Pogoda pisze scenariusze podróży.
Ostrów Mazowiecka
Sobota po wielu dniach i nocach totalnego zimna przywitała mnie pięknym słońcem i przyjemną temperaturą. Nic tylko wsiadać na rower. Dostałem zielone światło od rodzonej żony pod warunkiem, że wrócę przed 14 na obiad. Poza tym musiałem być pod telefonem, bo synek w każdej chwili mógł zadzwonić z prośbą o podwózkę. Gdzie tu jechać, no gdzie? Wsiadłem z nastawieneim, że pokręcę się wokól tak zwanego komina. Ale przypomniałem sobie pewien obiekt, który chciałem sfotografować w Ostrowi Mazowieckiej.
Nim jednak dojechałem to na chwilę zatrzymałem się w Prosienicy. Tu po obu stronach drogi S8 znajduje się conajmniej trzy schrony z czasów sowieckich. Zostały one wybudowane na początku lat 40 XX wieku. Tworzyły one linie umocnień i fortyfikacji, którą później nazwano Linią Mołotowa. Nazwa ta pojawiła się jednak dopiero w latach 80-tych. Miała za zadanie stać się barierą nie do przejścia dla niemieckiej armii. Okazało sie bezużyteczna. Wybudowana zbyt blisko granicy, przez co Niemcy mieli doskonałe rozeznanie o położeniu bunkrów. Nie należycie uzbrojona. Od lat trzydziestych w głębi Rosji funkcjonowała tak zwana Linia Stalina. Uzbrojona w sprzęt fortyfikacyjny. Lecz stratedzy doszli do wniosku, że lepiej przenieść uzbrojenie do jeszcze niewykończonych schronów na nowej granicy Rosji. Sprawozdania wykazywały, że prace są wykonane na tip top. Więc duża część uzbrojenia utkęła w magazynach, poszła gdzieś indziej. Zostały tylko grube ściany. Grube lecz nie zdolne zatrzymać ostrzału artyleryjskiego. W myśl sowieckiej zasady. Jeśli materiału ma starczyć na jedną budowlę, to na dobrą sprawę można z tego wybudowac pięć podobnych punktów. Wystarczy więcej piachu. Efekt już znacie.
Piękny dom w Ostrowi Mazowieckiej. To on był celem mojego krótkiego wyjazdu. Pewnie na Mazurach nie rzucał by się w oczy, lecz na Mazowszu i to tym na pograniczy z Podlasiem? Hmmmm...żal mi bo nigdzie nie mogę dokopac się do informacji o nim. Ale dopiero wczoraj zacząłem szukać więc nie tracę nadzieji. Ciekawe kto był właścicielem, co za historia z nim się wiąże. Wróce jeszcze kiedyś do tego tematu. Niestety czas mnie gonił i trzeba było robić nawrót w kierunku domu.
Deszczowa niedziela
Niedzielny poranek już był diametralnie różny od sobotniego. Zimno, padał deszcz i wszystko wskazywało, że w popłudniowych godzinach może wiać. Wszystkie nieszczęścia na raz. Co prawda Jacek pocieszał, że ok 17 będzie już na tyle sucho, że będziemy mogli podjechać do Ziołowego Zakątka. Po długich targach stanęło na 16 godzinie. Co z tego, gdy po 7 km dopadł nas deszcz. Całe szczęście, że po drodze trafiliśmy na wiatę i mogliśmy przeczekać ulewę. Niestety chmura poszła w kierunku, w którym mieliśmy jechać. Nie dość, że ryzyko deszczu to i mokra droga, która spowodowała by, że nasze buty po krótkiej chwili stały przemokły by. Decyzja, jedziemy w kierunku Ostrowi Mazowieckiej (znowu) bo radar nie pokazywał żadnego zagrożenia pogodowego. Mało tego, ucichł wiatr. 4km od naszego postoju droga nie nosiła śladu deszczu.
Gdy Jacek uganiał się po łąkach za wielkim stadem bocianów ja skupiłem się na tym co najbardziej lubię. Symetrię. Czyli krótko mówiąć...miedze. Chyba mógłbym już całkiem niezły zbiór takich fotek nazbierać. Żołto - zielone pola, zielon - zielone. Takie drobiazgi a jednak cieszą moje oczy.
Muszę przyznać, że Jacek co raz częściej zatrzymuje się, żeby robić fotki. Stał się chyba bardziej zapalonym fotografem ode mnie. Oczywiście zaprzeczył temu, móiąć, że ja mam już tak wszystko obfotografowane, a on bidulek nigdy nie miał na to czasu. Wniosek??? Trzeba się rozglądać a nie kręcić jak szalony kolejne kilometry. Nad horyzontem wypiętrzyła się pięknie chmura, która trochę mnie niepokoiła. Co prawda Szaman Jacu zarzekał się, że stoi ona gdzieś na wysokości Białegostoku lub nawet dalej, czyli około 100km od nas i nie grozi zmyciem nam dupek. Ale nie ukrywam, że tak trochę z niedowierzaniem do tego podchodziłem. Tym razem nie mylił się i udało się nam dotrzeć bez kolejnej porcji deszczu za kołnierzem.
Dodaj komentarz