• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

o czym myślę jadąc na rowerze

Życie czasem potrafi przytłoczyć swymi problemami. Jazda rowerem ułatwia utrzymanie równowagi ....psychicznej. W poniższym blogu postaram się pokazać świat, który widzę z wysokości siodełka.

Strony

  • Strona główna
  • Batory i Jagiellonka
  • Olek i Helenka
  • Pan Twardowski
  • Sobieszczak i wiedenski torcik
  • wesola historia Augusta
  • Księga gości

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
27 28 29 30 31 01 02
03 04 05 06 07 08 09
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 01

Kategorie postów

  • opowieści edka poloneza (17)
  • osobiste przemyslenia (14)
  • pamiątki po Żydach (6)
  • turystyka rowerowa (55)

Archiwum

  • Listopad 2020
  • Wrzesień 2020
  • Sierpień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Maj 2020
  • Kwiecień 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Styczeń 2020
  • Grudzień 2019
  • Listopad 2019

Archiwum luty 2020

Ciężkie chwile

 

Końcówka lutego, od wielu lat to okres gdy przerzywam ciężki okres w działalności firmy. Niestety przez ponad 20 lat nie uodporniłem się na to co się dzieje, a właściwie czego się nie dzieje. Ciężko to znoszę, popadam w deprechę. Nie ciągnie mnie do ludzi, bo nie jestem typem anglosasa, który na pytanie; co słychać? Odpowie, że wszystko w porządku. Nie lubię też narzekać bo coź to da? Nikt mi nie pomoże, współczucia też nie oczekuję więc po co narzekać. Myślę, że i pogoda wpływa na moje samopoczucie. W niedzielę tak wiało, że po sobotniej walce z wiatrem odpuściłem sobie jazdę.

 

Już dawno zauważyłem, że najlepiej mi się rozmawia podczas jazdy ze sobą samym. Nie wiem może to obiaw jakieś schizofrenii, a może jakiegoś innego syndromu nieprzystosowania społecznego. Siedzę, wpatruję się w ekran komputera i zastanawiam się co przyniosą mi kolejne dni. Pocieszenie a może kolejny stres? Czy uda mi się w weekend wsiąść na rower i przewietrzyć głowę?

 

Tak mi się zdawało, kilka dni temu był Dzień walki z depresją. Widać mnie się nie udało świętować go z uśmiechem na ustach i toastem, oby nigdy mnie nie dopadła.

25 lutego 2020   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   deprecha  

Edek a smocza sprawa

 

Czyli jak to ze smokiem i Wandą było...

 

-Nie słyszał Pan, że kaczek nie powinno się dokarmiać? Szczególnie chlebem. Zagaiłem znajomą mi postać opartą o barierkę przy zalewie.

 

 

(Nur. Kultowa już pijalnia piwa u Pana Wacka. Niestety już zamknięta)

 

 

-Mówisz Pan, że chleba powszedniego nie jest dane skosztować tym ptaszyskom? A gdzie pańskie dobre serce? Uśmiechnął się do mnie Pan Edek odsłaniając przy tym swój zabójczy uśmiech amanta uzbrojonego w wybrakowane uzębienie.

 

 

 

-Co słychować w wielkim świecie bohemy artystycznej miasta Zambrowa? Jakoś nie widzę ostatnio Pana w tym kostiumie Pszczółki Mai, czyżby już kontrakt się skończył?

 

-A gdzież by tam. Dogrywam sprawę z nowym wydarzeniem artystycznym. Mam w przedszkolu występować jako jakieś smoczysko.

 

-Pewnie w bajce o Smoku Wawelskim i Szewczyku Dratewce. Obys Pan tylko dzieciaków nie wystraszył.

 

 

-Ja? Panie nawet muchy mnie się nie boją a co takie szkraby z przedszkola. Podobno lgną do mnie jako i te muchy w gorące letnie dni. Ale wiesz pan, mam wyrzuty sumienia i nie wiem czy nie powołać się na klauzulę sumienia.

-A z jakiego to powodu?

 

-Wiesz Pan, że to jedna wierutna ściema z tą cała bajką o Smoku Wawelski, mało tego opowieść jest jawną kradzieżą wartości intelektualnych!

-Fiu fiu fiu...Panie Edku. To, żeś pan pojechał po bandzie. Skąd taki wniosek pan wyciągasz?

-Jako niedouczony człowieczek możesz pan się wyśmiewać. Ale prawda jest taka, że kolejny raz Krakusy przywłaszczyli sobie postać historyczną i wpisały bezkarnie do swojej historii.Wyobraź pan sobie, że smok i Dratewka faktycznie się spotkali, lecz w innych to okolicznościach i to w bliskiej nam okolicy.

 

 

 (Nur. Za sprawą Romana Pułaskiego pomalowano drewniane domy przy rynku. Kościół w Nurze)

 

 

-co Pan powiesz? Smoki żyły w naszej okolicy? Teraz to już chyba naprawdę niezłą mi Pan chcesz opowiedzieć bajkę.

 

 

 

Edward odwrócił się do mnie, oparł plecami o barierkę. Poprawił swój kaszkiet i zakładając ręce na piersi tak rzekł do mnie.

 

-Mimo wieku wskazującego, żeś pan z przedszkola już wyrósł, to widzę, że wiedzę posiadasz niewiele różniącą się od przedszkolaków. Kto mówi o dinozaurach czy innych jaszczurach? Tu wszystko jest metrykalnie udowodnione i spisane. A jak nie chcesz pan słuchać to ciąg mi stąd i nie zawracać mi ….gitary.

 

-Już dobrze, dobrze Panie Edku. Niech się Pan nie unosi bo jeszcze serducho Panu piknie. Po co od razu tak się denerwować. Weźmy sobie usiądźmy na ławeczce, pogadamy jak Polak z Polakiem. Ja tam się z Pana nie naśmiewam i nie ukrywam, że bardzo pańskie bajania przypadły do gustu.

 

-Co z tego, jeśli nie wywiązujesz się Pan z gospodarskich obowiązków. Kiedyś to miałeś Pan jakiegoś browara w sakwie, a teraz...nie ma wody na pustyni!!!

