• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

o czym myślę jadąc na rowerze

Życie czasem potrafi przytłoczyć swymi problemami. Jazda rowerem ułatwia utrzymanie równowagi ....psychicznej. W poniższym blogu postaram się pokazać świat, który widzę z wysokości siodełka.

Strony

  • Strona główna
  • Batory i Jagiellonka
  • Olek i Helenka
  • Pan Twardowski
  • Sobieszczak i wiedenski torcik
  • wesola historia Augusta
  • Księga gości

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
27 28 29 30 01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 31

Kategorie postów

  • opowieści edka poloneza (17)
  • osobiste przemyslenia (14)
  • pamiątki po Żydach (6)
  • turystyka rowerowa (55)

Archiwum

  • Listopad 2020
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Maj 2020
  • Kwiecień 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Styczeń 2020
  • Grudzień 2019
  • Listopad 2019

Archiwum maj 2020

Pogoda pisze scenariusze podróży.

Ostrów Mazowiecka

 

 

 

Sobota po wielu dniach i nocach totalnego zimna przywitała mnie pięknym słońcem i przyjemną temperaturą. Nic tylko wsiadać na rower. Dostałem zielone światło od rodzonej żony pod warunkiem, że wrócę przed 14 na obiad. Poza tym musiałem być pod telefonem, bo synek w każdej chwili mógł zadzwonić z prośbą o podwózkę. Gdzie tu jechać, no gdzie? Wsiadłem z nastawieneim, że pokręcę się wokól tak zwanego komina. Ale przypomniałem sobie pewien obiekt, który chciałem sfotografować w Ostrowi Mazowieckiej.

 

 

 

Nim jednak dojechałem to na chwilę zatrzymałem się w Prosienicy. Tu po obu stronach drogi S8 znajduje się conajmniej trzy schrony z czasów sowieckich. Zostały one wybudowane na początku lat 40 XX wieku. Tworzyły one linie umocnień i fortyfikacji, którą później nazwano Linią Mołotowa. Nazwa ta pojawiła się jednak dopiero w latach 80-tych. Miała za zadanie stać się barierą nie do przejścia dla niemieckiej armii. Okazało sie bezużyteczna. Wybudowana zbyt blisko granicy, przez co Niemcy mieli doskonałe rozeznanie o położeniu bunkrów. Nie należycie uzbrojona. Od lat trzydziestych w głębi Rosji funkcjonowała tak zwana Linia Stalina. Uzbrojona w sprzęt fortyfikacyjny. Lecz stratedzy doszli do wniosku, że lepiej przenieść uzbrojenie do jeszcze niewykończonych schronów na nowej granicy Rosji. Sprawozdania wykazywały, że prace są wykonane na tip top. Więc duża część uzbrojenia utkęła w magazynach, poszła gdzieś indziej. Zostały tylko grube ściany. Grube lecz nie zdolne zatrzymać ostrzału artyleryjskiego. W myśl sowieckiej zasady. Jeśli materiału ma starczyć na jedną budowlę, to na dobrą sprawę można z tego wybudowac pięć podobnych punktów. Wystarczy więcej piachu. Efekt już znacie.

 

 

 

 Piękny dom w Ostrowi Mazowieckiej. To on był celem mojego krótkiego wyjazdu. Pewnie na Mazurach nie rzucał by się w oczy, lecz na Mazowszu i to tym na pograniczy z Podlasiem? Hmmmm...żal mi bo nigdzie nie mogę dokopac się do informacji o nim. Ale dopiero wczoraj zacząłem szukać więc nie tracę nadzieji. Ciekawe kto był właścicielem, co za historia z nim się wiąże. Wróce jeszcze kiedyś do tego tematu. Niestety czas mnie gonił i trzeba było robić nawrót w kierunku domu. 

 

 

Deszczowa niedziela

 

 

 

 

Niedzielny poranek już był diametralnie różny od sobotniego. Zimno, padał deszcz i wszystko wskazywało, że w popłudniowych godzinach może wiać. Wszystkie nieszczęścia na raz. Co prawda Jacek pocieszał, że ok 17 będzie już na tyle sucho, że będziemy mogli podjechać do Ziołowego Zakątka. Po długich targach stanęło na 16 godzinie. Co z tego, gdy po 7 km dopadł nas deszcz. Całe szczęście, że po drodze trafiliśmy na wiatę i mogliśmy przeczekać ulewę. Niestety chmura poszła w kierunku, w którym mieliśmy jechać. Nie dość, że ryzyko deszczu to i mokra droga, która spowodowała by, że nasze buty po krótkiej chwili stały przemokły by. Decyzja, jedziemy w kierunku Ostrowi Mazowieckiej (znowu) bo radar nie pokazywał żadnego zagrożenia pogodowego. Mało tego, ucichł wiatr. 4km od naszego postoju droga nie nosiła śladu deszczu. 

