. Cały dwór z dymem poszedł.

- I kot wraz z nim spłonął?

- A gdzież by. Uciekł Rżanowowi.

 

 (Szumowo. XIX wieczna synagoga, która pierwotnie stała w Śnidowie a po II WŚ trafiła do Szumowa)

 

 

- To co pan gadasz o żałobie kiedy kot przeżył jedynie pałac spłonął

- A bo jak zaczęli gasić i damy ratować Rżanow z krzaka wyskoczył naprzeciw starej matrony. Ta myśląc, że to jaki diabeł butelką w niego rzuciła. Lecz tak się na tą perułkę zapatrzyła, że dwa łokcie w bok od niego trafiła.

- W kota?

- A gdzie tam. W księcia Aleksandra trafiła. Ten wziął i fiknął kozła i do studni wpadłszy kota za sobą pociągnął.

- Kot utonął? Przykra sprawa.

- A gdzie by tam. Kot przeżył, lecz książę utonął.

- Nie mogłeś pan tak powiedzieć od razu, że książę nie żyje?

 

 

 (Troszyn. Kościół o dość ciekawym wyglądzie)

 

-No to po prawdzie tylko część wiadomości bo car Mikołaj wysyła wam tego to oto kota Ramonadesa w dowód pochwały za twe udane wojenki z Polakami.

- A dziękuj bardzo, kotów u nas jest dostatek i tego wezmę z radością. Mam tylko nadzieję, że Rżanowa nie dacie mi na adiutanta?

- Nie bo się gad ulotnił niczym te piwo ze stołu.

- No dobra, ale co wspólnego z ewentualnym zwycięstwem miała wspólnego rozmowa Ruskich w zambrowskiej knajpie. Bo mimo wszystko ciekawie to brzmiało to nie załapałem do końca o co w tym chodziło?

- Po wyjeździe Orłowa pech dopadł Dybicza, któren tylko cudem przed polskim wojskiem czmychnął pod Ostrołękę. Tam też kot nawywijął i feldmarszałek w drewnianej jesionce pochowan. Gdyby zaś go w Zambrowie natenczas załatwił to byśmy te całe powstanie wygrali. Na miejsce Dybicza Paskiewicza wysłali. Ten niestety kota się pozbył a Skrzyneckiego i resztę polskich wojsk rozgromił. Mało brakowało i była okazja zapisać się w nowożytnej historii. Tak kot feldmarszałka gdzie indziej ucapił, Zambrowa zaś pozbawiono piwowara, który swą ważelnie wywiózł przez Prusy na zachód. Teraz można co prawda znaleźć piwo Duval, ale nikt nie kojarzy go z Zambrowem.

 

 

(Tym razem piwo z Podborza. Smaczne lecz nie tak dobre jak Duval)

 

 

 Podsumowując dzisiejszą opowieść Pana Edka. W maju 1831 roku w okolicach Śniadowa pojawiła się niespotykana okazja rozbicia carskiej armii. Niestety zaniechanie ze strony Wodza Naczelnego Powstania gen. Jana Skrzyneckiego w rozpoczęciu ataku, ogólna niechęć i tarcia między poszczególnymi dowódcami oraz otwarty konflikt z Rządem Narodowym spowodował, że przepadła sposobność na odwrócenie biegu powstania. Co prawda po kilku dniach wojsko polskie ruszyło w pościg i dotarlo do dobrze bronionego Tykocina oraz drogi na Litwę by za chwilę uciekać w popłochu do Warszawy.

