• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

o czym myślę jadąc na rowerze

Życie czasem potrafi przytłoczyć swymi problemami. Jazda rowerem ułatwia utrzymanie równowagi ....psychicznej. W poniższym blogu postaram się pokazać świat, który widzę z wysokości siodełka.

Strony

  • Strona główna
  • Batory i Jagiellonka
  • Olek i Helenka
  • Pan Twardowski
  • Sobieszczak i wiedenski torcik
  • wesola historia Augusta
  • Księga gości

Kategorie postów

  • opowieści edka poloneza (17)
  • osobiste przemyslenia (14)
  • pamiątki po Żydach (6)
  • turystyka rowerowa (55)

Linki

  • profil
    • moje rowerowe trasy
    • traseo czyli gdzie byłem
    • więcej informacji o mnie..

Kategoria

Turystyka rowerowa, strona 1

< 1 2 3 4 >

Miłość (do roweru) w czasach zarazy część...

Ta ostatnia niedziela

 

 

 

 

Taaaaaa oooostaaaaaaaania niedzieeeeeeeeeeeeeeeela.... Chciało by się zaśpiewać. Od poniadzaiłku można już będzie legalnie jeździć rowerem. Już nie trzeba będzie uważać czy nadjeżdżający z naprzeciwka samochód, na jakieś wiejskiej drodze, to radiowóz czy tylko ktoś, kto podobnie jak ja wyrwał się z czterech ścian.

 

 

 

Na moje szczęście nie spotkałem żadnego na swojej drodze, więc przynajmniej nie musiałem ściemniać, że jadę po chleb do sąsiedniego województwa. Jacek tym razem postawił sprawę jasno. Dziś jeździmy solo i najlepiej nie ruszaj na trasy w pobliżu rzek. Tam mogą się czaić policjanci polujący na wędkarzy. Oni są na równi z nami zagrożeniem dla zdrowej tkanki narodu.

 

 

Więc co było robić, ruszyłem sam. Niestety z każdą godziną zaczął się wzmagać wiatr. Mimo "zygzakowania" trasy, musiałem zmierzyć się z naprawdę silnym wiatrem. Jechałem i jechałem, i jechałem, i jechałem ..... i jechałem...kilometrów bardzo wolno przybywało na liczniku. Przeklinałem swoją głupotę, ale również byłem szczęśliwy z tego. że mogę jechać. Cieszyć się wiosną. Nie muszę się śpieszyć. Trudno...kiedyś drogę skręci i będę miał troszkę mniejszy wiatr. Tylko czy wiatr czołowy jest gorszy od bocznego? A co mi tam. Ważna jest swoboda i radość jak u psa łańcuchowego, który się wyrawał i gania jak szalony.

 

 

 

Niby ciepło, ale lodowaty wiatr mimo wszystko z czasem wysysał całą radość z jazdy. Wróciłem zmachany jak po przejechaniu maga dystansu. Zmęczony, ale wypoczęty, oderwany od problemów i trosk, z nowymi siłami na nadchodzący tydzień. Może w końcu będzie można ruszyć gdzieś dalej już z Jackiem u boku.

 

 

 

 

 

20 kwietnia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   osobiste przemyslenia   koronawirus   kwarantanna   normalne życie   wiosna  

Miłość (do roweru) w czasach zarazy część...

 

...czyli jak to do pracy dojeżdżam

 

 

Zaraz z każdym dniem rozlewa się co raz bardziej po naszym kraju. Podlasie a właściwie województwo Podlaskie najdłużej opierało się wirusowi, a gdy pękła tam to co chwilę słychać o kolejnych zarażonych osobach. Niestety Zambrów też dołączył do grona miejsc naznaczonych jego obecnością. Są kolejne przypadki, kolejni chorzy. Kto? Niby wszyscy wiedzą, ale nikt oficjalnie tego nie powie. Nagle z pierwszych piewców izolacji chorych i ich rodzin, stają się naznaczeni piętnem choroby. W rzeczywistości wirus jest bardzo demokratyczny. Zaraża równo. Księży, polityków, bezrobotnych, biednych i bogatych.

 

 

 

 

Ja staram się dojeżdżać do pracy rowerem. Z każdym tygodniem, każdym dniem trasa staje się co raz dłuższa. Nazywam to skrótami. Więc te skróty dają mi chwilę radości w tych ciężkich chwilach. Chociaż pół godzinki, wiatru, szumu, radości z jazdy. Niestety plotki niosą, że policja uwzieła się na rowerzystów i próbuje ukrucić jazdy dla frajdy. Nie wiem czy akurat jest to dobry powód. Jednak na widok radiowozu czuję pewne obawy. Bo po co wydawać 500zł, których i tak nie mam.

 

 

 

 

Żeby nie było mi smutno, to postanowiłem wyprowadzić aniołki na spacer. Nie mam psa ani kota...no może z tym kotem to przesadziłem. Podobno mam niezłego kota, ale tego akurat nie da się wyprowadzić na spacer. Więc spakowałem najpierw jednego a póżniej następnego i wyprowadziłem je do lasu na kobierzec zawilców. Wszystko było by cacy, gdyby znowu nie policja.

Dziś rano gdy pomykałem, do pracy w odwrotnym kierunku niż się ona znajduje, minął mnie radiowóz. W Długoborzu wyjechał z bocznej uliczki i skierował się na Czartosy, czyli na mój "skrót" do pracy. Po co kusić licho? Skierowałem się na Skarżyn i sesję fotograficzną zrobiłem w lasku Krajewa Białego.

Jacek co prawda jeździ, ale on zawsze tak ma, że jak coś jest zabronione to on tym bardziej musi to zrobić.

 

 

 

Cały czas się pocieszam, że jeszcze będzie normalnie, bedzię spokojnie. Póki co to zbliżają się Święta WIelkanocne i trzeba je jakoś przeżyć. Jak, nie wiem. Naprawdę nie wiem, jak przesiedzieć w domu bez jazdy rowerem.

Bądź jednak dzielny Krzysiu i pokombinuj...zawsze coś się da wymyśleć.

 

10 kwietnia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   koronawirus   kwarantanna   normalne życie   wiosna  

Miłość (do roweru) w czasach zarazy część...

 

Czyli jak żyć i nie zwariować

 

 

 

 

-Czy dziś wybierasz się gdzieś? padło niezręczne pytanie zaraz po przebudzeniu i zadała je moja rodzona żona.

-Chciałbym, czy będziesz coś miała przeciwko Aniu?

-Nie, tylko nie jedźcie daleko. Pokręćcie się w pobliżu domu. Pamiętaj, obiad mamy o 14 i nie będę z nim czekała!!!

 

Czas epidemi, ograniczony czas a Jacuś wykombinował, że pojedziemy na jakieś 200km. Aha...jakby było tego mało to wyjedźmy około 10-10,30 bo będzie wtedy ciepło. Po długej i tajnej wymianie wiadomości (tak żeby Ania nie zorientowała się w moim knowaniu) ustaliliśmy. Wyjazd o 8 rano a powrót o 14. W nocy zmienili czas więc wyjeżdżaliśmy o 7 na stary czas i o dziwo Jacek był nawet przed czasem. O przygłupach, którzy chciali nas rozjechać tylko dlatego, że jechaliśmy ulicą a nie ścieżką rowerową nie będę pisał a jedynie odnotuję sam fakt. DEBILIZM.

 

Gdzie jedziemy? Ostatnio chyba SKS nas już dopadl, sks i wygodnictwo, bo zaczęliśmy ustawiac tak trasy, żeby wracać z wiatrem. Od południa wiatr miał sie wzmagać i wiać z północy, więc Jacek wymyślił, że pojedziemy do Radziłowa. Znam trasę, nad Narwią i Biebrzą. Spokojna, mało uczęszczana i jeśli pogoda sprzyja to można naprawdę odetchnąć pełną piersią. Wielu kręciło by nosem, że płasko, że monotonnie. Jeśli co chwila nad głową przelatuja klucze gęsi, z pól słychać krzyki żurawi to na dobrą sprawe brak tylko spacerujących drogą łosi lub żubrów. Gdy pomykam tymi drogami to głowa niczym radar obraca się i wypatruję. Tu sarny przemykają. Tam w oddali nie wiem czy to jakieś krzaki czy może jakiś zwierz leży na polu. Jacek próbuje sfotografowac żurawie, ale wiem z własnego doświadczenia, że to trudna sprawa.

 

Pierwszy postój zrobiliśmy w Sieburczynie. Niczym nie wyróżniająca sie wieś, poza tym, że przy drodze stoi wiata z jakąś tablicą. Okazało się, że w 1863 roku w okolicach tej wsi stoczono jedną z ostatnich bitew powstańczych na ziemi łomżyńskiej. Oddziały Wawra podjęły nierówną walke z oddziałami pościgowymi wysłanymi z Łomży oraz Szczuczyna. Powstańcy przedzierali się przez bagna a ci, którzy nie mieli już sił ginęli od ciosów kozaków idących ich śladem. Po tej bitwie na jakiś czas Wawer rozpuścił swój oddział w celu leczenia ran. Ponowna próba zebrania i włączenia się do walki w 1864 roku w kompleksie leśnym Czerwony Bór skończyła się ponowną klęską.

Jak widać nawet tak krótki postój pozwolił na poszerzenie wiedzy o okolicy.

 

Radziłów cel naszego wypadu.

 

Jedwabne każdy zapewne zna. Za sprawą głośnej ksiązki "Sąsiedzi" Jana T. Grossa ukazującej tragiczne wydarzenia z 10 lipca 1941 roku. Ale czy ktoś słyszał o Radziłowie? O Wąsoszu? Nawet jeśli to wypieramy ze świadomości te informację i udajemy, że nic tu takiego się nie wydarzyło. A wydarzyło się i trzeba pamiętać. Za wszelką cene nie dopuścić do powtórzenia się takich tragedii.

 

 

Samo miasteczko jest senne. Ryneczek z pomnikiem upamiętniającym bohaterskich mieszkańców walczących w obronie Ojczyzny w latach 1918-1920. Stare domki wokół ryneczku, które pewnie pamiętają lata sprzed II Wojny Światowej. Całość robi przyjemne wrażenie, bo jest czysto i schludnie. Charakterystycznym punktem jest wieża kościelna. Okala ją wieniec, ni to korona, ni płomienie. W każdym razie, dla strudzonego wędrowca jakim my byliśmy ze względu na silny przeciwny wiatr, to charakterystyczny punkt w krajobrazie. Z daleka go widać i dzięki temu można wykrzesać jeszcze resztki sił, żeby dojechac i odpocząć na ławeczce.

 

Niby miało wiać w plecy w drodze powrotnej, ale odniosłem wrażenie, że mimo wszystko jadę chwilami pod silny wiatr. Sprawa była prosta, boczny wiatr równie mocno utrudniał jazdę i wysysał siły z każdym kilometrem. Do tego okazało się, że teren jest silnie pofałdowany a od Jedwabnego do Wizny droga to istny koszmar. Dziury i wyboje. Na szczęście tym razem obyło się bez gum, na co chyba liczył Jacuś dokuczając mi, że nie wyrobię się na 14 do domu. 

 

 

 

Co prawda uprzedziłem Anię, że mogę spóźnić sie jakieś 20 min, więc nie wyprowadzałem go z przekonania, że czeka na mnie zimny obiad. Pewnie na dobrą sprawę byśmy się wyrobili, lecz w pewnym momencie poczułem, że wiatr i podjazdy dały znać o sobie. Czułem się osłabiony i musiałem chwilę odpocząć. Po Jacku oczywiście nei było widać zmęczenia, ale ja musiałem odpocząć i coś zjeść.

 

14.28 dumnie wkroczyłęm do domu z okrzykiem....WRÓCIŁEM!!! Na co Ania, no to musisz coś przegryźć, bo obiad na wszelki wypadek przygotowałam na 15. Hehehehehe...to mogłem sie nie spinać i pędzić. W każdym razie kilometry wykręcone, kilka ciekawych informacji przyswojone a i ciepły obiad też zjedzony.