 

 

 

 (Już nie będzie tak miłej atmosfery jak "u Wacka". Podróż wzdłuż Bugu czasem prowadzi przez piachy)

 

-Obiecuję przy najbliższej okazji odpokutować, ale może nie dziś bom nie przygotowany. Ale obiecuje, że jeśli będzie Pan tu jeszcze jakiś czas karmił te kaczki po naszym rozstaniu po na pewno coś znajdę i Panu podrzucę.

 

-Co prawda obietnicami piekło wybrukowali, ale trzymam Pana za słowo i chwilę tu sobie jeszcze posiedzę. A wracając do opowieści to musisz się Pan przenieść nad Bug do niedalekiego Nura. Pewnie nie jesteś Pan świadomy, że kiedyś był tam bardzo wielki dwór kasztelański a nieopodal wielki port rzeczny. Akcja się rozegrała między trzema osobami. Janielcia. Dziewka służebna przy dworze. Osoba o słusznym wyglądzie co to miała na czym usiąść i czym pooddychać. Panna ojca podobno nieznanego i Matki kucharki. Lulian Niteczka. Osobnik o reputacji szemranej. Smagły na twarzy, z zawadiackim wąsikiem w kolorowych skarpetach chodzący, znaczy cwaniak i hosztapler. Wykształcenia nieokreślonego, powiedziałbym żyjący z manienia kobiet swoim wyjątkowym bajerem. Oraz Biern. Kapitan barki rzecznej, zwanej Smokiem z powodu kopcącego jak wspomniany gad komina oraz jego właściciela nie pokazującego się bez swej dymiącej fajki.

-Pewnie się w nurt Bugu rzuciła nie chcąc wyjść za...

-nie kończ pan, jeśli nie chcesz czuć rozczarowania. Słyszę ponownie nutę ironii w pańskim głosie. Otóż wspomniana Janielcia była w wieku już nie podchodzącym pod paragraf i przy tym chętna do znalezienia adoratora, który to przekształcił by się w małżonka, dała się namówić na wypad w plener z koszykiem piknikowym oraz kocykiem. Pani Janielciu, rzekł Lulian Niteczka. Dzisiejszego wieczora mają puszczać wianki na Bugu. Będą tam tańce i jakieś zakąski. Poprzytulamy się do księżyca się będziem wzdychali. Będzie klawo moja Ty Janielcio. Może nawet jakiś mały prezencik się znajdzie. Kto wie kto wyłowi Twój wianuszek moja Ty moją rusałko. No cóż, nie pierwsza to gąska co na gładką gadkę tego lisa Luliana się wzięła. Wieczną ondulacje na wieczór zamówiła i szpon malowanie. Ale być gotową na wszelakie niespodzianki, poszła nad rzekę kąpieli urządzić. Do rosołu się wzięła rozbierać a tu zza zakrętu ze mgły się wynurzył. Któż by inny jak nie smok. Tyle, że nie Wawelski a dymem kopcącym. Za sterem stał potomek Wikingów Biern Langerfingel potocznie od swego statku Smokiem nazywany. Bo podobnie jak jego balija tak i on okropnie kopcił, z fajczanego cybucha.

-Jak to dziewcze na oczka zobaczyło to fik do wody zrobiło. Pech chciał, że tak nieszczęśliwie, że wodą niby wieloryb się zachłysnęło i niczym hipopotam na dno poszło.

- Ale co to ma wspólnego ze Smokiem Wawelskim?

-Daj Pan skończyć opowieść i wtedy zadawaj pytania. Nie przystoi zdradzać szczegółów przed końcowymi napisami.Więc Biern nie wypuszczając fajki z zębów skoczył Janci na ratunek. Wyciągł ją na pokład za pomocą lewarka. Dawaj robić sztuczne oddychanie, a trzeba pamiętać, że panna nie do końca ubrana. Jak to z brzega Lulian przyuważył, mało go krew nie zalała. Żeby kto mu gołą przyszła i niedoszła narzeczoną tak bezczelnie obmacywał. Ja Cie już urządzę pomyślał. Tylko niech cię w ciemnym zaułku spotkam. Tymczasem Janielcia na ślepka przejrzała i się w wybawcy pierwszą miłością zakochała. Nawet wdzięków nie próbowała przykryć być może nawet ze swego niekompletnego odzienia świadoma. Oko maślane, uśmiech półgłupi, ot jaka pensjonara a nie pełnokrwista pomoc kuchenna z kasztelańskiego dworu. Jak nie ucapi za szyję kapitana, jak mu nogi na plecy nie zarzuci. Aż Biernowi tchu o mało nie zabrakło. Chłopina co prawda nie bardzo był chętny gdyż już posiadał na składzie dwie żony niezbyt legalne w portach na Bugu i całe stadko z nimi dzieciaków, ale jak to chłop umizgów nie odrzucił.

 

 

 

(Być w Nurze i nie zajrzeć do Zuzeli to grzech. Muzeum krd. Stefana Wyszyńskiego, który tu się urodził i chodził do szkoły)

 

 

-UUUUUUUUUU....to faktycznie niezbyt udana sytuacja i do przedszkola nie bardzo się nadająca.

 

-Sam pan widzisz, ale dotrwaj do końca to się przekonasz jak się to skończyło.

 

-Rozbudziłeś moją ciekawość niemożebnie . Ciąg dalszy poproszę Panie Edku kochany.

 

-Tylko bez tych słodkich słówek. Pamiętam o piwie i niech pan też nie zapomina. Więc odstawił do portu nieszczęsną Janielcię, okrył jej wstyd żaglem i nieprzytmnie rozkochaną na pomoście zostawił. Lulian przybiegł z pomocą i dawaj kadzić pannie, lecz ta już go nie słuchała myśląc o jurnym Wikingu z fajką w zębach. Nie ważne, że był dużo starszy od niej i o emeryturz już myślał, dla niej był pół bogiem, pół Adonisem.