(Kopna Góra. Mauzoleum poświęcone poległym 46 powstańcom płk. Zaliwski  z 1831 roku w bitwie pod Sokołdą. Kolejna fatalnie dowodzona wyprawa)

 

Po nierozstrzygniętej bitwie pod Olszynką Grochowska i przegranej bitwie pod Iganiami wojska carskie wycofały się za Narew i rozlokowała się na linii Łomża, Zambrów, Andrzejewo, Wysokie Mazowieckie. W Zambrowie stacjonował sztab. Czy był tu Dybicz, czy odwiedził go tu książe Orłow, tego nie wiem. W każdym razie krótko po spotkaniu między nimi feldmarszałek Iwan Dybicz zmarł jakoby na cholerę. Wiele jednak wskazuje, że podzielił on podobny los co i Wielki Książę Konstanty Romanow, który został otruty przez Orłowa. Trucizna została podana w poziomkach ze śmietaną. Więc uwaga...porzeczki i śmietana to trucizna, nie idźcie tą drogą jak mówił wieszcz. 

 

 

 (Andrzejewo. Jedna z licznych kapliczek upamiętniających epidemię cholery, którą przywlekła ze sobą armia carska)

 

Śmierć Dybicza i zastąpienie go Paskiewiczem okazało się gwoździem do trumny Powstania Listopadowego. Inną pamiątką po wojskach carskich pacyfikujących powstanie była cholera, którą przywlekli z Bałkanów na nasze ziemie, czego częstym dowodem są tzw. choleryczne kapliczki. 

 

Niby tak bezbarna okolica a tyle ciekawych miejsc można napotkać. Pozdrawiam i życze miłego szukania historii

 

 

 

11 stycznia 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   powstanie listopadowe   Orłow   Dybicz   zambrów  

Sprawdzian charakteru

 

Moje starty w imprezach rowerowych

 

 

(tak wyglądałem po wywrotce. Kask pęknięty, palec dłoni prawdopodobnie złamany)

 

Jeśli w grupie będzie kobieta, to faceci będą się przed nią popisywać. Gdy grupa będzie z samych facetów to wtedy będą ze soba rywalizować. Zawsze to powtarzam. Ile by nie mieli lat to zawsze rywalizacja będzie się pojawiała. Nie jestem oderwany od tej "wady". Mimo siwych włosów na głowie i przeżytych lat, nie pozbyłem się tej przypadłości. Też chciałbym wygrywać, być najlepszy...czy to coś złego? Myślę, że jest to naturalne. Co prawda świadom jestem swoich ograniczeń, lecz męska duma czasem prowadzi do ekstremalnych sytuacji. Mimo wszystko nie poddaję się, wstaję, liżę rany i próbuję dalej. Co prawda odpuszczam typowe wyścigi a staram się wybierać imprezy gdzie mogę pokonywać trasy swoim tempem. Tak jest z ultra maratonami 24 godzinnymi. Do tej pory wystartowałem w trzech edycjach. 

 

 

 (próbowałem w kilku wyścigach swoich sił i ...to nie dla mnie jednak)

 

W 2017 roku pojawił się pomysł, żeby zorganizować w Wysokim Mazowieckim maraton 24 godzinny. W związku z tym, że miałem dobre relacją z ich grupą, jak również w ich oczach uchodziłem za kogoś kto pokonuje dłuże (w ich i chyba w moim mniemaniu) dystanse, zostałem zaproszony do komitetu organizacyjnego. To mnie powierzono ustalenie trasy. Wydawało mi się, że trasa powinna mieć około 100km co da możliwość wykazania się. Ograniczenia logistyczne oraz zdrowy rozsądek wymógł na skróceniu trasy do 67km.

 

 (13 letnia wtedy Ania, dla której zbierałem pieniądze)

 

Wyobrażacie sobie jazdę przez 24 godziny po okręgu? Ja wtedy nie wyobrażałem sobie tego tak do końca. Potrafiłem już wtedy przejechać trasy ponad 200 kilometrowe więc uważałem, że przejechanie w 24 godziny 500 km to bułka z masłem lub tzw pikuś. Żeby moje kręcenie nie było takim bezcelowym wpadłem na pomysł zbiórki pieniędzy dla córki mojego nieżyjącego kolegi. Za moim przykładem poszli organizatorzy i również zrobili podobną akcję dla poszkodowanego przez los chłopca.