 

 

 

 

 

 

30 marca 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   koronawirus   kwarantanna   normalne życie   wiosna   pamiątki po Żydach  

Miłość (do roweru) w czasach zarazy

Czyli co można a czego nie można

 

 

6 marca ogłoszono pierwszy przypadek zachorowania w Polsce na koronowirusa. Od 13 marca obowiązuje stan epidemii w kraju. Panika, w sklepach brakuje rzyżu, makaronu i papieru toaletowego. W niedzielę kościoły odwołały lub ograniczyły ilość wiernych na mszach. Armagedon. 

 

  

 

Na niedzielę planowaliśmy z Jackiem Jechać na wschód. Trasa miała mieć ok 230km. Zamknięte wszystkie punkty gastronowmiczne a przede wszystkim bardzo niska temperatura zmusiła nas do pozostania. Za to w niedzielę wyskoczyliśmy na mała rundkę po okolicy. Zostałem za to srogo skarcony. Ludzie zarzucili mi, że to przez takich jak ja i mnie podobni mamy stan epidemii w Polsce. Czy aby na pewno? Siedzenie w domu w niedziele, nie uchroni mnie od zarażenia się wirusem w poniedziałek czy inne dni tygodnia. Niestety muszę otworzyć sklep. Próbowac coś sprzedać i zarobić na życie na podatki czy zus. Nikt mi nie pomoże, nikt nie da mi szansy na odroczenie płatności.

 

No cóż nie ma co się rozczulać. Życie toczy się dalej. Rano słońce wschodzi a wieczorem też zajdzie. Wczoraj rower na dla sportu a dziś jako transport z domu do pracy.

 

 

Tak więc wchodzimy w etap obserwowania swojego organizmu. Zaraziłem się czy nie. Ale czy to spowoduje, że nie wyjdę z domu? Przetrwam to i nadal będę jeździł.

 

 

16 marca 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   osobiste przemyslenia   normalne życie   koronawirus   kwarantanna  

Żeby mi się tak chciało jak mi się nie...

czyli jak przemóc niechęć do wyjścia z domu

 

 

 

 

-Jacek, a jak z niedzielą?

-Ma padać!!!

Aplikacje pogodowe są teraz niczym indiański szaman. Przepowiednie trzeba umieć odczytać, tak samo ze wskazaniami meteoprogu czy windu. W sobotni wieczór nie wiedzieliśmy czy pojedziemy a co do kierunku... no cóż, był tylko lekko nakreślony. Jedziemy tak, żeby z wiatrem wracać. Miało wiać zachodniego południa więc najlepiej było by jechać za Ostrów Maziewcką jak choćby ostatnio do Broku. Jacek zasugerował co prawda jazdę do Broku, ale przez Dąbrówkę Kościelna i Ciechanowiec do Broku. Lekko licząc to jakieś 160km. Dużo i nie dużo, ale gdy wiatr przygniata i odbiera chęć do dalszej jazdy to każdy kilometr jest wyzwaniem na miarę wspięcią się na szczyt możliwości.

 

 

 

Ranek okazał się słoneczny, ale kolejny raz flagi na masztach ostro trzepotały. Szerze...nie chciało mi się nigdzie jechać, a tym bardziej na 160km. NIE CHCE MI SIĘ!!!! Lecz co robić, jak nie pojadę to i Jacek nie pojedzie. Za tydzień też pewnienie pojedziemy. Raz się poddamy i tak już może nam na stałe. Jednak Jacek widział co się dzieje i nie próbował nawet ciągnąć tematu Broku bo... bo możemy tam dojechać dość późnio i jeszcze jakieś tam argumenty rzucał. Ostatecznie w myśl, nie mamy gdzie jechać, jedźmy do Ziołowego Zakątka.

 

 

   

 

Koryciny to mała wieś 2 km od drogi między Brańskiem a Siemiatyczami. 10 km od drogi Brańsk Ciechanowiec. Ukryta w lesie. Do niedawna można tam było dojechać pokonując 3 km szutrowej drogi. Kilka razy tam złapałem gumę, raz wylądowałem w kałuży i nie zliczę bluzgów pod nosem jakimi uraczyłem drogę wiodąca do Ziołowego Zakątka. Teaz to już przeszłość. Asfalt gładki jak pupcia niemowlęcia prowadzi aż do bram gospodarstwa agroturystycznego. Mało tego, kocie łby na odcinku z Czaj do Winneych też zniknęły pod asfaltowym dywanikiem. Poprzednio nadkładaliśmy kilometry, żeby tylko nie wytrząsać się na tych piekielnym bruku.

 

 

  

 

Nie ukrywam, że po dojeździe do karczmy w Korycinach byłem tak zmęczony tą walką z wiatrem, że nawet nie chciało i się chodzić po Ziołowym Zakątku. Chociaż widziałem od drogi, że wykończono już wiatrak, pojawiła się nowa chałupka. Byłem po prostu padnięty. Wypiliśmy, zjedliśmy pizzę i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze zatrzymaliśmy się we wsi Winne - Poświętne przy zabytkowym kościółku z 1696r !!!. Oczywiście była ona remontowana, zmieniano wystrój, poszycie dachowe, ale mimo wszystko nie ma zbyt wiele tak wiekowych kościołów w naszej okolicy. Otaczają go kapliczki wyciosane w pniach drewna.

 

Im bliżej domu tym wiatr był silniejszy. Całe szczęście mieliśmy go w plecy. Słonko zaczynało przygrzewać, termometr wskazywał aż 11C. Z każdym pokonanym kilometrem opadała ze mnie chandra jak męczyła mnie przez ostatnie dni. Wróciłem zmęczony fizycznie bo licznik wskazał 140km, ale z dużo lepszym nastawieniem na nadchodzący tydzień.

 

Jeśli więc i was dopadnie chandra i przygnębienie to poszukajcie kogoś kto pobędzie z Wami, pomęczy się. Nie będzie zadawał zbędnych pytań, tylko pociągnie was na koniec waszych możliwości i da nadzieję, że świat może być piękny i przyjazny.

 

02 marca 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   osobiste przemyslenia   Ziołowy Zakątek   wiosna?   wiatr  

do źródeł wiary

 

Czyli wyprawa przed oblicze Światowida i Mokoszy

 

 

 (Światowid i Mokosza)

 

Dziś coś z cyklu, przecież już wszystko widziałem w najbliższej okolicy a jednak się myliłem. Bo jakże można inaczej ocenić niedzielny wypad w okolice Choroszczy? Bo coż mogłem zobaczyć nowego? Kolejną kapliczkę, kolejną cerkiew? A może jakiś kolorowy, stary dom. Oczywiście mówię to z przekąsem bo tego akurat niegdy nie jest za dużo.

 

Starowiercy w moim przekonaniu tak powinni być nazywani wyznawcy skupieni przy Rodzimym Kościele Polskim. Są oni czcicielami przedchrześcijańskich bóstw dawnych Słowian. Niestety ten termin jest przyporządkowany pewnemu odłamowi prawosławia a wierni Światowida są tytuowani jako neopoganie. Co prawda słyszałem już o posążku Światowida w okolicach Choroszcy i próbowałem go znaleźć w ubiegłym roku w okolicach Paniek. Lecz tam znajdowal się średniowieczny cmentarz a nie Światowid.

 

 

 (średniowieczne cmentarzysko w okolicy wsi Pańki, tu w ubiegłym roku szukałem Światowida)

 

Więc w tym roku bardziej się przygotowałem a mimo to miałem trudności z umiejscowieniem posągu. Oczywiście koniec języka za przewodnika i dzięki uprzejmości napotkanych mieszkańcom Gajownik w końcu dotarłem na miejsce. Pod rozłożystą sosną stoi niewielki bo ok 2m pal z wyrzeźbionymi obliczami bóstwa. Spodziewałem się czegoś bardziej okazałego. Otoczenie też nie zrobiło powalającego wrażenia. Grill, wiata, znicze szklane jakoś nie przywodzą na myśl miejsca kultu.

 

 

   

 (Gajowniki. Miejsce kultu Rodzimego Kościoła Polskiego)

 

Kamienie ofiarn, kręgi ognisk to już bliższe temu czego oczekiwałem. Czy byłem rozczarowany? Może bardziej nie do końca przekonany. W jakim kierunku to pójdzie, zobaczymy. Myślę, że jak wiele podobnych grup będzie to chwilowe. W każdym razie po największych religiach jakie są obecne na Podlasiu trafiłem na coś innego o czym nie miałem specjalnie pojęcia. Oczywiście czekać tylko gdy jakaś grupa szturmowa, którejś z jedynie słusznej wiary zlikwiduje te miejsce. Warto więc póki stoi przyjechać. Może akurat traficie na jakiegoś wyznawcę, który przybliży ten kult. 

 

 

Oczywiście Gajowniki nie były tylko jedynym punktem na mojej niedzielnej trasie. Trzeba zaznaczyć, że poranek jak na luty był bardzo mroźny bo termometr za oknem wskazywał prawie -3C wink , ale świeciło piękne słonko więc nie było odwrotu. Na koń jak to krzyczeli Pan Wołłodyjowski z Kmicicem. Ja niestety tym razem jako samotny jeździec musiałem zmagać się z chłodem i co gorsza dość silnym wiatrem. Nie wiem czy zauważyliście, ale od kilku lat wiatr jest co raz silniejszy i bardziej dokuczliwy.

 

 

 (Kapliczka w Baciutach i cerkiew w Topilcach)

 

Nie ma co się mazgaić tylko w takich wypadkach spuścić głowę i mocniej nacisnąć na pedały. I tak kilometr za kilometrem można pokonać naprawde dość pokaźny dystans. Dobrze jeśli po drodze są jakieś punkty gdzi emożna się zatrzymac choćby po to, żeby zrobić fotkę, wypić łyk herbaty z termosa. Takie miejsce znalazłem w Baciutach przy XVIII wiecznej kapiliczce a póżniej w małej wsi położonej nad Narwią w Topilcach.

 

 

(Szubienica pod Choroszczą oraz ryneczek przed kościołem z widokiem na cerkiew)

 

Po odwiedzinach Światowida miałem do wyboru powrót po swoich śladach lub przejazd do Choroszczy i powrót wzdłuż S8 do Zambrowa. Oczywiście wybrałem tą odrobinę dłuższą trasę. Przy okazji odwiedziłem miejsce pamięci zwane potocznie Szubienicą. To tu w maju 1863 dokonano egzekucji schwytanych powstańców styczniowych z partii Ksawerego Markowskiego, który to został rozstrzelany w Choroszczy. Jego pomnik można znaleźć nad rzeczką. Choroszcz mieszckańcom Podlasia oraz wschodniego Mazowsza kojarzy się z "wariatkowem". Powiedzieć komuś, żeby jechal do Choroszczy to rodzaj obelgi. Więc trzeba uważać z tym. Samo miasteczko warte jest odwiedzenia. Posiada kilka atrakcji. Między innymi cerkiew, klasztor a przede wszystkim pałac Branickich, w którym mieści się Muzeum Wnętrz Pałacowych.

 

I tak po 7 godzinach spędzonych na siodełku, bez wsparcia w osobie Jacka, lekko zmachany wróciłem do domu. Czy warto było? Jasne, że warto. Na pewno wrócę tam, choćby, żeby pokazać Jackowi Swiatowida czy Szubienicę. 

 

 

 

 

 

 

 

10 lutego 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Światowid   Choroszcz   poganie   Mokosza   Podlasie  

Gdy Bóg da jechać nad Bug

Trasa południowym brzegiem Bugu

 

 

 (Pałac w Patrykozach) 

 

Dziś chiałbym przybliżyć Wam trasę, która biegnie południowym brzegiem Bugu. Rzeka, która ma swoje początki na Ukrainie, jest naturalną granicą z Białorusia jak i wsponianą już Ukrainą. W jakiś sposób pozostaje mentalną granicą między Mazowszem a Podlasiem czy też między Europą Zachodnią a Wschodnią. Znałem ją z podróży do Broku czy Nura. Dojeżdżałem kilka razy do Dohiczyna i Mielnika. Wszystko to miało swój urok, lecz nigdy nie myślałem o podróżowaniu akurat terenami, które rozpościerają się powyżej DK 63 w kierunku Siedlec. Przez wiele lat była to "biała plama" na mapie moich wędrówek.