 

-Lulian wściekł się na Janielci ratownika, postanowił dać mu nauczke. Lecz nie bardzo miał odwagę stanąć z matrosem do walki więc w tawernie, w której odpoczywał Smoka kapitan, zamówił baraninę po węgiersku. Kazał posypać czałuszką obficie. Biern nieświadom przyjął od niego to jako niby podziękę za narzeczonej uratowanie. Zjadł i mało mu ślepia z orbity nie wyszły. Jeden dzban piwa wychłeptał, mało. Następny. A że miał ciężką głowę i wielkie brzusztsko to wyżłopał prawie rzekę tego pszenicznego napitku. Jako, że pił na rachunek Luliania to nieźle go skrobneła ta zemsta, a kapitan co prawda padł, ale na pokładzie swojego śmiesznego stateczka. Gdy kazał odpływać rozpaczona Janielcia z pomosta się chciała za nim w nurta Buga rzucić, lecz policyja wodna ją od tego powstrzymała i mandatem ukarała. Wieść się o tem po okolicy rozeszła lotem błyskawicy i powtarzano ją na zasadzie głuchego telefona. Tak to zniekształcona nad brzeg Wisły dotarła a Krakusy ją sobie przypisali jak i opowieść o Mistrzu Twardowskim.

 

 

(Bug zawsze jest malowniczy)

 

Zacna to opowieść Panie Edku. Już lecę po jakieś niewielki podziękowanie. Nie chcę co by Pan jak ten smok padł na przedstawieniu w przedszkolu więc jeśli Pan pozwoli to kupię jakieś antyalkoholowe.

 

-A idźże Pan pod jasną niewypowiedzianą. Takie jest pańskie podziękowanie? Ot i żmiję na swym sercu człek wyhodował.

 

13 lutego 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   Nur   edek polonez   bug  

do źródeł wiary

 

Czyli wyprawa przed oblicze Światowida i Mokoszy

 

 

 (Światowid i Mokosza)

 

Dziś coś z cyklu, przecież już wszystko widziałem w najbliższej okolicy a jednak się myliłem. Bo jakże można inaczej ocenić niedzielny wypad w okolice Choroszczy? Bo coż mogłem zobaczyć nowego? Kolejną kapliczkę, kolejną cerkiew? A może jakiś kolorowy, stary dom. Oczywiście mówię to z przekąsem bo tego akurat niegdy nie jest za dużo.

 

Starowiercy w moim przekonaniu tak powinni być nazywani wyznawcy skupieni przy Rodzimym Kościele Polskim. Są oni czcicielami przedchrześcijańskich bóstw dawnych Słowian. Niestety ten termin jest przyporządkowany pewnemu odłamowi prawosławia a wierni Światowida są tytuowani jako neopoganie. Co prawda słyszałem już o posążku Światowida w okolicach Choroszcy i próbowałem go znaleźć w ubiegłym roku w okolicach Paniek. Lecz tam znajdowal się średniowieczny cmentarz a nie Światowid.

 

 

 (średniowieczne cmentarzysko w okolicy wsi Pańki, tu w ubiegłym roku szukałem Światowida)

 

Więc w tym roku bardziej się przygotowałem a mimo to miałem trudności z umiejscowieniem posągu. Oczywiście koniec języka za przewodnika i dzięki uprzejmości napotkanych mieszkańcom Gajownik w końcu dotarłem na miejsce. Pod rozłożystą sosną stoi niewielki bo ok 2m pal z wyrzeźbionymi obliczami bóstwa. Spodziewałem się czegoś bardziej okazałego. Otoczenie też nie zrobiło powalającego wrażenia. Grill, wiata, znicze szklane jakoś nie przywodzą na myśl miejsca kultu.

 

 

   

 (Gajowniki. Miejsce kultu Rodzimego Kościoła Polskiego)

 

Kamienie ofiarn, kręgi ognisk to już bliższe temu czego oczekiwałem. Czy byłem rozczarowany? Może bardziej nie do końca przekonany. W jakim kierunku to pójdzie, zobaczymy. Myślę, że jak wiele podobnych grup będzie to chwilowe. W każdym razie po największych religiach jakie są obecne na Podlasiu trafiłem na coś innego o czym nie miałem specjalnie pojęcia. Oczywiście czekać tylko gdy jakaś grupa szturmowa, którejś z jedynie słusznej wiary zlikwiduje te miejsce. Warto więc póki stoi przyjechać. Może akurat traficie na jakiegoś wyznawcę, który przybliży ten kult. 

 

 

Oczywiście Gajowniki nie były tylko jedynym punktem na mojej niedzielnej trasie. Trzeba zaznaczyć, że poranek jak na luty był bardzo mroźny bo termometr za oknem wskazywał prawie -3C wink , ale świeciło piękne słonko więc nie było odwrotu. Na koń jak to krzyczeli Pan Wołłodyjowski z Kmicicem. Ja niestety tym razem jako samotny jeździec musiałem zmagać się z chłodem i co gorsza dość silnym wiatrem. Nie wiem czy zauważyliście, ale od kilku lat wiatr jest co raz silniejszy i bardziej dokuczliwy.

 

 

 (Kapliczka w Baciutach i cerkiew w Topilcach)

 

Nie ma co się mazgaić tylko w takich wypadkach spuścić głowę i mocniej nacisnąć na pedały. I tak kilometr za kilometrem można pokonać naprawde dość pokaźny dystans. Dobrze jeśli po drodze są jakieś punkty gdzi emożna się zatrzymac choćby po to, żeby zrobić fotkę, wypić łyk herbaty z termosa. Takie miejsce znalazłem w Baciutach przy XVIII wiecznej kapiliczce a póżniej w małej wsi położonej nad Narwią w Topilcach.

 

 

(Szubienica pod Choroszczą oraz ryneczek przed kościołem z widokiem na cerkiew)

 

Po odwiedzinach Światowida miałem do wyboru powrót po swoich śladach lub przejazd do Choroszczy i powrót wzdłuż S8 do Zambrowa. Oczywiście wybrałem tą odrobinę dłuższą trasę. Przy okazji odwiedziłem miejsce pamięci zwane potocznie Szubienicą. To tu w maju 1863 dokonano egzekucji schwytanych powstańców styczniowych z partii Ksawerego Markowskiego, który to został rozstrzelany w Choroszczy. Jego pomnik można znaleźć nad rzeczką. Choroszcz mieszckańcom Podlasia oraz wschodniego Mazowsza kojarzy się z "wariatkowem". Powiedzieć komuś, żeby jechal do Choroszczy to rodzaj obelgi. Więc trzeba uważać z tym. Samo miasteczko warte jest odwiedzenia. Posiada kilka atrakcji. Między innymi cerkiew, klasztor a przede wszystkim pałac Branickich, w którym mieści się Muzeum Wnętrz Pałacowych.

