Powrót z Białorusi. 3 dzień wyprawy
Prużana o poranku
(herb Prużany na skwerku przed pałacem kultury)
Tak to najczęściej bywa na naszych wyjazdach, gdy Jacek śpi jak przystało na człowieka szczęśliwego, ja zwiedzam najbliższą okolicę. Co można powiedzieć o mieście? Nic ciekawego jeśli nie pójdzie się po nim na spacer. A za oknem od rana wisiały ciemne chmury, zwiastujące ulewę. Ciemno, chłodno i do domu daleko.... A dziś miała nas czekać 200km trasa.
(nowe bloki w Prużanie)
Prużana jest przeciętnym miastem w zachodniej Białorusi. Ulice o wysokich krawężnikach, przed każdym skrzyżowaniem jest jeden lub nawet dwa garby zwalniające. Co akurat bardzo mi się podoba. Naprawdę trzeba chcieć, żeby wjechać z podporządkowanej drogi nie zwalniając. Nad porządkiem pracują całe rzesze ludzi, więc naprawdę jest czysto. Nowe budynki niczym się nie różnią od tych budowanych u nas. To nie są już te z epoki lat 50 jakie pamiętam z Mińska naście lat temu, czy nawet te wybudowane w Zambrowie w latach 60tych. Oczywiście najbardziej efektowny gmach to.... Nie, nie dom partii, nie urzędy a bank. Teraz to one są najważniejsze.
(Bielarosbank)
Poza tym nadal jest wiele domów oraz budynków drewnianych. I to nadaje miastu pewien urok z nutę nostalgii minionych lat. Jak widać kolor zielony dominuje wśród drewnianej zabudowy.
(jedna z głównych ulic miasta. Ulica Sawieckaja)
W moim rodzinnym mieście już chyba nie ma takich drewnianych budynków, w których mieściły się sklepy. Ostatnie rozebrano i zastąpiono murowanymi kilkanaście lat temu. A tu odrobina farby i ulica ma swój klimat. Nie jest taka bezimienna jak w każdym innym mieście.
(sklep Prestiż)
Napewno pamiętają one okres przedwojenny gdy miasto leżało w granicach II Rzeczpospolitej. Oczywiście oprócz Białorusinów, Polaków i Rosjan miszkali tu również Żydzi. Nie znalazłem pozostałości po synagodze czy jakiegoś cmentarza. Ze względu na brak czasu nie zapuszczałem sie daleko. Może gdzieś jest?
(cerkiew Aleksandra Newskiego obok kino Sputnik)
Kilka kroków od hotelu już miałem praktycznie dwa z trzech najważniejszych obiektów miasteczka. To całkiem ładna cerkiew wciśnięta a właściwie obudowana pudełkami.
(prużańskie sukiennice)
Oraz prużańskie sukiennice. Nie są tak efektowne jak te krakowskie, ale do tego samego służyły. Postawiono je na przełomie XIX i XX wieku. To w ich pobliżu toczyło się życie handlowe Prużany. Tanie jatki, sukna, guma, szkło ...tu się działo. Teraz sklepiki z chińszczyzną i nie chodzi o kulinaria, ale o rodzaj towaru. Kilka sklepów z odzieżą.
(mostek nad rzeką Muchawec)
Prużana może pochwalić się mostem zakochanych. Kłódki mają zapewnić długą miłość.
(kościół pw św Trójcy)
Jak widać jest również kościół. Tak...kościół katolicki to symbol polskości. Wszystkie informacje podane są w języku polski oraz w cyrylicy. Nie umiem odróżnić rosyjskiego od białoruskiego, więc nie chcę wprowadzać w błąd.
Niestety obie świątynie były jeszcze zamknięte i nie mogłem zobaczyć jak wyglądają wewnątrz.
(pałacyk Szwykowskich)
To co wyróżnia Prużanę od innych miasteczek to Pałac Szwykowskich, którzy wybudowali go w XIX wieku nawiązując stylem do włoskich willi. Otacza je stary park, w którym można usiąść na samoprzytulającej ławeczce. 😁
No to jeszcze ostatni rzut oka na piękną cerkiew i pora ruszać w kierunku domu.
