Sentymentalna podróż do Różanegostoku...
... a po drodze była Kamienna Stara i legenda o Ani
Dziś trochę na smutno, trochę refleksyjnie o pewnej małej dziewczynce ze wsi Kamienna Stara woj. Podlaskie
Aniu nie baw się z tymi kotami. Trzeba pomoc Matce w kuchni. Aniu leć i przynieś trochę trawy, by nakarmić króliki. Aniu skocz do dworu, może potrzebują trochę kwiatów, do umajenia stołu.... Aniu, gdzie się ona podziała?
Znacie ten typ dzieciaka, słodkiego, pomocnego, które zawsze chętnie pomoże rodzicom, czy też innym ludziom. Mała piegowata buźka, kosmyki mysich ogonków na głowie. Bosa i rezolutną dziewczynka. Niczym się nie wsławiła, nie wygrała żadnej bitwy, nie urodziła żadnego przyszłego marszałka polnego. Zwykła rezolutna dziewuszka, która mimo wszystko wpisała się w historię tej ziemi.
Ania mieszkała z liczną rodziną, w małej chatce przy dworze w Kamiennej. Rodzice ciężko pracowali na roli, żeby wykarmić rodzinę. Miała kilku braci oraz jeszcze dwie siostry. Młodszymi się opiekowała, pilnowała dziatwy by nie zrobiły sobie krzywdy. We dworze znali tego pieguska. Zawsze uśmiechnięta z naręczem polnych kwiatów stała przed ochmistrzynią czekając, aż ta raczy ja zauważyć. Ta niby sroga kobieta, ale tylko na pozór. Bo kto mógł nie lubić tej dziewczynki ze śmiesznie zadartym noskiem i wiecznym na ustach uśmiechem.
Dwór należał do do bardzo ważnej persony. Marszałek Wielkiego Księstwa Litewskiego Piotr Wiesiołowski był jego właścicielem. Wyniosły człowiek, rygorystycznie przestrzegający prawa. Nikomu nie darował kradzieży drewna z królewskiego lasu, czy też upolowania choćby kulawej łani. Ludzie bali się go, bali się też jego porywczego charakteru. Potrafił za byle przewinienie mocno wybatożyć.
Latem zjeżdżał cały marszałkowski dwór darmozjadów do Kamiennej z Trok, czy też to z pobliskiej Sidry, gdzie Wiesiołowski wybudował sobie wielki zamek obronny. Po co, na co komu, pytali się ludzie. Zamek w środku bezpiecznego kraju? O krzyżakach dawno już tu zapomniano. Tatarzy mieszkali zgodni, byli już jako tutejsi? Zamek, chyba tylko, żeby mieć prestiż i popisać się przed innymi szlachetnymi panami.
Pewnego dnia ochmistrzyni z dobroci serca, w kawał jakiegoś Lachmana, Ani zawinęła kawałek pieczonego jeleniego mięsa. Zamiast rzuć to psom na pożarcie, dała temu śmiesznemu szkrabowi.
-Masz kruszynko i zjedz to sobie. Bo jak nie będziesz nic jadła, to nie urośniesz.
Ania ślicznie dygnęła na swych chudych nóżkach, lecz zamiast zjeść na miejscu podarowany ochłap, pobiegła z nim do młodszego rodzeństwa.
Możny Piotr często widywał we dworze tą szarą kruszynkę, która swym uśmiechem rozjaśniała mroczne myśli jego i żony. Miała jakiś tajemniczy wpływ na otaczających ją ludzi, każdy na widok pieguska, zawsze się uśmiechał.
Ania biegła przez łąki, skrajem lasu do chatki rodziców, by dać choć kawałek tego cudownie pachnącego mięsa swojemu rodzeństwu. Czy kiedykolwiek coś tak smacznego jedli? Kiedy to ostatnio Matula dała im po jakieś skwarce? Ależ się ucieszą maluszki zgłodniałe.
Z oddali dobiegał skowyt psów myśliwskich, zapewne Pan ze swoją świtą polował na jakiegoś tu zwierza. Jeszcze tylko przez ten kawałek poletka, przez polankę i za chwilę już będę w domu. Ot się braciszkowie ucieszą. Może i Tatul pogłasze mnie swą spracowana dłonią, za to że coś tak smakowitego przyniosłam do domu. Na srogie spojrzenie, powiem, żem dostałam. Na Boga nie ukradłam a przecież dostałam.
Czemu te psy tak głośno muszą ujadać? Wystraszą moje kotki. O już widać po przez drzewa mój dom, już za chwilę będę ze swoimi maluszkami.
Nagle jakiś hałas, tętent spłoszonej zwierzyny. Ujadanie i warkot psów. Sarny, jelenie, jakieś lisy przemknęły w pobliżu Ani, w panicznej ucieczce. Za nimi wypadła sfora ogarów. Wielkie, wygłodniałe z żądzą mordu w oczach.
Pierwszy rzucił się na Anie, za nim też kolejne. Do końca dziewczynka trzymała przy sercu małe zawiniątko, które niosła do domku,dla swego rodzeństwa. Nim dojechał Marszałek Wiesiołowski, niewiele z małego chucherka zostało. Pewnie by nie zauważył gdyby nie znał tych mysich ogonków. Teraz zlepione krwią. Martwe i bardzo, bardzo smutne. Jak nigdy wcześniej nie żałował śmierci zwykłego chłopskiego dzieciaka, tak teraz padł na kolana i głośno zapłakał na dziewczynki ciałkiem.
Wynagrodzić chciał rodzicom stratę ich perełki. Ale czy pieniądze mogą zwrócić życie? Czy przywrócą radość jaką Ania im dawała? Czy pieniądze zaśmieją się? Czy zaśpiewają małym braciszkom?
Wiesiołowski mimo, że nie musiał, przywdział szaty żałobne. W miejscu śmierci Ani postawić kazał kościół. Ufundował go jako akt pokuty za swe niedopatrzenie, za swą pychę. Do końca dni swych żył w jak pątnik o chlebie i wodzie. Odsunął się od życia dworskiego. Śmierć małej chłopskiej dziewczynki bardzo nim wstrząsnęła.
Taka to smutna historia wiąże się, z powstaniem kościoła w Kamiennej Starej. Jeśli kiedyś tu zajrzycie, to pamiętajcie o tym, jak kruche bywają chwilę radości, jakie dają nam nasze dzieci. Jak łatwo stracić je przez swoją czy też cudzą pychę. Żaden pieniądz nie jest wart tych chwil jakie dają nam dzieciaki. Niech i najbrzydsze, najgłupsze dla innych. Dla nas są zawsze tymi wyjątkowymi.
cdn.