 

I tak po 7 godzinach spędzonych na siodełku, bez wsparcia w osobie Jacka, lekko zmachany wróciłem do domu. Czy warto było? Jasne, że warto. Na pewno wrócę tam, choćby, żeby pokazać Jackowi Swiatowida czy Szubienicę. 

 

 

 

 

 

 

 

10 lutego 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Światowid   Choroszcz   poganie   Mokosza   Podlasie  

Gdy Bóg da jechać nad Bug

Trasa południowym brzegiem Bugu

 

 

 (Pałac w Patrykozach) 

 

Dziś chiałbym przybliżyć Wam trasę, która biegnie południowym brzegiem Bugu. Rzeka, która ma swoje początki na Ukrainie, jest naturalną granicą z Białorusia jak i wsponianą już Ukrainą. W jakiś sposób pozostaje mentalną granicą między Mazowszem a Podlasiem czy też między Europą Zachodnią a Wschodnią. Znałem ją z podróży do Broku czy Nura. Dojeżdżałem kilka razy do Dohiczyna i Mielnika. Wszystko to miało swój urok, lecz nigdy nie myślałem o podróżowaniu akurat terenami, które rozpościerają się powyżej DK 63 w kierunku Siedlec. Przez wiele lat była to "biała plama" na mapie moich wędrówek.

 

 

 

 

 (Pałac Ossolińskich w Sterdyni oraz Szlak Unitów Sokołowskich)

 

Jak to często bywa, sprawił to czysty przypadek, odrobina szczęścia. Żeby moje podróże nie były z kategorii, "jadę bo jadę" a miały również jakiś cel poznawczy, to starałem się wyszukać w okolicy coś ciekawego. Tak trafiłem na pałac Ossolińskich w Sterdyni. Co prawda obecnie jest tam hotel oraz centrum biznesowe, ale sam obiekt i park są godne polecenia. Była Sterdynia, blisko niej znany mi już Kosów Lacki, ale co dalej? I znowu kolejny przypadek a właściwie to dwa przypadki. Pierwszy to wspolna jazda na "zambrowskim maratonie" z ludzmi z Jabłonnej Lackiej oraz wskazówka od Jacka o Patrykozach. Układając marszruty i przeglądając mapę w poszukiwaniu ciekawostek znalazłem Muzeum Ziemiaństwa w Dąbrowie. Tyle tylko, że podróż dostarczyła mi tyle ciekawostek, że nie dało się tego ogarnąć na jeden wyjazd. Więc uwierzcie mi na słowo, że niektóre widoki naprawdę zapierały dech w piersiach.

 

 

 

 (Dworek w Dąbrowie i pałac w Korczewie)

 

Najpierw samotnie później wspołnie z Jackiem pokonałem trasę i uważam, że jeszcze mam wiele miejsc do odwiedzenia.  Ciekawie na przykład prezentuje się odrestaurowany pałac w Korczewie. Czy też Szlak Unitów Sokołowskich. Przez kilka miejsc przemkneliśmy odkładając je na później. Jak choćby klasztor w Wirowie czy dawną szkołe monastyrska w Mogielnicy (chyba). Niestety jest też kilka miejsc godnych odwiedzenia, ale to bardziej na historię niż na ich stan. Mowa tu o pałacach w Mężeninie i Mordach. 

 

 

 

 (Brama wjazdowa do pałacu w Mordach oraz zniszczony i bezkształtny pałac w Mężeninie)

 

Obecnie jak wiele takich obiektów tak i te znajdują się w prywatnych rękach. Niestety popadają w ruinę i nie widać by właściciele mieli pomysł na ich wykorzystanie. No coż, nie zawsze wszyskie zabytki muszą być piękne i prosto spod igły jakby nie miały set a tylko kilka lat. Tak i te zaniedbane pałace też są w jakiś sposób urokliwe. Mają swoją historię, przewinęły się przez jej mury dziesiątkipostaci. Toczyły się w nich dramaty jak i miłosne uniesienia. Stacjonowali tu bohaterowie narodowi jak i kaci i oprawcy narodu polskiego.

 

 

   

 (Fotki nie oddają piękna szczególnie panoramy Drohiczyna położonego na skarpie)

 

Mimo tych małych minusików warto poświęcić trochę czasu i  przejechać do przeprawy promowej Drohiczyn- Góry czy też dalej przez Kózki do Zabuża i przeprawić się promem do Mielnika. Jak widzicie naprawdę jest co zwiedzać i co oglądać. A jest to tylko mały wycinek tej pięknej krainy, jaką są tereny wzdłuż Bugu.

 

 

 Bug wije się i jest granicą województw Podlaskiego, Mazowieckiego i Lubelskiego. W naturalny sposób oddziela "Bajkowe Podlasie" od "Romantycznego Mazowsza". Dlaczego tak uważam? Otóż na Podlasiu znajdziecie kolorowe domki, barwne cerkiewki, dworki, ale pałacy na palcach jednej dłoni można policzyć. Za to na Mazowszu trudno o kolorowe świątynie czy kolorowe wioski. Za to Lubelszczyzna ze swoją częścią Polesia Podlaskiego ma praktycznie to wszystko. Kolorowe cerkiewki, pałacyki czy też wiele jeszcze drewnianej zabudowy. Ale to już temat na kolejny wpis

 

06 lutego 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Sterdynia   Korczew   bug   drohiczyn   Patrykozy  

A może by tak na północ?

 

Dwudniowy wypad do Stańczyk i dalej...

 

(Witacz GV w Bolciu)

 

 Niektóre nasze wyprawy szczególnie zapadły nam w pamięć. Tak było z naszą sierpniową wycieczką do Stańczyk. Sierpień uważam za ostatni miesiąc na dłuższe wyprawy. Dzień jeszcze długi, temperatury na ogół przyjemne. Wystarczy tylko się spakować i hajda na koń. Ja miałem ustalić trasę, Jacek wyszukać kwaterę w pobliżu Stańczyk. Co zobaczyliśmy i jak nam się udała ta wycieczka, postaram się opisać w dzisiejszej opowieści.