 

 

 

 

Gdy Jacek uganiał się po łąkach za wielkim stadem bocianów ja skupiłem się na tym co najbardziej lubię. Symetrię. Czyli krótko mówiąć...miedze. Chyba mógłbym już całkiem niezły zbiór takich fotek nazbierać. Żołto - zielone pola, zielon - zielone. Takie drobiazgi a jednak cieszą moje oczy.

 

 

 

Muszę przyznać, że Jacek co raz częściej zatrzymuje się, żeby robić fotki. Stał się chyba bardziej zapalonym fotografem ode mnie. Oczywiście zaprzeczył temu, móiąć, że ja mam już tak wszystko obfotografowane, a on bidulek nigdy nie miał na to czasu. Wniosek??? Trzeba się rozglądać a nie kręcić jak szalony kolejne kilometry.  Nad horyzontem wypiętrzyła się  pięknie chmura, która trochę mnie niepokoiła. Co prawda Szaman Jacu zarzekał się, że stoi ona gdzieś na wysokości Białegostoku lub nawet dalej, czyli około 100km od nas i nie grozi zmyciem nam dupek. Ale nie ukrywam, że tak trochę z niedowierzaniem do tego podchodziłem. Tym razem nie mylił się i udało się nam dotrzeć bez kolejnej porcji deszczu za kołnierzem.

 

 

25 maja 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   burza.   Ostrów Mazowiecka   Mazowsze  

Gdy wiatr pisze scenariusz wyjazdu....

...czyli czemu nie pojechaliśmy na Podlasie?

 

(mają inni, mam i ja...sezon na zdjęcia wśród rzepaku uważan za otwarty)

 

 

Od piątkowego popołudnia główkowaliśmy się, gdzie jechać w niedzielny poranek. Ja najchętniej pojechałbym tradycyjnie gdzieś na Podlasie. Mam już kilka upatrzonych miejsc, któe chciałbym obejrzeć. No cóż, jak mói przysłowie...człowiek planuje, Bóg myśli, że żartuje. Prognoza na niedzilę, bardzo silny wiatr a w godzinach popołudniowych deszcz. Jacuś "szaman" stwierdził, że o 14 będzie niezła pompa. Wiatr w porywach do 35 węzłów...fajna zabawa się szykuje.

Poranek przywitał mnie ciężkimi chmurami oraz temperaturą na poziomie 6C oraz sms-em od Jacusia, że się szykujemy i o godzinie 6 start na zachód. Wyszukał jakiś wiatrak, który możemy obrać za punkt naszej niedzielnej wycieczki.

 

 

(Twierdza Różan. Robi wrażenie swoimi grubymi murami)

 

 

Z tym, że po drodze zawitaliśmy do Różana. Dwa lata temu mieliśmy tu postój w drodze do Torunia. Przygotowująć tamtą trasę oraz z samej już drogi pamiętałem, że były tu gdzieś w pobliżu, jakieś pozostałości po Twierdzy Różan. Okazało się, że są i to nawet blisko więc możemy do nich zajrzeć. Na zdjęciach widać jak grube były mury tej fortyfikacji, którą Rosja carska zaczęła budowac w 1902 a ukończyła w 1905 roku. Miała ona bronić przeprawy przez Narew. Co prawda obecnie jest zadrzewina i niewidoczna lecz w tamtych czasach wznosiła się na skarpie nad rzeką.

 

 

(Twierdza Różan. Fort I wybudowany w latach 1902-1905)

 

 

Podobnie jak Piątnica pod Łomżą, Modlin czy też inne twierdze nad Bugiem i Narwią nie na wiele się zdały. Broniły się dzielnie, lecz pozostały nieruchome. Wojska niemieckie w czasie I Wojny Światowej obeszły ją i przeprawiły się zmuszając załogę do wycofania się. W okresie międzywojennym niby stanowiła ogniwo umocnień obronnych, ale bez większego znaczenia. 

