Jak to Sobieszczak torcik wiedeński Marysieńce sprawił
(pomnik króla Jan III Sobieskiego w Płonce Kościelnej)
Czy będąc w Płonce Kościelnej zastanawialiście się co ma wspólnego Jan III Sobieski z tym miejscem i czy jest on jakoś związany z Podlasiem? A no jest... nie wierzycie? Wiec przeczytajcie poniży tekst, który wiele Wam wyjaśni
(na śmiałków rowerowych wycieczek do Płonki czeka taka niespodzianka. Bez obaw to tylko jakiś kilometr )
Pogmatwane były losy przyszłego króla, największego z wielkich. A zaczęło się wszystko na dalekim wschodzie dawnego Królestwa, za panowania tego pana co to na cokole wysokim stoi przed Zamkiem Królewskim w Warszawie. Jasiu Sobieski urodził się w rodzinie o rozległych koneksjach. Dziad wojewodą lubelskim , ojciec dowódcą a matką dziedziczką wielkiej fortuny była. Mimo,że dość liczną rodzinę miał, najbliżej ze swym braciszkiem Markiem się trzymał. Obaj dostawali lanie za psoty jakie wymyślali swoim nadwornym belfrom. Bo trzeba wam wiedzieć, że mądrego mieli ojca. Ulubionym powiedzonkiem seniora było...lepiej być mądrym szaraczkiem niż bogaczem błaznem. A, że chłopaki charakterne i z jajami byli więc dawali sobie radę w nauce łaciny, szermierki oraz tańców dworskich i nie tylko takich. Poszli swego czasu na tańce do strażackiej remizy na wiejską potupajkę i po mordach tam dostali. Janek nawet dwie sztachety w plechach na pamiątkę przyciągnął. Matka jak to matka, ręce załamała i dawaj kołki ciosać starszemu Sobieszczakowi...pogadaj Kuba z chłopakami...wytłumacz że tak nie przystoi. Ojciec, krótką dał im lekcję,wziął pas od kontusza i tak im dupska złoił przy okazji pytając, czy wiedzą za co wpiernicz od ojca dostali? Za to, że dali sobie nakopać do …. no . Po tym wszystkim, spakować kazał im się i wysłał na nauki do francuskiej szkoły...czego się tam nauczyli i w jakich sztukach biegli się stali nie będę przytaczał, lecz widać nieźli w tym byli :).
Po powrocie z francą (o zgrozo!!!) na wschód ich wysłano. Na dworze sułtana byli a Chmielnicki ich nawet w drodze powrotnej na czas jakiś przyskrzynił. Dzięki tym doświadczeniom Turków i Tatarów język poznali co się miało z czasem ogromnie przydać. Gdy chłopaki okrzepli, ojciec kazał iść im do roboty. A że tylko wojować umieli więc na żołd poszli. Król Kazimierz różnie płacił, najczęściej w dwóch ratach, jak miał i jak chciał, więc w nerwach non stop młodzież bywała. Stanął ze swym regimentem pod Tarnowem Janek, patrzy jedzie ku nim jakiś pajac w babskim kapeluszu...Hanka Bielicka czy inny czort się zbliża? Przywiózł kilka skrzyń dukatów i listę żołdu do podpisania. A gadał jakoś tak chłodno i ni to po szwabsku ni to po węgiersku. Non stop powtarzał tylko Gustaw Rex ...pomyślał Jan, że pewnie do nowego serialu o psie robią nabór na statystów. Jak to mówią, w domu się nie przelewało to wziął i tą robotę. Za dukaty skuli się niebywale a gdy się ocknęli to wyszło, że sprzedawczykami się stali. Poruta okropna, stary pisma pisze, że psem poszczuje i do domu nie wpuści. Co tu było robić. Trzeba było łeb spuścić i do najbliższego żołdu odczekać. A będąc na postoju w Zambrowie skrzyknęli się z innymi i dawaj pisać memoriał do Karola Gustawa, że pogwałcił ich wolność wyznaniową, że niby namawia ich do podpisania jakiegoś tęczowego cyrografu , więc oni