 

Najdogodniejszy termin w sierpniu to na ogół długi sierpniowy weekend związany ze świętem Matki Boskiej Zielnej czyli 15 sierpnia. Żadną frajdą jest poruszanie się trasami o dużym natężeniu ruchu a w szczególności gdy jeżdża nimi TIR-y. Tylko jak tu ją ustawić gdy nie ma za bardzo alternatywnych tras a latem tym bardziej staje sie zapchana turystami podążającymi w kierunku mazurskich jezior. Wpadliśmy na jak się nam zdawało wspaniały plan. Jedziemy przez Łomże w kierunku Pisza i Orzysza. Następnie przez Ełk w kierunku na Gołdap i Stańczyki. Co z tego, że będzie trochę dalej? Ważne, że będzie bezpieczniej. 

 

 

(Ciemne chmury nad naszym wypadem)

 

Jak to zwykło się mówić złe dobrego początki, tak i w tym wypadku było. Tuż po minięciu tablicy Zambrów Jacek zorientował się, że nie zabrał ze sobą komórki co przy jego pracy raczej odpada, żeby był bez kontaktu z firmą. Nim się wrócił, niż mnie dogonił to straciliśmy około godziny. Niby niewiele, ale to zawsze ma wpływ na to, o której dotrzemy na miejsce. Stresu nie było, bo czego tu się stresować, przesiedziałem pewnie więcej niż pół godziny na przystanku w Wygodzie wyglądając sylwetki Jacka na horyzoncie. Gdy tylko się pojawił ruszyliśmy w dalszą drogę. Pamiętacie może początek "Gwiezdnych Wojen" gdy przez ekran przepływa sylwetka krążownika . Płynie i płynie. Podobne uczucie miałem gdy na przewężeniu drogi przesuwał się przy mnie w bardzo małej odległości estoński autokar. Nie wiem ile to trawało, ale zbyt blisko i zbyt długo to trwało. Jakby nie mógł przeczekać tej chwili gdy miniemy wysepkę na środku jezdni i wtedy mnie wyprzedzić. Nie, musiał to zrobić akurat w tym miejscu i w tym momencie. Może lepiej, że jechał stosunkowo wolno więc nie było pędu, ale mimo wszystko miałem stresa.

 

 

 

  

(Pisz. Miasto, wktórym warto zatrzymać się)

 

Pisz. Podobno juz w II wieku zwiankowano o tych ziemiach. Przechodziły one z rąk do rąk. Były polskie, krzyżackie, ponownie polskie by po rozbiorach przypaść Prusom.  Po 1945 roku na nowo w granicach Polski. Jak wiele mazurskich miast i wiosek zachował ten swój specyficzny wygląd. Poza pięknym kościołem z tzw murem pruskim, warto zobaczyć ratusz miejski a przed nim "Kamienną Babę". Krótki przystanek i ruszamy na obiad. Z różnych naszych wypadów znamy taki zajazd, w którym zatrzymywaliśmy się na posiłek. Traf chciał, że gdy dotarliśmy pod parasole to zaczął padać deszcz, który miał nam tego dnia co jakiś czas o sobie przypominać.

 

 

 (Kilka kilometrów za Piszem znajdziecie fajny zajazd ze smacznymi posiłkami)

 

Pojedli, popili więc na koń. Co prawda droga była trochę mokra, ale słonko i wiatr szybko nas wysuszyło. W Orzyszu nie zatrzymywaliśmy się odkładając to na inną okazje, która nadal czeka na realizację, ale zaraz za nim szybciej zabiło nam serce. Nagle za plecami zawyła syrena. Pewnie większość z nas podświadomie umie odróżnić sygnał pogotowia od policyjnego. Ten jeszcze był jakiś inny. Okazało się, że za nami "skradał" się konwój Rosomaków pilotowany przez żandarmerię i to właśnie oni na nas mieli czelność się wydźwięgać. Mały problem to gdzie tu zjechć gdy jezdnia zakończona jest rynną, nie ma pobocza. Musieli więc przez chwilę telepać się za nami niż nas wyprzedzili. Przed Ełkiem, który miał byc naszym kolejnym przystankiem okazało się, że na poboczu stały dwa zepsute wozy bojowe i czekały na hol. Nie skorzystali z naszej pomocy, nie chcieli, żebyśmy ich holowali. Pewnie z tego względu, że jechaliśmy w przeciwnym kierunku.

 

 

 (Cel naszej wyprawy. Stańczyki)

 

Odcinek z Ełku do Kowali Olecki i przebieg bez większych problemów, nie licząc gumy złapanej przez Jacka, lecz za nimi wpadliśmy w pułapkę Green Velo. Wiecie pewnie co to jest. To szlak rowerowy zaczynający się w Elblągu i kończący się Przemyślu. Piegnie on wzdłuż północnej i wschodniej granicy naszego kraju. O ile nasz odcinek to w większości drogi asfaltowe to tu przebiegał on polnymi drogami. Szuter, bruk, jednym słowy koszmar dla naszych szosówek. Niewiele tego było bo chyba tylko z 10km, ale zapadło nam to w pamięci. Szkoda, że nie ma oznaczeń o czekających nawiężchniach na najbliższym odcinku GV.

 

 

     

(Mazurskie drogi nie tylko kręte, ale i potrafiące dać się we znaki. Oczywiście te oznaczone jako GV)

 

 

Same akwedukty w Stańczykach są w prywatnych rękach i zwiedzanie jest (chyba) płatne. Nie pamiętam czy płaciliśmy, czy na gapę weszliśmy na ich teren. Fakt, że po przyjeżdzie na miejsce lunął deszcz i nikogo przy kasie nie było a może już po prostu nie pamiętam. Budowla co by nie mówić robi wrażenie. Jeśli nie mylę to nigdy nie zostały one wykorzystane. Miały być mostem kolejowym łączącym Królewiec z Elblągiem i Gdańskiem. W rzeczywistości okazała się prywatną linia Geringa. Wyzwoliciele rozebrali linię i zabrali ją w głąb Rosji. Pozostały jedynie wiadukty, które przez pewien czas wykorzystywano do skoków na linie a teraz są same w sobie atrakcją.