 

 

 

 

 (Pałac Ossolińskich w Sterdyni oraz Szlak Unitów Sokołowskich)

 

Jak to często bywa, sprawił to czysty przypadek, odrobina szczęścia. Żeby moje podróże nie były z kategorii, "jadę bo jadę" a miały również jakiś cel poznawczy, to starałem się wyszukać w okolicy coś ciekawego. Tak trafiłem na pałac Ossolińskich w Sterdyni. Co prawda obecnie jest tam hotel oraz centrum biznesowe, ale sam obiekt i park są godne polecenia. Była Sterdynia, blisko niej znany mi już Kosów Lacki, ale co dalej? I znowu kolejny przypadek a właściwie to dwa przypadki. Pierwszy to wspolna jazda na "zambrowskim maratonie" z ludzmi z Jabłonnej Lackiej oraz wskazówka od Jacka o Patrykozach. Układając marszruty i przeglądając mapę w poszukiwaniu ciekawostek znalazłem Muzeum Ziemiaństwa w Dąbrowie. Tyle tylko, że podróż dostarczyła mi tyle ciekawostek, że nie dało się tego ogarnąć na jeden wyjazd. Więc uwierzcie mi na słowo, że niektóre widoki naprawdę zapierały dech w piersiach.

 

 

 

 (Dworek w Dąbrowie i pałac w Korczewie)

 

Najpierw samotnie później wspołnie z Jackiem pokonałem trasę i uważam, że jeszcze mam wiele miejsc do odwiedzenia.  Ciekawie na przykład prezentuje się odrestaurowany pałac w Korczewie. Czy też Szlak Unitów Sokołowskich. Przez kilka miejsc przemkneliśmy odkładając je na później. Jak choćby klasztor w Wirowie czy dawną szkołe monastyrska w Mogielnicy (chyba). Niestety jest też kilka miejsc godnych odwiedzenia, ale to bardziej na historię niż na ich stan. Mowa tu o pałacach w Mężeninie i Mordach. 

 

 

 

 (Brama wjazdowa do pałacu w Mordach oraz zniszczony i bezkształtny pałac w Mężeninie)

 

Obecnie jak wiele takich obiektów tak i te znajdują się w prywatnych rękach. Niestety popadają w ruinę i nie widać by właściciele mieli pomysł na ich wykorzystanie. No coż, nie zawsze wszyskie zabytki muszą być piękne i prosto spod igły jakby nie miały set a tylko kilka lat. Tak i te zaniedbane pałace też są w jakiś sposób urokliwe. Mają swoją historię, przewinęły się przez jej mury dziesiątkipostaci. Toczyły się w nich dramaty jak i miłosne uniesienia. Stacjonowali tu bohaterowie narodowi jak i kaci i oprawcy narodu polskiego.

 

 

   

 (Fotki nie oddają piękna szczególnie panoramy Drohiczyna położonego na skarpie)

 

Mimo tych małych minusików warto poświęcić trochę czasu i  przejechać do przeprawy promowej Drohiczyn- Góry czy też dalej przez Kózki do Zabuża i przeprawić się promem do Mielnika. Jak widzicie naprawdę jest co zwiedzać i co oglądać. A jest to tylko mały wycinek tej pięknej krainy, jaką są tereny wzdłuż Bugu.

 

 

 Bug wije się i jest granicą województw Podlaskiego, Mazowieckiego i Lubelskiego. W naturalny sposób oddziela "Bajkowe Podlasie" od "Romantycznego Mazowsza". Dlaczego tak uważam? Otóż na Podlasiu znajdziecie kolorowe domki, barwne cerkiewki, dworki, ale pałacy na palcach jednej dłoni można policzyć. Za to na Mazowszu trudno o kolorowe świątynie czy kolorowe wioski. Za to Lubelszczyzna ze swoją częścią Polesia Podlaskiego ma praktycznie to wszystko. Kolorowe cerkiewki, pałacyki czy też wiele jeszcze drewnianej zabudowy. Ale to już temat na kolejny wpis

 

06 lutego 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Sterdynia   Korczew   bug   drohiczyn   Patrykozy  

A może by tak na północ?

 

Dwudniowy wypad do Stańczyk i dalej...

 

(Witacz GV w Bolciu)

 

 Niektóre nasze wyprawy szczególnie zapadły nam w pamięć. Tak było z naszą sierpniową wycieczką do Stańczyk. Sierpień uważam za ostatni miesiąc na dłuższe wyprawy. Dzień jeszcze długi, temperatury na ogół przyjemne. Wystarczy tylko się spakować i hajda na koń. Ja miałem ustalić trasę, Jacek wyszukać kwaterę w pobliżu Stańczyk. Co zobaczyliśmy i jak nam się udała ta wycieczka, postaram się opisać w dzisiejszej opowieści.

 

Najdogodniejszy termin w sierpniu to na ogół długi sierpniowy weekend związany ze świętem Matki Boskiej Zielnej czyli 15 sierpnia. Żadną frajdą jest poruszanie się trasami o dużym natężeniu ruchu a w szczególności gdy jeżdża nimi TIR-y. Tylko jak tu ją ustawić gdy nie ma za bardzo alternatywnych tras a latem tym bardziej staje sie zapchana turystami podążającymi w kierunku mazurskich jezior. Wpadliśmy na jak się nam zdawało wspaniały plan. Jedziemy przez Łomże w kierunku Pisza i Orzysza. Następnie przez Ełk w kierunku na Gołdap i Stańczyki. Co z tego, że będzie trochę dalej? Ważne, że będzie bezpieczniej. 

 

 

(Ciemne chmury nad naszym wypadem)

 

Jak to zwykło się mówić złe dobrego początki, tak i w tym wypadku było. Tuż po minięciu tablicy Zambrów Jacek zorientował się, że nie zabrał ze sobą komórki co przy jego pracy raczej odpada, żeby był bez kontaktu z firmą. Nim się wrócił, niż mnie dogonił to straciliśmy około godziny. Niby niewiele, ale to zawsze ma wpływ na to, o której dotrzemy na miejsce. Stresu nie było, bo czego tu się stresować, przesiedziałem pewnie więcej niż pół godziny na przystanku w Wygodzie wyglądając sylwetki Jacka na horyzoncie. Gdy tylko się pojawił ruszyliśmy w dalszą drogę. Pamiętacie może początek "Gwiezdnych Wojen" gdy przez ekran przepływa sylwetka krążownika . Płynie i płynie. Podobne uczucie miałem gdy na przewężeniu drogi przesuwał się przy mnie w bardzo małej odległości estoński autokar. Nie wiem ile to trawało, ale zbyt blisko i zbyt długo to trwało. Jakby nie mógł przeczekać tej chwili gdy miniemy wysepkę na środku jezdni i wtedy mnie wyprzedzić. Nie, musiał to zrobić akurat w tym miejscu i w tym momencie. Może lepiej, że jechał stosunkowo wolno więc nie było pędu, ale mimo wszystko miałem stresa.

 

 

 

  

(Pisz. Miasto, wktórym warto zatrzymać się)

 

Pisz. Podobno juz w II wieku zwiankowano o tych ziemiach. Przechodziły one z rąk do rąk. Były polskie, krzyżackie, ponownie polskie by po rozbiorach przypaść Prusom.  Po 1945 roku na nowo w granicach Polski. Jak wiele mazurskich miast i wiosek zachował ten swój specyficzny wygląd. Poza pięknym kościołem z tzw murem pruskim, warto zobaczyć ratusz miejski a przed nim "Kamienną Babę". Krótki przystanek i ruszamy na obiad. Z różnych naszych wypadów znamy taki zajazd, w którym zatrzymywaliśmy się na posiłek. Traf chciał, że gdy dotarliśmy pod parasole to zaczął padać deszcz, który miał nam tego dnia co jakiś czas o sobie przypominać.

 

 

 (Kilka kilometrów za Piszem znajdziecie fajny zajazd ze smacznymi posiłkami)

 

Pojedli, popili więc na koń. Co prawda droga była trochę mokra, ale słonko i wiatr szybko nas wysuszyło. W Orzyszu nie zatrzymywaliśmy się odkładając to na inną okazje, która nadal czeka na realizację, ale zaraz za nim szybciej zabiło nam serce. Nagle za plecami zawyła syrena. Pewnie większość z nas podświadomie umie odróżnić sygnał pogotowia od policyjnego. Ten jeszcze był jakiś inny. Okazało się, że za nami "skradał" się konwój Rosomaków pilotowany przez żandarmerię i to właśnie oni na nas mieli czelność się wydźwięgać. Mały problem to gdzie tu zjechć gdy jezdnia zakończona jest rynną, nie ma pobocza. Musieli więc przez chwilę telepać się za nami niż nas wyprzedzili. Przed Ełkiem, który miał byc naszym kolejnym przystankiem okazało się, że na poboczu stały dwa zepsute wozy bojowe i czekały na hol. Nie skorzystali z naszej pomocy, nie chcieli, żebyśmy ich holowali. Pewnie z tego względu, że jechaliśmy w przeciwnym kierunku.

 

 

 (Cel naszej wyprawy. Stańczyki)

 

Odcinek z Ełku do Kowali Olecki i przebieg bez większych problemów, nie licząc gumy złapanej przez Jacka, lecz za nimi wpadliśmy w pułapkę Green Velo. Wiecie pewnie co to jest. To szlak rowerowy zaczynający się w Elblągu i kończący się Przemyślu. Piegnie on wzdłuż północnej i wschodniej granicy naszego kraju. O ile nasz odcinek to w większości drogi asfaltowe to tu przebiegał on polnymi drogami. Szuter, bruk, jednym słowy koszmar dla naszych szosówek. Niewiele tego było bo chyba tylko z 10km, ale zapadło nam to w pamięci. Szkoda, że nie ma oznaczeń o czekających nawiężchniach na najbliższym odcinku GV.

 

 

     

(Mazurskie drogi nie tylko kręte, ale i potrafiące dać się we znaki. Oczywiście te oznaczone jako GV)

 

 

Same akwedukty w Stańczykach są w prywatnych rękach i zwiedzanie jest (chyba) płatne. Nie pamiętam czy płaciliśmy, czy na gapę weszliśmy na ich teren. Fakt, że po przyjeżdzie na miejsce lunął deszcz i nikogo przy kasie nie było a może już po prostu nie pamiętam. Budowla co by nie mówić robi wrażenie. Jeśli nie mylę to nigdy nie zostały one wykorzystane. Miały być mostem kolejowym łączącym Królewiec z Elblągiem i Gdańskiem. W rzeczywistości okazała się prywatną linia Geringa. Wyzwoliciele rozebrali linię i zabrali ją w głąb Rosji. Pozostały jedynie wiadukty, które przez pewien czas wykorzystywano do skoków na linie a teraz są same w sobie atrakcją.

 

(Trójstyk granic w Bolciu oraz fermy wiatrowe, które dużo więcej niż w moich stronach)

 

Po wyjeżdzie ze Stańczyk mieliśmy przed sobą naprawdę piękną ścieżkę rowerową GV. Oznaczoną nawet procentami podjazdów i zjazdów, lecz nadal nigdzie nei było informacji ile jej będzię i co nas może czekać. Po pewnym czasie skończyła się, ale droga na szczęście cały czas asfaltowa. Niestety deszcz i wiatr zaczęły nam dokuczać. Jacuś co prawda zamówił nocleg blisko Stańczyk w oddalonym o jakieś 80km Kaletnikach. 200km już w nogach a do domu daleko. Co było robić? Jedynie pedałować do ciepłej strawy i suchego miejsca do spania. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Bolciu przy Trójstyku Granic. Tu zbiegają się granice Polski, Rosji i Litwy. Pstryk, pstryk i dalej w drogę. A droga jak to na suwalszczyźnie, pofałdowana. Zjazd i podjazd. Zjazd i podjazd. I tak non stop. Gdy dojechaliśmy do Szepliszek gdzie TIR-y maja wielkie parkingi a do Kaletnik mieliśmy ok 10km zatrzymaliśmy się na kolację. Placek i piwo pozwoliło nam odbudować nadwyręzone siły. Na nocleg dotarliśmy przed 23 po przejachaniu blisko 300km. Jakby było mało atrakcji to....