wypowiadają mu służbę i wracają do polskiego króla. Więc stojąc na Podlasiu przez Narew popędził do królewskiego dworu. Tam mu w oko wpadła pewna białogłowa co to jako Kazię mu ją przedstawili. Gładka była dopóki się nie uśmiechnęła. Bo zęby trzeba wam wiedzieć miała jak płot u biednego gospodarza. Mimo wszystko zaczął smalić cholewki Jasiu do niej, ale przyrzeczona innemu była. Pojechał w rozpaczy do Kamieńca pomóc Wołodyjowskiemu, lecz na granicy go trochę przetrzymali i gdy tam dotarł zastał zamek w rozsypce. Ponoć konus poszedł przyświecać pochodnią Szkotowi, gdy ten pensa szukał między beczkami prochu. Co było robić..odbudować zamku ochrona środowiska nie pozwoliła, ponoć jakieś traszki nie mogłyby się tam przez to rozmnażać. Wrócił do pałacu a tu król chcąc go zrobić w trąbę na podwładnych Tatarów nadał. Myślał sobie Wiśniowiecki, że tym sposobem za przewinienia podwładnych z urzędów wykopsa gościa, co to mordę darł, że lipny to król co to Turków się boi. Nie przewidział cwaniaczek, że Sobieszczak nie w ciemię bity i pomny nauk staruszka swego języka bisurmańskiego naumiał się i dawaj Tuchajbejowe pomioty w ryzach trzymać. Takie z nich wyszykował żołnierzy, że nawet w nagrodę z czasem ziemie dawał. Kordka Wiśniowskiego tak szlag trafił, że żyłka mu pękła i na tamten świat się wyprawił. W międzyczasie Kazia co to Jasiu do niej ślepiami strzelał wesołą wdówką się ostała. Więc w te pędy chajtneli się i weselisko sprawili. Dom w Wilanowie postawił i zaczął drzewka sadzić...o dziedzicu nie będę wspominał, bo pewnie gawiedź ucząca się jeszcze może to czytać. Sadzi więc te tuje i inne chabazie a tu patrzy jakieś ku niemu cudaki w rajtuzach czy też w pończoszkach na obcasach szorują. Nie poznali się na nim za ogrodnika go biorąc i pytają czy pan na hawirze przyjmuje. Sobieszczak udaje ciemięgę i pyta, a w jakiej sprawie niby mają okoliczność zakłócać czas jaśnie panu? A jak chcą to ich podprowadzi do drzwi. Niby po szwabsku nich fersztejn udaje, ale pilnie im się przysłuchuje. A ci dawaj między sobą szwargoczą jak to Sobieskiego na minę wprowadzą. Jeden taki w ząbek czesany z wąsikiem jakby mu kawka pod nosem nasr... sorki, bon tom itp....narobiła, prym w tym wszystkim wiedzie. Zaprowadził ich do pokoju stołowego a sam myk na tron usiadł i woła ich do siebie. Padli austriackie hanysy na kolana i dawaj w płacz uderzać, że im Turki budki z kebabem na Platerze stawiać będą. Koperty Leopoldowi do karocy wrzucają...poruta okropna...Na co Sobieski....A to kreatury jedne, gdzieście byli jak mnie Kamieniec zabierali...noski w butach oglądaliście...przy wiedeńskim walczyku ścinaliście....a poszli wy won bo psami poszczuje i jeszcze teściową napuszczę. Siedzi sobie zadowolony , że tak dyplomatycznie ich potraktował aż tu Marysieńka wpada i mu z grubej rury...nie ma torciku nie ma co do sypialni pukać. Jest teraz nie dysponowana i okropną migrenę mieć będzie do końca świata a może i dzień dłużej.
(inskrypcja na pomniku )
Co było robić...słyszał, że szeptucha w Płonce na Podlasiu czary odczynia i może Kazi jakoś pomoże. Bo trzeba wam wiedzieć, że od czasu gdy do Wilanowa się Kazia wprowadziła kazała se mówić Maryś. Więc jak się wściekła to Kazią była a nocami lub jak parę groszy na zakupy w Paryżu potrzebowała to Marysią się stawała.