 

Rzuciłem hasło, że jeśli przejadę ponad 500 km to ofiarodawcy będą płacić na konto Ani po 50gr za kilometr. Oczywiście plany były ambitne. Przecież miałem tylu znajomych na fejsie, tylu znajomych w realu. I co? Okazało się, że zacżeto podejrzewać mnie o chęć zarobku. Pewnie była w tym moja wina. Jak to zorganizowałem? Otóż po pierwszych  negatywnych reakcjach od "sponsorów" na chęć większych wpłat, wymyśliłem sobie sprzedaż kilometrów po 10 gr za każdy przejechany przeze mnie w maraonie. Kwoty od 20 do 50 złotych nie powinny nikomu zburzyć budżetu a przy dużej ilości chętnych darczyńców powinno się nazbierać. Wydrukowałem odpowiednie pisemko, na blankietach bankowych dowodów wpłaty wstawiłem konto, jedno z kilku widniejących na stronie fundacji z numerem osobistym Ani. I właśnie poszło o te konto. Bo ktoś kto otworzył stronę fundacji musiał kliknąć jeden wiecej link niż normalnie, żeby je zobaczyć.

 

(na swojej trasie spotykaliśmy i takie widoki) 

 

 

Co prawda wytłumaczyłem oskarżycielowi co i jak, ale niesmak pozostał. Chętni do większych i mniejszych wpłat jednak się znaleźli i czego starałem się uniknąć nawet wpłaty gotówkowe. Otóz chodziło o wpłaty dolarowe od znajomych z USA, którzy poprzez znajomych lub rodzinę podawali mi po kilka "zielonych". Sprzedałem je w kantorze i z kwitkiem oddałem mamie Ani. W sumie nazbierałem 4620 złotych za co wszystkim dziękuję do tej pory.

 

(to właśnie tacy ludzie są herosami. Pan Stanisław na zwykłym wózku inwalidzkim pokonal wtedy ponad 100km)

 

 

 

Jak mi poszło z kręceniem kilometrów. No cóż. Tu już nie było tak różowo. Gdy dziś czytam moje wpisy w trakcie maratonu widać jak optymizm powoli mnie opuszcza. Ale zacznijmy od początku. Start wyznaczono na godzinę 11 spod punktu gdzie miało się toczyć nasze najbiżesz 24 godzina życia. Biuro maratonu mieściło się w piwnicy budynku, tam trzeba było zejść po śliskich schodach, żeby podpisać listę i ewentualnie posilić się. Z jednym kibelkiem i małą umywalką. Spanie było w obocznym pawiloniku. Wystartowaliśmy we trzech. Jacek, Andrzej i ja. Jak to na ogół było Jacuś wyrwał za sprinterami, my staraliśmy się utrzymywać średnie tempo ok 30km/h, które nie wyniszczało nas od początku i nie powodowało, że zostawaliśmy w ogonie. Piękna lipcowa pogoda, słońce i delikatny wiatr. Pogoda jak marzenie.

 

 

 (wiatr, deszcz i samotność pokonały mnie nad ranem )

 

 

Niestety ok 20-tej wszystko się zmieniło. Przyszła nawałnica, która dobrze nas zmoczyła, wzmógł się wiatr utrzymujący się do rana. Domyślacie się, że temperatura też drastycznie się obniżyła. Po zapadnięciu zmroku Jacek ze względu na ból barku i totalną niechęć do jazdy po ciemku wrócił do domu na noc. Andrzej poszedł odpoczywać a ja widząc zbierającą się grupę z Mazowiecka postanowiłem kontynuować jazdę. Nadal siąpił deszcz, samochody jeżdżące na długich światłach, krótko mówiąc delikatny koszmar. Nocny odpoczynek też nie był czymś co mnie zregenerowało. Najpierw telefon, krótko po moim zaśnięciu z pytaniem kolegi gdzie obecnie jestem, później totalna sztywność mięśni i ba dodatek przemoczone buty. Chyba nic gorszego nie może być jak jazda w mokrych butach. Gdy obudziłem się nad ranem, słyszałem padający za oknem deszcz. Mimo wszystko wstałem i w tych mokrych butach postanowiłem ruszyć na trasę. Nikogo nie miałem do wsparcia. Po minięciu półmetka trafiłem na silny przeciwny wiatr. Po 40-tym kilometrze doszedł jeszcze deszcz.

