Gdy rozum nie chce zasnąć...
... By nie obudzić demonow
Czesto, no może za dużo powiedziane, czasem zdarza mi słyszeć, że jestem osobą odpowiedzialną i rozsądną. Najczęściej ma to związek z unikaniem alkoholu. Powód jest jednak inny. Wiele lat temu doszedłem do wniosku, że mój organizm jest mądrzejszy ode mnie. Po prostu ciężko choruję po szaleństwach nocy.
Gdy więc w niedzielę padła propozycja wspolnego wypadu do Tykocina, organizm mi się lekko zbuntował. Za oknem minusowa temperatura i do tego wiatr wiejący w porywach z prędkością do 80km/h. W sobotę pozwoliłem sobie nadłożyć drogi wracając rowerem z pracy. Zimny i porywisty wiatr sprawił, że zacząłem czuć posiadanie oskrzeli czy też innej krtani. Pewnie gdyby nie wiatr o takiej siłę to mimo próśb o pozostanie w domu, pojechałbym. Bo w domu można dostać fioła.
Nie...nie nudzilem się. No co wy, nic a nic. Sprawdziłem na przykład, że od fotela do okna w "małym" pokoju jest 17 kroków, do okna w "środkowym" tylko 15. Nie..no skąd, nie nudzilem się. Firanki w "dużym" mają wzorki. Po sześć w czterech rzędach. Wszystkich żabek jest 107. Nie ukrywam, że już zacząłem liczyć kryształki cukru w cukiernicy.
Jeeeeeeejku...ta epidemia wykończy mnie psychicznie a nie fizycznie. Z drugiej strony warto czasem odpuścić. Dać sobie trochę czasu. Gdzie dziś bym poszedł z bolącym gardłem? Kto by mi pomógł gdybym dostał zapalenia krtani czy oskrzeli?
Parę lat temu zachorowałem, wysoka temperatura, pocenie się w nocy takie, że pościel nie nadawała się praktycznie do użytku. Rodzinna szprycowala mnie dożylnie antybiotykiem, który nie działał na mnie, nie dajac mi jednocześnie skierowania do laryngologa. Co było robić? Poszedłem prywatnie, wyłożyłem 50 złociszy za wizytę. Słyszałem, że jest on dość kontrowersyjny, ale cóż wielkiego wyboru nie było. Zbadał mnie, stwierdził zapalenie krtani, zalecił odstawić antybiotyk i brać jakieś tabletki. Po tygodniu miałem być w pełni formy. Jak rzekł, tak też było. Huuuuuuuura.
Lecz była to przedwczesna radość, po trzech kolejnych dniach temperatura na nowo wrocila. Poświęciłem kolejne 50 zł i pomaszerowałem do lekarza. Z uśmiechem na twarzy wchodzę do gabinetu i od progu mówię.
-Dzień dobry. Przychodzę z reklamacją panie doktorze. Proszę o księgę skarg i wniosków.
Przy czym szczerzę kły w uśmiechu. Usiadłem przed nim.
On na mnie patrzy i tak do mnie rzecze.
-Widzę, że między nami nie ma dobrych fluidów (!!!!!!!!). A jeśli takich nie ma między lekarzem a jego pacjentem, to trudno o efekty leczenia. Więc nie będę Pana dalej leczył.
No cóż, ja żartuję to i jego trzymają się żarty.
-Dziękuję, nie mamy o czym mówić. Do widzenia.
O żesz. I tak skończyła się wizyta u laryngologa. Wsiadłem do samochodu i pojechałem prywatnie do pani laryngolog. Ta mnie wysłuchała, pokiwała głowa. On już taki jest, nie pierwszy pan naciął się na jego chimery. Z tego wszystkiego nawet nie wziąłem że sobą żadnych leków, które przyjmowałem. Wypisała mi coś. Najważniejsze, że pomogło.
Niestety kilka lat temu zamknęła praktykę. Teraz został jedynie ten od fluidów, do którego nie pójdę. Stąd moja lekka obawa, przed złapaniem jakiegoś wirusa lub zwykłego przeziębienia.
Więc rozum podpowiadał wsiadaj na rozum...gardlo drapiąc podpowiadało od siebie... Jedź a spotkasz się z tym kurduplem lekarzem.
Kolejny raz wykazałem się wielkim rozsądkiem. Ale czy ja czy mój organizm?