 

Siadłem w fotelu z puszką piwa. Wyciągnąłem nogi jak normalny biały człowiek przed tv i... i lipa bo telewizor nie odbierał. Jacek wyszedł spod prysznica i oznajmił, że skończyła się ciepła wodę więc muszę poczekać aż się nagrzeje. TYLKO NIE ZAŚNIJ!! Jasneeeee. Obudziłem się w tym fotelu ok 2 w nocy. Wszystko zesztywniałe a ja nadal trzymałem tą puszkę z piwem. Po prostu padłem. Woda pod prysznicem niestety nadal była zimna i musiałem się w takiej wykąpać a właściwie opłukac.

 

Powrót

 

(Kaletnik. Mała wioska w pobliżu Sejn. Tym razem nie udało mi się dojechać do Sejn, może innym razem)

 

Jak to mam w zwyczaju tak i wtedy wstałem o świcie. Kwaterę mieliśmy w domku. Woda nadal zimna pod prysznica, więc szybkie myk myk i w suchę ciuchy. Za oknem przewalały się ciemne chmury, ale nie padało. To przynajmniej dobre. Przy kawie usłyszałem jak Jacuś powoli człapie po schodach i pierwsze słowa na powitanie...o leje!!! Faktycznie zaczęlo nieźle padać. Co tu robić. Do domu ok 200km. Dzwonić po transport? Nim Jacek ogarnął się i zjadł śniadanie to deszcz przestał padać. Ruszyliśmy przez Suwałki w kierunku na Augustów. Ruch jak to przy święcie umiarkowany, ale na szczęście DK8 posiada na tym odcinku marginesy więc można było bezpiecznie jechać.

 

 

 

 (Droga powrotna przez pofałdowaną Suwalszczyznę oraz przez "Środek Europy" czyli Suchowolę)

 

Powrót co tu ukrywać był krótszy i nie chodzi o to, że każdy kilometr przybliżał nas do domu. O ile poprzedniego dnia pokonaliśmy blisko 300km to powrót miał tylko 200km. Niestety odczuwałem te przejechanie kilometry i wlokłem się za Jackiem. Miał ubaw ze mnie, ale był wyrozumiały. Co tu pisac...męczarnia. Na szczęście wypogodziło się i powoli dotarliśmy do domu. Poza kapciem Jacka w Ełku nie mieliśmy problemów ze sprzętem. W dwa dni pokonaliśmy kawał drogi. Odwiedziliśmy kilka fajnych miejsc. Co prawda nie zajechaliśmy do Dowspudy i Aten, które planowaliśmy odwiedzić w powrotnej drodze. Oczywiście w nastepnym roku ponowiliśmy pewną część trasy i wpadliśmy do Aten.

 

 (Co nie udało się za pierwszym razem, udało się dojechać w następnym sezonie. Nie wiem kiedy Jacuś tak mi wypiękniał)

 

Co tu ściemniać ...Ateny są przeraklamowane laughing

 

 

04 lutego 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Green Velo   stańczyki   Suwalszczyzna   Trójstyk  

Złoty Parostatek

 

Kolejna opowieść Edka Poloneza

 

 

 

Pamiętacie może historię zaginionego „Złotego Pociągu”, który miał się skrywać w podziemiach zamku Książ pod Wałbrzychem? Sprawa obiegła głośnym echem cały świat i co? Nic. Promocję Wałbrzych miał darmową a mnie się przy okazji po uszach dostało. Spytacie od kogo? Podpowiem...od gawędziarza i barwnej postaci jaką to jest pan Edek Polonez. Miałem te nieszczęście zaczytać się w pewnym artykule o wspomnianym to pociągu i nie zauważyć nadchodzącego niebezpieczeństwa.

 

 

  

 (Bug. W okolicy wsi Bojany można poszukać zatopionego parostatku)

 

-KHE KHE KHE . Usłyszałem nad głową teatralny kaszel. Gdy podniosłem wzrok znad gazety ukazałem mi się widok jak z horroru. Stał nade mną wielki truteń bo raczej nie pszczółka Maja. Nie wiedziałem o co mu chodzi, ale kaszel się powtórzył.

 

 

 

-Może weźmie Szanowny Pan ode mnie zaproszenie na Miododajne Spotkanie? Odezwała się do mnie ta koszmarna ni to pszczółka ni szerszenia mutant. Już miałem spławić natręta niezbyt miłymi słowami, lecz głos jakby znajomo brzmiący.

 

 

 

 (Gdy Cyganka przepowie Ci, że widzi Cie w lutym w Maroko...Cyganka prawdę Ci powie. 02.02.2020r)

 

 

-Od kiedy to Pan, Panie Edku w branży rozrywkowej robi? Czyżby nowe odcinki „Roju” w naszym mieście mieli kręcić? Bo mimo wszystko ubiór mnie nie zmylił i rozpoznałem w tym natręcie znaną mi osobę. Rozejrzał się na boki i zdjął wielką glowę z czółkami jak peryskopy z ubota jakiegoś.

 

 

 

-A żeby ich wszystkich, jasna i nieprzymuszona biegaczka dopadła. Żeby im się papier skończył i nie było komu im...hmmmmszklanki wody podać. A żeby....

 

 

 

-Ej Panie Edku, kto Panu tak za skórę zalazł, żeś Pan tak mu dobrze życzysz?

 

 

 (Kirkut w Broku. Pierwszy to nagrobek Tzvi Dov syna Abrahama zm. 15.05.1900, kolejny to nagrobek Yaakov Matatia zm. 23.05.1875r)

 

 

-Mojej damie serca, znaczy się tej wesołej wdówce, co to wnusia ma agenta artystycznego. Patrz pa, jak mnie urządził. Będziesz pan, gwiazdą, kasę będziesz kosił, tak mówił ustami swojej babki. Jakobym miał mieć wyjątkowy artystyczny talent, Hollywood przede mną miało klękać, tylko żebym umowę z nim podpisał. Niby miałem w nowych „Gwiezdnych Wrotach” Spilberga grać jakowoś rolę.

 

 

 

-UUUUUUUUUUUU. Panie Edku, gratuluję. Podejrzewałem, że ma Pan artystyczny talent, ale,że aż z Hollywood odezwą się do Pana? Fiu fiu fiu...

 

 

 

-Jeszcze słowo, a użyję całego bagażu mojego słownictwa, którego się nadobyłem służąc w marynarce. To nie było filmowa stolica a jakaś miodowa składnica. Babka głucha i nie zrozumiała niuansów murzyńskiej mowy. Przez co dziś paraduję w tym stroju i roznoszę zaproszenia na otwarcie tego czegoś.

 

 

 

 

 (Kompleks hotelowy Binduga. Trochę folkloru)

 

-Nie bądź Pan taki nabzdyczony Panie Majka, że tak powiem jak to lubi się Pan do mnie zwracać Panie Edku. Praca dobra jak każda. Pociesz się Pan tym, że gdyby faktycznie Pan pojechał do tego przybytku zła i zepsucia jakim jest Kalifornia, zaraz by Pana po Oskarach zaczęli ciągać. Gorzała, panienki, artykuły w brukowej prasie, Mogło by to nadszarpnąć pańską reputacje.

 

 

 

-Patrz Pan, z mądrym to i dobrze czasem postać przez chwilę. Może faktycznie nie ma co rozpaczać, tylko czy mógłbyś mnie Pan po plecach podrapać bo chyba o pniak będę się zaraz cochał. A jak nie to daj mi jaką gałąź, żebym mógł się pod tym futrem podrapać.

 

-Może wystarczy usiąść na ławeczce. O tu nie daleko, tylko na te żądło uważaj bo śmiesznie się Panu podwinęło i szkolną dziatwę i starsze kobiety może okropnie zniesmaczyć.

 

 

 

 

-Więc postoję sobie przez chwilę i może futro przewietrze w przeciągu. A co Pan tak zawzięcie czytasz, że nawet mnie nie zauważył?

 

  

(Kościół i ratusz w Broku)

 

 

-O „Złotym Pociągu” czytam.

 

-E tam bujda na podwójnych resorach. Nie było tam żadnego pociągu, chyba, że do jakiegoś ankoholu. Jakiś redaktorzyna wpadł w ciąg i tak poszło po szynach. To już ja mam lepszą kryminalną historię.

 

-Posuń się Waszmość, to usiądę i niech ten ogon sterczy, może żaden stójkowy mandatu za obsceniczność nam nie wlepi.

 

-Jaka to historia? Pobudzasz Panie Edku mą ciekawość.

 

-A nie masz Pan jakiegoś napoju? Może być miodowego koloru, ale niezbyt słodkie, bo już mnie zgaga męczy od samego myślenia o tej parszywej robocie.

 

-Mam jedynie butelkę czystej...czystej , gazowanej wody.

 

-Czyż ja na bydlę boże wyglądam, żeby wodę chłeptać? No cóż, dobre i to, daj Pan się napić, może nie zejdę z tego świata.

 

-Opowiadaj Pan tą historię a jak się dobrze sprawisz to może pomyśle o jakimś „chmielaku”.

 

Przyssał się do butelki, oczy łzami zaszły, grdyka głośno zagrała i po zawartości butelki można było zapomnieć.

 

-Nie wiedziałem, że tak smaczna może być zwykła komunalka. Co prawda już czuję w żołądku stado żab się lęgnie, upssssss. Aż mi się uszami odbiło. Nie wiem jak długo pociągnę na tym cienkim napitku, ale niech mi będzie i w kilku słowach o „Złotym Parostatku” Panu opowiem.

 

Jak już wspominałem mam za sobą długą marynarską karierę. Na promie po Bugu przez długie lata służyłem i stopnia nawigatora nawet się dorobiłem. Sam prezydent chciał mnie na admirała awansować, lecz mu grzecznie odmówiłem.

 

-Panie Edku, niech już Panu ten holiłódzki szpan opadnie. Admirał na promie i do tego na Bugu?

 

-A bo się nie znasz i czepiasz za słówka. To był skrót myślowy. Jak będziesz Pan przerywał to nie poznasz fascynującej historii.

 

-Już się w cichą pszczółkę zamieniam a Pan śmiało zaczynaj opowieść.

 

 

 

 

-Jak to bywa w marynarskiej braci, czasem się to i owo w tawernie usłyszy. Był swego czasu na Bugu taki statek. Dwa koła po bokach, pokład kryty i orkiestra rżnęła. Pływał on w letnie dni od Modlina aż po Zawichoście. Kilka dni taki tour się ciągnął, lecz zabawa przednia. Tu zeszli na brzeg, tam zawinęli. Nikt tam się nudził a wręcz na sen czasu brakowało. Bar najlepsze trunki i zakąski przez dwadzieścia cztery godziny serwował. Tańce, hulanki i z szablami taniec. Istna rozpusta, dla tak zwanego wyrobionego podniebienia. Wpadł właściciel tej łajby na pomysł, żeby zrobić na nim mistrzostwa gdy w bakaraka na pieniądze. Wpisowe było w złotych rublówkach z wizerunkiem, cara Mikołaja. Nie jakieś papierzane a krugerandy najprawdziwsze panie szanowny. Wieść się rozniosła lotem ptaka po całej nie tylko guberni, ale i za jej granicami. Wielu miało smaka a taką wygraną, bo wpisowe wynosiło 100 rubli w złocie. Na ten czas kwota niewyobrażalna. Lecz kto bogatemu zabroni. Żeby nie było przekrętów i oszustw przy stole, wynajęto specagentów. Mieli oni obcinać, kto kantuje i za burtę takich szulerów odstawiać. Wbrew pozorom, wielu krezusów się zjawiło z pełnymi sakiewkami. Trzeba było nawet dwa dodatkowe statki na pływające hotele wynająć. Płynęli i grali, grali i kasę przegrywali. Jeden się z rozpaczy rzucił w nurt brunatnej rzeki. Kilku wyrzucili za szulerkę podłą. Pieniądz się lubi czasem się zapodziać, więc główny armator wielki sejf tam wstawił na pokład Bociana. Nikt poza kapitanem, nie znał szyfru, który mógłby otworzyć skarbiec Alladyna. A trzeba pamiętać, że nie tylko z kart tam żyli, ale również z innych imprez tak zwanych towarzyszących. Drzwi do sejfu, trza było kolanem dociskać tyle tam się tego dobra zgromadziło.

 

 

 

-Może masz Pan jeszcze jakąś wodę, choć już czuję jak mnie żaba swymi płetwami po żołądku łaskocze. Przerwał na chwilę i futrzaną łapą spocone czoło otarł. -Jak tak dalej pójdzie to wodobrzusza jeszcze przyjdzie mi się nabawić.

