• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

o czym myślę jadąc na rowerze

Życie czasem potrafi przytłoczyć swymi problemami. Jazda rowerem ułatwia utrzymanie równowagi ....psychicznej. W poniższym blogu postaram się pokazać świat, który widzę z wysokości siodełka.

Strony

  • Strona główna
  • Batory i Jagiellonka
  • Olek i Helenka
  • Pan Twardowski
  • Sobieszczak i wiedenski torcik
  • wesola historia Augusta
  • Księga gości

Kategorie postów

  • opowieści edka poloneza (17)
  • osobiste przemyslenia (14)
  • pamiątki po Żydach (6)
  • turystyka rowerowa (55)

Linki

  • profil
    • moje rowerowe trasy
    • traseo czyli gdzie byłem
    • więcej informacji o mnie..

Kategoria

Turystyka rowerowa, strona 2

< 1 2 3 4 >

Na warickich papierach...


 

Czyli nasz wyjazd do Torunia

 

 

 

Jak to powiedział kiedyś mój kolega...Szaleństwo ma swoje granice. Tak też było w wypadku naszego wyjazdu do Torunia. Czy muszę dodawać, że rowerowego wyjazdu? Chyba nie. Ale jak to bywa w większości opowieści, jest początek czyli pomysł i jest jego realizacja. Jakiś czas temu Padł pomysl na jakiś długi weekendowy wyjazd. Spodobał mi się jako cel Toruń. Ok 300 km w jedną stronę, czyli całkiem fajne wyzwanie. Gdy na spotkaniu podsumuwującym sezon rowerowy rzuciłem ten pomysl, było kilku chętnych, którzy byli gotowi na te wyzwanie. Im bliżej wyjazdu tym większe milczenie zapadało.

 

 

 (5.30 pora ruszać w świat)

 

2017 rok minął i nie znaleźliśmy odpowiedniej ilości determinacji na zrealizowanie tego pomysłu, aż nadszedl lipiec 2018 roku i Jacek rzucił...Jedziemy. Ja szykowałem trasę, on zaś zajął się szukaniem kwater na nocleg. Nie ukrywam, że też mieliśmy respekt dla tego dystansu. Postanowiliśmy więc kupić bilety powrotne z Torunia do Czyżewa, i to była wersja numer Łan. Tą wersję przedstawiłem w domu, żeby uspokoić obawy mojej Ani. Okazało się, że Jacek na nocleg wybrał Golub-Dobrzyń odległy od Torunia o kilkadziesiąt kilometrów. Więc postanowiliśmy jechać do Sierpca i tam podjąć decyzję.

A. Jedziemy do Torunia i później na nocleg do Golubia. Rano podejmujemy decyzję czy wracamy do domu na kołach czy wracamy na pociąg do Torunia.

B. Jedziemy do Golubia i rano kierujemy się do Toruni i pociągiem wracamy do Czyżewa.

 

 

 

(może i fajny lokal, ale niczego treściwego nie mogłem sobie w menu znaleźć)

 

 

Noc przed wyjazdem nie należała do udanych. Może ze względu na czekający mnie wyjazd, sen był płytki, nie dawał mi poczucia odpoczynku i wytchnienia. Pobudka około 4 gdy było jeszcze ciemno. Kawa, kawałek jakieś kanapki i po 5 sygnał do Jacka, że jestem zwarty i gotowy do wyjazdu. No cóż...Jacek nie narzeka na kłopoty ze snem. Mało tego jeszcze musiał sie wrócić, żeby zabrać komórke czy zamknąć dom. Z niewielkim opóźnieniem jakiś 30 minut wyruszyliśmy przed siebie.

 

Pierwszy popas mieliśmy w Rożanie, kolejny w Ciechanowie. Oba pod sklepami na krawężniku. Baton, bułka i coś do picia. Dłuższy postój zaplanowaliśmy na obiad w Drobinie. O ile do tej pory wiatr lekko nas męczył to po obiedzie okazało się, że wieje naprawdę prosto w oczy. A każdy kilometr się dłużyl i dłużył.

 

 

 (Krzysiek Raducha padł. Dałbym głowę, że tylko na chwilę przymknąłęm oko. W rzeczywistości ponad pół godziny spałem)

 

 

Aż w okolicach Sierpca dopadło mnie zmęczenie. Jako ten Rej czy Kochanowski zaległem pod gruszą na chwilę i .... i odpłynąłem. Podobno moje chrapanie było słyszalne w wielu stacjach sejsmicznych. Nie wiedziano czy to aby nie jakiś kataklizm nadchodzący czy też ruchy tektoniczne płyty kontynentalnej. Ale jak to Jacuś ma w swym zwyczaju, brutalnie mnie obudził i trzeba było jechać dalej. Na szczęście DK 10 praktycznie na całej swej długości od Drobina do Torunia ma tzw margines więc nie byliśmy zawalidrogami dla kierowców. Niestety kilka razy tirowcy naprawdę bardzo blisko nas przejechali. Czy naprawdę to wielki problem zjechać na bok o te pół metra więcej? Nie wiem, chyba to zwykły brak ogólnego szacunku dla innych użytkowników dróg.

 

 

 (Starówka w Toruniu)

 

 

Jak to już bywa w dużych miastach...nie są one stworzone dla rowerzystów. Wiele razy rzucałem pomysl, żeby konsultować projekty ścieżek rowerowych z jej użytkownikami, a póżniej kazać przejechać po niej odpowiedzialnemu za nią urzednikowi. Może wtedy zacznie to mieć ręce i nogi. Rozumiem, że DDR są czymś nowym i najczęściej doklejonym do istniejących już chodników, ale na Boga, czy naprawdę aż tak trudno coś mądrego wykreślić na planie i dopilnować porządnego jej wykonania?

 

 

 (Widać zmęczenie na naszych twarzach. Powinno być widać bo to już blisko 300km w nogach mamy)

 

 

Toruń nie jest pod tym względem ni lepszy, ni gorszy od innych miast. Może zmęczenie spowodowało tę moją frustrację  a może faktycznie w dużej części trzeba poruszać się chodnikami. W każdym razie dotarliśmy na miejsce, to jest pod pomnik Kopernika. Oczywiście nim go znaleźliśmy to tez upłynęło trochę czasu laughing. Jako rasowi faceci po wjechaniu na Stare Miasto zgubiliśmy się. Na chwilę zatrzymałem się zrobić zdjęcie a Jacka już nie było. Nim odnaleźliśmy się to mieliśmy okazje zjechać wszystkie okoliczne uliczki. Więc nie ma tego złego co na dobre by nie wyszło.

 

 

 

 

(Pomnik Mikołaja Kopernika, jeden z obowiązkowych punktów każdej wycieczki)

 

 

Po krótkim zwiedzaniu, kilku fotkach i zakupieniu pamiątek nadeszła pora na dalszą jazdę. Niby niewiele, ale ok 30-40km do Golubia. Niestety zmrok już zaczął zapadać a teren stał się bardzo pagórkowaty co przy zmęczeniu dawalo nam nieźle w kość. 