 

 

 (widać moje cierpienie? uwieżcie mi, że bliski byłem płaczu)

 

 

I te myśli w głowie....po co ja się tak męczę. Przecież to nie ma sensu. Zero wsparcia, podłączenia się pod kogoś żeby chociaż przez chwilę skryć się przed wiatrem. Miałem taki wielki żal do siebie, że jednak  odpadłem, że poddaje się. Zjechałem na bazę, oddałem kartę i w tym momencie dotarł Andrzej. Jak to on ma w zwyczaju, potupał nózkami i pojechał jeszcze na jedno okrążenie. Gdybym nie poddał się, gdybym poczekał to może była szansa na podkręcenie w pobliżu tej magicznej liczby 500 kilometrów a tak stanęło na 402km.

 

 

 (Jacek Z. wyciął figurkę a Ania ją podpisała, to była najpiękniejsza nagroda za mój trud)

 

 

Czy to dużo? Większość powie, że dystans niewyobrażalny a ja miałem taki wielki niedosyt. Czułem, że byłem w stanie przejechać dużo więcej. Poza tym najgorsze, że poddałem się. Późniejsze rozmowy z ludzmi obytymi w takich imprezach uświadomiła mi, że jednak osiągnąłem naprawdę fajny wynik. Największą nagrodą było podziękowanie od Ani.

 

 (na kolanie widać strupy, nie mogę docisnąć klamki hamulca, ale jadę i się cieszę. Jacek za mną a w biało-niebieskim stroju Robert)

 

 

2018 rok to start w dwa tygodnie po bardzo poważnej kraksie, która o mało nie zakończyła mojej "kariery". Blizny na ciele i w psychice pozostały do dnia dzisiejszego. Nie miałem sił nacisnąć hamulca. Każde otarcie koszulki o strupy na plecach powodowało krwawienie. A tu trzeba było jechać. Tym razem ktoś inny poszedł po rozum do głowy i skrócił pętle, po których się poruszaliśmy do 37,5 km. Byłem co prawda temu przeciwny, lecz okazało się to dużo lepszym rozwiązaniem niż te ponad 60 kilometrowe. Łatwiej było je przejechać. Częstsze chwile przerwy. Tym razem nie organizowłem zbiórki. Nie chciałem robić z siebie cierpiętnika, a w rzeczywistości byłem nim bo walczyłem ze sobą przez większość trasy. Jacek tradycyjnie odpuścił nocną jazdę. Tradycyjnie zaczął padać deszcz. Mimo ochraniaczy buty były również mokre, z tym, że teraz w ochraniaczach miałem ciepłe stopy. Nad ranem temteratura spadła do ok 4C. Mimo to kończyłem maraton w dużo lepszym nastroju i z lepszym wynikiem niż w poprzednim roku. Przejechałem 456 km.

 

 

 

(buciki na deszcz już wdziane, zaczyna się najcięższy okres jazdy)

 

 Jak to zrobiłem nie wiem do dziś. 

2019 rok

 

 

(start do III Maratonu w 2019r. W centrum moja koleżanka Basia, która przejechała chyba coś ok 300km. Szacun Basiu)

 

 

 

