Od czego to się wzięło ?
Moje początki
(pierwsze zdjęcie z moich tras. Niestety oczko wodne zarosło a wierzba przycięta)
Każda opowieść ma jakiś początek. Najlepiej gdy zaczyna się od jakiegoś trzęsienia ziemi aby później było już tylko z górki. A jak było ze mną i moją rowerową pasją?
Dziś nawet trudno mi powiedzieć dokładnie kiedy kupiłem sobie rower. Czy to był 2000 rok czy może 2002, tego już nie pamiętam. Za to pamiętam okoliczności zakupu. Zbliżałem się do 40tki a waga zaczynała niebezpiecznie szybować. Od dziecka walczyłem z mianem "Gruby". Mimo ciągłego ruchu kilogramy przybywały. Kryzys jaki dotknął Polskę pod koniec lat 80 i 90 XX wieku spowodował upadek zakładu pracy, w który mieliśmy również drużynę zakładową piłkarską. Później jakieś wspólne mecze na hali ze znajomymi, które co raz częściej kończyły się skręceniem stawu skokowego. Bieganie nigdy nie było moim ulubionym sportem, na rowerze co prawda późno nauczyłem się jeździć, ale wydawał mi się najlepszym rozwiązaniem. Któregoś dnia powiedziałem ...trzeba spróbować. Za całe 199 zł kupiłem jakiegoś "chinola" i ruszyłem na podbój świata.
(Teraz znam większość wsi w okolicy)
Przejechałem ok 3km i żeby przerowadzić rower przez ulicę ...nogi szczywne, ból..no wiecie czego. Kupując rower, szczególnie taki tani, brałem pod uwagę, że nie złapię bakcyla i nie będzie go szkoda odsprzedać lub nawet komuś oddać. Kiedyś namówiłem syna na przejażdżkę, wtedy wydawało mi się, że to jakieś 50km a w rzeczywistości było to 10km. Mało tego, zakończyło się upadkiem i pierwszym kontaktem glowy z asfaltem. Poza obtarciami nic mi się nie stało. Oczywiście o kasku nikt wtedy nie myślał. Rower miał swoje "uroki", a to cała korba odpadała w trakcie jazdy, a to przerzutki nie chciały działać. Znajomy, który przyuwżył mnie, gdy przy nim coś grzebałem pochwalił się, że potrafi przejechać nawet 40km....ściemnia...gdzie tu można tyle jechać? Przede wszystkim bardzo niepewnie czułem się na rowerze, więc o jeździe ruchliwymi drogami raczej nie myślałem.
(Bezpieczeństwo to podstawa...teraz bez kasku nie wyobrażam sobie jazdy)
Teraz pytanie. Ilu z was zna swoją okolice na tyle dobrze, żeby poruszać się po drogach lokalnych z małym ruchem samochodowym? Ja znałem tylko te głowne na osi Warszawa - Białystok i Zambrów - Łomża. Z mozołem poznawałem kolejne wsie. Przez kilka lat "chinol" wykręcał kolejne pętelki. Nawet raz udało mi się pokonać dystans 100km. Było to w sierpniu do Zuzeli. Powrót był pod wiatr. Pamiętam, że w Łetownicy musiałem zejśc i wprowadzić rower pod niewielki podjazd, który teraz nie jest nawet podjazdem. Na "szczycie" zauważyłem brak komórki więc musiałem się wrócić do miejsca postoju, gdzie podejrzewałem, że wypadła mi z plecaka. Na szczęście znalazłem ją i ponownie musiałem poddać się temu "szczytowi".
Kolejny rower to Kross. Ten już miał mi służyć dłużej. Zainwestowałem w kask. Od Ani dostałem w prezencie "trąbkę sygnałową" a sam dokupiłem kolejne elementy osprzętu. Przede wszystki sakwy i światełka.
(10 lat minęło a koszulka nadal w użyciu )
Poznawałem ludzi, którzy również stawali się powoli pasjonatami rowerów. Psychologiczna bariera 100km została przełamana i mogłem jeździć co raz dalej, odkrywać nowe miejsca. W 2012 roku udało mi się załapać na wyjazd grupowy z Zambrowa do Przemyśla. Pamiętam wspinanie się na podjazd w Dubnie. Moją satysfakcję z tego, że byłem wśród nielicznych, którzy wjechali.
( pierwszy mój wyjazd w świat. Około 600km w 4 dni)
Ten wyjazd wiele zmienil. Inaczej na to wszystko patrzyłem. Nauczyłem się jeździć w grupie. Kolejne rajdy, kolejne wyzwania. Od nowego sezonu 2013 zacząłem notować przejechane kilometry. Zbierać z nich zdjęcia, mapki. Na kilku portalach publikować ich opisy. Gdy zaczynałe moja waga oscylowała w granicach 100kg. Obawiałem się wtedy czy rower wytrzyma bo widniało na nim ostrzeżenie, że wytrzymuje do 100kg (a może do 90kg). Z czasem waga przestała spadać, ale za to rozmiar spodni robił się w pasie co raz szczuplejszy. Teraz waże też nie mało bo około 85-87kg. Od kwietnia 2013 roku gdy to zacząłem notować osiągi wyszło, że jestem już na drugim kręgu i kolejny raz jestem na wysokości Australii