Droga do Kamieńca P85
Niedziela 26 maja 2019 to po pierwsze Dzień Matki a po wtóre dzień wyborów do Europarlamentu. Bardzo, ale to bardzo nam zależało na tym, żeby w nich uczestniczyć. Lokale zamykają o 21 a my o 8 byliśmy jeszcze w Prużanie. Plan zakładał, że jedziemy do Kamieńca (Poleskiego) m Wysokiego i jedziemy do przejścia granicznego Peschatka-Połowce. Droga krajowa P85 w kierunku na Brześć i na Połowce jest dość ruchliwa i niestety nie ma marginesów. A i kierowcy jakby zaczeli bliżej nas wyprzedzać. Z perspektywy czasy nadal nie przypominam sobie jakiś ekstremalnych perypetii związanych z nimi. Za to pamiętam chłód i dość mocny przeciwny wiatr. Ktoś kto nie jęździ długich dystansów może nie zdawać sobie sprawy jak wyczerpującym potrafi być. Góra kiedyś się kończy a wiatr może wiać non stop i tak było w naszym wypadku...ponad 200km pod naprawdę silny wiatr.
(witajka w formie wielkiego bociana)
Pierwszy zjazd do Kamieńca przeraził nas. Skrzyżowanie z drogą P102 okazała się drogą szutrową. Pomni przygód z poprzedniego dnia postanowiliśmy jechac dalej. Może następny będzie bardziej ludzki. Temperatura nieznacznie zaczęła się podnosić więc po jednej warstwie można było zdjąć. W moim wypadku były to chyba pończoszki i wiatrówka. Jacek jest zimnolubny więc on na ogół jęździ lekko ubrany.
(hasła patriotyczne i formy przestrzenne rodem z CCCP, które co jakiś czas stoją przy drodze)
Zjazd do Kamieńca w P7 wyglądał na przyzwoity, lecz po jakimś czasie asfalt stał się powybijany a boczny wiatr w niczym nie był lepszy od tego czołowego, chyba nawet gorszy bo nie można było się kryć jeden za drugim, choćby na jakiś czas.
(witamy w Kamieńcu)
1276 rok. To wtedy pojawiają się pierwsze wzmianki o Kamieńcu. Miasto z długą historią. Władali nim Litwini, Rusini i Polacy. Najeżdżali Tatarzy i Krzyżacy. Swoje włościa miała tu Królowa Bona. Jeśli nie ma Wołodyjwskiego i Ketlinga to może będzie Gniewko syn rybaka? Nie wiem czy ktoś to jeszcze pamięta... ale wracajmy do Kamieńca.
(pomnik założyciela miasta z żubrem)
Tradycyjnie cerkiew i tym razem pomnik księcia Włodzimierza, który założyć miał Kamieniec. Pokonaliśmy ponad 50km, ale zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki zmęczenia i znurzenia. Kawa...kawa...kawa...podpowiadał umysł a Jacek...a Jacek tradycyjnie, zatrzymajmy się gdzieś i wypijmy jakieś piwo. Pieczywo mieliśmy kupione rano w Prużanie, piwo też mieliśmy ze sobą tylko gdzie, żeby nie narazić sie milicjanierom. Nigdy nie wiadomo jak by zareagowali.
(tyle zostało z Kamieńca po imprezie Wołodyjowskiego i Ketlinga)
Ale jak to mówią najciemniej pod pomnikiem Lenina. Usiedliśmy sobie tam na ławeczce, otoczeni drzewami z pięknym widokiem na kamieniowską wieżę. Jest ona pozostałością po sredniowiecznym zamku a obecnie znajduje się w niej stała ekspozycja historyczna. Jacuś w międzyczasie kupił u handlarek ciepłe bułki z jabłkowym nadzieniem, obowiązkowe magnesy na lodówkę dla mnie. Niestety kartą nie dało sie a ze 100zł chcieli wydac rublami. Jacek zainwestował chyba całe 5 euro.
(centrum miasta skwer. W głębi pomnik Lenina)
(być i nie zrobić sobie zdjęcia?)
Posileni i napojeni mogliśmy ruszyć do granicy. Tym razem już naprawde złej jakości asfaltem. Ja uważałem, żeby nie przeciąć dętki na jakieś dziurze czy kamieniu a Jacek walczył z bólem barku. Niestety wyboje dały mu się we znaki i stara kontuzja odezwała się. Widać było, że okropnie cierpi.