III Maraton w 2019 roku. W moim życiu było naprawdę wiele innych ważniejszych spraw niż myślenie o przygotowaniach do maratonu. Początek sezony bardzo późno z powodu śniegu. Jacek też miał inne plany niz wspólna jazda. Może pozwoliło mi to na przygotowanie się do samotnej jazdy. Tak jak w poprzednim roku tak i w tym trasa 37,5km. Baza w liceum. Dużo lepsze warunki niż podczas pierwszej edycji. Start w sobotę o 10 a w piątek Jacek poinformował mnie, że z powodów kontroli w firmie nie będzie mógł wystartować. Na szczęście dojechał po pierwszej rundce i do wieczora już mi partnerował. Oczywiście na noc wrócił do domowych pieleszy. Jazda jak jazda. Na ogół sam. Krótkie kręcenie z kimś kończyło się albo moim odjazdem lub częściej moim pozostaniem w tyle. Determinacja i chyba dobre rozłożenie sił pozwoliło mi na jazdę do godziny 4 nad ranem. Na początku czerwca jest już wtedy jasno. Jacek przysłał mi smsa, żebym podał mu swoją lalizację to rano dołączy do mnie. O 4.25 wysłałem mu info z wiadomością, że czekam na niego w liceum. Położyłem się tylko na chwilę, żeby rozprostować plecy i dać odpocząć nogom. 4.50 to brutalne przebudzenie mnie przez Jacka....chyba był to kopniak...że zostało nam jeszcze 3 okrążenia do przejechania.

 

 (tylko dzięki pomocy Jacka udalo mi się nakręcic aż tyle kilometrów w III Maratonie. Dzieki Jacuś)

 

 

- JACEK, MNIE STARCZY TYLKO JEDNO...JEDNO I NIC WIĘCEJ.

- Nie marudź. Jedziemy.

Tym razem on dyktował takie tempo, że byłem w stanie się utrzymać i z każdym przejechanym kilometrem byłem gotów dać mu zmianę. Efekt? 526 km!!! I lekki niedosyt, że mogłem przynajmniej pół okrążenia więcej. Jak widzicie mało kiedy jestem zadowolony z wyniku.

 

Czy jestem dumny? Jasne. Po to startowałem, żeby pokonać swoje słabości, sprawdzić się z lepszymi od siebie. Ale chyba ajwiększymi zwycięzcami są własinie tacy ludzie jak Basia czy pan Stanisław. To oni mimo swoich chorób, nieszczęść są w stanie przejechać długie dystanse i to dla nich należy się wielki szacun. Ja bez pomocy Jacka nie byłbym w stanie poprawić wyniku i wyśrubować go jak dla mnie na bardzo wysokim poziomie. Wg moich obliczeń spędziłem wtedy ponad 22 godziny na siodełku.

 

 

 

 

08 stycznia 2020   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   sukces   maraton   zwątpienie   zbiórka dla Ani   duma   satysfakcja   ból   podziw  

Zima na rowerze

Zima a rower

 

 

 

 

Czy jest sens jeździć rowerem w czasie zimy? Może odwrócę pytanie czy jest sens siedzieć w domu gdyb pogoda pozwala na jazdę? Nie jestem fanem ekstremalnych doznań, ale gdy pogoda na to pozwala i czuję, że można bezpiecznie jechać to czemu nie? Nie straszne mi mrozy bo nawet przy - 15C jeździłem, najbardziej jednak obawiam się lodowiska. Upadek, uszkodzony rower...ale mimo wszystko lubię jeździć po śnieżnych ścieżkach.

 

 

 

Dziś święto Trzech Króli, pogoda raczej nie zachęca do jazdy. Rozsądek, lenistwo a może chęć odpoczynku? Dziś więc posiedzę w domu. 

06 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa  

Pamiątka po Sowietach

 

 

 

Linia Mołotowa - Zambrowski Obszar Umocnień 

 

 

(Połupasy w okolicach Ostrowi Maz) 

 

 