Zabawił dni kilka w Płonce i okolicy szukając szeptuchy, ale okazało się, że tam tylko o Konopielce słyszeli. Cy było robić, skoczył do kolegów z rezerwy co to w Kruszynianach i Bohonikach mieszkali a Lipkowie się zwali. Od słowa do słowa i zebrał na nowo regiment do wyprawę pod Wiedeń. Wrócił spakować się do Wilanowa a Marysieńka dalej fochy stroiła i nawet na pożegnania buziaka nie dała bo niby ząb ją napiernicza, a to głowa ją boli, a to do mamusi musi się chyba pojechać... no i niedysponowana od kilku dni bywa. Co było zrobić? Ruszył po torcik szwardzwaldzki ma Mexico Plazt w Wiedniu. Nim tam dojechał po kilka listów pisał i o wybaczenie prosił swoją Marysieńkę. Latali te kuriery jak szalone w te i we wte z listami. Ale jak to kuriery, a to pod drzwiami przesyłkę zostawili, a to gdzieś zagubili... Nie dostał Jan listu od swej Marysieńki co w nim pisała, że ta niemoc to wynik bunga bunga i ma szybko wracać. Stanał pod Wiedniem markotny okrutnie.
(kościół w Płonce Kościelnej, przed którym stoi wspomniany pomnik)
A tu jeszcze mu kuzyn że strony teściowej ślę jakąś markizę z listem, że nie ma sensu Poldkowi pomagać. Lepiej z Burbonami trzymać , którzy w razie afery z Niemcami lub Moskalami w trzy dni z pomocą rusza. A i jeszcze Stuartów namówią. Janek urodą i wdziękiem markizy był jak to chłop z dala od swej baby, dałby się skabacić. A tu wpada koleżka z wojska Bielak co czambułem tatarskim dowodził i gada co słyszał w Tureckiem obozie. Ze Basza po haremie się kręci i podszczypuje panienki śmiejąc się, że dla takiego koczkodana jak ta jego Marysieńka to specjalne miejsce w zoo wyszykuje. A takich Sobieskich to trzech na kilo ryżu może jego kucharz do kolacji serwować. Jak Janek usłyszał., jak markizę z kolan zsadzi i na koń wskoczy... Wpadł do obozu, pod pałatkę wezyra się wpakował. Ten ślepia akurat wybałuszał, bo mu panienka taniec z wężem nagusi robiła... Jak Janek odwinie z niej tego gada i po mordzie padalca dawaj nim odkładać. Ja ci koczkodana dam, trzech na kilo wsadzę... I dawaj go po obozie z tym wężem go ganiać. Husaria jak zobaczyła Sobieskiego w obozie to dawaj za nim, z janczarami w zawody panny z haremu łapiać, husary też nie zgorsi więc zadyma okropna. Gdy w końcu Mustafa dał dyla to janczary za nim. Harem, tabory i wagony kawy zostały na bocznicy. Janek węża wypchał ten fragment niech obrońcy zwierząt pominą.. tygrysy i lamy spakować też kazał.
Cysarz Poldek tylko fochy stroł, bo podobno sam chciał ten mustafowy harem przejrzeć i kilka panien sobie wybrać. Przez zęby z Jankiem gadał i nosek zadzierał jakby w towarzystwie ktoś baka cichaczem puścił. W wielkim niesmaku rozstali się po tem. Co prawda cukiernica wiedeńscy bardzo wdzięczni byli, że budek z kebabem nie będą mieli na każdym rogu ulicy, więc cały transport torcików wysłali do Warszawy razem z recepturą.
Tak się skończyła wycieczka pod Wiedeń. Marysieńka szczęśliwa, migrena uleciała, tylko od torcików zęby ją bolały i się zaokrągliła w niektórych miejsca ciała.
(selfi z wielkim królem zawsze mile widziane)
Mnie tam nie było więc torcika nie próbowałem co usłyszałem to wam opowiedziałem. Wszystkim, którzy mieli ochotę i czas poświęcili na wysłuchanie i przeczytanie tego tekstu składam podziękowania
Dodaj komentarz