 

(Trójstyk granic w Bolciu oraz fermy wiatrowe, które dużo więcej niż w moich stronach)

 

Po wyjeżdzie ze Stańczyk mieliśmy przed sobą naprawdę piękną ścieżkę rowerową GV. Oznaczoną nawet procentami podjazdów i zjazdów, lecz nadal nigdzie nei było informacji ile jej będzię i co nas może czekać. Po pewnym czasie skończyła się, ale droga na szczęście cały czas asfaltowa. Niestety deszcz i wiatr zaczęły nam dokuczać. Jacuś co prawda zamówił nocleg blisko Stańczyk w oddalonym o jakieś 80km Kaletnikach. 200km już w nogach a do domu daleko. Co było robić? Jedynie pedałować do ciepłej strawy i suchego miejsca do spania. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Bolciu przy Trójstyku Granic. Tu zbiegają się granice Polski, Rosji i Litwy. Pstryk, pstryk i dalej w drogę. A droga jak to na suwalszczyźnie, pofałdowana. Zjazd i podjazd. Zjazd i podjazd. I tak non stop. Gdy dojechaliśmy do Szepliszek gdzie TIR-y maja wielkie parkingi a do Kaletnik mieliśmy ok 10km zatrzymaliśmy się na kolację. Placek i piwo pozwoliło nam odbudować nadwyręzone siły. Na nocleg dotarliśmy przed 23 po przejachaniu blisko 300km. Jakby było mało atrakcji to....

 

Siadłem w fotelu z puszką piwa. Wyciągnąłem nogi jak normalny biały człowiek przed tv i... i lipa bo telewizor nie odbierał. Jacek wyszedł spod prysznica i oznajmił, że skończyła się ciepła wodę więc muszę poczekać aż się nagrzeje. TYLKO NIE ZAŚNIJ!! Jasneeeee. Obudziłem się w tym fotelu ok 2 w nocy. Wszystko zesztywniałe a ja nadal trzymałem tą puszkę z piwem. Po prostu padłem. Woda pod prysznicem niestety nadal była zimna i musiałem się w takiej wykąpać a właściwie opłukac.

 

Powrót

 

(Kaletnik. Mała wioska w pobliżu Sejn. Tym razem nie udało mi się dojechać do Sejn, może innym razem)

 

Jak to mam w zwyczaju tak i wtedy wstałem o świcie. Kwaterę mieliśmy w domku. Woda nadal zimna pod prysznica, więc szybkie myk myk i w suchę ciuchy. Za oknem przewalały się ciemne chmury, ale nie padało. To przynajmniej dobre. Przy kawie usłyszałem jak Jacuś powoli człapie po schodach i pierwsze słowa na powitanie...o leje!!! Faktycznie zaczęlo nieźle padać. Co tu robić. Do domu ok 200km. Dzwonić po transport? Nim Jacek ogarnął się i zjadł śniadanie to deszcz przestał padać. Ruszyliśmy przez Suwałki w kierunku na Augustów. Ruch jak to przy święcie umiarkowany, ale na szczęście DK8 posiada na tym odcinku marginesy więc można było bezpiecznie jechać.

 

 

 

 (Droga powrotna przez pofałdowaną Suwalszczyznę oraz przez "Środek Europy" czyli Suchowolę)

 

Powrót co tu ukrywać był krótszy i nie chodzi o to, że każdy kilometr przybliżał nas do domu. O ile poprzedniego dnia pokonaliśmy blisko 300km to powrót miał tylko 200km. Niestety odczuwałem te przejechanie kilometry i wlokłem się za Jackiem. Miał ubaw ze mnie, ale był wyrozumiały. Co tu pisac...męczarnia. Na szczęście wypogodziło się i powoli dotarliśmy do domu. Poza kapciem Jacka w Ełku nie mieliśmy problemów ze sprzętem. W dwa dni pokonaliśmy kawał drogi. Odwiedziliśmy kilka fajnych miejsc. Co prawda nie zajechaliśmy do Dowspudy i Aten, które planowaliśmy odwiedzić w powrotnej drodze. Oczywiście w nastepnym roku ponowiliśmy pewną część trasy i wpadliśmy do Aten.

 

 (Co nie udało się za pierwszym razem, udało się dojechać w następnym sezonie. Nie wiem kiedy Jacuś tak mi wypiękniał)

 

Co tu ściemniać ...Ateny są przeraklamowane laughing

 

 

04 lutego 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Green Velo   stańczyki   Suwalszczyzna   Trójstyk  

Złoty Parostatek

 

Kolejna opowieść Edka Poloneza

 

 

 

Pamiętacie może historię zaginionego „Złotego Pociągu”, który miał się skrywać w podziemiach zamku Książ pod Wałbrzychem? Sprawa obiegła głośnym echem cały świat i co? Nic. Promocję Wałbrzych miał darmową a mnie się przy okazji po uszach dostało. Spytacie od kogo? Podpowiem...od gawędziarza i barwnej postaci jaką to jest pan Edek Polonez. Miałem te nieszczęście zaczytać się w pewnym artykule o wspomnianym to pociągu i nie zauważyć nadchodzącego niebezpieczeństwa.

 

 

  

 (Bug. W okolicy wsi Bojany można poszukać zatopionego parostatku)

 

-KHE KHE KHE . Usłyszałem nad głową teatralny kaszel. Gdy podniosłem wzrok znad gazety ukazałem mi się widok jak z horroru. Stał nade mną wielki truteń bo raczej nie pszczółka Maja. Nie wiedziałem o co mu chodzi, ale kaszel się powtórzył.

 

 

 

-Może weźmie Szanowny Pan ode mnie zaproszenie na Miododajne Spotkanie? Odezwała się do mnie ta koszmarna ni to pszczółka ni szerszenia mutant. Już miałem spławić natręta niezbyt miłymi słowami, lecz głos jakby znajomo brzmiący.

 

 

 

 (Gdy Cyganka przepowie Ci, że widzi Cie w lutym w Maroko...Cyganka prawdę Ci powie. 02.02.2020r)

 

 

-Od kiedy to Pan, Panie Edku w branży rozrywkowej robi? Czyżby nowe odcinki „Roju” w naszym mieście mieli kręcić? Bo mimo wszystko ubiór mnie nie zmylił i rozpoznałem w tym natręcie znaną mi osobę. Rozejrzał się na boki i zdjął wielką glowę z czółkami jak peryskopy z ubota jakiegoś.