Do Golubia dotarliśmy krótko przed 22. Mogliśmy jeszcze kupić coś na kolację w sklepie w pobliżu hotelu Vabank, w którym to Jacek zarezerwował nam pokój. Sam hotel nawiązuje wystrojem do kultowego poskiego filmu o kasiarzu Kwincie.

 

 

Zambrów-Toruń-Golub-Dobrzyń 334km

 

 

 

 

 (w każdym pokoju hotelu Vabank jest jakiś motyw z tego filmu)

 

 

 

 

Poranek tradycyjnie poświęciłem na zwiedzanie miasta. Bo trzeba wiedzieć, że Golub- Dobrzyń jest sztucznym tworem administrzacyjnym. Ktoś wpadł na pomysł połączenia dwóch odmiennych miasteczek w jedno. Różnią się architektonicznie oraz historycznie. Golub po rozbiorach pozostał na dłuższy czas w Prusach co widać jego wyglądzie. To malownicze małe miasteczko, zaś Dobrzyń miasto jakich było wiele w Guberni Warszawskiej.

 

 

 

(Golub-Dobrzyń o poranku. Dom "Pod Kapturem z XVIII wieku z podcieniami. Jedna z perełek tego miasta)

 

 

Golub to przede wszystkim ryneczek z pieknie odremontowanymi kamieniczkami, ukwiecony i barwny. W jego rogu można obejrzeć "Dom pod Kapturem" wybudowany w drógiej połowie XVIII wieku. Tuż obok kościół poewangielicki wybudowany na początku XX wieku.

 

 

 

(Dawny kościół ewangielicki)

 

 

Po przecinej stronie ryneczku usytuowany jest kościół pw. św. Katarzyny. Niestety oba kościoły były jeszcze zamknięte więc nie miałem szansy zajrzeć do nich.

 

 

(Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że nie wszystkie kamieniczki były odnowione)

 

 

Każdy kto troszkę interesuje się turystyką na wspomnienie o Golubiu od razu pomysłi o zamku. Nie inaczej było ze mną. Musiałem i ja odwiedzić go. Łatwo do niego trafić bo góruję nad miastem. i widoczny jest z każdego jego punktu.

 

 

 

 (Górujący nad miastem krzyżacki zamek, który został w 1945 roku zniszczony przez Armię Czerwoną a później odbudowany)

 

 

Jak większość cywilizowanych instytucji tak i zamek w niedzielny wczesny poranek powinien być zamknięty. A tu miłe dla mnie zaskoczenie. Można wejść na dziedziniec wewnętrzny. O zwiedzaniu komnat to oczywiście można zapomnieć, ale i to na tyle miłe.

 

 

 

 (Nie wiedziałem, że to była zapowiedź tego co mnie czeka w drodze powrotnej)

 

 

Nie wiadomo dlaczego, ale przed zamkiem znajduje się atrapa kolumbryny, którą to Jędruś Kmicic wysadzał pod Jasną Góra w filmie "Potop". Miły to akcent i chyba nawiązujący do oblężenia zamku przez wojska szwedzkie. Warto przypomnieć, że właścicielką zamku była Anna Wazówna, siostra tego gościa co to na Placu Zamkowym w Warszawie od wielu lat stoi. Zadbała ona o nowy jego wystrój i wygląd. Przebudowała go nadając mu odrobine renesansowego sznytu.  Niestety jej rodacy to znaczy Szwedzi w 1655 roku doszczętnie go złupili i zniszczyli.

 

 

 (Wnętrze zamku z krużgankami)

 

 

 Powili zbliżała się godzina 7 i musiałem już wracać do hotelu, żeby przede wszystkim zgonic Jacka z wyrka i zjeść śniadanie. Później podjąć decyzję co dalej robimy, wracamy na kołach czy jedziemy na dworzec kolejowy?

Jakie było moje miłe zasoczenie z jakości  zaserwowanego śniadania. Dziś mogę powiedzieć, że hotel VABANK w Golubiu-Dobrzyniu warty jest jak najlepszych opinii. Czysto, miło i przede wszystkim obficie i smacznie tu karmia.

 

 

(Szranki w których to zmagają się rycerze w corocznych turniejach)

 

 

Przy śniadaniu podjeliśmy decyzję. Wracamy do domu rowerami. Wiatr nam sprzyjał tylko temperatura była niemiłosiernie wysoka. Nie bedę czarował, ale chwilami naprawdę żar bił szczególnie od asfaltu. Tym razem ze względu na dające o sobie znać zmęczenie forsownym poprzednim dniem i wspomnianą temperaturą postanowiliśmy częściej robić postoje. Już nie co 50-70 ale co 35-25 km. Problemem okazało się być niehandlowa niedziela i co za tym idzie pozamykane wiejskie sklepiki, w których to najczęściej zaopatrywaliśmy się w jedzenie i picie. Nie jestem pewien ilości, ale Jacek wyliczył, że wypiliśmy po jakieś 20 litrów napojów.

 

 

 

( Replika kolubryny z XVII wieku. Ta grała w filmie "Potop")

 

 

Innym przykrym zdarzeniem był ból. Szczególnie tej części pleców, które utraciły swoją szlachetna nazwę a w prostych slowach tyłka. Okazało sie, ale dopiero po jakimś czasie, że wkładka w spodenkach kolarskich, w ktorych wracałem z Golubia pokruszyła się i przez to byłem jak ta krolewna na ziarenku grochu. Nie zdawałem sobie sprawy, że coś tak małego i zgoła niewinnego jak kawałek pianki może uprzykrzyć życie do czasu gdy nie zdjąłem spodenek i nie zobaczyłem krwi na wewnetrznej stronie spodenek. To co mialo chronić i dawać komfort zamieniło się w narzędzie tortur. 

 

 

 (stojak na rower przed hotelem VABANK...można coś fajnego zrobić? Można!)

 

 

Po 11 czy 12 godzinach dotarliśmy do domu. Byliśmy a właściwie to ja byłem na tyle już zmęczony, że nawet nie chciało mi się "dokręcać" tych kilku kilometrów do pęłnego wyniku. Tego dnia pokanaliśmy tylko i aż 264km. 

 

Tak w skrócie wyglądał nasz weekendowy wypad na kawę do Torunia. Nie ukrywam, że było to po trochu spełnienie moich marzeń, a jak to bywa z marzeniami...trzeba uważać, żeby się one nie spełniły. W każdym bądź razie życzę wszystkim, żeby mieli taki tylko problem ze spełnieniem swoich. 

 

 W dwa dni pokonaliśmu 598 km. Co zobaczyliśmy i przeżyliśmy to nasze. Warto było.

18 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   wariactwo   toruń   Golub-Dobrzyń  

Pan Edek opowiada o ...

