Koza co to na dach uciekła
Czyli przygody Edka Poloneza
Allo.. Kto mówi?
-Dzień dobry Panie Edku.
-Ale kto mówi?
-Dzień dobry Panie Edku. Z tej strony pański znajomy, ten kolarz z parku.
-Ale kto mówi? Patrz Stachu.. Głos widzę a a nie wiem, kto mówi?
-DZIEŃ DOBRY PANIE EDKU. TO PAŃSKI ZNAJOMY KOLARZ, OD PIWKA W PARKU!!!!! -Toć wiem, że to Pan, tylko gdzie pan się podziewasz jak Pana potrzeba?
-No wie Pan, że mamy czas zarazy i nie bardzo mogę tak sobie śmigać po okolicy, jeśli już to przemykam przy pańskiej ławeczce. Nie widziałem już od dawna pańskiej osoby, a trzeba przyznać, żeś pan cienko ostatnio wyglądał.
-E tam, zaraz cienko. Po prostu zdobyłem ostatnio świetny żakiecik, to i mnie wyszczupla. Te ciepłe, zimowe odzienia jednak fałszowały zbytnio moja figurę.
-Drogi Panie Edku nie dzwonie do Pana w sprawach mody, a chciałbym dowiedzieć się, jak się Pan czuje i czy jako osobie z grupy ryzyka, czego by nie trzeba było?
-Jakiej ryzyka? Jakiej znowu ryzyka? Nie pozwalaj pan sobie zbyt wiele Panie Szurkowski, dawno ktoś Panu pompką kinola nie przestawił? Licz się Pan ze słowami. Sam Pan jest w grupie ryzyka. Nie pijesz, nie palisz, na wiatr i deszcz się wystawiasz to i...
-Panie Edku kochany, ja z dobrego serca, martwię się o Pana, a Pan chcesz mnie turbować? Toż nie powiem, żeś pan stary bo jak widzę, drugą młodość przeżywasz. Ale ostatnio okropnie pan kichałeś a od pańskiego kaszlu, wiele wron w parku poroniło chyba. A widziałem również, że wiewiórka na gałęzi mało się nie przekręciła na zawał serducha. Więc nie drżyj się Pan na mnie tylko mów czy nic nie potrzeba, bo się zaraz rozłączę na amen.
-Piwa
-Co piwa?
-piwa nie mamy. Papier tualetny, trzy wielkie paki, makaronu i ryżu do Bożego Narodzenia nam starczy. Lecz cały zapas piwa i nalewek nam się skończył, więc jeśli szanowny Pan by raczył ciężko chorym staruszkom dowieść swym rumakiem...
-Panie Edek. Teraz to staruszkom? Sąsiadka pańska, właśnie do mnie dzwoniła, żebym was z dachu zabrać... Bo podobno się na nim nago opalacie! Co Pan wyprawiasz? Zimno, a Pan w krótkich galotkach podobno po dachu spacer sobie urządzasz?
-patrz Pan jaka zołza, szpieg z krainy deszczowca. Sama w karcerze siedzi, to i nam zabrania.
-a to i Pan masz kwarantannę?
-Jaka kwarantannę? Mieszkam ja ostatnio u koleżki swego, co niemoc ma w nogach. Więc z dobrego serca opiekuje się Staszkiem. Tylko, że on mieszka na 4 piętrze, sam z kozą.
-no to już chyba czysta przesada, żeby kozę trzymać w mieszkaniu?
-Koza to kot na cztery łapy kuty, od koza nostra swoją ksywkę wywodzi. Bo jak się na Staszka i na mnie patrzy, to jakby Ociec Chrzczony we własnej osobie.
-Jejku, nie nadarzam za Panem, po co Pan na tym dachu łazisz w samych to galotach?
-Jakby to określić.. W celach aprowizacyjnych. Pech chciał, że klucz się nam ułamał w zamku, u drzwi Twoich Panie i zakluczon od tygodnia siedziem we trzech tu na amen. Jak nam się nalewki jeszcze nie skończyły, a w humorach bylim, to dawaj kotu zabawę uczyniać. Rzucać mu patyk co by aportował. Kot nas zmierzył wzrokiem i na balkon czmychnął. Z balkonu po rynnie na dach sobie polazł. Jak się Stach obudził z ankoholwej drzemki, dawaj w ryk, żem mu kota na gulasz przerobił. I jak mi kulasem w ucho przypaździeży i za próg wygania. Wołam, Stachu, kot żyje, jeno się na Cię obraził i w cholerę sobie poszedł. Na to on, żebym go ratował przed samobójczym skokiem. Stachu... Ty nie łazisz a skakać masz zamiar?
Nie ja, Koze ratuj. Ona jest jest wszystkim co mi zostało. Na co ja krzyczę.. Stachu, kot na cztery łapy spada, nawet jak samobójstwo od Cię, popełnić mu się zechce. No to mnie za to z drugiej strony limo nabił, że Kozy nie znam, że on taki wrażliwy i pewnie rzuci się jak ta Brunhida z blanków w fosy odmęty.