 

 

 

 

(Kościół w Broku. W głębi ciekawa dzwonnica)

 

-Czy ja wyglądam, na takiego co to wiadro wody ze sobą by ciągał? Jak się Pan uporasz to do sklepu skoczę bo Pana w tym stroju to pewnie nie wpuszczą.

 

 

 

-No więc, żeby nie uschnąć do cna, ściaśniać będę swą opowieść. Zły król umarł a oni żyli długo i mieli zielone dzieci. Już skończyłem leć Pan po ten napój złocisty.

 

-Ale tak się nie godzi.

 

-Się godzi to między mężem i żoną, leć Pan tuż za rogiem jest sklepik zaczarowany, co wodę ze źródła wiedzy i konwersacji po 3,50 sprzedają a „Laleczki” się nazywają.

 

Co było robić, musiałem iść i kupić ze dwie puszki regionalnego, najtańszego napoju.

 

 

  

 (Ruiny pałacu biskupó płockich w Broku. Obecnie teren prywatny)

 

-Nooooooooo. Teraz możemy wracać do tematu. Co prawda nie ma odpowiedniej temperatury, ale sam fakt poświęcenia się jest mile widziany. Siadaj Pan, bo się ludzie głupia na patrzą jak tak trącasz ten mój odwłok między kolanami.

 

 

 

Nie ukrywam, że faktycznie barwną przedstawialiśmy parę w zambrowskim parku. Usiadłem i słuchałem co tym razem zmyśli mój ulubiony gawędziarz.

 

 

 

-Na czym to skończyłem? A no tak, na sejfie co już nie mieścił utargów. Więc gdy w drodze powrotnej leniwie łopaty wody Bugu szarpały, gdy walce i walczyki w najlepsze orkiestra przygrywała, nagle BUCHHHHH. Jakaś dama zemdlała, inna krzyczy góra lodowa. Gdzie góra lodowa w czerwcu na Bugu idiotko? Inna zaś w samych podwiązkach z pokoju wypadła i drze się, żeby kobiety ratować. Istna gamela niestworzona. Tu skaczą, tam trunki z bufetu ratują. Takie zrobiło się wielkie zamieszanie, że nikt nie zauważył braku kapitana. Statek zaczął nabierać wody pod swój pokład. Ci co skoczyli na piechotę do brzegu dopadli. Nikt nie myślał o temże wyjątkowo płytko lecz, że życie los pozwolił ratować. Poszedł na dno statek, nitk nie ucierpiał nie licząc armatora i graczy liczących na wielką wygraną. Sejf poszedł na dno, kapitan się zgubił. Nikt nie wi do końca czy to był wypadek czy też przekręt śmiały.

 

-Gdzie to było, Panie Edku? Może warto by było zrobić jakąś ekspedycję naukową?

 

(Brok. Wiele domów pochodzi z przełomu XiX i XX wieku)

 

-A to tu nie daleko, tuż za naszym Brokiem. W odmętach rzeki spoczywa gdzieś sejf i wrak „Złotego Parostatku”. Lecz czy jest co ratować? Mała na to szansa bo już od lat kilkudziesięciu co rusz ktoś tam łowi i szuka namiarów. Lecz gdy woda opada widać szczątki wraku więc nie mówię, że nie po nim śladu. Jest lecz czy jest jeszcze na nim złoto, tego już nikt nam nie zdradzi Szanowny Panie Dobroczyńco. To co, przyjdziesz Pan na te sklepu otwarcie? Miodowa Dolina ma się on nazywać lub jakoś z murzyńska lecz już nie pamiętam. Idę dalej klientów naganiać. Żegnam i z tym skarbem Pana tu zostawiam. Puszeczkę oczywiście zabiorę co by Panu nie ciążyła jak ten sejf na statku.

 

 

 

 

 

 

 

 Jak to mówią w radiu...lokowany produkt. Mnie bardziej od reklamy chodzi o pokazanie małego miasteczka o bardzo ciekawej historii. Oczywiście sam Brok zbyt wiele czasu nie zajmie Wam w zwiedzaniu, ale może stanowić fajną bazę wypadową, przystanek na odpoczynek. Szczególnie polecam Smażalnie ryb Pod Mintajem. Jak również odwiedzenie okolic Broku. Treblinki i Zuzeli. Ale o tym może w kolejnych wpisach

 

 

03 lutego 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   Brok   Złoty Parostatek   bug  

Podróże po Podlasiu-kolejna część

     

Było w lewo, było w prawo a może by tak na wprost?

 

Jak widzicie podróż po podlaskich drogach nie jest łatwa. Kiedyś wyobrażałem sobie, że wsiadę na rower i pojadę sobie tam i tam bo akurat coś mnie zainteresowało. Okazało się, po drodze odkrywałem tyle fajnych widoków, starych kapliczek, chałupek czy kolorowych cerkiewek, że punkt docelowy stawał sie mało istotny. Będąc naprzykłąd w Bielsku Podlaskim grzech nie odwiedzić Orli. Będąc w Orli wypada zajrzeć do Starego Kornina czy do Szczytów-Dzięciołowa itd. Po prostu co wieś to jakiś domek, to coś przy czym warto się zatrzymać.

 

 

(stary przydrożny krzyż jakich wiele na Podlasiu. Często pamiętają przemarsze róznych wojsk. Czasem noszą ślady kul siepaczy, ale najczęściej to czas jest największym wrogiem)

 

Co prawda nie jężdżę po Podlasi w okresie zimowym jeśli leży śnieg na drogach. Bo jak to określił mój kolega, szaleństo ma swoje granice. A na wyprawy samochodowe jakoś nigdy mnie nie ciągnęło. Powód? Ilu z Was jest w stanie zauważyć zza kierownicy samochodu choćby taki pochylony krzyż. Albo jedziesz i skupiasz się na drodze, albo rozglądasz się po okolicy. Rower na szczęście daje szanse na pogodzenie tych dwóch spraw. Poza tym sam dojazd do jakiegoś punktu zajmuje więcej czasu i można się jemu przyjrzeć. Czasem można odpuścić, czasem nawet rowerem trzeba zrobić nawrotkę. Można rzucić rower do przydrożnego rowu i nie blokować drogi. Samochód niestety staje się w takich chwilach zawalidrogą.

 

 (kolorowy kobierzec, fajne tło do zrobienia selfi)

 

Ileż to razy zatrzymywałem się dla zrobienia zdjęcia kępie polnych kwiatków rosnących w przydrożnym rowie, czy polu słoneczników jat te w okolicach wsi Czyże. I właśnie chciałbym zabrać Was w trasę przez Pasynki do Czyży i dalej choćby do Zbucza. Nawierzchnie dróg są w różnym stanie. Czasem trafi się na zniszczony asfalt, czasem nawet na długie odcinki bruku a gdy chcemy dotrzeć do jakiś oddalonych kaplicze to niestety szuter jest nierozerwanym elementem podróży. Warto mieć ze sobą gumy na zmiane, gdyż można przeciąć dętkę.

 

   

 (Cerkiew w Czyżach o kolorowych koułach i ciekawawej architekturze. W otoczeniu cerkwi często byli chowani jej proboszczowie, oraz zasłużeni parafianie)

 

Sama wieś Czyże jest mieszanką tradycji i nowoczesności. Widać, że włodarze zaczynają dostrzegać korzyści płynące z odwiedzania jej przez turystów. Jest mapa, ładne przystanki, jest też miejsce na odpoczynek. Ja tu jechałem przede wszystkim dla całkiem ładnej cerkwi. Mimo, że jest to w miarę nowy obiekt, ale naprawdę cieszy oko.

 

Z Czyży można dojechać do DK 689 Bielsk Podlaski-Hajnówka w Zbuczu. Tu znajdziecie średnowieczne grodzisko oraz coś co mnie zawsze sprawia frajdę.

 

 

 (Cerkiew w Zbuczach a przed nią przystanek autobusowy)

 

Przystanek autobusowy, który wpisuje się w kadr cerkiewki. I tu wracamy do przewagi podróży rowerem. Czy zwrócilibyście na to uwagę? Pewnie nie. Cerkiew jest pod wezwaniem Świętych Męczenników Chełmskich oraz czyżewskich parafian zamordowanych w 1946 roku przez zbrojne podziemię. Ładnie brzmi a chodzi o zamordowanych wożniców z pobliskich Puchał przez oddział Burego. Tu raczej nikt nie będzie miło wypowiadał się o "żołnierzach wyklętych", tu można szybciej uslyszeć o "przeklętych". Ale politykę i tragiczne wydarzenia i jedziemy dalej przed siebie.

 

  

 (Nowoberezowo. Stara chałupka służąca za skansen, w której można wynająć nocleg, oraz typowy budynek gospodarczy z zapasem opału na zimę)

 

 

Nowoberezowo.  Wystarczy zjechac raptem 1km od drogi prowadzącej do Hajnołki i jesteśmy w małej wsi, która może zaskoczyć swoimi zasobami. Żródła historyczne podają troszkę inną nazwę wsi, otóż Nowy Berezów. Jak wiele wsi o podobnym członie nazwy tak i ta została założona przez mieszkańców starej wsi, w tym wypadku Berezow a obecnie Starego Berezowa. Po pożarze, który strawił Berezów część mieszkańców osiadła po drugiej stronie Traktu Litewskiego. Jak wspomniałem, wieś ma naprawdę wiele do zaoferowania. Drewniane, kolorowe domy. Trzy cerkwie, Dwie kaplice, krzyże. Tablice informacyjne dla odwiedzających. Polecam Nowoberezowo jako punkt na mapie, który powinno się zaliczyć.

 

 

  

 (Nowoberezowo. Cerkiew drewniana oraz murowana. Mnie bardziej ta drewniana przemawia do serca. Obie są zabytkowe i pochodzą z XVII i XIX wieku)

 

Kolejny odcinek niebawem.

30 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Nowoberezowo   Puchały   Podlasie   cerkwie  

Podróże po Podlasiu

 

To może tym razem w prawo pojedziemy?

 

   

 ( Bielsk Podlaski. Ratusz. Dom Znachor. Cerkiew Michała Archanioła)

 

 

Gdy znajdziemy się na DK 19 powyżej Bielska Podlaskiego, to warto skręcić w jego kierunku. Miasto jest większę od mojego rodzinego Zambrowa, więc odpada określenie miasteczko. Co w nim niezwykłego? Otóż w nim krzyżuje się kilka dróg, które mogą nas doprowadzić do różnych miejsc na mapie Podlasia. Białowieża, Orla, Siemiatycze, Boćki itd, itd. Wcześnie czy później trzeba przez nie przejechać, żeby dotrzeć, do któregoś ze wspomnianych miasteczek. Można tu dojechać koleją i stąd ruszać na zwiedzanie okolic. A uwieżcie mi jest co oglądać.

 

 

 

 (Bielsk Podlaski. Ta cerkiew po prawej to najstarsza świątynia w Bielsku)

 

 

Warto odwiedzić Oddział Muzeum Podlaskiego mieszczący się w dawnym ratuszu miejskim czy też Muzeum Małej Ojczyzny. Oczywiście można tak ja to robię, pokręcić się po mieście. Odwiedzić kościoły, cerkwie. Zajrzeć do sklepu Znachor a właściwie do domu, w którym toczyła się akcjia fimu pod tym tytułem. Miasto jest na tyle ciekawe, że ile razy bym je nie odwiedził,to zawsze coś mogę zobaczyć, czego wcześniej nie widziałem. Nie byłem jeszcze na Górze Zamkowej, na żydowskim cmentarzu czy też przy dworze z XIX wieku.

 

 

 (Wieś Knorydy)

 

Jeśli nacieszycie już oczy Bielskiem Podlaskim i zdecydujecie się na podróż w kierunku Siemiatycz to jest szansa, że wśród łąk wypatrzycie niebieską cerkiewkę w okolicach wsi  Knorydy. Kilka lat temu smarkacze podpalili starą i teraz można oglądać odbudowaną w nowych barwach. Poprzednia nie prezentowała się tak pięknie. W samej wsi stoi jeszcze jedna, na cmentarzu.