 

Między kotem a piwem...czyli o carskich roszadach

 

 (Ostrołęka i jeden z bohaterów Powstania Listopadowego, generał Józef Bem. Dla pewności to ten z tyłu)

 

Jak to zwykło ostatnio bywać natknąłem się na Pana Edka siedzącego w parku. Tym razem miał na sobie kaszkiet w czerwoną kratę oraz jesionkę z lekka zalatującą naftaliną. Cerę miał lekko sinawą, lecz to chyba ze względu na dojmujące zimno a nie rodzaj trunków przez niego spożywanych.

 

 

 (kawalkada huzarów dotarła do granic Ostrołęki)

 

- Panie Edku kochany jakże pan źle wygląda. Siny i co tu dużo katafalkiem od pana zajeżdża. Idz pan może do jakiegoś lekarza. Doradzam tak z dobrego mego serca

- A ciąg, że pan sam do tych łapiduchów co to na wszystko tylko pigułki serwują. A poza tym wolę naturalne metody lecznicze stosować, choćby bańki czy też nacieranie butelką po piersi

- Jak Pan sobie życzysz nie będę namawiał, ale jeśli pan pozwolisz to od zawietrznej stanę bo dziś wyjątkowo Pan jakoś nieświeży

 

 

 

 (Ostrołęka. Dowód obecności wojsk rosyjskich. Cerkiew pw św.św. Apostołów Piotra i Pawła z końca XIXw)

 

- A bo to wszystko przez te dary po dziadku. Dali mi jesionkę co od moli naftaliną napaśli. Chyba musiało ich tam być całe stado bo niemożliwie capi aż mnie mgli okropnie

- A to stąd ta siność na pańskim obliczu, a już się martwiłem, żeś Pan nieświeży ankohol spożywał

- Nie żartuj se pan z poważnej to sprawy. Nikt przez ten podarunek nie chce mnie zaprosić na jakaś libację. Musze przez to siedzieć na tej to ławeczce i temi ptaszyskami se gadać

- Możesz pan i ze mną pogaworzyć. Nic nie kosztuje a czas jakoś tak milej upłynie. Może coś jest panu na przykład wiadome o czymś ciekawym na Zambrowa temat?

 

 

 (Ostrołęka. Pomnik Orła upamiętniający ofiary komunistcznego terroru)

 

- Znam, znam wiele. Chociażby o tem jak za sprawą zambrowskiego piwa o mały włos nie wygralim bym Listopadowego Powstania.

- Zamieniam się w słuch i bardzo mnie to ciekawi. Co ma wspólnego złocisty trunek z historią naszego zrywu wolnościowego?

- Słuchaj więc pan z uwagą bo nie będę tego drugi raz powtarzał. Wspominałem już kiedyś o najlepszej knajpie w naszej okolicy, którą zwali u Żyda. Zacny był to przybytek i często przez znanych podróżnych nawiedzany. Na zimowy popas stanął w tamtych czasach sam feldmarszałek Dybicz. Jako, że armię miał całkiem sporą to po okolicy rozesłał oddziały a sam ze sztabem tu się zamelinował.

- Siadał on za stołem i od kwarty pszenicznego raczył zaczynać obrady. Kto z alteryją w pole postrzelać pojedzie a kto kozaków w tem czasie muszrty uczyć będzie. Sam Dybicz czysty chłop był trzeba przyznać lecz reszta chołoty to mój paltoczek nic przy ich zaduchu.. Smród, bród i gangrena. Dziw, że ich jakaś cholera, par dom za słownictwo nie wzięła. A właściwie o to idzie, że właśnie ich wzięła. Ale po kolei.

 

 

 (Dąbrówka. Zabytkowy kościół. Warto zapuścić się na Kurpie choćby dla takiej architektury)

 

- Wpadł jakoś do Dybicza książę Orłow z niezapowiedzianą wizytą i dawaj mu ciskać, że sobie leżakuje gdy polskie wojsko pierze im tyłki. Francuszczyzną sypie, i nosek chustką przysłania. Siadaj żmijo czarna na czterech literach i nie mądrzyj się zanadto bo karzę kozakom w cyrkule Cię zamknąć. Lepie to powiedz co na dworze słychować bom od miesięcy przez tych cholerników żadnej informacji nie dostał.

- A wszystko w najlepszym porządku jeno kot księcia Konstantego bardzo zaniemógł, przez to cały dwór w żałobie.

- Po kocie żałoba? Raczysz żartować książę. Wypij może tego zacnego trunku i mów bardziej składnie.

- A no bo kot Konstantego to wielce ważna persona. Miał własny pokój, lokajów i dziewki do drapania po plecach. Wiec kiedy to wyskoczył przez okno podczas takiego drapania ….

- Zginął? Kark skręcił i stąd ta żałoba?

 

 

 (Łyse to przede wszystkim konkurs palm wielkanocnych odbywający się w Niedzielę Palmową)

 

- Ależ skąd że hrabio...spad jak to kot na cztery łapy, ale tylko trochę pechowo...a nalej mi tego piwa bo faktycznie zacne. A skąd masz wasza ekscelencja tak doby napitek? Z Prus może bo bardzo mi ono smakuję choć wolę reński wino.

- Nie z Prusów a tutaj zza ściany waży to właściciel przez okoliczny Żydem nazwany. Z Saksonii podobno pochodzi i zwie się Diwal czy jakoś podobno. Ale wróćmy może do tego nieszczęsnego pchlarza jak mu tam było

- Ramonedes go zwali. Więc tak pechowo wyskoczył, że spadł na kapitana Rżanowa co to nagusi stał na gzymsie witebskiego pałacu.

- A czemóż to nagusi Rżanow tam wystawał? Wietrzył się zamiast umyć swe klejnoty?

- Śmieszne, he he he … niezbyt wesoło się zaśmiał z dowcipu Dybicza książę Orłow.

 

 

 (Dylewo. Kapliczka Matki Boskiej Ostrobramskiej. Wybudowano ją na kszałt sanktuarium w Wilnie w 1957 by upamiętnić 1000 lecie chrztu Polski)

 

- Otóż został nakryty infegalris z księżną Konstancją. Szafa się zacięła, pod łożem trzymał skarpetki więc nie ryzykował tam skrycia się przed intruzem, który to to drzwi łomotał. Wylazł na parapet tak jak Bóg go stworzył jeno peruką dzyndzle przykryć próbował. I jak mu kot spadł na łeb to się kapitan wziął i puścił framugi. Wziął i spadł z kotem.

- Przygniótł i zamordował ukochanego kocura wielkiej księżny Joanny?

- Gdzie tam. Niczym kot tak i Rżanow spadł na cztery łapy. Złapał kota za futro i gołe plecy ...te niższe nim zasłonił a na przyrodzeniu dalej peruka dyndała i w ten sposób dalej kryć się po krzakach.

