koniec dynastii Wazów...
... pałac biskupów w Broku
Niby jak dwa Baczewiaki jedną jagodą się dzielili, a w rzeczywistości jeden drugiemu gotów był kosą pod ziebro zapierniczyć. Takim salonowym i bardzo dystyngowanym wprowadzeniem, zapraszam Was na trzecią część sagi o kulinarnej niby dynastii. Dlaczemu spytacie się zapewne ta niby dynastia? Otóż już to dość w prosty i przystępny sposób, wszystko wytłumacze. Klapnie sobie grupa, gdzie kto tylko może, piwko otworzy lub kawkę zamówi. Zaczynam swo wywód, a Wy uważnie słuchajta, bo powtarzać nie będę, a temat toś jest pogmatwany. Uwaga... Zaczynam. W czasów, gdy ostatnia królowa z gangu Jagiellonów, miała zasiąść na tronie, szlachta wpadła na pomysła iście postępowego. Anna Jagiellonka urody jak by to powiedzieć, w ogóle żadnej nie posiadała. Szaruga, kaszalot czy listopadowa szaruga to przy niej całkiem śliczne określenia. Kanclerz, opiekun Skarbu i reszta magnaterii wydumała, że jeśli nie jest ona w stanie wziąć sobie jakiegoś zdatnego mena na tak zwaną mnięte, to my jej sami wybierzemy jakiegoś bogatego gacha. Całe perypetie z wyborem jej męża, opisałem wcześniej przy okazji dochodzenia, co to się stało z tykocinskimi arrasami w I tomie albumu, tak na marginesie. Od tej to pory będziem głosowali, na przywódcę naszego królestwa, lecz władzę będzie i tak miał nijaką. Już pięć wieków minęła, a słowa jakby bardzo nam znajome, tylko bez politycznych proszę tu wycieczek. Oczywiście każdy wybór był z lekka, na niezłych resorach zrobiony. Jedni drugich na temat swgo kandydata całkiem nieźle bujali. Obiecywali choćby wolność każdego szlachcica ma swej to zagrodzie. Zero podatków, carską i tatarską pod nogi sejmiku rzucić im koronę. Jak Andzi w końcu Walerka z francą na męża wybrali, to koronę Poski też przekazać chcieli. Gdy ten wytrzeźwiał i na ślep swój przejrzał, dał ciąg do Paryża tak był przerażony. Później był Batory. Tę już pewnie historię znacie ze stron mego albumu. Po nim właśnie rusza ta niby nasza dynastia królów z kucharską przeszłością.
Dynastia, to gdy władza z ojca na syna tudzież na jakiegoś stryja z łaski najwyższego spływa. W sposób dziedziczenia ją się przekazuje. Ta się ciągła za sprawą wyborów prawie demokratycznych. Wazy nami rządzili tylko i aż lat osiemdziesiąt, ale to aż nad to. Potop to ich była sprężyna. Oczywiście nie ten biblijny, ale szwedzki ja was proszę i o co poszła ta epokowa awantura? O jakiś tam tani mebel z Ikei czy też innego marketu. Zygmunt upomniał się o niego u swego przyrodniego braciszka. Jakoby pamiętał go, że stał w jego pokoju dziecinnym i mamuś mu na nim z cyca swego karmiła. Kuzyn Gucio rzekł mu na odczepnego, że korniki tamten jego zydelek zeżarły. A ten, na którym on siedzi już niewiele ma wspólnego z pamiątką z dzieciństwa. Więc niech się goni ze Sztokholmu, bo jeszcze go jakąś noga stołową po łbie wytrzaskać ochota go przyjdzie. Niby Władek, najstarszy syn Zygmusiu, odstąpił od tej ruchawki o ten zwykły taboret,dla świętego spokoju, bo całkiem wygodnie siedziało mu się na polskim to tronie. Za to jego bracia, szwedzkiego wujaszka w kinola walnęli. Przy jakieś rodzinnej imprezce, dostał Gucio z tak zwanego liścia, bo Ferdkowi w pijackiej manigle fakt zaboru krzesełka nagle się przypomniał. Trzeba wam wiedzieć, że Zygmuś miał trzech synów. Władka najstarszego, Kazka i Ferdka trochę w późniejszym wieku. Ferdek jako małolat sutannę przyodział. Już jako uczeń szóstej klasy szkoły podstawowej, był biskupem bez święceń kapłańskich , za to kasę brał należną, pałac też miał jak najbardziej biskupi. Wszelkie apanaże, złote