 

 

 (Trochę przygnębiający widok. A te ciężkie chmury tylko dopełniają całej tej smutnej scenerii) 

 

 

 Mamino. Wieś z dla od szosy, niczym specjalnie się nie wyróżnia na tle innych wsi. Może tylko tym, że stoi w polu stary wiatrak. Jak wiele innych tak i ten chyli się ku swojemu upadkwi. Wpisany do rejestru zabytków i co...i nic. Stoi i niszczeje. Należy on do kategorii paltraków. Nie wiedziałem nawet, że coś takiego jest. Znałem kożlaki i holendry, ale paltrak? Była to otóż konstrukcja dużo solidniejsza od kożlaka. Tamten był umiejscowiony na czymś jakby koźle, miał słup nośny wokół, któego był obracany. Poltrak był już dużo bardziej solidną konstrukcją. Miał łożyskowaną tarcze obrotową, która pozwalała ustawić młyn w stosunku do wiatru. Robiło się to przy pomocy koni czy też innego kierata.

 

  

(Ostrołęka. Mauzoleum poległych w bitwie 26 maja 1830 roku pod Ostrołęką)

 

Po odwiedzieniu wiatraka przyszła pora na ustawienei dalszej marszruty. Nie ukrywam, że wiatr trochę mi dokuczył. Jacek też specjalnie nie cackał się nade mną, więc zaczełęm tesknię spotykać na drogowskaz w kierunku Ostrołęki. Jazda z Jackiem ma swoje zalety, lecz ostatnio tak się zaniedbałem i zapuściłem, że jestem totalnie bez formy. Dystans 200km w szybszym tempie staje się problemem. Na szczęście okazało się, że deszczowa chmura zaczyna nas ścigać i trzeba zrezygnowac z podróży przez Kurpie.

 

 

 

   

 (Ostrołęka, ciekawy most na Narwi, zabytkowy ratusz a przed nim pomnik Jóżef Bema, który szarżą swoich żołnierzy uratował wojska polskie przed totalną klęską)

 

 

W Ostrołęce mieliśmy istny dzień dziecka. Trzeba Wam wiedzieć, że mimo wielu atrakcji, jakie oferują Kurpie nie lubimy jeździć przez Ostrołękę. Powód...wszędzie na ulicach zakaz jazdy rowerem. Niby są ścieżki rowerowe i chwała włodarzom, lecz czy któryś z nich wsiadł na rower przed jej odbiorem? Non stop wysokie krawężniki z rynienkami odprowadzającymi wodę. Wszystko ok, ale uwierzcie mi, trudno po tym jechać na szosównce tym bardziej, że czas Cie goni. Kilkaset metrów pokonaliśmy ścieżka i w końcu Jacek zjechał na ulicę. Minęliśmy chyba ze trzy znaki zakazu poruszania się rowerem i nagle zza moich pleców wynurzył się radiowóz policyjny. Ocho...będzie się działo....ale o dziwo minął mnie, minął Jacka na kolejnym zakazie ruchu rowerem po drodze i pojechał. Ufffff...dziękujemy!!!!

 

 

   

 (spotkane po drodze co ciekawsze kościoły. Sypniewo i Troszyn to świątynie wybudowane na przełomie lat sześćdziesiątych. Ten wyglądający na nastarszy z nich to odbudowany kościół w Kleczkowie. Podobnie jak ten w Wiżnie czy Rosochatem powstał w XV wieku, ale podczas wojny został doszczętnie zniszczony. Zostałpo wojnie odbudowany)

 

 

Gdy tylko wydostaliśmy się ze stolicy Kurpi, pomknęliśmy ku domkowi. Wiatr w plecy dawał możliwość dość szybkiej jazdy przy niewielkim wysiłku. Po minięciu Troszyna nawet zaczął kropić deszcz. Lecz nie zatrzymywaliśmy się i deptaliśmy jak to mówią zmotoryzowani... "ile fabryka dała". Na szczęście my odbiliśmy w kierunku Śniadowa czyli lekko na południe chmury nadal sunęły na zachód. W pobliżu Szumowa, czyli jakieś 20km od domu słonko tak przygrzewało, że czułem się lekko zgotowany. Tempo, podjazdy i bardzo silny boczny wiatr zaczął wysysać resztki moich sił. Jacek jakby nic zapierniczał przed siebie i od czasu do czasu tylko oglądał się, czy jeszcze nei zszedłem z tego świata.

 

 

 (A to my jak zwykle w głupich pozach)

 

 

Czy jesteśmy walnięci? Chyba całkiem dobrze. Jeśli weźmiemy pod uwagę siłe wiatru, oraz nadciągający deszcz, postanowiliśmy mimo wszystko dokręcić do 200km. Efekt...jechaliśmy pochyleni na bok pod kątem chyba 45 stopni, żeby tylko wiatr nas nie powalił. Całe szczęście, że trzeba było nadłożyć jakieś 4km drogi przez mękę. Podsumowując. Całkiem fajna trasa i myślę, że jeszcze tam wrócimy, oczywiście pomijając Ostrołękę, która jest naszym koszmarem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

18 maja 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   twierdza Różan   wiatrak   Ostrołęka  

Wędrówki po Podlasiu w poszukiwaniu ...