- Smród zadusił kota? HA HA HA HA

- Nie. Chociaż faktycznie musiał być on okropny. Lecz nic się kotu nie stało. Na razie. Otóż wartę pełnił oddział kozaków. Któryś z nich słysząc rozgardiasz spytał podchwytliwie po kozacku, a szto za sabaka ujada? Na co ten przygłup odpowiedział, że kot księcia Aleksandra.

 

 (Śniadowo. XIX wieczny drewniany dom tuż przy rynku)

 

-Ot głupek. Kot ujada. Toż kot miałczy faktycznie głupi ten Rżanow. I co dalej. Ale może już starczy tego piwa. Bo ostatnią już beczkę waść już napoczywasz.

- A bo faktycznie zaaaaaaaacne i jeśli można to chętnie wezmę ze sobą tego piwowar. A co do kota i Rżanowa. Kozak w ciemię nie bity w odróżnieniu od kapitana i wyciągł rusznicę i z niej wypalił.

- Zabił kota!!! Kota księcia Aleksandra. Zgroza i skaranie boskie.

- A gdzie by tam. Nie trafił. Ale tak scelował, że prochownię trafił. Je.... no wybuchło. Pałac w ogniu stanął. Krzyk męski z szaf damskich się podniósł, żeby meble ratować w pierwszej kolejności. Cały dwór z dymem poszedł.

- I kot wraz z nim spłonął?

- A gdzież by. Uciekł Rżanowowi.

 

 (Szumowo. XIX wieczna synagoga, która pierwotnie stała w Śnidowie a po II WŚ trafiła do Szumowa)

 

 

- To co pan gadasz o żałobie kiedy kot przeżył jedynie pałac spłonął

- A bo jak zaczęli gasić i damy ratować Rżanow z krzaka wyskoczył naprzeciw starej matrony. Ta myśląc, że to jaki diabeł butelką w niego rzuciła. Lecz tak się na tą perułkę zapatrzyła, że dwa łokcie w bok od niego trafiła.

- W kota?

- A gdzie tam. W księcia Aleksandra trafiła. Ten wziął i fiknął kozła i do studni wpadłszy kota za sobą pociągnął.

- Kot utonął? Przykra sprawa.

- A gdzie by tam. Kot przeżył, lecz książę utonął.

- Nie mogłeś pan tak powiedzieć od razu, że książę nie żyje?

 

 

 (Troszyn. Kościół o dość ciekawym wyglądzie)

 

-No to po prawdzie tylko część wiadomości bo car Mikołaj wysyła wam tego to oto kota Ramonadesa w dowód pochwały za twe udane wojenki z Polakami.

- A dziękuj bardzo, kotów u nas jest dostatek i tego wezmę z radością. Mam tylko nadzieję, że Rżanowa nie dacie mi na adiutanta?

- Nie bo się gad ulotnił niczym te piwo ze stołu.

- No dobra, ale co wspólnego z ewentualnym zwycięstwem miała wspólnego rozmowa Ruskich w zambrowskiej knajpie. Bo mimo wszystko ciekawie to brzmiało to nie załapałem do końca o co w tym chodziło?

- Po wyjeździe Orłowa pech dopadł Dybicza, któren tylko cudem przed polskim wojskiem czmychnął pod Ostrołękę. Tam też kot nawywijął i feldmarszałek w drewnianej jesionce pochowan. Gdyby zaś go w Zambrowie natenczas załatwił to byśmy te całe powstanie wygrali. Na miejsce Dybicza Paskiewicza wysłali. Ten niestety kota się pozbył a Skrzyneckiego i resztę polskich wojsk rozgromił. Mało brakowało i była okazja zapisać się w nowożytnej historii. Tak kot feldmarszałka gdzie indziej ucapił, Zambrowa zaś pozbawiono piwowara, który swą ważelnie wywiózł przez Prusy na zachód. Teraz można co prawda znaleźć piwo Duval, ale nikt nie kojarzy go z Zambrowem.

 

 

(Tym razem piwo z Podborza. Smaczne lecz nie tak dobre jak Duval)

 

 

 Podsumowując dzisiejszą opowieść Pana Edka. W maju 1831 roku w okolicach Śniadowa pojawiła się niespotykana okazja rozbicia carskiej armii. Niestety zaniechanie ze strony Wodza Naczelnego Powstania gen. Jana Skrzyneckiego w rozpoczęciu ataku, ogólna niechęć i tarcia między poszczególnymi dowódcami oraz otwarty konflikt z Rządem Narodowym spowodował, że przepadła sposobność na odwrócenie biegu powstania. Co prawda po kilku dniach wojsko polskie ruszyło w pościg i dotarlo do dobrze bronionego Tykocina oraz drogi na Litwę by za chwilę uciekać w popłochu do Warszawy.

(Kopna Góra. Mauzoleum poświęcone poległym 46 powstańcom płk. Zaliwski  z 1831 roku w bitwie pod Sokołdą. Kolejna fatalnie dowodzona wyprawa)

 

Po nierozstrzygniętej bitwie pod Olszynką Grochowska i przegranej bitwie pod Iganiami wojska carskie wycofały się za Narew i rozlokowała się na linii Łomża, Zambrów, Andrzejewo, Wysokie Mazowieckie. W Zambrowie stacjonował sztab. Czy był tu Dybicz, czy odwiedził go tu książe Orłow, tego nie wiem. W każdym razie krótko po spotkaniu między nimi feldmarszałek Iwan Dybicz zmarł jakoby na cholerę. Wiele jednak wskazuje, że podzielił on podobny los co i Wielki Książę Konstanty Romanow, który został otruty przez Orłowa. Trucizna została podana w poziomkach ze śmietaną. Więc uwaga...porzeczki i śmietana to trucizna, nie idźcie tą drogą jak mówił wieszcz. 

 

 

 (Andrzejewo. Jedna z licznych kapliczek upamiętniających epidemię cholery, którą przywlekła ze sobą armia carska)

 

Śmierć Dybicza i zastąpienie go Paskiewiczem okazało się gwoździem do trumny Powstania Listopadowego. Inną pamiątką po wojskach carskich pacyfikujących powstanie była cholera, którą przywlekli z Bałkanów na nasze ziemie, czego częstym dowodem są tzw. choleryczne kapliczki. 

 

Niby tak bezbarna okolica a tyle ciekawych miejsc można napotkać. Pozdrawiam i życze miłego szukania historii

 

 

 

11 stycznia 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   powstanie listopadowe   Orłow   Dybicz   zambrów  

Zima na rowerze

Zima a rower

 

 

 

 

Czy jest sens jeździć rowerem w czasie zimy? Może odwrócę pytanie czy jest sens siedzieć w domu gdyb pogoda pozwala na jazdę? Nie jestem fanem ekstremalnych doznań, ale gdy pogoda na to pozwala i czuję, że można bezpiecznie jechać to czemu nie? Nie straszne mi mrozy bo nawet przy - 15C jeździłem, najbardziej jednak obawiam się lodowiska. Upadek, uszkodzony rower...ale mimo wszystko lubię jeździć po śnieżnych ścieżkach.