O tym, że przyszło nam żyć na pograniczu Mazowsza i Podlasia nie raz już opowiadałem, lecz o czasach gdy byliśmy nadgranicznym miastem powoli dano nam zapomnieć. 1939 rok to agresja Niemiec oraz Sowieckiej Rosji. W potocznej mówię ludzi pamietajacych tamte czasy używa się określenia "pierwszego sowieta". Był to okres wzmożonych aresztowań ludności polskiej, w szczególności inteligencji oraz różnego typu społeczników. Trafiali oni do więzień, mordowano ich a rodziny deportowano na Daleki Wschód do syberyjskie tajgi czy na kazachskie stepy. Niedawno minęło 40 lat od wyjazdu ostatniego sowieckiego sołdata z granic powojennej Polski. Nie jestem fanem Armii Czerwonej i nie mam zamiaru jej chołubić, lecz uważam, że groby powinny pozostać jako tzw uświęcona ziemia. Nie czcijmy ich, nie pozwalajmy wmówić sobie, że to z naszej winy rozpętała się II Wojna Światowa, ale zachowajmy szacunek dla grobów. 

 

 

 

 

No dobra, czas pokazać Wam trochę pozostałości po "wyzwolicielach“. Jak wspomniałem pod koniec września 1939 roku staliśmy się terenami nadgranicznymi. Stalin oraz jego stratedzy stanęli przed nowym wyzwaniem, jak zabezpieczyć nowa granicę. Fortyfikacje nazwane dumnie Linią Stalina znalazły się  kilkaset kilometrów od obrzeży imperium sowieckiego. Co prawda kilku odważniejszych generałów proponowało budowę betonowych schronów kilkadziesiąt kilometrów w głąb zajętych terenów, żeby ukryć pracę i rozmieszczenie obiektów przed hitlerowcami. Lecz stanęło oczywiście na prawomyślnym poglądzie Stalina. Na początku 1940 ruszyły pracę poczynając od Morza Bałtyckiego na Łotwie aż po Karpaty. Podobno wybudowano około 1800 obiektów. Jeśli ktoś pamięta czasy komunistycznych budów to podpowiem, że wyglądało to jeszcze gorzej. Brak stali, cementu. Brak sił ludzkich. No i komisarz ludowi, którzy mieli najwięcej do powiedzenia na każdy temat. Budowali to ludzie z karnych jednostek, więźniowie polityczni i zmuszeni do tego okoliczni mieszkańcy. 

 

 (rozbite schrony w okolicy Dąbrowy) 

 

Południe to umocnienia na linii Bugu, północny odcinek biegnie zaś przez Podlasie i Suwalszczyznę. 

Najbliżej mnie znajdują się oczywiście Zambrowski Obszar Umocnień, który ciągnie się na odcinku ok 100 km między Osowieckim a Brzeskim. Okolice Andrzejewa, Zarąb Kościelnych czy Śniadowa są usiane pozostałościąmi popularnie nazywanym bunkrami. 

 

 

 

 

Mimo grubych murów żelbetonu, w wielu miejscach zostały one zburzone ostrzałem artyleryjskim, bo jak wiele sowieckich budowli byle one wykonane byle jak. Wiele schronów powinno posiadać własne agregaty prądotwórcze i pompy wodne. Jak się domyślać ie posiadały tylko na papierze. Uzbrojeniem miała być broń przerzucona ze wspomnianej Lini Stalina. Efekt, nie miała jej linia Molotowa oraz rozbrojona linia Stalina. Zafalszowana sprawozdawczość przewidywała pełną gotowość w połowie 1942 roku a realiści stawiali na 1945 rok. 

 

 (w dole była już granicą Generalnej Guberni) 

 

Linia wogóle nie spełniła swoich obronnych funkcji. Niewykończona, nie dozbrojona, zbyt blisko miejsc koncentracji niemieckiej armii. Mało? Dołożyć można do kotła fakt, że atak nastąpił w niedzielę, gdy większość wojska piła i bawiła się. A Ci, którzy mieli pecha pozostać w gotowości odbywała np cwiczebne wymarsze jak bataliony z okolic Andrzejewa. Pierwszorzutowe niemieckie oddziały przeszły praktycznie bez strat. Tam gdzie obsada stawiała opór pozostawiono je dla jednostek drugorzutowych, które często podchodziły od tyłu, czyli od nie bronionych stref. 