...kolejnych fajnych miejsc do pokazania ludziom

 

(przecudnej urody cerkiew w Sakach)

Kolejna majowa niedziela za mną , mogę uporządkować myśli i podzielić się wrażeniami z podróży. A podróż była bardzo długa bo prawie 250km. Oczywiście, zmotoryzowani by tego nie odczuli, lecz ja na rowerze i do tego samotnie, troszkę nadszarpnąłęm zdrowia. Co zobaczyłem i jak to się wszystko toczyło...zapraszam do posłuchania. 

 

 

Wiedziałem od kilku dniu, że nie moge liczyć na obecność Jacka. Będę musiał sam ze sobą na sam, walczyć ze swoimi słabościamu. Po śniadaniu na rower, który po ostatniej podróży nie był już tak niezawodny jak poprzednio. Nie myślę na razie o jego zmianie, ale tu piszczy, tam skrzypi. Tu przerzutka nie działa a tam coś terkocze i puka. Ile z tego jest prawdziwe, a ile to tylko wymysł mojej wyobraźni? Przekonam się o tym po drodze. 

 

(gdy odwróćiłem się, ukazał mi się piękny widok. W oddali kopuły bazyliki w Hodyszewie)

 

Start. Pierwszy raz mam ochotę jechać i notować moje wrażenia. Ale po jakieś godzinie zapominam już o postanowieniu, po 3 mam ważniejsze sprawy na głowie. Poranek chłoodny więc na koszulkę bluza i kamizelka, która ma mnie uchronić od chłodnego wiatru. Na nogi pończoszki. W sakwach picie i jedzenie. Kilometr za kilometrem, pierwszy odcinek bez większych atrakcji. Słonko pojawia się zza chmur i wiec pierwsze zdejmowanie kolejnych warstw. Bluza i kamizelka trafiaja do sakw, ale rekawki i nogawki pozostają. Przy okazji krótkiego postoju odkrywam, że za plecami miałem cudowny widok, który mogłem tak łatwo przeoczyć. Nad żóltymi polami rzepaku, w oddali błyszczały kopuły bazyliki w Hodyszewie. Fotografi z komórki  nie jest w stanie oddać piękna całemu temu widokowi. Ale dość eho i ahom...czas ruszać, bo droga daleko przede mną.

 

 

    

(Stryki. Cerkiew na cmentarzu oraz kapliczka we wsi w żótej oprawie)

 

 

Pierwszy na liście punktów, które muszę odwiedzić w gdzieijszej wędrówce to cmentarz w Strykach. Oczywiście gps sobie, życie sobie. Okazuje sie, internet pokazywał cmentarz przy innej odnodze drogi i przejechałem z kilometr leśnym duktem nim zorientowałem się , że to inna droga.

Sama cerkiew nie powala na kolana. Z drugiej strony po wizycie w Ploskach i Puchłach, trudno będzie je czymś przebić. Okazało się, że błądząc w drodze do niej zahaczyłem o miejsce, w którym ona pierwotnie stała na przełomie XVIII i XIX wieku. Była ona tłem konfliktu między prawosławnymi i unitami. Biskupi zarzucali proboszczowi, że bez ich zgody wybudował ją i próbuje przeciągnąć do siebie wiernych prawosławnych.  W końcu przeniesiono ja na cmentarz w Strykach. Wyczytałem, że najstarsze nagrobki pochodzą z końca XIX wieku. Mnie się zdawało, że widziałem daty 1820 któryś, ale to może był krzyże wotywne a nie groby.

 

 

(Mała składanka z widoków jakie miałem szczęście zobaczyć po drodze)

 

Orla. Od mojej ostatniej wizyty na jesieni, przed synagogą pojawiły się kompozycje przestrzelne, nawiązujące do starych sklepików żydowski. Widać co raz więcej turystów odwiedza to miejsce i ktoś wpadł na pomysł, żeby wykorzystać to do promocji miasta. 