 

 

 

Dziś święto Trzech Króli, pogoda raczej nie zachęca do jazdy. Rozsądek, lenistwo a może chęć odpoczynku? Dziś więc posiedzę w domu. 

06 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa  

Pamiątka po Sowietach

 

 

 

Linia Mołotowa - Zambrowski Obszar Umocnień 

 

 

(Połupasy w okolicach Ostrowi Maz) 

 

 

O tym, że przyszło nam żyć na pograniczu Mazowsza i Podlasia nie raz już opowiadałem, lecz o czasach gdy byliśmy nadgranicznym miastem powoli dano nam zapomnieć. 1939 rok to agresja Niemiec oraz Sowieckiej Rosji. W potocznej mówię ludzi pamietajacych tamte czasy używa się określenia "pierwszego sowieta". Był to okres wzmożonych aresztowań ludności polskiej, w szczególności inteligencji oraz różnego typu społeczników. Trafiali oni do więzień, mordowano ich a rodziny deportowano na Daleki Wschód do syberyjskie tajgi czy na kazachskie stepy. Niedawno minęło 40 lat od wyjazdu ostatniego sowieckiego sołdata z granic powojennej Polski. Nie jestem fanem Armii Czerwonej i nie mam zamiaru jej chołubić, lecz uważam, że groby powinny pozostać jako tzw uświęcona ziemia. Nie czcijmy ich, nie pozwalajmy wmówić sobie, że to z naszej winy rozpętała się II Wojna Światowa, ale zachowajmy szacunek dla grobów. 

 

 

 

 

No dobra, czas pokazać Wam trochę pozostałości po "wyzwolicielach“. Jak wspomniałem pod koniec września 1939 roku staliśmy się terenami nadgranicznymi. Stalin oraz jego stratedzy stanęli przed nowym wyzwaniem, jak zabezpieczyć nowa granicę. Fortyfikacje nazwane dumnie Linią Stalina znalazły się  kilkaset kilometrów od obrzeży imperium sowieckiego. Co prawda kilku odważniejszych generałów proponowało budowę betonowych schronów kilkadziesiąt kilometrów w głąb zajętych terenów, żeby ukryć pracę i rozmieszczenie obiektów przed hitlerowcami. Lecz stanęło oczywiście na prawomyślnym poglądzie Stalina. Na początku 1940 ruszyły pracę poczynając od Morza Bałtyckiego na Łotwie aż po Karpaty. Podobno wybudowano około 1800 obiektów. Jeśli ktoś pamięta czasy komunistycznych budów to podpowiem, że wyglądało to jeszcze gorzej. Brak stali, cementu. Brak sił ludzkich. No i komisarz ludowi, którzy mieli najwięcej do powiedzenia na każdy temat. Budowali to ludzie z karnych jednostek, więźniowie polityczni i zmuszeni do tego okoliczni mieszkańcy. 

 

 (rozbite schrony w okolicy Dąbrowy) 

 

Południe to umocnienia na linii Bugu, północny odcinek biegnie zaś przez Podlasie i Suwalszczyznę. 

Najbliżej mnie znajdują się oczywiście Zambrowski Obszar Umocnień, który ciągnie się na odcinku ok 100 km między Osowieckim a Brzeskim. Okolice Andrzejewa, Zarąb Kościelnych czy Śniadowa są usiane pozostałościąmi popularnie nazywanym bunkrami. 

 

 

 

 

Mimo grubych murów żelbetonu, w wielu miejscach zostały one zburzone ostrzałem artyleryjskim, bo jak wiele sowieckich budowli byle one wykonane byle jak. Wiele schronów powinno posiadać własne agregaty prądotwórcze i pompy wodne. Jak się domyślać ie posiadały tylko na papierze. Uzbrojeniem miała być broń przerzucona ze wspomnianej Lini Stalina. Efekt, nie miała jej linia Molotowa oraz rozbrojona linia Stalina. Zafalszowana sprawozdawczość przewidywała pełną gotowość w połowie 1942 roku a realiści stawiali na 1945 rok. 

 

 (w dole była już granicą Generalnej Guberni) 

 

Linia wogóle nie spełniła swoich obronnych funkcji. Niewykończona, nie dozbrojona, zbyt blisko miejsc koncentracji niemieckiej armii. Mało? Dołożyć można do kotła fakt, że atak nastąpił w niedzielę, gdy większość wojska piła i bawiła się. A Ci, którzy mieli pecha pozostać w gotowości odbywała np cwiczebne wymarsze jak bataliony z okolic Andrzejewa. Pierwszorzutowe niemieckie oddziały przeszły praktycznie bez strat. Tam gdzie obsada stawiała opór pozostawiono je dla jednostek drugorzutowych, które często podchodziły od tyłu, czyli od nie bronionych stref. 

 

 

 

Mimo tego, Niemcy nie starali się ich niszczyć doszczętnie. Po latach nowa władza pomna ataku z zachodu zachowała je z przeznaczeniem do wykorzystania ich w przyszłym konflikcie. Zwiedzając je należy uważać. Złomiarze rozszabrowali włazy i stalowe zabezpieczenia więc łatwo wpaść do jakieś studzienki. Wystające pręty mogą spowodować też obrażenia. Lecz dla miłośników fortyfikacji oraz historii stanowią one obiekty godne zwiedzenia. Jeśli ktoś mnie pyta czy nie boję się ich zwiedzać, to odpowiadam, że żmij oraz kacoperze nie strachem się. Lecz mam obawy gdy przywołać sobie końcowy fragment "Malowanego Ptaka". Ja tam byłem i zwiedziłem. Łba nie rozbiłem i kostki nie skręciłem, szczury mnie nie zjadly. Więc i Was zachęcam do odwiedzenia kilku z nich. 

 

 

03 stycznia 2020   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa  

Ciotka Maryśka Rozkuzdrana

 

Ciotka Maryśka Rozkuzdrana i wielka wakacyjna miłość

 

 (popiersie Marii Skłodowskiej - Curie w Zarębach Kościelnych) 

 

Wracając ze spaceru w sylwestrowy wieczór, zapatrzyłem się na fajerwerków rozblyski na niebie i o mały włos bym nie wpadł na kogoś kto stał przy brzegu chodnika. Kaszkiecik na głowie, jesionka z kołnierzem z nutrii i spodnie w kancik, kilka centymetrów ponad kostkami kończące się. Którzy to mógł być jeśli nie Pan Edek.

- Na tańce Pan się wybrał Panie Edku kochany? Lecz milczenie tylko mnie przywitalo. - Hooop hoop, tu ziemia, tu ziemia, brzoza się odezwij!!!! 

 

 

 ( dawny Trakt Suraski będący częścią Wielkiego Traktu Litewskiego) 

 

- Jejku, ludzi Pan straszysz. Epilepsji przez Pana jeszcze się nabawie lub jakiegoś innego chocholego  tańca. Czemu się Pan skradasz jak jakiś Belzebub do niewinnej duszy?   I mów Pan o dwa tony głośniej bom ogłuch na oba uszy od tych pieronońskich wystrzałów. 

