Wędrówki po Podlasiu w poszukiwaniu ...
...kolejnych fajnych miejsc do pokazania ludziom
(przecudnej urody cerkiew w Sakach)
Kolejna majowa niedziela za mną , mogę uporządkować myśli i podzielić się wrażeniami z podróży. A podróż była bardzo długa bo prawie 250km. Oczywiście, zmotoryzowani by tego nie odczuli, lecz ja na rowerze i do tego samotnie, troszkę nadszarpnąłęm zdrowia. Co zobaczyłem i jak to się wszystko toczyło...zapraszam do posłuchania.
Wiedziałem od kilku dniu, że nie moge liczyć na obecność Jacka. Będę musiał sam ze sobą na sam, walczyć ze swoimi słabościamu. Po śniadaniu na rower, który po ostatniej podróży nie był już tak niezawodny jak poprzednio. Nie myślę na razie o jego zmianie, ale tu piszczy, tam skrzypi. Tu przerzutka nie działa a tam coś terkocze i puka. Ile z tego jest prawdziwe, a ile to tylko wymysł mojej wyobraźni? Przekonam się o tym po drodze.
(gdy odwróćiłem się, ukazał mi się piękny widok. W oddali kopuły bazyliki w Hodyszewie)
Start. Pierwszy raz mam ochotę jechać i notować moje wrażenia. Ale po jakieś godzinie zapominam już o postanowieniu, po 3 mam ważniejsze sprawy na głowie. Poranek chłoodny więc na koszulkę bluza i kamizelka, która ma mnie uchronić od chłodnego wiatru. Na nogi pończoszki. W sakwach picie i jedzenie. Kilometr za kilometrem, pierwszy odcinek bez większych atrakcji. Słonko pojawia się zza chmur i wiec pierwsze zdejmowanie kolejnych warstw. Bluza i kamizelka trafiaja do sakw, ale rekawki i nogawki pozostają. Przy okazji krótkiego postoju odkrywam, że za plecami miałem cudowny widok, który mogłem tak łatwo przeoczyć. Nad żóltymi polami rzepaku, w oddali błyszczały kopuły bazyliki w Hodyszewie. Fotografi z komórki nie jest w stanie oddać piękna całemu temu widokowi. Ale dość eho i ahom...czas ruszać, bo droga daleko przede mną.
(Stryki. Cerkiew na cmentarzu oraz kapliczka we wsi w żótej oprawie)
Pierwszy na liście punktów, które muszę odwiedzić w gdzieijszej wędrówce to cmentarz w Strykach. Oczywiście gps sobie, życie sobie. Okazuje sie, internet pokazywał cmentarz przy innej odnodze drogi i przejechałem z kilometr leśnym duktem nim zorientowałem się , że to inna droga.
Sama cerkiew nie powala na kolana. Z drugiej strony po wizycie w Ploskach i Puchłach, trudno będzie je czymś przebić. Okazało się, że błądząc w drodze do niej zahaczyłem o miejsce, w którym ona pierwotnie stała na przełomie XVIII i XIX wieku. Była ona tłem konfliktu między prawosławnymi i unitami. Biskupi zarzucali proboszczowi, że bez ich zgody wybudował ją i próbuje przeciągnąć do siebie wiernych prawosławnych. W końcu przeniesiono ja na cmentarz w Strykach. Wyczytałem, że najstarsze nagrobki pochodzą z końca XIX wieku. Mnie się zdawało, że widziałem daty 1820 któryś, ale to może był krzyże wotywne a nie groby.
(Mała składanka z widoków jakie miałem szczęście zobaczyć po drodze)
Orla. Od mojej ostatniej wizyty na jesieni, przed synagogą pojawiły się kompozycje przestrzelne, nawiązujące do starych sklepików żydowski. Widać co raz więcej turystów odwiedza to miejsce i ktoś wpadł na pomysł, żeby wykorzystać to do promocji miasta.
(Orla to przede wszystki stara synagoga, ale i wiele innych obiektów godnych odwiedzenia. Dziś na nich się skupiłem)
Przy okazji trochę pokręciłem się po miasteczku, zajrzałem na cmentarz, gdyż w poprzednich wizytach nie znalazłem odpowiedniej motywacji, żeby tam zajrzeć. A na nim oprócz całkiem miłej dla oka cerkwi, groby z czerwoną gwiazda na nagrobkach. Należały one do poległych radzieckich partyzantów, którzy walczyli z hitlerowskim najeżdża w walce o niepodległość Polski (?). Trochę dziwnie się to teraz czyta, ale nie będę się wgłebiać w ten temat. Po drodze z Orli do Sak, które były moim głównym celem podrózy, przejeżdżałem przez wieś Zaleszczany. Tam natrafiłem na pomnik ofiar pacyfikacji wsi przez oddział "Burego". Tekst na tablicy pamiątkowej trochę mnie zaskoczył. Bo w okresie wynoszenia na piedestały "żołnierzy wyklętych" i wybielania wszystkich ich zbrodni, tablica (co prawda z lat 60 XXw) określa jasno co i kto zamordował mieszkańców Zaleszczan. Mało tego, kilkanaście lat temu zaczęto promować wersję, że mieszańcy sami byli winni tej zbrodni.
