Majówka w Bajkowej Krainie cz. 2
....czyli jak Bóg kocha szaleńców i rowerzystów.
(cerkiew z zielonymi wieżami to parafialna z Ryboł. Niebieska stoi na cmentarzu w Pawłach)
Zakończyłem chyba poprzedni wpis na powrocie z Koźlik do asfaltu. Jejku...jak ja tęskniłem za asfaltem. Nie pozwoliłem nawet Jackowi złego słowa powiedzieć, na ten nierówny i dziurawy dywanik jaki nas prowadził na powrót do DK 19.
Kolejnym naszym celem miała być cerkiew w Puchłach oraz w Trześciance. Nie wiem czy Jacuś zdawał sobie sprawę z upływającego czasu i drogi jaka nas czekała. Krótko ujmując, ponad 100km powrotu do domu i kolene 10km piachu. Ale jak już wcześniej uprzedziłem w domu, powrót był przewidziany nawet około 21 godziny. Po pikniku w Koźlikach, pęlni nowych sił ruszyliśmy "dziewiętnastką" na północ przez "Wędrowny Most" na Narwi do Ryboł. Tradycyjna sesja pod cerkwią cmentarną na zakręcie drogi, gdy Jacek rozbierał się z gatek, ja pojechałem pod kolejną z cerkwi. Ta parafialna, obecnie dość dobrze widoczna mimo dużego zadrzewienia wokół. Nie zawsze udaje mi się ją ładnie ustrzelić. Gdy zsiadłem z siodełka aż mi się noga ugięła. Nie z wrażenia a z bólu. Dosłownie nie mogłem zrobić kroku. UUUUUUUUU....dawno już nie czułem się taki niedołężny. Kilka kroków, żeby przejść przez ulicę sprawiło mi naprawdę dużo bólu. No tak, a do domu daleko. Jacek dojechał do mnie. Kilka fotek domków, konsultacja gdzie i którędy jedziemy. On i Waldek, który suma sumarum nie pojechał z nami, koniecznie do Kaniuk. Kolejne 4 kilometry prowadzenia roweru po piachu. Ból kolana. Dobrze, że Jacek jednak dał się namówić na odpuszczenie tej malowniszej w sumie wioski.
(Puchły. Nie tylko moim zdaniem, najpiękniejsza cerkiew Podlasia)
Pawły przywitały nas pięknymi domkami, lecz tym razem chciałem dojechać do cerkwi cmentarnej na tutejszym cmentarzu. Tyle razy przejeżdżałem przez tą wieś a nigdy nawet się do niej nie zbliżyłem. Trzeba przyznać, że pięknie się prezentuje. Stoi na wzgórzu i jakby z czułością patrzyła na swoich wiernych, którzy zlegli u jej stóp przez te kilka wieków. Po spacerze między starymi i juz nowymi grobami. Kilku zdjęciach, pada z ust Jacka nieciekawa informacja. O 18 może a o 19 napewno będzie nad Zambrowem padało. Jeśli mamy dojechac z suchymi dupkami do domu to trzeba się zbierać. Odpuszczamy Trześciankę na inną okazję, ale Puchły zaliczamy mimo wszysko. Najwyżej troszkę zmokniemy.
(w lesie, skryta przed oczami natrętnych podróżnych, kaplica pw. Ikony Kazańskiej Matki Boskiej w Pańkach)
Godzina 15.20 około 150km na liczniku. Postój na przystanku w okolicach wsi Pańki. GPS pokazuje lekko pona 70km do domu. Dwie i pół godziny jazdy. Czyli około 18 będziemy w domu a może nawet wcześniej gdyż wiatr mamy sprzyjający. Ostatnio nie przykładałem się do jazdy jak to robi Jacek. Czuje już pierwsze oznaki zmęczenia. Dawno już nie dawałem Jackowi zmiany. Pierwszy kryzys dopada mnie po zjechaniu w kierunku Doktorców. Silny przeciwny albo boczny wiatr odbiera mi siły. Głowa spuszczona, wzrok wbity w przednie koło. A do domu daleko. Kilometry się dłuża. Dobrze, że Jacek ciągnie i nie ogląda się na mnie. Jeden, drugi wafelek. Trochę cukru dodaje mi sił. Zmiana kierunku a co z tym idzie wiatr lekko w plecy. Uffff....jakoś to będzie.
(mam nadzieję, że ta prowizorka trochę potrzyma)
W Łapach Jacek wybiera drogę przez Gąsówkę. Śmieję się, że widać mało ma trzęsenia bo czeka nas pond 1km kocich łbów. Nie zna życia ten, kto nie przejechał kolażówką po brukowanej drodze. Trzęsie, nadgarski bolą. Poboczem też ciężko bo koła się w piachu zakopują. NAGLE!!!!!! Ster mi został w ręku a rowar poleciał na bok. Oczywiście ja wraz z nim. Dobrze, że było piaszczysto. Okazało się, że śruba w mostku puściła, rozkręciła się na dzisiejszych wertepach. Na szczęście wywaliłem się gdy w pobliżu byli ludzie. Okazało się, że jeden z nich to mechanik. Znalazł mi odpowiednich rozmiarów śrubę z nakrętką. Klucz i dość sił, żeby to wszystko poskręcać. Linki od przerzutki wypadły, od hamulców to samo. Troche czasu nam zajeło ogarnięcie tego bałaganu. Dziękuje...dziękuję. Kiedyś wrócę z sześciopakiem, żeby podziękować. Kolejny anioł na mojej drodze. Już chciałem wybierać numer Maćka, żeby przyjechał po ojca.
Po tym wszystkim, jakoś powoli ruszyliśmy do domu. Ile czasu mogło nas to kosztować? Zdążymy przed deszczem? Jakby tego było mało to jeszcze Jacek zafundował nam dodatkowych kilka kilometrów, bo wybrał nie ten skrót. A mówią, że ja skracam drogi. Na szczęście bez problemów i o suchej stopie wróciliśmy do domu. Coś około 19 zameldowałem się w domu. 19,40 zaczął padać upragniony deszcz. Wyszscy go od dawna wyglądali. Myśmy go przywieżli ...hehehehehe. Dobrze się nie pośpieszył.
Tak to tym sposobem, odwiedziliśmy piękne miejsca, zaliczyliśmy gumę Jacusia i moją katastrofę. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło bo jak sobie zawsze powtarzamy....
BÓG KOCHA WSZYSTKICH LECZ SZALEŃCÓW I ROWERZYSTÓW SZCZEGÓLNIE