- A już myślałem, żeś Pan w zachwycie zatracił się w tej ferii kolorowych błysków. 

-Lubie na to jako chemik niż  piroman patrzeć. 

-Zadziwiasz mnie Pan bo ja stawiałem, że historia jest panską domeną, ale jak mnie uczono jedno nie wyklucza drugiego. Choćby podstawowy wzór chemiczny zwany wzorem Jagiełły lub spod Grunwaldu. 

- mówisz Pan o wzorze na trunek nadzwyczajny podpisany sygnatura 1410? 

- Nie dał się Pan podejść, jest Pan jednak wyjątkowo dobrze w tej branży obeznany. 

- Panie Szurkowski musisz Pan to wiedzieć, że w mej krwi płynie czysta chemia genów. Po mojej rodzinie można rzec na to szczerze, mamy dziś dwa conajmniej pierwiastki. Moja ciotka babeczna lub babka cioteczna miala tak wielką mnięte do mojego stryjecznego dziadka, że na jego to część nazwał po nim te dwa nowe pierwiastki. 

 

 

 ( tablica upamiętniająca rodzinę Skłodowskich zamordowaną w 1944r przez Niemców za ukrywanie Żydów) 

 

- Chyba się gdzieś zapodziałem bo niczego takiego nie słyszałem. Jakie to pierwiastki Panie Edku, chyba bardzo muszą być egzotyczne. Pewnie chlor i kizior jeśli mogę coś zasugerować. 

- sam żeś jest Pan chlorek i kizior i na dokładkę nie znasz Pan historii noblowskich przypadków. Ale to już znany fakt wszem i wobec. Teraz na dokładkę z chemii Pan żeś noga. I na kęs naukowej wiedzy wywalasz  Pan ślepia jak dalton na słowo kalikznadmanganianpotasu 

- woooooow... Jestem pod wrażeniem i jako ten poskromiony złośliwiec słucham już wywodu. O kim to pan mówisz bom na prawdę ciekaw, kim była ta znana jakoby babka pańska cioteczna. 

- mówię po Ciotce Marysi Rozkuzdranej, co to na wakacje to Zarąb przyjeżdżała. 

- Marys Rozkuzdrana? Nie znam takiej pani. Jesteś Pan pewien, że to nie sen jakiś? 

- ciotka Maria z domu Skłodowska, teraz pewnie już płomyk się zapali w tej ciemnej studni ludzkiej niewiedzy. A Pan mi wyglądasz na osobę taką, co to niedawno z tej dziupli naukowej ciemnoty wylazła. 

 

 

(szarobury krajobraz Mazowsza) 

 

- Przepraszam Panie Edku i proszę się nie unosić, bo jeszcze jakaś żyłka Panu pęknie i będzie nieszczęście gotowe. Może łyczek sławnej pańskiej herbatki z imbirem weźmiesz Pan na ząb i się uspokoisz? 

— Dziś w pełnej abstynęcji sterczę i niczego ankoholego ze sobą nie noszę. Do ciotki wracając, fakt to udokumentowany, że Maryska często u rodziny na wakacjach bywała i nawet jedną z pierwszych miłości tu doświadczyła. Musisz Pan to wiedzieć , że w pewnych kręgach tak to bywa, ksywka rodzinna z syna na wnuka przechodzi.

-Znam kilka przypadków Młody Fulo czy też Starszy Belan... Ale co Tom a wspólnego z nobistka Skłodowska? 

 - Tak było i w mej szlachetnej rodzinie, gdzie dziadunio Radosław Polonezem zwał się. Tak się zakochał w Marysi Skłodowskiej, że poprzysiagl jej miłość do śmierci lub do końca wakacji. Mieli się ku sobie lecz pech i polityka położyli kres tej pięknej, romantycznej historii. Dziadka Radosława w kamasze na ćwierćwiecze do carskiej armii wysłali rodzice. Maryś mimo całej swej trzepakowskiej natury, kochała dziadunio mego do grobowej deski. Gdy we Francji odkryła te dwa nowe pierwiastki na cześć dziadka nazwała je niech pan zgadnie jak? 

 

 ( pozostałości po Lini Mołotowa, które zasługują na oddzielny opis) 

 

- Polon i Rad. Ale to chyba jest nieprawda. Inną podają genezę tych nazw w podręcznikach panie Edku, tak pod Bogiem szczerym. 

- W czasach bolszewickich Sowiet głosił nawet, że to na ich cześć nazwali tak ten pierwiastek Radem a Polinezja, że od ich nazwy Pol się ma wywodzić. Każdy doszukuje się  tego co chce znaleźć, lecz prawda się obroni i niech tak  zostanie. Ja się cieszę, że Ciotka noblistka jest moją kuzynką, a dziadunio Radek wniósł tyle do światowej nauki. 

Brakło mi argumentów na edkowe baśni, grzecznie podziękowałem. Lecz widocznie huk petardy zagluszył mych słów znaczenie bo tylko mi pomachał na pożegnanie kraciastą chusteczką. 

 

 

( Mazowiecka kapliczka. Co prawda Skłodowska była na bakier z wiarą, ale to również opis okolic więc pozwoliłem sobie na wstawienie tej fotki) 

 

Faktem jest na pewno, że ze Skłod pod Zarębami Koscielnymi wywodzi się ród Skłodowskich. I być może faktyczne Maria Skłodowska kiedyś odwiedziła swą daleką rodzinę. 

 

02 stycznia 2020   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach  

Czy to jeszcze zima ?

Czy to jeszcze zima ja się zapytowuje?

 

 

 

Jeśli nie liczyć minusowej temperatury i krótkiego dnia to nic nie wskazuje na zimę. A miała być taka "trzydziestolecia". Pewnie jeszcze przyjdą śniegi i lodowate podmuchy wiatru, ale póki co cieszmy się tym co mamy. 

30 grudnia 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa  

Podsumowanie 2019

powoli zbliża się koniec 2019

 

 

 

 

 

   Rozpoczął się nieciekawie. Noworoczne ognisko odwołane z powodu deszczu. Tradycyjny wypad na Trzech Króli też nie odbył się ze względu na brzydką pogodę. Jakby tego było mało, to pierwszy raz na rower usiadłem dopiero pod koniec stycznia. Nie sądziłem nawet, że uda mi się przejechać więcej niż połowę ubiegłorocznych kilometrów. Czułem jakiś marazm lub „przejechanie”. Jacek też na początku roku odpuścił naszą wspólną jazdę. W każdy kolejny weekend co prawda starałem się dorzucić kolejne kilometry, ale nadal byłem do tyłu z poprzednimi latami. Powoli się rozkręcałem. Stawiałem bardziej na typowe turystyczne wyjazdy. Odkrywałem fajne i malownicze miejsca Podlasia i wschodniego Mazowsza.