pastorały, no i kobitki, nie tak znowu po kryjomu. W końcu cywilowi nikt nie mógł zarzucić, że kala biskupią sutannę. Taki mały galimatias z tego nam wychodzi. Jak dla ludu osoba kościelna, jak dla siebie samego całkiem świecka. Kazek za to to typ lekkiego popychadła. Przynieś to gamoniu, przesuń to pod ścianę. Podpisz i nie czytaj, i tak nie zrozumiesz.. Idealny kandydat na przyszłego króla. Ferdek z lekka gość nabormuszony. Kazek zaś minkę walnął, do tłumów pokrzyczał. Będę królem samodzielnym i nie będę tak siup ustaw podpisywał. Ferdek zaś prosto z mostu walił szlachcie w oczy. Opoje, nieroby, Polskę swą zgubicie. Dajcie mi władze nad sobą, płaćcie dość rozsądne podatki a obiecuje Wam kraj piękny, rozwinięty. Silną armię stworzę, każdy będzie mógł być przed sąd postawiony. Na co Kazek tak go zripostował, na co nam wasze podatki. Ruskie nas dozbroją, Szwedy dadzą zboże. Francja nas obroni a Anglia pomoże. Robić nie musicie, kasy wam dołożę. Na każdą świnkę i krówkę po złotym florenie co roku dopłacę. Ferdek już raczej w krzyku rozpaczy... Jako wasz duchowny, zdejmę tą sutannę i za żonę wezmę, wdowę po mym bracie, Ludwikę Marie... Brrrr, ale będzie obciach. Trudno, poświęcę się, i będę żył z bratową, co mi tam, że już dość stara i pomarszczoną miejscami. Tu się ją przygładzi, a tam coś podciągnie. Do ołtarza będzie szła niby młoda łania a nie wiekowa matrona. Problem z tym był jednak, gdyż ta Ludwika będąc jeszcze żoną Władka z Kaziem żyła związku, jak mówią otwartym. Za dnia stateczną pani domu, nocą szlajdusza w kaziukowych komnatach. Więc sondaże na ostatniej prostej były po równo każdemu. Coś więc musiało nagle się wydarzyć.
Był to buntownik Chmielnicki, kozak nad kozaki, wolał on walczyć z Kazkiem niż zawziętym Ferdkiem. Albo wybieracie gapę a ja Wam folguję. Albo biskupa, a ja na swego wspomagającego, Turka przyprowadzę. Wybór należy do waści elektorów. Dalej w spokoju pijecie, albo do ciężkiej roboty od jutra się bierzecie. Po niby wolnych wyborach, które jak wiadomo Jan Kazimierz wygrał. Był on juz ostatnim królem Polski z rodziny Wazów. Biskup Ferdynand Waza skrył się we Wyszkowie. Czasem do Broku na miętusa wpadał. Przyszłego pretendenta do polskiej korony po cichu szykował. Sam nie wygrał wyborów, jego zaś wychowanek przejął po Kazku posadę królewską. Lecz jak się okazało, rządził jak ostatnie Wazy. Ferdkowi pomarło się z żalu, w pałacu biskupów w tym, że we Wyszkowie. Patrzył i płakał gdy Szwed Polskę grabił. Wojsko żołdu nie miało, no bo skąd je mogło dostać, gdy nikt na jego utrzymanie nie chciał grosza łożyć. Francja jak wiadomo, wojnę wypowiedziała i poszła pić szampana by się nie upocić. Rosja, Prusy jak i Kozacy wszyscy ze swej strony Polsce dokopali. Tak się skończyła złota prezydentura... Tfu tfu tfu królowanie, Kazka lekkoducha jak go zwali.
W końcu i Kazimierz na ślepia też chyba przejrzał , gdy mu wierny sługa, hetman Lubomirski, złoił skórę i trybunałem go nieźle przestraszy. Co było robić koronę w depozyt przekazał i sam na emeryturę na Lazurowe Wybrzeże se wybył. Pławił się rozkoszach lecz nie tak zbyt długo. I jego też łaskawie Stwórca zabrał do siebie w dniu upadku Twierdzy Kamienieckiej.
Na tym dziś zakończę swoje te bajanie. Trochę szyderstwa, trochę złośliwości. Fakt jest dziś niezbity, rządy Wazów ściągnęły na Polskę wielki kataklizm. Był to początek końca naszej Rzeczypospolitej. Z krótką przerwą gdy to Sobieski na tronie posiedział. O nim już Wam opowiadałem. A jeśli ktoś chce sobie to przypomnieć, niech do mojej podróży po okolicach Narwiańskiego Parku wróci.