Gdy wiatr pisze scenariusz wyjazdu....
...czyli czemu nie pojechaliśmy na Podlasie?
(mają inni, mam i ja...sezon na zdjęcia wśród rzepaku uważan za otwarty)
Od piątkowego popołudnia główkowaliśmy się, gdzie jechać w niedzielny poranek. Ja najchętniej pojechałbym tradycyjnie gdzieś na Podlasie. Mam już kilka upatrzonych miejsc, któe chciałbym obejrzeć. No cóż, jak mói przysłowie...człowiek planuje, Bóg myśli, że żartuje. Prognoza na niedzilę, bardzo silny wiatr a w godzinach popołudniowych deszcz. Jacuś "szaman" stwierdził, że o 14 będzie niezła pompa. Wiatr w porywach do 35 węzłów...fajna zabawa się szykuje.
Poranek przywitał mnie ciężkimi chmurami oraz temperaturą na poziomie 6C oraz sms-em od Jacusia, że się szykujemy i o godzinie 6 start na zachód. Wyszukał jakiś wiatrak, który możemy obrać za punkt naszej niedzielnej wycieczki.
(Twierdza Różan. Robi wrażenie swoimi grubymi murami)
Z tym, że po drodze zawitaliśmy do Różana. Dwa lata temu mieliśmy tu postój w drodze do Torunia. Przygotowująć tamtą trasę oraz z samej już drogi pamiętałem, że były tu gdzieś w pobliżu, jakieś pozostałości po Twierdzy Różan. Okazało się, że są i to nawet blisko więc możemy do nich zajrzeć. Na zdjęciach widać jak grube były mury tej fortyfikacji, którą Rosja carska zaczęła budowac w 1902 a ukończyła w 1905 roku. Miała ona bronić przeprawy przez Narew. Co prawda obecnie jest zadrzewina i niewidoczna lecz w tamtych czasach wznosiła się na skarpie nad rzeką.
(Twierdza Różan. Fort I wybudowany w latach 1902-1905)
Podobnie jak Piątnica pod Łomżą, Modlin czy też inne twierdze nad Bugiem i Narwią nie na wiele się zdały. Broniły się dzielnie, lecz pozostały nieruchome. Wojska niemieckie w czasie I Wojny Światowej obeszły ją i przeprawiły się zmuszając załogę do wycofania się. W okresie międzywojennym niby stanowiła ogniwo umocnień obronnych, ale bez większego znaczenia.
(Trochę przygnębiający widok. A te ciężkie chmury tylko dopełniają całej tej smutnej scenerii)
Mamino. Wieś z dla od szosy, niczym specjalnie się nie wyróżnia na tle innych wsi. Może tylko tym, że stoi w polu stary wiatrak. Jak wiele innych tak i ten chyli się ku swojemu upadkwi. Wpisany do rejestru zabytków i co...i nic. Stoi i niszczeje. Należy on do kategorii paltraków. Nie wiedziałem nawet, że coś takiego jest. Znałem kożlaki i holendry, ale paltrak? Była to otóż konstrukcja dużo solidniejsza od kożlaka. Tamten był umiejscowiony na czymś jakby koźle, miał słup nośny wokół, któego był obracany. Poltrak był już dużo bardziej solidną konstrukcją. Miał łożyskowaną tarcze obrotową, która pozwalała ustawić młyn w stosunku do wiatru. Robiło się to przy pomocy koni czy też innego kierata.
(Ostrołęka. Mauzoleum poległych w bitwie 26 maja 1830 roku pod Ostrołęką)
Po odwiedzieniu wiatraka przyszła pora na ustawienei dalszej marszruty. Nie ukrywam, że wiatr trochę mi dokuczył. Jacek też specjalnie nie cackał się nade mną, więc zaczełęm tesknię spotykać na drogowskaz w kierunku Ostrołęki. Jazda z Jackiem ma swoje zalety, lecz ostatnio tak się zaniedbałem i zapuściłem, że jestem totalnie bez formy. Dystans 200km w szybszym tempie staje się problemem. Na szczęście okazało się, że deszczowa chmura zaczyna nas ścigać i trzeba zrezygnowac z podróży przez Kurpie.
(Ostrołęka, ciekawy most na Narwi, zabytkowy ratusz a przed nim pomnik Jóżef Bema, który szarżą swoich żołnierzy uratował wojska polskie przed totalną klęską)
W Ostrołęce mieliśmy istny dzień dziecka. Trzeba Wam wiedzieć, że mimo wielu atrakcji, jakie oferują Kurpie nie lubimy jeździć przez Ostrołękę. Powód...wszędzie na ulicach zakaz jazdy rowerem. Niby są ścieżki rowerowe i chwała włodarzom, lecz czy któryś z nich wsiadł na rower przed jej odbiorem? Non stop wysokie krawężniki z rynienkami odprowadzającymi wodę. Wszystko ok, ale uwierzcie mi, trudno po tym jechać na szosównce tym bardziej, że czas Cie goni. Kilkaset metrów pokonaliśmy ścieżka i w końcu Jacek zjechał na ulicę. Minęliśmy chyba ze trzy znaki zakazu poruszania się rowerem i nagle zza moich pleców wynurzył się radiowóz policyjny. Ocho...będzie się działo....ale o dziwo minął mnie, minął Jacka na kolejnym zakazie ruchu rowerem po drodze i pojechał. Ufffff...dziękujemy!!!!
(spotkane po drodze co ciekawsze kościoły. Sypniewo i Troszyn to świątynie wybudowane na przełomie lat sześćdziesiątych. Ten wyglądający na nastarszy z nich to odbudowany kościół w Kleczkowie. Podobnie jak ten w Wiżnie czy Rosochatem powstał w XV wieku, ale podczas wojny został doszczętnie zniszczony. Zostałpo wojnie odbudowany)
Gdy tylko wydostaliśmy się ze stolicy Kurpi, pomknęliśmy ku domkowi. Wiatr w plecy dawał możliwość dość szybkiej jazdy przy niewielkim wysiłku. Po minięciu Troszyna nawet zaczął kropić deszcz. Lecz nie zatrzymywaliśmy się i deptaliśmy jak to mówią zmotoryzowani... "ile fabryka dała". Na szczęście my odbiliśmy w kierunku Śniadowa czyli lekko na południe chmury nadal sunęły na zachód. W pobliżu Szumowa, czyli jakieś 20km od domu słonko tak przygrzewało, że czułem się lekko zgotowany. Tempo, podjazdy i bardzo silny boczny wiatr zaczął wysysać resztki moich sił. Jacek jakby nic zapierniczał przed siebie i od czasu do czasu tylko oglądał się, czy jeszcze nei zszedłem z tego świata.
(A to my jak zwykle w głupich pozach)
Czy jesteśmy walnięci? Chyba całkiem dobrze. Jeśli weźmiemy pod uwagę siłe wiatru, oraz nadciągający deszcz, postanowiliśmy mimo wszystko dokręcić do 200km. Efekt...jechaliśmy pochyleni na bok pod kątem chyba 45 stopni, żeby tylko wiatr nas nie powalił. Całe szczęście, że trzeba było nadłożyć jakieś 4km drogi przez mękę. Podsumowując. Całkiem fajna trasa i myślę, że jeszcze tam wrócimy, oczywiście pomijając Ostrołękę, która jest naszym koszmarem.