 

 

(Orla to przede wszystki stara synagoga, ale i wiele innych obiektów godnych odwiedzenia. Dziś na nich się skupiłem)

 

Przy okazji trochę pokręciłem się po miasteczku, zajrzałem na cmentarz, gdyż w poprzednich wizytach nie znalazłem odpowiedniej motywacji, żeby tam zajrzeć. A na nim oprócz całkiem miłej dla oka cerkwi, groby z czerwoną gwiazda na nagrobkach. Należały one do poległych radzieckich partyzantów, którzy walczyli z hitlerowskim najeżdża w walce o niepodległość Polski (?). Trochę dziwnie się to teraz czyta, ale nie będę się wgłebiać w ten temat. Po drodze z Orli do Sak, które były moim głównym celem podrózy, przejeżdżałem przez wieś Zaleszczany. Tam natrafiłem na pomnik ofiar pacyfikacji wsi przez oddział "Burego". Tekst na tablicy pamiątkowej trochę mnie zaskoczył. Bo w okresie wynoszenia na piedestały "żołnierzy wyklętych" i wybielania wszystkich ich zbrodni, tablica (co prawda z lat 60 XXw) określa jasno co i kto zamordował mieszkańców Zaleszczan. Mało tego, kilkanaście lat temu zaczęto promować wersję, że mieszańcy sami byli winni tej zbrodni.

 

 

 ( pomnik ofiar oddziału Burego w Zaleszczanach)

 

 

Saki. Wspominałem, że po wizycie w Ploskach i Puchłch trudno mi zweryfikować mój osobisty ranking uroczych cerkwi. Gdy w końcu dotarłem na tamtejszy cmentarz, musiałem na nowo przetasować kilka pozycji. Które miejsce? miedzy 3 a 5. A to uważam na bardzo wysokie. Po pierwsze ładny kolor, jej wyjątkowość z powodu tych kilku przedsionków i to w ukłądzie schodkowym. Naprawdę uważąm, że warto było się tułać te set kilometrów, żeby ją naocznie zobaczyć.

 

 

(cerkiew w Sakach) 

 

Niby czas mnie nie gonił, deszczu nie zapowiadali, więc nie miałem powodu śpieszyć się gdziekolwiek. A co tu dużo czarować, to była dopiero połowa i to ta łatwiejsza połowa mojej wędrówki. Przede mną pozostał powrót. Lecz jeszcze jedno miejsce chciałem odwiedzić. Kleszczele. Tyle razy w ostatnich latach przejeżdzałem przez te miasto i nie było okazji na zatrzymanie się, zrobienie kilku fotek. Miasto pamiętam z mojej pierwszej długiej wyprawy. Za namową gościa z Mielnika, wracaliśmy z Grabarki okrężną drogą przez Kleszczele i Bielsk Podlaski. Teraz dystans robiłby wrażenie, ale wtedy to był mega wyczyn. Miasto obecnie przechodzi remont drogi, więc nie dość, że wahadełka, objazdy to jeszcze dziury i progi.

 

    

 (Kleszczele. Jedna z trzech cerkwi oraz stara stacja kolejowa) 

 

W końcu też dojechałem pod starą stację kolejową w Kleszczelach, która obecnie straszy swoim wyglądem, lecz dawniej musiała to być piękna budowla. Pamięta ona czasy koleji Petersbursko -Warszawskiej. Szkoda, że niszczeje i nikt nie ma pomysło na to co dalej z nią. Za kilka lat pewnie ktoś ją kupi i z jakiegoś niedopatrzenia lub zwykłego zapruszenia ognia spłonie.

Krótki odpoczynek na schodach dworca, kilka cukierków i puszka cytrynowego raidera. Na liczniku 130km, a przede mną jeśli nic się nie wydarzy i nie pomylę dróg to jakieś 110km. Słońce przygrzewa, robi się ciepło na tyle, że nawet komin, który służy mi za maskę zaczyna przeszkadzać. Krótkie obliczenia, co za a co przeciw i podejmuję decyzję, że wracam przez Milejczyce i Dziadkowice. W pewnym momencie rozjazd Siemiatycze - Dziadkowice. Wybieram te ostatnie i okazuje się, że to był błąd. Trafiam na 4km kocich łbów. Nie na żarty boje się, że tym razem może skończyć się całkowitym rozsypaniem steru. Kocie łby z 100-200 metrowymi łachami szutru. Szutr w takich chwila jest gładki jak asfalt. Naglę przez drogę, która wiedzie przez las przebiega stado dzików. To chyba mój  pierszy tak bliski kontakt z nimi. 3 albo 4 dorosłe i cala gromada warchlaczków. Po przebiegnięciu ostatniego warchlaka odczekałem chwilę, żeby nie trafić na jakiegoś zapomnianego i zagubionego warchlaka. Bo gdyby którys odyniec albo maciora ruszyły by mu z pomocą to mogło by byc wesoło. 