   Maj to wypad na Białoruś. Zapomniane sowieckie klimaty i niezła przygoda. Wiosna to również trasa do Świętej Wody i Czarnej Białostockiej, o której myślałem od dłuższego czasu. Później już z górki. Maraton 24h z całkiem fajnym wynikiem. Kolejne trasy pod wschodnią granicę, choćby ten wzdłuż Bugu aż do Włodawy.

   Niby nic specjalnego, bez jakiś spektakularnych wyczynów, ale okazało się, że wykręciłem dużo więcej niż w ubiegłych latach. Wystarczy powiedzieć, że żadna tego roczna trasa nie przekroczyła 300km jednego dnia. Ale mimo to przełamałem kolejną jak dla mnie barierę.

   Poza rowerową przygodą należy wspomnieć również o projekcie pod tytułem; „Spotkania z Edkiem Polonezem”. Za pośrednictwem bloga oraz jego postaci mogłem opowiedzieć parę fajnych historyjek związanych z odwiedzanymi miejscami. Moje osobiste archiwum wzbogaciło się o kolejne set a może tysiąc zdjęć z rowerowych podróży. Niewielką część miałem okazję pokazać na forum strony Turystyka Rowerowa oraz na swoim profilu.

   Jaki więc był 2019 rok? Chyba mimo wszystko pozytywny. Przy najmniej w kategorii rowerowej. Co przyniesie i jaki będzie 2020 rok? Na odpowiedź będę musiał poczekać kolejne dwanaście miesięcy.

   Na dzień dzisiejszy zamykam rok wynikiem 11 499 km przejechanych w tym roku. Przede mną jeszcze trzy dni i mam nadzieję dokręcić kolejnych parę kilometrów.

 

 

28 grudnia 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   osobiste przemyslenia   2019   miniony rok  

Oj nie dobrze...

 

(stare brukowane uliczki  Tykocina) 

 

Jak to było ze szturmem na tykocinski zamek

 

 

-Oj niedobrze, nie dobrze Panie Edwardzie kochany.

-A cóżeś się Pan tak zmarkotniały nagle pojawił? Ludzi Pan straszysz i gołębie odganiasz. A cóż one biedne Panu zawiniły, że ode śniadania ich Pan odrywasz? Rozejrzałem się w około nie widząc żadnego ptaka w pobliżu.

-O jakich gołębiach Pan mówisz jeśli nad wodą siedzimy? 

 

 

 

(jeśli chce się, to piękno można znaleźć wszędzie, nawet w codziennym i przeciętnym widoku najbliższej okolicy) 

 

 

-Sprawdzałem tylko pańska yntelygencyję i spostrzegawczość. Bo coś ostatnio zagubiony Pan chodzisz tudzież jeździsz co gorsza. Kilka razy przemykał Pan obok z sakwami na swym rumaku  

i udawał, że ludzi nie poznajesz. Ja pana poznałem i chyba.. hmmmm... tak mi się zdaje, kłaniałem. Bez odpowiedzi z pańskiej strony. Inny by pomyślał, że woda sodowa lub jakieś inne lelum do łba, bomtom za wyrażenie, Panu uderzyła.  Po ciężarze właściwym toreb, wizualnie oceniałem, żeś Pan pustych przebiegów nie uskutecznialeś. Przypomnieć należy, że już kilka razy obiecał Pan odstawić te złociste, coś to o suchym tak zwanym popularnie pysku, słuchał Pan mych opowieści i nie miał czym swych rozdziawionych ust zwilżyć. Miałem obowiązek Pana poczęstować i przez co nadwyrężyć me skromne zapasy. 

 

 

 

(wnętrze synagogi w Tykocinie) 

 

-Jakoś nie pamiętam, żebym coś pił z pańskiej winnicy z wyjątkiem, tych słów spijanych z ust mądrości krynicy. Więc nie jestem Panu niczego winien Panie Edku. A powiem nawet, żeś to Pan mi jest winien podziękowanie, że oszczędziłem pański organ szczątkowy jakim jest wątroba.

-Mgli Pana czy masz Pan jakoweś rozterki? Bo nikt przy zdrowiu psychicznym nie robi takich  pelegrynacji umysłowych. 

-Raczej rozterki. Oj nie dobrze Panie Edku...nie dobrze. 

-A z jakiegoż to Pan masz je powoda, te swoje rozterki i głos się Panu łamie Panie Lang kochany? Mam tylko wielką nadzieję, że nie są to tak zwane rozterki miłosne. Bo jeśli z tego, że "kałamarzy" i miętówek cen podnieść mają,  to faktycznie możesz ręce Pan załamywać. Jeno wypadało by się tylko władz teraz zapytać... Jak tu żyć premierze? Jak tu żyć, gdy pierwszej pomocy produkty drożeją? 

 

 

 

(czasem wystarczy zatrzymać się na chwilę, żeby zobaczyć coś pięknego w tej zwykłej codzienności) 

 

Teraz ja spojrzałem na Edka, widać wzrokiem wioskowego głupka, bo mi odpowiedział. 

-Tak zwany zestaw farmerski. Landrynka i setka o poranku. Widać nie słyszał Pan o nowym pomyślę naszych prawomyślnych, żeby za cukier więcej płacić.

-E tam, tym się nie przejmuję, nie moje zmartwienie. Są ważniejsze sprawy niż ankoholowe poranne biesiady.

-A z tym nie zgodzę się z szanownym Panem. Nic nie może być ważniejsze od porannego śniadania. Jedni jadają jajka na bekonie a innym na landrynkę grosza tylko starcza. Więc są to naprawdę życiowe dylematy. Zjeść landrynka czy bez zakanszania.

Przewróciłem ślepiami i nie ciągnąłem egzystencjalnego Edkowego tematu.

-Wiesz pan Panie Edku, co mnie tak smuci?  Otóż fakt pewien. Nasze miasto jest jakby tu to powiedzieć. Jest jakby nijakie. Nie ma zabytków, żadne starożytne ruiny nie odkryte lub jak w Grecji na nowo nie wybudowano. Bitew tu nie było i przez to w historii się nigdzie nie zapisało. Inaczej się ma choćby z takim małym Meżeninie lub ciut  większym Tykocie. A nasz Zambrów? Ot szary i nijaki.

-A co Pan za bzdury rozmawiasz i siejesz okropny defetyzmu obraz. Zambrów bezbarwny? Toż to grzech śmiertelny. Już miałem przypiąć Panu łatkę nieuka, ale sam Pan powiedziałeś, że w podręcznikach nic na jego temat nie znajdziesz. Znaczy Zambrowa a nie Pana Panie Królak kochany.

 

 

(jedna z nielicznych kapliczek na terenie Zambrowa. Wybudowana pewnie na początku XX wieku) 

 

Mimo uszu puściłem jego docinki i byłem ciekawy o czym to będzie chciał mi opowiedzieć?