 

 

 

Mimo tego, Niemcy nie starali się ich niszczyć doszczętnie. Po latach nowa władza pomna ataku z zachodu zachowała je z przeznaczeniem do wykorzystania ich w przyszłym konflikcie. Zwiedzając je należy uważać. Złomiarze rozszabrowali włazy i stalowe zabezpieczenia więc łatwo wpaść do jakieś studzienki. Wystające pręty mogą spowodować też obrażenia. Lecz dla miłośników fortyfikacji oraz historii stanowią one obiekty godne zwiedzenia. Jeśli ktoś mnie pyta czy nie boję się ich zwiedzać, to odpowiadam, że żmij oraz kacoperze nie strachem się. Lecz mam obawy gdy przywołać sobie końcowy fragment "Malowanego Ptaka". Ja tam byłem i zwiedziłem. Łba nie rozbiłem i kostki nie skręciłem, szczury mnie nie zjadly. Więc i Was zachęcam do odwiedzenia kilku z nich. 

 

 

03 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa  

Ciotka Maryśka Rozkuzdrana

 

Ciotka Maryśka Rozkuzdrana i wielka wakacyjna miłość

 

 (popiersie Marii Skłodowskiej - Curie w Zarębach Kościelnych) 

 

Wracając ze spaceru w sylwestrowy wieczór, zapatrzyłem się na fajerwerków rozblyski na niebie i o mały włos bym nie wpadł na kogoś kto stał przy brzegu chodnika. Kaszkiecik na głowie, jesionka z kołnierzem z nutrii i spodnie w kancik, kilka centymetrów ponad kostkami kończące się. Którzy to mógł być jeśli nie Pan Edek.

- Na tańce Pan się wybrał Panie Edku kochany? Lecz milczenie tylko mnie przywitalo. - Hooop hoop, tu ziemia, tu ziemia, brzoza się odezwij!!!! 

 

 

 ( dawny Trakt Suraski będący częścią Wielkiego Traktu Litewskiego) 

 

- Jejku, ludzi Pan straszysz. Epilepsji przez Pana jeszcze się nabawie lub jakiegoś innego chocholego  tańca. Czemu się Pan skradasz jak jakiś Belzebub do niewinnej duszy?   I mów Pan o dwa tony głośniej bom ogłuch na oba uszy od tych pieronońskich wystrzałów. 

- A już myślałem, żeś Pan w zachwycie zatracił się w tej ferii kolorowych błysków. 

-Lubie na to jako chemik niż  piroman patrzeć. 

-Zadziwiasz mnie Pan bo ja stawiałem, że historia jest panską domeną, ale jak mnie uczono jedno nie wyklucza drugiego. Choćby podstawowy wzór chemiczny zwany wzorem Jagiełły lub spod Grunwaldu. 

- mówisz Pan o wzorze na trunek nadzwyczajny podpisany sygnatura 1410? 

- Nie dał się Pan podejść, jest Pan jednak wyjątkowo dobrze w tej branży obeznany. 

- Panie Szurkowski musisz Pan to wiedzieć, że w mej krwi płynie czysta chemia genów. Po mojej rodzinie można rzec na to szczerze, mamy dziś dwa conajmniej pierwiastki. Moja ciotka babeczna lub babka cioteczna miala tak wielką mnięte do mojego stryjecznego dziadka, że na jego to część nazwał po nim te dwa nowe pierwiastki. 

 

 

 ( tablica upamiętniająca rodzinę Skłodowskich zamordowaną w 1944r przez Niemców za ukrywanie Żydów) 

 

- Chyba się gdzieś zapodziałem bo niczego takiego nie słyszałem. Jakie to pierwiastki Panie Edku, chyba bardzo muszą być egzotyczne. Pewnie chlor i kizior jeśli mogę coś zasugerować. 