 

(Czwarty król do kompletu)

 

Po przejechaniu 243 km i sędzeniu 13 godzin na jeździe wróciłem do domu. Łapki i kolana spalone. Zmęczony, ale zadowolony z udanej wycieczki. Przede wszystkim ta cerkiew w Sakach. Odwiedziny w Kleszczelach. I nawet ta przygoda z dzikami. To jest urok tych moich wędrówek. Noc niestety była ciężka. Już wieczorem organizm zaczął reagować na przegrzanie i okropnie mną telepało. Ale już tak czasem bywa...trzeba zapłacić za szaleństwa. Gdy zapomnę i bólu i zmęczeniu, przyjdzie pora na planowanie kolejnego wypadu. Gdzie, jeszcze nie wiem. Zobacze.

 

 

 

 

 

11 maja 2020   Komentarze (2)
turystyka rowerowa  

Majówka w Bajkowej Krainie cz. 2

....czyli jak Bóg kocha szaleńców i rowerzystów.

 

 

(cerkiew z zielonymi wieżami to parafialna z Ryboł. Niebieska stoi na cmentarzu w Pawłach)

 

Zakończyłem chyba poprzedni wpis na powrocie z Koźlik do asfaltu. Jejku...jak ja tęskniłem za asfaltem. Nie pozwoliłem nawet Jackowi złego słowa powiedzieć, na ten nierówny i dziurawy dywanik jaki nas prowadził na powrót do DK 19. 

Kolejnym naszym celem miała być cerkiew w Puchłach oraz w Trześciance. Nie wiem czy Jacuś zdawał sobie sprawę z upływającego czasu i drogi jaka nas czekała. Krótko ujmując, ponad 100km powrotu do domu i kolene 10km piachu. Ale jak już wcześniej uprzedziłem w domu, powrót był przewidziany nawet około 21 godziny. Po pikniku w Koźlikach, pęlni nowych sił ruszyliśmy "dziewiętnastką" na północ przez "Wędrowny Most" na Narwi do Ryboł. Tradycyjna sesja pod cerkwią cmentarną na zakręcie drogi, gdy Jacek rozbierał się z gatek, ja pojechałem pod kolejną z cerkwi. Ta parafialna, obecnie dość dobrze widoczna mimo dużego zadrzewienia wokół. Nie zawsze udaje mi się ją ładnie ustrzelić. Gdy zsiadłem z siodełka aż mi się noga ugięła. Nie z wrażenia a z bólu. Dosłownie nie mogłem zrobić kroku. UUUUUUUUU....dawno już nie czułem się taki niedołężny. Kilka kroków, żeby przejść przez ulicę sprawiło mi naprawdę dużo bólu. No tak, a do domu daleko. Jacek dojechał do mnie. Kilka fotek domków, konsultacja gdzie i którędy jedziemy. On i Waldek, który suma sumarum nie pojechał z nami, koniecznie do Kaniuk. Kolejne 4 kilometry prowadzenia roweru po piachu. Ból kolana. Dobrze, że Jacek jednak dał się namówić na odpuszczenie tej malowniszej w sumie wioski.

 

 

(Puchły. Nie tylko moim zdaniem, najpiękniejsza cerkiew Podlasia) 

 

Pawły przywitały nas pięknymi domkami, lecz tym razem chciałem dojechać do cerkwi cmentarnej na tutejszym cmentarzu. Tyle razy przejeżdżałem przez tą wieś a nigdy nawet się do niej nie zbliżyłem. Trzeba przyznać, że pięknie się prezentuje. Stoi na wzgórzu i jakby z czułością patrzyła na swoich wiernych, którzy zlegli u jej stóp przez te kilka wieków. Po spacerze między starymi i juz nowymi grobami. Kilku zdjęciach, pada z ust Jacka nieciekawa informacja. O 18 może a o 19 napewno będzie nad Zambrowem padało. Jeśli mamy dojechac z suchymi dupkami do domu to trzeba się zbierać. Odpuszczamy Trześciankę na inną okazję, ale Puchły zaliczamy mimo wszysko. Najwyżej troszkę zmokniemy.

 

 (w lesie, skryta przed oczami natrętnych podróżnych, kaplica pw. Ikony Kazańskiej Matki Boskiej w Pańkach)

 

Godzina 15.20 około 150km na liczniku. Postój na przystanku w okolicach wsi Pańki. GPS pokazuje lekko pona 70km do domu. Dwie i pół godziny jazdy. Czyli około 18 będziemy w domu a może nawet wcześniej gdyż wiatr mamy sprzyjający. Ostatnio nie przykładałem się do jazdy jak to robi Jacek. Czuje już pierwsze oznaki zmęczenia. Dawno już nie dawałem Jackowi zmiany. Pierwszy kryzys dopada mnie po zjechaniu w kierunku Doktorców. Silny przeciwny albo boczny wiatr odbiera mi siły. Głowa spuszczona, wzrok wbity w przednie koło. A do domu daleko. Kilometry się dłuża. Dobrze, że Jacek ciągnie i nie ogląda się na mnie. Jeden, drugi wafelek. Trochę cukru dodaje mi sił. Zmiana kierunku a co z tym idzie wiatr lekko w plecy. Uffff....jakoś to będzie.