 

 

 

-A żeby ich wszystkich, jasna i nieprzymuszona biegaczka dopadła. Żeby im się papier skończył i nie było komu im...hmmmmszklanki wody podać. A żeby....

 

 

 

-Ej Panie Edku, kto Panu tak za skórę zalazł, żeś Pan tak mu dobrze życzysz?

 

 

 (Kirkut w Broku. Pierwszy to nagrobek Tzvi Dov syna Abrahama zm. 15.05.1900, kolejny to nagrobek Yaakov Matatia zm. 23.05.1875r)

 

 

-Mojej damie serca, znaczy się tej wesołej wdówce, co to wnusia ma agenta artystycznego. Patrz pa, jak mnie urządził. Będziesz pan, gwiazdą, kasę będziesz kosił, tak mówił ustami swojej babki. Jakobym miał mieć wyjątkowy artystyczny talent, Hollywood przede mną miało klękać, tylko żebym umowę z nim podpisał. Niby miałem w nowych „Gwiezdnych Wrotach” Spilberga grać jakowoś rolę.

 

 

 

-UUUUUUUUUUUU. Panie Edku, gratuluję. Podejrzewałem, że ma Pan artystyczny talent, ale,że aż z Hollywood odezwą się do Pana? Fiu fiu fiu...

 

 

 

-Jeszcze słowo, a użyję całego bagażu mojego słownictwa, którego się nadobyłem służąc w marynarce. To nie było filmowa stolica a jakaś miodowa składnica. Babka głucha i nie zrozumiała niuansów murzyńskiej mowy. Przez co dziś paraduję w tym stroju i roznoszę zaproszenia na otwarcie tego czegoś.

 

 

 

 

 (Kompleks hotelowy Binduga. Trochę folkloru)

 

-Nie bądź Pan taki nabzdyczony Panie Majka, że tak powiem jak to lubi się Pan do mnie zwracać Panie Edku. Praca dobra jak każda. Pociesz się Pan tym, że gdyby faktycznie Pan pojechał do tego przybytku zła i zepsucia jakim jest Kalifornia, zaraz by Pana po Oskarach zaczęli ciągać. Gorzała, panienki, artykuły w brukowej prasie, Mogło by to nadszarpnąć pańską reputacje.

 

 

 

-Patrz Pan, z mądrym to i dobrze czasem postać przez chwilę. Może faktycznie nie ma co rozpaczać, tylko czy mógłbyś mnie Pan po plecach podrapać bo chyba o pniak będę się zaraz cochał. A jak nie to daj mi jaką gałąź, żebym mógł się pod tym futrem podrapać.

 

-Może wystarczy usiąść na ławeczce. O tu nie daleko, tylko na te żądło uważaj bo śmiesznie się Panu podwinęło i szkolną dziatwę i starsze kobiety może okropnie zniesmaczyć.

 

 

 

 

-Więc postoję sobie przez chwilę i może futro przewietrze w przeciągu. A co Pan tak zawzięcie czytasz, że nawet mnie nie zauważył?

 

  

(Kościół i ratusz w Broku)

 

 

-O „Złotym Pociągu” czytam.

 

-E tam bujda na podwójnych resorach. Nie było tam żadnego pociągu, chyba, że do jakiegoś ankoholu. Jakiś redaktorzyna wpadł w ciąg i tak poszło po szynach. To już ja mam lepszą kryminalną historię.

 

-Posuń się Waszmość, to usiądę i niech ten ogon sterczy, może żaden stójkowy mandatu za obsceniczność nam nie wlepi.

 

-Jaka to historia? Pobudzasz Panie Edku mą ciekawość.

 

-A nie masz Pan jakiegoś napoju? Może być miodowego koloru, ale niezbyt słodkie, bo już mnie zgaga męczy od samego myślenia o tej parszywej robocie.

 

-Mam jedynie butelkę czystej...czystej , gazowanej wody.

 

-Czyż ja na bydlę boże wyglądam, żeby wodę chłeptać? No cóż, dobre i to, daj Pan się napić, może nie zejdę z tego świata.

 

-Opowiadaj Pan tą historię a jak się dobrze sprawisz to może pomyśle o jakimś „chmielaku”.

 

Przyssał się do butelki, oczy łzami zaszły, grdyka głośno zagrała i po zawartości butelki można było zapomnieć.

 

-Nie wiedziałem, że tak smaczna może być zwykła komunalka. Co prawda już czuję w żołądku stado żab się lęgnie, upssssss. Aż mi się uszami odbiło. Nie wiem jak długo pociągnę na tym cienkim napitku, ale niech mi będzie i w kilku słowach o „Złotym Parostatku” Panu opowiem.

 

Jak już wspominałem mam za sobą długą marynarską karierę. Na promie po Bugu przez długie lata służyłem i stopnia nawigatora nawet się dorobiłem. Sam prezydent chciał mnie na admirała awansować, lecz mu grzecznie odmówiłem.

 

-Panie Edku, niech już Panu ten holiłódzki szpan opadnie. Admirał na promie i do tego na Bugu?

 

-A bo się nie znasz i czepiasz za słówka. To był skrót myślowy. Jak będziesz Pan przerywał to nie poznasz fascynującej historii.

 

-Już się w cichą pszczółkę zamieniam a Pan śmiało zaczynaj opowieść.