 

 

 

 (Boćki. Warto zajrzeć do kościoła jak również do cerkwi)

 

 

 Następny przystanek będzie w Boćkach. Wioska z ładną cerkwią oraz zabytkowym kościołem, która jest mi bliska sercu. Poznałem ją z gazet i po prostu pokochałem. A wszystko za sprawą anegdoty, którą opublikowała w latach 70 czy 80 ubiegłego wieku Gazeta Współczena. Leciałą ona mniej więcej tak...

 

Wybrała się wycieczka z SKR Boćki do Warszawy na przedstawienie teatralne. Jak to bywało drzewniej, zaraz po minięciu tablicy miejscowości poszły w ruch butelki z alkoholem. Podróż z Bociek do Warszawy w tamtych czasach trwała pół dnia, więc wielu z podróżnych zdąrzyła powtórnie przechodzić procest dochodzenia do stanu tak zwanej trzeźwości. Tak czy tak wpadli do teatru już lekko spóźnieni. Traf chciał, że wybrali sztukę "Odprawę posłów greckich". Gdy wię próbowali tak "bezszeleśnie wemsknąć się na widownie, przedstawienie już trwało. Na widowni ruch bo przodownicy pracy próbują się dostać się na swoje miejsca, na scenie Holoubek podniosłym głosem grzmi ...SKĄD PRZYBYWAĆ POSŁOWIE?????

 

(Boćki. Cerkiew)

 

Na co jeden ze spóźnialskich odwraca się i ... - PGR BOĆKI.

Widownia w ryk. Aktorzy im wtórują. Przedstawienie przerwali. Uspokoiło si, aktorzy rozpoczęli sztukę od początku. Wszystko pięknie, ładnie aż doszło do momentu gdy Holoubek się pyta ...skąd przybywacie posłowie? i chyba nawet nie skończył bo się zagotował. Przerwa...śmiechy na widowni. Prośba, żeby wybaczyć aktorom. Zaczynają od nowa i kolejny raz dochodzi do wspomnianego dialogu.

- Skąd przybywacie posłowie?

na co cała widownia

-PGR BOĆKI!!!!!

 

Dziś już wiem, że to rodzaj legendy miejskiej, która krążyła przez lata w ludzkiej świadomości. W każdym razie, polubiłem tą wieś i zawsze chciałem ją odwiedzić. Marzenie spełniło się i byłem tu kilka razy.

 

 

 

 (cerkiew w Boćkach)

 

 

Na tym zakończę dzisiejszą opowieść. Życzę miłego zwiedzania.

29 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Bielsk Podlaski   Podlasie  

Pan Edek w drodze na balety

 

Krótka opowieść o Zamku Kiszków

 


 

                     (atrakcje Ciechanowca)

 

 

 

Lekki dyskomfort psychiczny poczułem, gdy czyjaś dłoń na mym ramieniu spoczęła. Spiołem się, przygotowany na jakiś atak...

 

-Mistrzu, a gdzież to twój rumak się podział? Głos zniszczony życiem i ten naftalinowy odorek. Którz to mógł być jeśli nie mój namolny znajomy, pan Edek Polonez we własnej osobie. Tym razem beret z antenką szarmancko na czółko obsunął, pet w kąciku ust sterczał jak u pewnej z kreskówek postaci. Pod paltoczkiem cherlawą klatkę piersiową okrywało coś na kształt hawajskiej koszuli w różu majtkowej tonacji. Spodnie za to w wyraczastą seledynową kratę, o całą dłoń nad kostki kończące się dzwony.

 

-Ależ pan....szykowny powiedzieć wypada. Jeszcze jaki łańcuch na szyję i fingiel na palec. Panie Edku a gdzież to tak alegancko ubrany pan się udajesz? Żenić czy za mąż wydajesz? Szyk pan zadajesz większy bym rzekł niż chan krymski na biskupiej audiencji.

 

-A gdzie tam, na tańce się udaję. Pewna panna wdówka, znaczy stanu wolnego za to dość majętna, zabrać mnie postanowiła na rauty do domu spokojnej starości. Podobno balety są niemiłosierne.

 

 

 

    

 (Zamek Kiszków oraz Modrzewiowy Dworek w rysunkach Pana Wilka)

 

 (Tyle pozostało po murze okalającym zamek a później dworek. Po prawej miejsce w którym stały)

 

 

 

-Słyszałem, słyszałem. Rzekłbym nawet, że cudowne. Z balkonikami lub o kulach na parkiet ci suną, na dźwięk pierwszych dźwięków w takie wygibasy idą, że w podskokach bez niczyjej pomocy sfruwają z parkietu. Cud udokumentowany w księgach parafialnych. Całe szczęście, że zusowskich konowałów tam nie ma, bo emerytury i renty w lot by im zabrali.

 

-Ha ha ha. Nie był to jednak śmiech radosny a raczej jego przeciwieństwo.

 

-Coś nie tak Panie Edku?

 

-Raczysz pan żartować? Ja się nastawiałem na spokojne kortedanse. Jakiś walc, ewentualnie tango lub może polonez. A Pan mi powiadasz, że tam jakoweś murzyńskie podrygi?

 

 

 

 

 (Ciechanowiec. Kapliczka w pniu drzewa oraz widok na kaplicę grobową rodziny Szczuków)

 

 

 

-Nie sprawdzisz, nie zaznasz Panie Edku rozkoszy, jako to mówi przysłowie. -Hop hop, Panie Edku. Mówi się, mówi. Jesteś Pan obecny ciałem lecz chyba nie duchem?

 

-Jestem, jestem. Lekko potrząsnął przy tym głową. Przysiągł bym, że strach w jego oczach zauważyłem. Żal mi się zrobiło tego poczciwego cudaka.

 

-Trochę się zamyśliłem i mam niewielkiego mojra. A jak się zbłaźnię na tem tanecznym wieczorku? Nie znam rzadnych kroków w tych nowoczesnych tańcach. Co mam robić drogi Panie Merksie kochany? Może jednak się wycofam jak Kiszka do swego zameczka przed Szwedów naporem.

 

-Nie masz obaw Panie Edku, będziesz na pewno gwiazdą zgromadzenia. Nawet śmiem powiedzieć najbarwniejszą ze wszystkich tam obecnych. Istny Koko Szanel we własnej osobie.

 

 

 

(stary cmentarz ewangelicki, na którym pozostało kilka XIX wiecznych nagrobków)

 

 

 

-Krygujesz pan i szyderujesz sobie ze spłoszonej zwierzyny. Przykro mi się na ten czas okropnie zrobiło. Jam Panu serce i czas za darmo poświęcam. Na ludzi próbuję bezskutecznie zrobić a Pan sobie ksiuty z poważnej okoliczności urządzasz.

 

-Ależ skąd znowu, jakbym śmiał się chichrać mój mistrzu i guru. Szyk i powab Twe nie są dla oczu zwykłych śmiertelników. Po prostu idź i olśnij ich swym czarem i powabem.

 

-Łoj tam łoj tam. Bo się zagalopujesz pan jak ta ślepa klacz na Wielkiej Pardubickiej i nie wybrniesz później z tej swojej piewczej tyrady. Ważne, żem schludnie i czysto odziany.

-Tiaaa... Czysty i nie trącany jakoby orleańska dziewica z Pana panie Edku kochany. A co to za kiszka i zameczek, o którym Pan wspominał. Nie znam tego tekstu a chętnie bym genezę poznał. Lecz miarkuję, że na bal się Pan śpieszysz i przez to wielce już mej straty żałuję. Bo muszę przyznać barwne są te pańskie opowieści, prawie jak te ciuszki co masz je Pan na grzbiecie.

 

-Ciuszki po nieboszczku mężu mojej damy serca, z paczki co to w dobrych czasach zza wielkiej wody słał, że do doma. Prawie nie noszone, jeszcze z metkami. Jakbyś Pan reflektował to z niewielką stratą pieniężna, ale wielkim zyskiem sympatii odsprzedam je panu, znaczy te z paczki a nie te z mojego grzbieta.

 

 

 

 (Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu. Warto tu zajrzeć)

 

 

-Podziękować to za mało, za szczerość pańskiego serca Panie Edku. Serce mi się kraja, ale ostatnio nie mam, że tak powiem, wolnego grosza na zbytki odzieżowe. Więc może jeśli czas pozwoli to mi pan o tym zameczku opowie a modę na inną okoliczność odłożem.

 

-Nie znasz Pan Kiszków i ciechanowieckiego zamku? Nie dziwię się bardzo. W końcu szydzić łatwiej to przychodzi, niż nos w książki wsadzić. Bywają tam takie drobne znaczki, literkami je zwą. A gdy się je poskłada jak puzzle to nawet słowa z nich wychodzą. Z tych słów zdania powstają...

 

-P R Z E P R A S Z A M!!!! Przepraszam, jeśli uraziłem szanownego pana. Nie było to moją intencją. Może więc skróci Pan te swe wywody na temat mojej jakoby analfabetycznej przypadłości i przejdzie może do meritum sprawy.

 

Spojrzał na mnie z politowaniem, lecz już nie ciągnął swej żmijowatej gadki. Rozejrzał się wokoło i machnął na mnie głową wskazując ławeczkę przy zambrowskich lwach, stojących na nieczynnej o tej porze fontannie.

 

 

 

(Szczególnie jesienią pięknie prezentuje się muzealny park)

 

 

-Przez moją cioteczną - wujeczną pra pra babkę miałem zaszczyt być spokrewnionym z dawnym właścicielem miasteczka jakim stał się Ciechanowiec w tym czasie co i nasz ukochany Zambrów. Z tem, że Zambrów nie był niczyją własnością, czyli pod książęcą będąc kuratelą grosz sypał do ogólnej mazowieckie szkatuły. Ciechanowiec za to wzbogacał Kiszków. Ród możny natenczas. Wpływy mieli na mazowieckim jak i litewskim to dworze. Nawet przy granicznych ruchawkach zawsze w ich rękach miasteczko pozostawało. Nad Nurcem deptak z pierwszymi wyszynkami zaczęli urządzać, przez co klyjentelę z Warszawki i Wiednia nawet zapraszali. Dancingi w Złotym Kłosie takie podobno się tam działy , że sam Batory król tam balować potrafił. Sławą takową się pysznił imć Pan Kiszka na wschód od Renu, że Baden-Baden i inne Ciechocinki w biedę zaczęły popadać. Co lepsza klyjentela dawaj się w turystycznych biurach zapisywać na senatoryjne wyjazdy, do tego kurorta. Ponoć nawet Galipaldi z Monako na przeszpiegi umyślnych wysyłali i chcąc swych gości przy sobie utrzymać, kasyno pierwsze wtedy na jednorękich bandytów otwarli.

 

 

(Rzeka Nurzec oraz zalew to ulubione miejsce odpoczynków mieszkańców Ciechanowca) 

 

 

Dłońmi zakryłem twarz swą, żeby nie parsknąć i nie popłakać się ze śmiechu. Gdy mi już głupawka minęła, poważnie odrzekłem.

 

-Panie Edku, ale nadal nic nie wiem o wspomnianym zamku. Też był jak sułtański pałac i w przepychu tonął?

 

-Tonął to Kiszko, ale w nurcie Nurca jakby rzekł to Mickiewicz. Zamek był okazały. Z wieżami i mostem zwodzonym. Bronić miał przeprawy z ruskiej na mazowiecką stronę. Nie wiem, czyś Pan jest świadomy, że po dzień dzisiejszy w Ciechanowcu dwa kodeksy, w sprawach spadkowych sądy przeglądają chcąc sprawiedliwie orzec. Kodeks carski oraz Księstwa Polskiego. A widzisz Pan, tego żeś Pan nie wiedział.

 

 

(Spacer po parku pozwali wyciszyć się)

 

 

-Nie wiedziałem, że aż tak ciekawym miejscem wspomniane miasteczko się jawi.

 

-Co tu owijać w bawełnę, niewiele pan okolicznych miejscowości poznał, to i nie znasz ich pięknej historii. Dziś muszę szanownego pana już opuścić bo mi jeszcze kto moją pannę poderwie. A jako osobie względnie wykształconej i w towarzystwie obytej , nie pasuje co by dama na swego partnera czekała. Przy jakieś to okazji wrócę do temata. Jeśli oczywiście taka będzie pańska wola i odpowiedni zasób złocistego płynu, to opowiem Panu jak to Kiszko na ikejowskie tratwie próbował spławić się przed urzędem skarbowym. Teraz żegnam i w te pędy lecę. Lot trzmiela i taniec z szablami dziś na mnie czeka. I jak Fred Flinston w okrzykiem siabadaba na ustach poleciał.

