Wspomnien czar. Dzien drugi
Powrót z Włodawy do domu
Czego obawiamy się w trakcie naszych wypraw? Napewno intensywnych opadów deszczu i bardzo silnego przeciwnego wiatru. Przez całą noc lało. Zmęczenie, pochrapywanie Jacka, nowe miejsce i szum lejącego się z nieba deszczu to wszystko powodowało, że nie mogłem spać. A jak nie przestanie padać? Jak wrócimy? Ciągle kołatały mi się w głowie te pytania a odpowiedzi na nie nie mogłem znaleźć. Poranek przywitał nas jednak pięknym słońcem. Niestety wiatr wiał dość silny i wskazywało na to, że będzię to powrót pod wiatr. Ponad 200km pod wiatr....brrrrr. Fajna perspektywa.
Włodawa. Pamiętam ją sprzed kilku lat i miło było do niej zajrzeć. Wspominałem już, że kilka lat temu gościliśmy w tym mieście. Wybrałem się wtedy po kolacji na spacer i zarejestrowałem te budynki w promieniach zachodzącego słońca.
Niewiele się zmieniła. Ale w każdym mieście są takie miejsca, które mimo upływu lat nie zmieniają się. Tak widocznie jest z tymi kamienicami na ulicy Kościelnej.
Cerkiew była akurat w trakcie remontu i wstęp na teren budowy był zabroniony....oczywiście zastosowałem się do zakazu. :D . No i drzewa. Tak ciasno obrastają teren cerkwi, że trudno zrobić zdjęcie.
Włodawa to również piękna zabytkowa synagoga. Obecnie mieści się w niej muzeum kultury żydowskiej. Obek kilka budynków dawnych szkół żydowskich.
Poza tym warto rzucić okiem na włodawskie "sukiennice", czyli czworobok z lokalami handlowymi, który powstał pod koniec XIXwieku. W wielu miasteczkach funkcionowało takie miejsce handlu, lecz w niewielu przetrwało do dnia dzisiejszego. Na pierwszym planie pomnik Żolnierzy Wykletych (chyba). W planach mieliśmy przejazd do Sobiboru i na trójstyk granic. Niestety nocna ulewa i troszkę późniejszy wyjazd z kwatery zmusił nas do odłożenia tych planów na następny wyjazd. Według wstępnych planów i tak czekało nas 200km z haczykiem i pod wiatr. Mało wrażen? Więc wyjazd z Włodawy w kierunku Białej Podlaskiej to droga przez mękę. Ok 20km jazdy po "hitlerówce" czyli drodze ułożonej z betonowych płyt łatanych lepikiem. Telep...telep...telep...i nie ma mowy o jakieś szybszej jeździe. Współczułem jedynie Jackowi, który od jakiegoś czasu boryka się z bólem barku.
Pożegnaliśmy powiat włodawski całując dziurawy i powybijany asfalt....cmokk cmok cmok cmok...huuuuuraaa.... jak niewiele potrzeba do szczęścia. Teraz już gładką drogą na bardziej pożywne śniadanie w góralskiej karczmie na rozdrożu dróg.
Wioooooo koniku a jak się postarasz na kolację zajedziemy w czas.... i tak się stało, że zdążyliśmy na koleację.
Studzianka i stary tatarski miza, który wart jest osobnego wpisu. Dość ciekawe historie wiążą się z nim. Postaram się rozwinąć temat w najbliższym poscie. Więc odrobina cierpliwości jest wskazana a dowiecie się naprawdę tego czego ja wchodząc na teren cmentarza tego dnia nie wiedziałem.
ORTEL KRÓLEWSKI PIERWSZY. Wpiszcie sobie tą nazwę do kajecików dzieciaczki i proście starszych, żeby was tam zawieźli. Dawna cerkiew unicka a obecnie kościół pw. Matki Boskiej Różańcowej. Bardzo mały, ale jeśli można tak rzec bardzo przytulny. Chciałbym chodzić do takiego kościółka. Co prawda ksiądz trochę się krzywił na nasze stroje, ale Jacuś ze swoją rozbrajającą gadką załatwił sprawę...a bo wie ksiądz...Bóg wszystkich kocha, nawet tych w kolorowych gatkach. Nie wchodziliśmy wtrakcie mszy a jedynie po liturgii chcieliśmy się pomodlić. Wymiękł więc ksiądz i już grzeczniej się odzywał.
Zespół pałacowo-parkowy rodziny Radziwiłłów. Kolejny przystanek na naszej trasie. Już kiedyś tu byliśmy, ale nie można było tego odpuścić.
Dawna brama wjazdowa do pałacu Radziwiłłów w kształcie łuku triumfalnego. Na nim płaskorzeźby sławiące zwycięstwo pod Chocimiem, w którym dowodził jeden z Radziwiłów. Brał w niej również udział przyszły król Jan III Sobieski.
Jeszcze tylko fotka latawca z samolotem ...latawiec dla jasności po drugiej stronie obiektywu...a mural poświęcony jest Podlaskiej Wytwórni Samolotów, która mieściła się w Białej Podlaskiej do 1939r i produkowała samoloty PWS. Między innymi PWS-26, który był samolotem treningowym lecz mimo to walczył w 1939r. Ostatnią sztukę wycofano ze służby w 1959r.
I tak powoli tocząc sie dotarliśmy do domku. Oczywiście nie da się pokazać wszystkiego co udało się nam zobaczyć. W każdym razie plan został wykonany w 95 procentach i myślę, że te 500km w dwa dni było dobrze spożytkowaną podróżą. Polecam tą trasę, może nie w tak ekstremalnym wydaniu jak nasze...ale kto wie? Może są śmiałkowie chcący poprawić coś, coś jeszcze dołożyć.
Pozdrawiam wszystkich czytających moje wspomnienia i zapraszam do odwiedzenia za jakiś czas mojej strony, wtedy opisze historię tatarskiego cmentarza.