-jaka Brunhida, jakie odmęty? Zgłodnieje to wróci cholera, przecież po dachu łazić jej nie będę i ganiać. No to w porę się uchyliłem, bo by mi trzecie oko podbił. Ale dla świętego spokoju i swego bezpieczeństwa, wiadomo co może zdesperowany, przez swego kota porzucony Stachu, po nocy mi zrobić? Ostatnie jakie miałem piwo na charakter w celach odważniczych skonsumowalem, na balkon żem wyszedł, i... i wróciłem. Panie a w cholerę z tym kotem. Nie wlezę po rynnie na dach. Stachu podkradł się się, drzwi na balkon zakluczył i krzyczy... Z kotem cię wpuszczę, bez kota nie wracaj. Czwarte piętro, ja w podkoszulku, papuciach i sztuczkowe prosto z kontenera spodniach. Troszkę mole je nadgryzły ale da się w nich jeszcze ze sezon pośmigać.
-panie Edku pomiń pan aspekt modowy i mów pan do rzeczy. Zdjąłeś Pan tego kota czy straż mam tam wezwać?
-czy ja Panu przerywam jak się Pan rozgadasz na temat, choćby wyższości piwa antyankoholowego nad Staszkową nalewką? Dojdziem i do kota. Stoję więc patrz pan na tym balkonie, wiatr a ja jak mówiłem jeno w sztuczkowych galotkach. Stoję i się zastanawiam, po co żem takie ciasne włożył je, bo kroka za nic nie mogę zrobić. Szkoda mi ich jak rzekłem, ze dwa sezony by mi służyć mogły. Krok zrobię, dupa za przeproszeniem wyjdzie mi szwem, albo przetnie mnie w okolicach klejnotów rodowych. Co było więc robić, zdjął ja je i na sznurku powiesił, żeby od moli się jeszcze troszkę powietrzyły. Stoję więc w papuciach, cienka koszulinka okrywa me zgrabne, Adonisa ciało.
-coś okropnie przerywa Panie Edku, co któreś słowo słyszę, mów pan co z kotem
-wlazł ja na barierkę, z niej się rynny ucapić ja chciałem. Stoję ja w tak zwanej mało komfortowej pozie, jedna noga na barierce balkonu, druga o rynnę się opiera. Wiatr przez nogawki slipek ciągnie jak cholera. Już miałem się sprężać, do skoku tygrysa na krawędź dachu, ale żeś pan do mnie zadzwonił i odwiódł od tego pomysła.
-to nie wlazł pan na ten dach za kozą? A co Pan myślisz, że kieszeń na komórkę w slipach mam czy co, bo gdzie miałbym ja trzymać? Jasne, że się wróciłem na balkon i teraz szczekam tą górną jedynką o dolną czwórkę i próbuje Panu powiedzieć, że kot zlazł przez sąsiedni balkon, skoczył na na me spodnie, spodnie sfrunęły jak ta cholerna Brunhilda
-a kot wraz z nimi?
-Nie. Kot spadł na cztery łapy, ale na moje slipy. Teraz stoję zamknięty na balkonie, gadam z Panem i kota mam ochotę z balkonu wyrzucić. Stach mi kosturem grozi przez balkonu szyby i wola, zwróć mi Kozę albo Cię nie wpuszczę. A jak mam mu go oddać jak się wział ucapił w powiedzmy newralgicznym punkcie. Ze slipek już mi się stringi robią jak próbuję go od się odciągnąć, więc nie wiem co robić. Przyjedź Pan do mnie, może chociaż spodnie da się jakoś uratować, nim ktoś je podwędzi. O żesz...
-Co się stał?
-Kot się puścił znowu na dach, za jakimś wróblem, przy okazji zrywając mi gatki. Wołaj pan może tych strażaków, bo Stachu bez kota jednak mnie nie wpuści. Co mam tu czynić, jak go przekonać, doradź pan coś mądrego, już kolan nie czuje.
-Powiedz pan, że jak umrzesz to i kota nie będzie i zwłok z powodu zarazy z miesiąc nie odbiorą, może to go przekona. Spróbuj pan, może skruszysz tym jego twarde postanowienie.
-słyszysz Stachu...jak umrę, to przez miesiąc na ma gołe lico będziesz musiał patrzeć. Otwieraj ale już. Ooo otwiera. Dzięki Panie Szurkowski, ale piwo możesz mi pan jakoś dostarczyć, oby nie przez balkon bo już tam długo nie wyjdę.
-Zobaczę co da się zrobić? Oczywiście o antyalkoholowym mówimy?
- I Ty Brutusie przeciw mnie jak ta cholerna Koza?
(jak widać koty mnie lubia w odróżnieniu od Edka Poloneza)