 

 

 

 (stare domy popadające w ruinę)

 

27 stycznia 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   Ciechanowiec   turystyka rowerowa   zamek Kiszków  

Wędrówki po Podlasiu

 

W lewo czy w prawo skręcić?

 

(Cerkiew na cmentarzu w Rybołach)

 

 Skończyłem opowiadać o wędrówce po podlaskich wsiach we wsi Rajsk. Po chwili refleksji nad grobem ofiar pacyfikacji i obejrzeniu "Wędrownej cerkwi" ruszamy dalej na zwiedzanie tych przepięknych moim zdaniem okolic. Najłatwiej gdy dojedziemy do DK 19 i staniemy przed naprawdę wielkim dylematem. W prawo czy w lewo, a może na wprost pojechać? Każdy wybór jest dobry z góry uprzedzam. W prawo do Bielska Podlaskiego dojedziemy. W lewo w kierunku na Zabudów a na wprost...to w następnym wpisie Wam zdradzę.

Tym razem w lewo może ruszymy. Uprzedzam czytelników podróżujących rowerami jakoż ja to czynię, najczęściej podróżuje w niedzielę i święta. Wtedy ruch na tej trasie jest stosunkowo mniejszy, szczególnie jeśli o tir-y chodzi. Żadna to przyjemność walczyć o życie gdy takie kolosy obok przemykaja i włos na głowie jeży się z tego powodu. Prawdą jest, że obecnie widok rowerzystów już nie jest aż tak egzotyczny jak parę lat temu więc i kierowcy otrząsneli się z szoku, że muszą z rowerzystami dzielić się drogą.

 

(Ażurowy most na Narwi, zwany czasem Wędrownym)

 

 

Wielkie połacie łąk na zmianę z lasami rozciągają się po obu stronach "dziewiętnaski", więc przy pięknej pogodzie to czysta przyjemność tamtędy pedałować. Pierwszy przystanek proponuję zrobić już po kilku kilometrach przy kolejnym "wędrowniczku". Tym razem przy moście na Narwi. Gminna wieść niesie jakoby to "wyzwoliciele" wracając z "trofiejnym towarem" przepili przęsło mostu u pobliskich gospodarzy. Jaka jest prawda, tego pewnie do końca się nie dowiemy. W każdym razie faktycznie dwa przęsła na początku lat 50 XX wieku przywędrowały tu z pomorskiego Fordonu. Od 1893r przez ponad pół wieku służył on tam jako przeprawa kolejowo-drogowa przez Wisłę i był na tamte czasy jednym z dłuższych mostów w kajzerowskich Prusach. Wojska niemieckie wycofując się w 1945 roku wysadziły most przed nacierającą Armią Czerwoną. Nowe władze odbudowały most, ale część odzyskanych przy budowie przęseł rozdysponowano po innych regionach. Tak więc podróżując po Polsce można trafić na kilka jego częsci przerzuconych przez różne rzeki.

 

(Ławeczki pod płotem. Kiedyś stały element podlaskiej wsi, który już zanika)

 

Po przejechaniu kilku kilometrów nie będę musiał nikogo namawiać na postój, bo z marszu wszyscy tu się zatrzymują. Ryboły. Mała wieś rozłożona po obu stronach drogi z kolorowymi domami. Z ławeczkami pod płotem i z bardzo malowniczą cerkiewką na cmentarzu. To przy niej większość podróżnych się zatrzymije. Druga murowana, skryta jest za drzewami więc trudno ją dostrzec, ale też warto do niej zajrzeć. W Rybołach zaczyna się "Szlak otwartych okiennic", który to jest wpisany na listę UNSCO oraz do wielu przewodników. Ciągnie się właśnie od Ryboł przez Ciałuszki i Kaniuki do Trześcianki.

 

 (Ciałuszki. Jeden z niewielu, ale jakże pięknych domów w tej wsi. W porównaniu z Plutyczami jest tu ich naprawdę tylko kilka rozsianych w róznych punktach wsi)

 

Jeśli wybierzecie się do Kaniuk, które są na uboczu musicie uzbroić się w opony conajmniej trakingowe. Ja niestety wyybrałem sie tam na szosówce i przez piachy jakie do niej prowadzą musiałem swojego rumaka pchać przez większość drogi. Ciekawostką jest stan dróg w tamtych stronach. Kilka kilometrów szutru lub dosłownie pylicy a we wsi 500-800 metrów asfaltu. Za wsią znowu zaczyna się gruntowa droga i tak do kolejnej wsi.

 

 

 

 ( Puchły. Piękna nawet był powiedział przepiękna cerkiew pw. Opieki Matki Bożej)

 

Więc gdy przebijecie się przez te drogi to macie szansę przeżyć szok na widok przepięknej cerkwi w Puchłach. Sam nie wiem czy lepiej jest do niej jechać wiosną czy jesienią. Otaczają ją drzewa i przez to trudno ją fotografować. Nigdy tam nie byłem zimą, lecz jeśli taka nadejdzie to może kiedyś wybiorę się tam lecz już samochodem (o zgrozo).

Mam nadzieję, że zdjęcia pozwalają zauważyć piękno świątyni, niestety pełnego wrażenia nie jestem w stanie opisać gdy pierwszy raz ją zobaczyłem. Uwieżcie mi na słowo, potrafi jej widok powalić na kolana każda osobę, która ma odrobinę wrażliwości na piękno. Zobaczyłem ją wyjeżdżając na pagórek i nagle zza chmur wynurzyło się słońce i oświetliło swymi promieniami błękitną cerkiew. Widok przecudowny. Pozostanie w mych wspomnieniach chyba na zawsze.

 

(Trześcianka. Cerkiew pw Archanioła Michała)

 

Dziś zakończę swą opowieść na Trześciance przy wyjątkowej cerkwi. Wyjątkowa ze względu na swój kolor. Jak już zauważyliście większość świątyń jest w niebieskim kolorze. Ta zaś w zielonym. Ogólnie barwy, które są na ścianach jak wiele innych symboli w prawosławnej kulturze jest symbolami. Obecnie w dużej mierze najwięcej mają do powiedzenia konserwatorzy zabytków, ale mimo wszystko rzadko spotyka się cerkwie w zielonych barwach.

Cerkiew w Puchłach czy wspomniana w poprzednim wpisiew Hodyszewie powstały w miejscu objawienia się ikony Bogurodzicy. Zauważcie, że prawosławnym nie objawia się postać a jedynie ikona. Ikon nie maluje się a pisze to tak na marginesie. Z budową cerkwi w Trześciance związana jest inna legenda. Podobno tutejszy chłop kupił od Żyda drewno na budowę domu. Podczas obróbki, przy rozpiłowywaniu z wnętrza pnia miały wysypać się złote monety. Oddał je na budowę świątyni. Wspólnymi siłami mieszkańcy wybudowali ją. Podobno przed wojną w wieży był zegar, który zawsze wskazywał 9 godzinę. Innym ciekawym elementem jest brak fragmentu krzyża na kopule dzwonnicy. Został on odstrzelony podczas ostatniej wojny odstrzelony przez hitlerowskiego siepacza.

 

Wzdbudziłem już waszą ciekawość? Wybierzecie się w te strony? Mam taką nadzieję.

 

Do poczytania w następnym odcinku, mam nadzieje wkrótce.

25 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Podlasie   cerkwie   Szlak otwartych okiennic  

Wędrówki po Podlasiu

Jedna z propozycji

 

 

 (cerkiew w Pasynkach. Jak widać przydałby się jej remont)

 

Podlasie jawi mi się jako bajkowa kraina. Wielu jej miszkańców zżyma się na takie postrzeganie. Nie chcą byc postrzeganie jako mieszkańcy rezerwatu indian czy innego skansenu. Ja broń Boże tak nie uważam. Jestem po prostu zafascynowany widokami, atmosferą jaka panuje na podlaskiej wsi.

 

Z historycznego punktu to przez wieki obszar leżący w Księstwie Litewskim, we władaniu wielkich magnackich rodów takich Jak Sapiehy, Radziwiłłowie czy Braniccy. To również największeksze skupisko wyznawców prawosławia. Z tym, że wcześniej byli tu również Unici. Wiele starych cerkiewek należała więc do nich a później została przekazana prawosławnym.

 

 

 ( Szczyty-Dzięciołowo. Dawna cerkiew unicka a obecnie prawosławna. Tuż obok figura św. Jana Nepomucena)

 

 

Oczywiście z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca Polski to niewiela nam mówi. Więc to jakby nam katolikom na siłe odebrano kościół i przekazano go na zbór ewangielicki. Niby to samo, ale już inaczej. Liturgia w tym samym języku, ten sam znak krzyża, ale nie ma już papieża. Nie ma dawnych księży. No i najważniejszy aspekt tradycji. Cerkiew prawosławna kojarzona jest z rusyfikacja tych ziem, postrzeganie jej wyznawców jako "kacapów". Te ostatnie określenie było również piętnem we wczesnym okresie PRL-u. Na tle narodowym dokonywano tu morderstw politycznych jak i tych z pogranicza czystek etnicznych. Przez wieki tutejsza społeczność posługiwala się własnym językiem. Hechłacki nie był ani białoruskim, ani ukraińskim a typowym dialektem. Nawet język polski był tu inny. Śpiewny i jak to mówia "śledzikowy".

 

 

 (Na wiele cmentarzy prawosławnych zachowały się stare kolorowe nagrobki)

 

 

Oczywiście obecnie nikt nie kwestionuje polskości mieszkańców Podlasia. Nie wiem na ile hechłacka mowa przakazana została młodszemu pokoleniu. Obie religie funkcjonują obok siebie. Wiele rodzin jest mieszanych wyznaniowo. Częstym widokiem jest stojące na przeciw siebie kościół i cerkiew. Napewno występują tu zawiść i głupta. Niestety to nie ma nic wspólnego z religią, narodowością a jedynie z wychowaniem i ludzką wrażliwością.

 

 

          

 (wnętrze cerkwi jak to mówia jest na bogato)

 

Rodzina mojego Ojca pochodzi z Podlasia i może stąd moja tęsknota za tymi klimatami? Nie ukrywam, że ciągnie mnie tam, lubiłem odwiedzać tamte strony i obecnie od kilku lat staram się odwiedzać wiele wiosek.

Rzuć hasło Podlasie a każdy odpowie, Puszcza Białowieska, Grabarka, Białystok. Kilku wspomni może o Jagiellonii, ale nikt nie zna takich wsi jak Nowoberezow, Plutycze czy Stary Kornin.

 

 

 (Plutycze. Wieś, która przywodzi wspomnienia dawnych podlaskich drewnianych domów)

 

 Dzisiejszy wpis chciałbym poświęcić więc trasie, która przebiega na północ od Bielska Podlaskiego. Wiadomo, że wszystkie zaczynają się w Zambrowie, ale Wasza może mieć początak w innym punkcie więc nie ma sensu pokazywać mapek trasy a skupic się na konkretnych miejscach godnych odwiedzenia. Ja będę posuwał się w swych opowieściach mimo wszystko od zachodu czyli tak jak mnie przyszło poznawać tą krainę.

 

 (widok na kopuły hodyszewskiej bazyliki)

Zacżę więc od Hodyszewa. Dawna pounicka cerkiew, która obecnie jest Sanktuarium Matki Bożej Pojednania. Historia tego miejsca sięga początków XVI wieku. W odległości ok 1km od kościoła znajduje się Krynica z cudownym żródełkiem oraz kapliczka w miejscu ukazania się ikony Matki Boskiej. Obecnie Hodyszewo to centrum pielgrzymkowe gdzie można oddać się medytacjom jak i odpocząć po trudach pielgrzymkowania.

 

 

 

 (stary chylący się ku upadkowi wiatrak typu koźlak)

 

Być może za miesiąc, za pół roku już nie zobaczycie tego wiatraka. Kiedyś dumnie stał na wzniesieniu a dziś już niestety niewiele z niego pozostało. Trzeba dobrze znać okolicę, żeby go dostrzec. Stoi on z dala od wsi w kierunku na Farmę. Podobno dawniej było ich więcej. Obecnie to kilka spróchniałych desek.