 

 

 

 

(mam nadzieję, że ta prowizorka trochę potrzyma)

 

 W Łapach Jacek wybiera drogę przez Gąsówkę. Śmieję się, że widać mało ma trzęsenia bo czeka nas pond 1km kocich łbów. Nie zna życia ten, kto nie przejechał kolażówką po brukowanej drodze. Trzęsie, nadgarski bolą. Poboczem też ciężko bo koła się w piachu zakopują. NAGLE!!!!!! Ster mi został w ręku a rowar poleciał na bok. Oczywiście ja wraz z nim. Dobrze, że było piaszczysto. Okazało się, że śruba w mostku puściła, rozkręciła się na dzisiejszych wertepach. Na szczęście wywaliłem się gdy w pobliżu byli ludzie. Okazało się, że jeden z nich to mechanik. Znalazł mi odpowiednich rozmiarów śrubę z nakrętką. Klucz i dość sił, żeby to wszystko poskręcać. Linki od przerzutki wypadły, od hamulców to samo. Troche czasu nam zajeło ogarnięcie tego bałaganu. Dziękuje...dziękuję. Kiedyś wrócę z sześciopakiem, żeby podziękować. Kolejny anioł na mojej drodze. Już chciałem wybierać numer Maćka, żeby przyjechał po ojca. 

Po tym wszystkim, jakoś powoli ruszyliśmy do domu. Ile czasu mogło nas to kosztować? Zdążymy przed deszczem? Jakby tego było mało to jeszcze Jacek zafundował nam dodatkowych kilka kilometrów, bo wybrał nie ten skrót. A mówią, że ja skracam drogi. Na szczęście bez problemów i o suchej stopie wróciliśmy do domu. Coś około 19 zameldowałem się w domu. 19,40 zaczął padać upragniony deszcz. Wyszscy go od dawna wyglądali. Myśmy go przywieżli ...hehehehehe. Dobrze się nie pośpieszył.

 

Tak to tym sposobem, odwiedziliśmy piękne miejsca, zaliczyliśmy gumę Jacusia i moją katastrofę. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło bo jak sobie zawsze powtarzamy....

 

BÓG KOCHA WSZYSTKICH LECZ SZALEŃCÓW I ROWERZYSTÓW SZCZEGÓLNIE

 

07 maja 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   dobrzy ludzie.   Bajkowa Kraina   Podlasie   Ploski   Szlak otwartych okiennic  

Majówka w Bajkowej Krainie

...gdy nie wiadomo co można a czego nie można w czasie zarazy

 

 

Jak to bywa w życiu. Jest pomysł i wypadało by go zrealizować, lecz piętrzą się problemy. A to zbyt krótkie dni, później przyszła epidemia i nie można było ruszyć się bez oglądania się za placy czy aby policja nie ma zamiaru zatrzymac nas za łamanie ustawy o zapobieganiu rozprzestrzeniania się koronawirusa. Ploski, Ploski, Ploski...co rusz wracał temat tej wsi. Co ma w sobie, że chcieliśmy tam jechać? Jest kilka rzeczy, które nas ciągną w tamte strony. Przede wszystkim to piękno, cisza i spokój. Chyba żadna inna kraina w Polsce nie ma tyle do zaoferowania co Podlasie. Kolorowe domki, drewniane cerkiewki. Mili i pomocni ludzie. Ciągnie nas tam z Jackiem, oj ciągnie. 

 

Tradycja, Tradycja...
Tradycja!
Tradycja, Tradycja...
Tradycja!

Kto dzień po dniu na dom zarabiać musi,
Bo chcą jeść codziennie żona oraz dzieci?
Kto swą modlitwę odmawiać rano zwykł,
Kto przed wszystkimi ma tu głos?

 

 

 Co prawda to są słowa ze "Skrzypka na dachu", ale chyba oddają ducha tych pięknych terenów. Nie moge wyjść z zachwytu gdy zaglądam do Plutycz, gdy widzę, że domków nie ubywa na rzecz nowych "szlacheckich dworków". Tradycja, tradycja, tradycja. Kolorowe domki, krzyże obwiązane ręczniczkami. To jest właśnie tradycja. Coś co żyje i jest namacalne. Z rozmów wynika, że co prawda jest wśród nich dużo nowych mieszkańców, którzy porzucili wielką płytę, ale mimo wszystko dbają o te piękne miejsca. 