- sam żeś jest Pan chlorek i kizior i na dokładkę nie znasz Pan historii noblowskich przypadków. Ale to już znany fakt wszem i wobec. Teraz na dokładkę z chemii Pan żeś noga. I na kęs naukowej wiedzy wywalasz  Pan ślepia jak dalton na słowo kalikznadmanganianpotasu 

- woooooow... Jestem pod wrażeniem i jako ten poskromiony złośliwiec słucham już wywodu. O kim to pan mówisz bom na prawdę ciekaw, kim była ta znana jakoby babka pańska cioteczna. 

- mówię po Ciotce Marysi Rozkuzdranej, co to na wakacje to Zarąb przyjeżdżała. 

- Marys Rozkuzdrana? Nie znam takiej pani. Jesteś Pan pewien, że to nie sen jakiś? 

- ciotka Maria z domu Skłodowska, teraz pewnie już płomyk się zapali w tej ciemnej studni ludzkiej niewiedzy. A Pan mi wyglądasz na osobę taką, co to niedawno z tej dziupli naukowej ciemnoty wylazła. 

 

 

(szarobury krajobraz Mazowsza) 

 

- Przepraszam Panie Edku i proszę się nie unosić, bo jeszcze jakaś żyłka Panu pęknie i będzie nieszczęście gotowe. Może łyczek sławnej pańskiej herbatki z imbirem weźmiesz Pan na ząb i się uspokoisz? 

— Dziś w pełnej abstynęcji sterczę i niczego ankoholego ze sobą nie noszę. Do ciotki wracając, fakt to udokumentowany, że Maryska często u rodziny na wakacjach bywała i nawet jedną z pierwszych miłości tu doświadczyła. Musisz Pan to wiedzieć , że w pewnych kręgach tak to bywa, ksywka rodzinna z syna na wnuka przechodzi.

-Znam kilka przypadków Młody Fulo czy też Starszy Belan... Ale co Tom a wspólnego z nobistka Skłodowska? 

 - Tak było i w mej szlachetnej rodzinie, gdzie dziadunio Radosław Polonezem zwał się. Tak się zakochał w Marysi Skłodowskiej, że poprzysiagl jej miłość do śmierci lub do końca wakacji. Mieli się ku sobie lecz pech i polityka położyli kres tej pięknej, romantycznej historii. Dziadka Radosława w kamasze na ćwierćwiecze do carskiej armii wysłali rodzice. Maryś mimo całej swej trzepakowskiej natury, kochała dziadunio mego do grobowej deski. Gdy we Francji odkryła te dwa nowe pierwiastki na cześć dziadka nazwała je niech pan zgadnie jak? 

 

 ( pozostałości po Lini Mołotowa, które zasługują na oddzielny opis) 

 

- Polon i Rad. Ale to chyba jest nieprawda. Inną podają genezę tych nazw w podręcznikach panie Edku, tak pod Bogiem szczerym. 

- W czasach bolszewickich Sowiet głosił nawet, że to na ich cześć nazwali tak ten pierwiastek Radem a Polinezja, że od ich nazwy Pol się ma wywodzić. Każdy doszukuje się  tego co chce znaleźć, lecz prawda się obroni i niech tak  zostanie. Ja się cieszę, że Ciotka noblistka jest moją kuzynką, a dziadunio Radek wniósł tyle do światowej nauki. 

Brakło mi argumentów na edkowe baśni, grzecznie podziękowałem. Lecz widocznie huk petardy zagluszył mych słów znaczenie bo tylko mi pomachał na pożegnanie kraciastą chusteczką. 

 

 

( Mazowiecka kapliczka. Co prawda Skłodowska była na bakier z wiarą, ale to również opis okolic więc pozwoliłem sobie na wstawienie tej fotki) 

 

Faktem jest na pewno, że ze Skłod pod Zarębami Koscielnymi wywodzi się ród Skłodowskich. I być może faktyczne Maria Skłodowska kiedyś odwiedziła swą daleką rodzinę. 

 

02 stycznia 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach  
< 1 2 3 4 5 >
Krzysztof1963 | Blogi