 

 

 (Strabla. Stary cmentarz)

 

 

 Z Hodyszewa ruszamy w kierunku Bielska Podlaskiego. Po drodze można zatrzymać się w Topczewie czy Wyszkach. Małe wsie kościelne. Po drodze kilka ciekawych kapliczek. Moje ścieżki wiodą do Strabli. To kolejna mało znana wieś, w której znajduje się piękny dworek z bogatą historią oraz mały kościółek z obrazem słynącym z łask. Niestety dworek jest niedostępny gdyż jest własnością osób prywatnych, które z wiadomych względów nie życzą sobie szwendania się pokojach. Są jednak szczęściarze, którym pozwolono jednak odwiedzić ten piękny obiekt, więc i Wy możecie próbować. Ja niestety nie należę do tych szczęśliwców, pozostaje mi nadal starać się o odwiedzenie go. Ze swojej strony polacam odwiedzenie starego cmentarza na tyłach kościoła. Można tam zobaczyć jeszcze kilka starych żelaznych krzyży. 

 

 

 

 (Rajsk. Wędrowna cerkiew)

 

Jeśli nacieszycie oczy kolorowymi domkami w Plutyczach to zajrzyjcie do Rajska. Poza cerkwią, o której opowiem później warto podjechać na miejsce tragedii jaka spotkała mieszkańców tej wsi. 16 czerwca 1942 oddziały SS oraz policji dokonały pacyfikacji wsi. Był to odwet za zamordowanie gestapowca na drodze do Strabli, który wracał w towarzystwie swojej kochanki. Za napad odpowiadał oddział partyzantów sowieckich. Hitlerowcy wyciągali z każdego domu mężczyznę powyżej 16 roku życia, a gdy takiego nie było zabierali kobiety. Zginęło 149 osób. Spłonęła cała wieś. Zerwano nawet bruk. Nie pozostał dosłownie kamień na kamieniu po Rajsku. Zniszczono przede wszystkim cerkiew. Po okresie wojennym dawni mieszkańcy wsi zaczeli wracać do zgliszczy i odbudowywac swoje gospodarstwa. Na początku lat 60 XX wieku powstał pomysł odbudowania cerkwi. Ktoś zaproponował sprowadzenie starej cerkwi z zamojskiej wsi Paturzyn odległej o 300km. Po akcji "Wisła" gdy to przesiedlano mieszkańców ukraińskiego pochodzenia cerkiwe pozostawała nieczynna. Wygląda na odnowioną w ostatnich czasach.

 

Na tym zakończę dzisiejszą prezentację, ale obiecuję przedstawić kolejne miejsca godne odwiedzenia.

 

24 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa  

Małe pamiątki wielkiej historii

Czyli jak to kiedyś bywało według Edka Poloneza

 

 

 (obelisk upamiętniający zwycięzką bitwę wojsk Leszka Czarnego nad siłami Jaćwingów w 1264r. Uroczysko Kumat) 

 

 

A skąd to Pana niesie, Panie Szozda kochany!!!! – ktoś za mną zawołał. Do kogo mógł że należeć ten charakterystyczny sznapsbaryton jeśli nie do mojego znajomego ławkowicza Pana Edka.

A do Brańska Panie Edku się wybieram. Ładna pogoda to pozwoliłem sobie na tak zwany spacerowy wypad rowerem. Kiedyś mi Pan tyle o nim opowiadał, że zapałałem chęcią odwiedzić tę małą mieścinę. Szukałem wspomnianych przez Pana śladów pobojowiska.

 

 

 (bitwę stoczono nieopodal Brańska. Na zdjęciu kościół, z którego czasem kuranty wygrywają Rotę) 

 

O tej porze, to możesz Pan naciąć się na psie ślady i nie o łap odciskach tu mówię. Trzeba by było mnie na ramę wziąć to bym Panu pokazał gdzie wzmiankowane mordobicie  miało swe miejsce. Jako młode pacholęcie …

Panie Edku proszę się nie gniewać, ale Pan chyba nigdy młodym pacholęciem nie był, a zawsze dość dojrzałym, że tak się wyrażę.

Igrasz Pan ze swym życiem Panie Szozda, oj igrasz. Nie umiesz Pan za nic komplementów prawić. Ale w swej dobroci puszcze tę zniewagę mimo uszów jeśli coś masz pan w tej swojej sakwie. I o cukierkach nie mówię. Ostatni coś mi od nich okropnie się zęby sypnęły a na dentystę mi kasy nie staje, więc jakimś złocistym napojem ich ból mogę załagodzić. 

 

 

(żydowski cmentarz w Brańsku. Większość macew służyła jako płyty chodnikowe, stąd te prostokątne wymiary. Nagrobek po prawej stronie należy do nauczyciela Yehuda Meir syn Yaakova, który zmarł 14.03.1913)

 

Co było robić, sięgnąłem do zapasów bo jakbym się spodziewał spotkania z tym naciągaczem, którego nota bene bardzo polubiłem. 

Proszę Panie Edku, lecz dziś jedynie tym wynalazkiem tylko dysponuję. - rzekłem podając mu puszkę smakowitego trunku, tyle, że bezprocentowego. 

Tfu tfu tfu...otruć chcesz mnie Pan i dybiesz na me zacne życie. Jak coś takiego można spożywać i nie wstydzić się tego. No dobra , daj Pan i ja to skosztuję, lecz jeśli będe z tego świata schodził, podaj mi Pan coś bardziej pożywnego.

 

 

(Brańsk jak wiele podlaskich miejscowości był i jest wielowyznaniowy. Na przeciw siebie stoją cerkiew i kościół. Synagogi zostały zburzone w okresie II WŚ) 

 

Rozsiadł się wygodnie na swej parkowej ławeczce. Nabrał w płuca powietrza, wypuścił i jakby chciał w wielką głębie zanurkować przeżegnał się i niczym ustnik akwalungu puszkę z piwem do ust przystawił. Łyk pociągną, strząchnął się jak pies po błotnej kąpieli i …

Uffff.... przeżyłem i nie oślepłem. Ale muszę przyznać, że stracha czułem, czy aby jeszcze Pana na oczy zobaczę. To gdzie Pan byłeś bo jakoś mi umskło spomiędzy uszów te pańskie bajanie.

 

(Uroczysko Kumat. Można je odwiedzić wyjeżdżając z Brańska w kierunku Bielska Podlaskiego. Niecałe dwa kilometry przy drodze, na wzgórzu jest pamiątkowy głaz) 

 

W Brańsku byłem i szukałem pamiątek po tej wielkiej bitwie z Bałtami, którą według pańskich słów stoczyły tu wojska polskie.

Nie według moich a mego praprapra dziadka co pod Leszkiem służył i na swój sposób się wyróżnił. Prze to nawet Matejek w swym lanszafcie go w centrum umieścił. Jak to przy śpiącym pod dębem księciu czuwa i gąsiorek trzyma. 

Leszek aby na pewno, bo mi się zdaje, że inne imię władcy Pan wymieniał. 

Leszek Osmalony wespół z swoją kompanią Władkiem Konusem i Bolkiem Obciachowcem co to wstyd z nim było się gdziekolwiek pokazać, by wstydu nie narobił. 

 

 

(niedziela była mglista, ale przez to bardzo malownicza.) 

 

Jakoś nie pamiętam władców Polski o takich imionach? Osmalony, Konusowaty i Obciachowiec. 

Czyżbyś Pan nie wierzył memu dziadowi czy swojej niewiedzy? To, że z historyją jesteś Pan na bakier to już wiesz Pan i bez mego przypominania. Ale w tym wypadku daruje połajanki. Bo wszystko to sprawa błędnego tłumaczenia z łaciny na polski. Jako, że kiedyś ludzie łaciną rzucali bez większego skrępowania więc jakoś trzeba było ją na język salonowy przełożyć. Znasz Pan historię o trzech Piastoszczakach braciach co to w bandzie łobuzowali?

Lech, Rus i Czech? 

Nie wzywaj Pan imienia piwa zimnego na daremno. Sam Pan jest Rus widzę i zero u pana podstawowej wiedzy. Siadaj Pan obok, daj mi jeszcze łyka i posłuchaj Pan o tych trzech gagatkach.

 

 

(zdjęcie z 1937 wykonane przez dalekiego kuzyna moje kolegi Jacusia) 

 

Leszek, Bolek i Władek we trzech się na dworze chowali. Byli kuzynami. Bolek z nich najstarszy, ale i największa pierdoła gamoniowata. Młode co rusz go do aptekarza po lelum polelum kupić go wysyłali i na cała dzielnicę śmiech z niego urządzali.. A jak się odezwał w towarzystwiejakim, to tak po łacinie pojechał, że Matka z Ojcem i kuzynkami aż ze wstydu szczęki z podłogi zbierali. Najeli nawet jakiegoś guwernanta by jakoś go tam szkolił bo do szkoły publicznej wstyd było taką zakałę rodu wyprawić.

 

(ścieżki we mgle mogą wyprowadzić na manowce. Tak było w jakieś wsi gdy nagle skończyła się droga) 

 

 

Jakby tego było mało w pirotechnike lubił się zabawić. A to na wioskowej w remizie zabawie puścił z dymem jakaś podomkę czy tez kapcie pannie. Przez co od kozackiej młodzieży nie raz bęcki oberwał. Wziął kiedyś ze sobą dwa te łapserdaki za stodołę papierosa wypalić. Leszek był szemrany i starszy od Władka więc czasem z Bolkiem po kryjomu popalił skręty skubnięte z ojczymego surduta kieszeni . Władek konus, z metra cięte dziecię zawsze na czatach stawało i gdy ktoś ze starych się zbliżał na palcach gwizdało. Leszek szlugiem się zaciągnął aż za uchem pękło, a ten szlug wystrzelił i pół łba osmalił.

 

(Domanowo. To mała wieś przy DK66, którą pierwszy raz odwiedziłem. Warto się zatrzymać i zajrzeć do XVIII wiecznego kościółka z cudownym obrazem Matki Boskiej) 

 

Gęba czarna od sadzy, pióra dęba stały jakby w nie piorun boski  z niebios strzelił. Co się okazało? Otóż Władek Konus prochu dla kuzynów do machorki dosypał co by mocy zyskać. Leszka od tej pory Czarnym nazywali choć w rzeczywistości ryży był bez mała.  Bolka za swe czyny i wulgarny ozór Bezwstydnym nazwali. Po latach cenzura a może jakiś ślepy kopista Wstydliwego z niego zrobili tak jak ze smerfa Łokietka  stworzyli. Faktem jest niezbitym, że pod Brańskiem Leszek złoił Bałtom dupsko aż miło było patrzeć. Władek na tym najlepiej się urządził a mimo lichego i dziecięcego wyglądu na wielkiego władce w końcu wyniesion. 

 

(dziś dwukrotnie przejeżdżałem przez Dąbrówkę Kościelną. W drodze powrotnej zrobiłem sobie na skwerku krótki postój. W głębi widać remizę strażacką z 1932 roku, a na pierwszym planie Pomnik Orła Białego umapiętniający bojowników POW walczących o niepodległość Polski) 

 

Znaczy Władysław Łokietek, bo jak mniemam o nim pan bajdurzył Panie Edku drogi. Teraz poukładałem sobie te wszystkie historie. Bo faktycznie Leszek Czarny był starszym bratem Władysława Łokietki a Bolesław Wstydliwy ich bliskim kuzynem. 

Przecież od początku prawie Panu prawdę, tak jak z tą bitwą pod Brańska domami. Trzeba tylko się popytać a na pewno chętnie Panu drogę wskażą uprzejme ludziska. 

Tak też zrobię przy najbliższej okazji. Życzę spokojnego spożywania. Ja zaś skieruje swe marne kończyny w stronę mego domu. Edward okropnie wzdrygając się pił nadal te bezalkoholowe piwo cytrynowe.

 

 

(jaka zima takie bałwany. Jak widać ludzie mają do siebie dystans i to jest pozytywne) 

19 stycznia 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   Leszek Czarny   Jaćwingowie   Uroczysko Kumato   Brańsk   Domalewo   dąbrówka   turystyka rowerowa   edek polonez  
< 1 2 3 4 >
Krzysztof1963 | Blogi