(bardzo rzadki widok zmęczonego Jacka)
Peschatka okazała się małym przejściem drogowym dla samochodów osobowych i małych dostawczych. Czyli nie ma tu tir-ów, ale nie odprawiają rowerzystów. Od razu pogranicznicy kazali nam wracać do Białowieży. W sumie nie jest tak daleko w linii prostej, ale drogą to tylko coś ok 60-70 km. Na szczęście mieliśmy ze sobą wspomniane pismo do KGB. Pogranicznicy przejrzeli i kazali nam czekać na przyjście oficera. Po jakiś 15 minutach przyszedł i zaczął rozmowę od ...wracajcie do Białowieży. Grzecznie pokazaliśmy kolejny raz pismo. Zadzwonił gdzieś...porozmawiał i kazał nas puścić na granice. Tam mieliśmy podjechać pod odprawę celną. Tego dnia gdzieś w pobliżu odbywał sie zlot motocyklistów i bardzo dużo ich było na granicy. Celniczka, a może pograniczniczka wzięła nasze paszporty i poza kolejnością odprawiła. HUUUUUURAAAA!!!!
(Nowaja Raśnia. Wiatr tak nas już skołatał, że odpuściliśmy Wysokie)
POLSKA!!!!! KOCHAM CIĘ POLSKO!!!!!!!
Najgorsze już za nami!!!! Tak tylko sądziliśmy....niestety. O ile przeprawa przez białoruską granice zajęła nam 35min to sądziliśmy, że w 10mi odprawimy się na naszej kochanej stronie. Najpierw okazało się, że przed szlabanem stoi spora kolejka samochodów i motocykli. Kolejny raz, że niema odpraw dla rowerów. I co gorsza mamy wracać na koniec kolejki i czekać aż nam pozwolą wjechać za szlaban. Oczywiście zajeliśmy miejsce, ale przy szlabanie i każde podniesienie ....nieeeeeeeeeeeeeeeeeee....czekać. PÓŁTOREJ GODZINY PRZY SZLABANIE!!!!!!!! Jacek zdążył się zdrzemnąć leżąc na chodniku, a ja pogrążyłem się w myślach. Na 24-tą nie dojedziemy. W końcu pogranicznik ulitował się nad nami i pozwolił wjechać na polska stronę. Tu oczywiście blisko krawężnika i myk pod szlaban. Wyszło na to, że znaleźliśmy się przy samochodzie, który wjeżdżał przy pierwszej naszej próbie wmyknięcia pod szlabanem. Celniczka nas zmierzyła wzrokiem, nie ukrywam niezbyt przyjaznym. Podchodziła do kolejnych samochodów i automatycznie...klapa silnika, drzwi, bagażnik. My skromnie pytamy, czy też musimy ....
-Jak sie uprę to będziecie musieli otworzyć.
-fiu fiu fiu... może byc ciekawie
Gdy odebrała nasze paszporty. Jacek pierwszy poszedl na ogień.
- Numer rejestracyjny rowery?
- :/ ??????????????
- Ale ja musze coś wpisać...już nie pamiętam kiedy tu odprawialiśmy rowery
Na co Jacuś się odwrócił i wypiął tą część pleców co to już zatraciły swoją szlachetna nazwę i pokazał jej napis...
-Niech pani pisze... 😂
(dwujęzyczne tablice to norma w okolicach Bielska Podlaskiego)
A gdy wzięła mój paszport i zobaczyła Zambrów jako miejsce urodzenia, zapytała o naszego wspólnego znajomego. Niestety Piotr już nie żył od kilku miesięcy, ale odprawa poszła dużo szybciej i nareszcie byliśmy w POLSCE.
(Kleszczele. Kolejny raz przejeżdżam przez nie. Nie mieliśmy tym razem czasu na zwiedzanie, a naprawdę warto)
Planowaliśmy zatrzymać się w Kleszczelach na obiad. Niestety dwie godziny... DWIE GODZINY ODPRAWY NA POLSKIEJ GRANICY.... spowodowały, że musieliśmy ograniczyć postoje do minimum. Jakby tej granicznej gehenny było mało, to droga między Kleszczelami a Bielskiem Podlaskim była rozkopane i ruch odbywał się na wahadełka. W pewnym momencie zostałem na światłach i zgubiłem Jacka. Umówiliśmy się na Orleanie, po pół godzinie czekania zacząłem się denerwować. Może nie ten cpn? W końcu Jacek powinien na mnie czekać a nie ja na niego. Okazało się, że sierotka pomylił drogi na rondzie w Bielsku i o mały włos a oparł by się w Białymstoku 😂.
Szybkie dwa hot-dogi i w drogę. Wyobraźcie sobie, że zdążyliśmy przed 21 na wybory. To się nazywa obywatelska postawa!!!
Podsumowanie.
1 dzień - 128km
2 dzień - 195km
3 dzień - 221km
Co zobaczyliśmy to nasze... Fotki są marną namiastka fajnej przygody.
Pozdrawiam i życzę wam takich chwil.
Dodaj komentarz