 

Nasza wędrówka biegła przez Hodyszewo. Przed nim jest lekkie wzniesienie. Podjeżdżająć z pola rzepaku wyłania się kopuła tutejszej bazyliki. W takich chwilach żałuje, że nie mam lepszego aparatu, większej wiedzy o fotografii, gdyz zdjęcie cyknięte komórka nie jest w stanie oddać piekna widoku. Może kiedyś pokusze się o wyjazd specjalnie o poranku, żeby spróbować swych sił z aparatem. Tym razem muszę się tylko tym co zapadło w mej pamięci. Żółty rzepak, zielone łodygi i kopuły bazyliki w oddali.

 

 

 Ploski. Kiedyś zobaczyłem zdjęcie brązowej cerkwi z niebieskimi wieżami. Pomyśłałem, że ktoś ma cholerne szczęście. Trafił na taki moment w remoncie świątyni, że udało mu się uchwycić tą przemianę z jednej w drugą barwę. Bo trzeba Wam wiedzieć, że kolory światyń są przyporządkowane patronom. Niebieski to kolor maryjny oraz Archanioła Michała. Zieleń Archanioła Gabriela a brąz innym świętym. Na fali odnowy, konserwatorzy bardzo często nie zgadzają się z przywracaniem barw świątyniom, gdyż uważają to za przejawwpływu Cerkwi Rosyjskiej. Jakie było moje zdziwienie gdy dowiedziałem się, że cerkiew pw. Przemienienia Pańskiego w Ploskach jest świeżo po remoncie i taki wygląd pozostanie na dłuższy czas.

 

 

Sama wieś mimo, że nie jest (chyba) na Szlaku Otwartych Okiennic, to moim skromnym zdaniem powinna znaleźć się tam bez dwóch zdań. Czysta, zadbana. Bardzo dużo kolorowych domów z informacją o naclegach. Aż kusi, żeby tu kiedyś przyjechać. Kto wie co przyniesie życie? Jak to już z nami bywa, oczy pocieszyliśmy i pora była ruszyć dalej, to jest do Koźlik. Spodziewałem się 5 kilometrów ciężkiej drogi, lecz ta była z kategorii "sennego koszmaru rowerzysty". Szuter przechodzący w pylisty piach, po którym szybciej było by nieść rower niż go pchać czy nawet ciągnąc. Ale na co człowiek jest gotów się poświęcić by dotrzeć do wyznaczonego celu.

 

 

 

 

Czym się wyróżnia ta wieś ponad innymi? Otóż położona jest w głębi lasu, nad Narwią. Dla przyjaciół rowerzystów mała podpowiedź, droga na tyle piaszczysta, że trzeba pchać lub nawet ciągnąć rower. Jak już pisałem, to bardzo mała wieś. Tuż przy domkach, a jest ich naprawdę niewiele, płynie leniwie zakolami Narew. Na lekkim wzniesieniu, otoczona sosnowym lasem, stoi wiekowa cerkiewka. Można by ją śmiało nazwać "wędrowną". W XVIII wieku postawiono ją w Wieżance, by po jakimś pół wieku sprzedać budowlę do pobliskich Klejnik, w których pełniła rolę cerkwi parafialnej. Nie mieli we wsi co prawda świątyni, ale za to zyskali bardzo potrzebny młyn.
Po kolejnych kilkudziesięciu latach cerkiew znowu powędrowała, tym razem nad Narew do Koźlik. Tu stoi do dnia dzisiejszego. Podejrzewam, że wierni czasem muszą mieć kłopot ze skoncentrowaniem się na odprawianej liturgii w takim otoczeniu. Tu puka dzięcioł, tam ćwierkają jakieś ptaszki, a z łąk dochodzi klengol czy jak to się zwie, głos żurawi. Wiecie co... Chyba tylko jelenia na rykowisku o zachodzie słońca tam brakuje i byłby tani, jarmaczny lanszaft. Wszystko tak by wyglądało, gdyby to nie był prawdziwy obraz małej cerkiewki w Koźlikach nad Narwią.
 
 
 
 


 
Kożliki to tylko półmetek naszej majówki. Gdzie dalej nas nasze rumaki poniosły i co nas po drodze spotkało...to już w kolejnym wpisie.
 

 

04 maja 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Bajkowa Kraina   Ploski   Plutycze   Koźliki   Podlasie   Szlak otwartych okiennic  
Krzysztof1963 | Blogi