( pomnik ofiar oddziału Burego w Zaleszczanach)
Saki. Wspominałem, że po wizycie w Ploskach i Puchłch trudno mi zweryfikować mój osobisty ranking uroczych cerkwi. Gdy w końcu dotarłem na tamtejszy cmentarz, musiałem na nowo przetasować kilka pozycji. Które miejsce? miedzy 3 a 5. A to uważam na bardzo wysokie. Po pierwsze ładny kolor, jej wyjątkowość z powodu tych kilku przedsionków i to w ukłądzie schodkowym. Naprawdę uważąm, że warto było się tułać te set kilometrów, żeby ją naocznie zobaczyć.
(cerkiew w Sakach)
Niby czas mnie nie gonił, deszczu nie zapowiadali, więc nie miałem powodu śpieszyć się gdziekolwiek. A co tu dużo czarować, to była dopiero połowa i to ta łatwiejsza połowa mojej wędrówki. Przede mną pozostał powrót. Lecz jeszcze jedno miejsce chciałem odwiedzić. Kleszczele. Tyle razy w ostatnich latach przejeżdzałem przez te miasto i nie było okazji na zatrzymanie się, zrobienie kilku fotek. Miasto pamiętam z mojej pierwszej długiej wyprawy. Za namową gościa z Mielnika, wracaliśmy z Grabarki okrężną drogą przez Kleszczele i Bielsk Podlaski. Teraz dystans robiłby wrażenie, ale wtedy to był mega wyczyn. Miasto obecnie przechodzi remont drogi, więc nie dość, że wahadełka, objazdy to jeszcze dziury i progi.
(Kleszczele. Jedna z trzech cerkwi oraz stara stacja kolejowa)
W końcu też dojechałem pod starą stację kolejową w Kleszczelach, która obecnie straszy swoim wyglądem, lecz dawniej musiała to być piękna budowla. Pamięta ona czasy koleji Petersbursko -Warszawskiej. Szkoda, że niszczeje i nikt nie ma pomysło na to co dalej z nią. Za kilka lat pewnie ktoś ją kupi i z jakiegoś niedopatrzenia lub zwykłego zapruszenia ognia spłonie.
Krótki odpoczynek na schodach dworca, kilka cukierków i puszka cytrynowego raidera. Na liczniku 130km, a przede mną jeśli nic się nie wydarzy i nie pomylę dróg to jakieś 110km. Słońce przygrzewa, robi się ciepło na tyle, że nawet komin, który służy mi za maskę zaczyna przeszkadzać. Krótkie obliczenia, co za a co przeciw i podejmuję decyzję, że wracam przez Milejczyce i Dziadkowice. W pewnym momencie rozjazd Siemiatycze - Dziadkowice. Wybieram te ostatnie i okazuje się, że to był błąd. Trafiam na 4km kocich łbów. Nie na żarty boje się, że tym razem może skończyć się całkowitym rozsypaniem steru. Kocie łby z 100-200 metrowymi łachami szutru. Szutr w takich chwila jest gładki jak asfalt. Naglę przez drogę, która wiedzie przez las przebiega stado dzików. To chyba mój pierszy tak bliski kontakt z nimi. 3 albo 4 dorosłe i cala gromada warchlaczków. Po przebiegnięciu ostatniego warchlaka odczekałem chwilę, żeby nie trafić na jakiegoś zapomnianego i zagubionego warchlaka. Bo gdyby którys odyniec albo maciora ruszyły by mu z pomocą to mogło by byc wesoło.
(Czwarty król do kompletu)
Po przejechaniu 243 km i sędzeniu 13 godzin na jeździe wróciłem do domu. Łapki i kolana spalone. Zmęczony, ale zadowolony z udanej wycieczki. Przede wszystkim ta cerkiew w Sakach. Odwiedziny w Kleszczelach. I nawet ta przygoda z dzikami. To jest urok tych moich wędrówek. Noc niestety była ciężka. Już wieczorem organizm zaczął reagować na przegrzanie i okropnie mną telepało. Ale już tak czasem bywa...trzeba zapłacić za szaleństwa. Gdy zapomnę i bólu i zmęczeniu, przyjdzie pora na planowanie kolejnego wypadu. Gdzie, jeszcze nie wiem. Zobacze.
Dodaj komentarz