 

 

 

 

-Jak to bywa w marynarskiej braci, czasem się to i owo w tawernie usłyszy. Był swego czasu na Bugu taki statek. Dwa koła po bokach, pokład kryty i orkiestra rżnęła. Pływał on w letnie dni od Modlina aż po Zawichoście. Kilka dni taki tour się ciągnął, lecz zabawa przednia. Tu zeszli na brzeg, tam zawinęli. Nikt tam się nudził a wręcz na sen czasu brakowało. Bar najlepsze trunki i zakąski przez dwadzieścia cztery godziny serwował. Tańce, hulanki i z szablami taniec. Istna rozpusta, dla tak zwanego wyrobionego podniebienia. Wpadł właściciel tej łajby na pomysł, żeby zrobić na nim mistrzostwa gdy w bakaraka na pieniądze. Wpisowe było w złotych rublówkach z wizerunkiem, cara Mikołaja. Nie jakieś papierzane a krugerandy najprawdziwsze panie szanowny. Wieść się rozniosła lotem ptaka po całej nie tylko guberni, ale i za jej granicami. Wielu miało smaka a taką wygraną, bo wpisowe wynosiło 100 rubli w złocie. Na ten czas kwota niewyobrażalna. Lecz kto bogatemu zabroni. Żeby nie było przekrętów i oszustw przy stole, wynajęto specagentów. Mieli oni obcinać, kto kantuje i za burtę takich szulerów odstawiać. Wbrew pozorom, wielu krezusów się zjawiło z pełnymi sakiewkami. Trzeba było nawet dwa dodatkowe statki na pływające hotele wynająć. Płynęli i grali, grali i kasę przegrywali. Jeden się z rozpaczy rzucił w nurt brunatnej rzeki. Kilku wyrzucili za szulerkę podłą. Pieniądz się lubi czasem się zapodziać, więc główny armator wielki sejf tam wstawił na pokład Bociana. Nikt poza kapitanem, nie znał szyfru, który mógłby otworzyć skarbiec Alladyna. A trzeba pamiętać, że nie tylko z kart tam żyli, ale również z innych imprez tak zwanych towarzyszących. Drzwi do sejfu, trza było kolanem dociskać tyle tam się tego dobra zgromadziło.

 

 

 

-Może masz Pan jeszcze jakąś wodę, choć już czuję jak mnie żaba swymi płetwami po żołądku łaskocze. Przerwał na chwilę i futrzaną łapą spocone czoło otarł. -Jak tak dalej pójdzie to wodobrzusza jeszcze przyjdzie mi się nabawić.

 

 

 

 

(Kościół w Broku. W głębi ciekawa dzwonnica)

 

-Czy ja wyglądam, na takiego co to wiadro wody ze sobą by ciągał? Jak się Pan uporasz to do sklepu skoczę bo Pana w tym stroju to pewnie nie wpuszczą.

 

 

 

-No więc, żeby nie uschnąć do cna, ściaśniać będę swą opowieść. Zły król umarł a oni żyli długo i mieli zielone dzieci. Już skończyłem leć Pan po ten napój złocisty.

 

-Ale tak się nie godzi.

 

-Się godzi to między mężem i żoną, leć Pan tuż za rogiem jest sklepik zaczarowany, co wodę ze źródła wiedzy i konwersacji po 3,50 sprzedają a „Laleczki” się nazywają.

 

Co było robić, musiałem iść i kupić ze dwie puszki regionalnego, najtańszego napoju.

 

 

  

 (Ruiny pałacu biskupó płockich w Broku. Obecnie teren prywatny)

 

-Nooooooooo. Teraz możemy wracać do tematu. Co prawda nie ma odpowiedniej temperatury, ale sam fakt poświęcenia się jest mile widziany. Siadaj Pan, bo się ludzie głupia na patrzą jak tak trącasz ten mój odwłok między kolanami.

 

 

 

Nie ukrywam, że faktycznie barwną przedstawialiśmy parę w zambrowskim parku. Usiadłem i słuchałem co tym razem zmyśli mój ulubiony gawędziarz.

 

 

 

-Na czym to skończyłem? A no tak, na sejfie co już nie mieścił utargów. Więc gdy w drodze powrotnej leniwie łopaty wody Bugu szarpały, gdy walce i walczyki w najlepsze orkiestra przygrywała, nagle BUCHHHHH. Jakaś dama zemdlała, inna krzyczy góra lodowa. Gdzie góra lodowa w czerwcu na Bugu idiotko? Inna zaś w samych podwiązkach z pokoju wypadła i drze się, żeby kobiety ratować. Istna gamela niestworzona. Tu skaczą, tam trunki z bufetu ratują. Takie zrobiło się wielkie zamieszanie, że nikt nie zauważył braku kapitana. Statek zaczął nabierać wody pod swój pokład. Ci co skoczyli na piechotę do brzegu dopadli. Nikt nie myślał o temże wyjątkowo płytko lecz, że życie los pozwolił ratować. Poszedł na dno statek, nitk nie ucierpiał nie licząc armatora i graczy liczących na wielką wygraną. Sejf poszedł na dno, kapitan się zgubił. Nikt nie wi do końca czy to był wypadek czy też przekręt śmiały.

 

-Gdzie to było, Panie Edku? Może warto by było zrobić jakąś ekspedycję naukową?

 

(Brok. Wiele domów pochodzi z przełomu XiX i XX wieku)

 

-A to tu nie daleko, tuż za naszym Brokiem. W odmętach rzeki spoczywa gdzieś sejf i wrak „Złotego Parostatku”. Lecz czy jest co ratować? Mała na to szansa bo już od lat kilkudziesięciu co rusz ktoś tam łowi i szuka namiarów. Lecz gdy woda opada widać szczątki wraku więc nie mówię, że nie po nim śladu. Jest lecz czy jest jeszcze na nim złoto, tego już nikt nam nie zdradzi Szanowny Panie Dobroczyńco. To co, przyjdziesz Pan na te sklepu otwarcie? Miodowa Dolina ma się on nazywać lub jakoś z murzyńska lecz już nie pamiętam. Idę dalej klientów naganiać. Żegnam i z tym skarbem Pana tu zostawiam. Puszeczkę oczywiście zabiorę co by Panu nie ciążyła jak ten sejf na statku.

 

 

 

 

 

 

 

 Jak to mówią w radiu...lokowany produkt. Mnie bardziej od reklamy chodzi o pokazanie małego miasteczka o bardzo ciekawej historii. Oczywiście sam Brok zbyt wiele czasu nie zajmie Wam w zwiedzaniu, ale może stanowić fajną bazę wypadową, przystanek na odpoczynek. Szczególnie polecam Smażalnie ryb Pod Mintajem. Jak również odwiedzenie okolic Broku. Treblinki i Zuzeli. Ale o tym może w kolejnych wpisach

 

 

03 lutego 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   Brok   Złoty Parostatek   bug  
Krzysztof1963 | Blogi