-O zabytki starożytne faktem będzie trudno z powodu wielkiego pożaru jaki nasz kochany Zambrów kilka raz nawiedził. Trzeba Panu wiedzieć, że pałacyki i dworki w samym mieście oraz malowniczej to okolicy były jak to mówią dżewiane i przez to podatne na puszczenie z dymem. Nasze pradziady musisz Pan pamiętać bardziej na obsługę podróżnych stawiali niż na miejsce utarczek. Weźmy choćby ten pański tykociński zamek. Jeżdżą ludziska oglądać co roku bałomutną blage. Sienkiewiczak a za nim świat kina stworzył historię jakoby ten zamek był zdobyty, gdy w rzeczywistości wszystko w Zambrowie przy kuflu złocistego się odbyło. Swoją drogą okropne mam pragnienie i czuje jakowąś to fotomorgane w postaci odcisniętej puszki w pańskiej rowerowej sakwie. 

Co było robić, jak tylko wyciągnąć piwo, które miałem ze smakiem wypić przed telewizorem. Ale jak to mówią lepiej spragnionego napoić niż go później żywić. Dałem i zagłębiłem się w jego opowieść. 

 

 

-Trzeba Panu wiedzieć, że ten zamek to nigdy miał nie być w Radziwiłłach rękach jeno mój nieszczęsny stryjecznego dziadka ciotki bliski kuzyn w gamoniowaty sposób przekazał Bogumiłowi. Otóż w rzeczy samej od kilku miesięcy trwało oblężenie zamku przez pospolite łomżyńskie ruszenie. Jak może pan rozumiesz, takie oblężenie trwa na zasadzie siedzenia pod murami. A żeby siedzieć trzeba mieć za co i przy czym w rzeczy samej. Więc na gościńcu między Tykocinem a Warszawa w jedną stronę a do Wilna w drugim kierunku ruch był niemiłosierny. Jak nie wojska to tabuny opryszków jeździło. Taki Zambrów był natenczas bardzo częstym świadkiem przemarszów wojskowych. Posiedział taki pod murem tydzień i do wyrzucania obornika musiał już szybko wracać. Albo mu się trzoda akurat się prosiła i ktoś musiał odebrać te mnogie potomstwo. Karczma więc na wylocie na Ostrowskiej ulicy miała wzięcie. Poza tym na rynku handel szedł niezmały bo tu się nawet sprzedawało kolumnę warszawską w połączeniu z toruńskim tramwajem.

 

(władze jak mogą tak starają się coś zmienić w szarym wyglądzie miasta) 

 

Zwilżył usta moim zdobycznym piwem i ciągnął swoją tyradę. 

 

-Otóż będąc w drodze powrotnej z Wilna w kierunku Warszawy książę Radziwiłł ten szwedzki sprzedawczyk wziął się i zatrzymał na piwo w tej  wspomnianej zambrowskiej karczmie. W tym samym czasie na jarmarcznych zakupach był pan Oskierko głównodowodzący zielonymi ludzikami, którzy w wojenkę bawili się w okolicach Tykocina. A że w wymowie był nie bardzo tego, bo mu na Dzikich Polach kozaki język uchlastali. Bełkotał więc i darł ryja niemiłosiernie a jego ustami był właśnie mój daleki praprapra kuzyn Zabłocki Hieronim. Rodzinna historia mówi, że ten był biegły w słowach, lecz opój przeokrutny. I wiele spraw mylił w pijackiej malignie. Wysłał więc Oskierko swego ordynansa na negocjacje z Bogumiłem w polubownego załatwienia  sprawy. Usiadł więc Hieronim z nakazem dowódcy ustalenia honorowych warunków. Pili ze dwa dni i noce, zmieniali koncepcje. Raz Bogumił był gotów oddać Tykocin we władanie królowi innym razem Oskierko zabłockimi ustami i gardłem odstawał od murów obleganego zamczyska.  

-Muszę Panu Panie Edek przerwać na chwileczkę. To jest potwierdzone i ma jakieś zapisane ślady?

-Patrz Pan. Puszka jest pusta. Nie pił może z niej przez moją nieuwagę? 

-Nie, nie piłem i zadałem Panu pewne pytanie.

-Jakie to mogły być znowu zapiski? Nie dość, że byli w ankoholowym wirze to jeszcze jak mówiłem pożar karczmę strawił, więc nawet gdyby coś tam było to poszło by z dymem. Poza tym nie wypada nawet wspominać to Hieronima potknięciu. Otóż po dniach pięciu wytoczył się z karczmy i z anielskim uśmiechem wziął i się wtoczył do dowódcy kwatery. Yymmmhhhyuummm … rzekł Zabłocki. Na co Oskierko wybałuszył swoje ślepia i dawaj rwać kudły na piersi. Jako, że na głowie był co najmniej tak gładki jak Pan panie Lang kochany i dawaj się rzucać pod drzwi jak to później Matejek malował. 

-Co się stało Panie Edku. Co też to powiedział Hieronim dowódcy swemu na wpół niememu?

-W swym pijackim dialekcie wyznał triumfalnie, że Tykocin oddał za transport mydła i pola uprawne w Inflantach dalekich. Padł przy tym jak ten wój spod Maratonu, stąd się wzięła nazwa Sędziwuje a później pijackim snem sprawiedliwego zasnął na dni parę. Bogumił nie był w lepszym stanie, lecz jakiś cyrograf z pieczęcią hetmana i bazgrołami w Tykocinie harcerzom pokazał. A,że te nie bardzo były czytate więc na dobre słowo od oblężenia odstali. Po roku Oskierko dał łupnia Radziwiłłowi w polu, lecz o zambrowskiej biesiadzie i jej ustaleniach żaden nie chciał wspominać. Długi czas w karczmie stał stół w rogu z wydrapanym na  blacie planem tykocińskiego zamku oraz przy nim kreskami wypitych kolejek. Nie ma co prawda śladów materialnych, ale wkład w historię jest niezaprzeczalny. Teraz kosztem Zambrowa Tykocin się na turystach bogaci. Swoje pięć groszy dorzucił też ten wieszcz narodowy co to na pokrzepienie Polaków historyje pisał. Nie chciał takiej pijackiej przedstawiać propagandy więc ten szturm i śmierć w murach Radziwiłła przedstawił. 

Jeśli w unesko była by taka pijacka kategoria to można by Zambrów wpisać śmiało na listę ludzko-historycznego dziedzictwa.  Więc nie martw się Pan, jak kto mówi, że Zambrów nie wpisał się do annaów historii. Taki ktoś po prostu nie zna jej i nigdy nie pozna. 

 

 

Podbudowany odrobinę tymi historycznymi wywodami, zostawiłem w podzięce pełną i nienaruszoną puszkę piwa memu rozmówcy Panu Edkowi Polonezowi. Tak więc to wielu wypłynęło na tym szarym i nijakim miasteczku jakim to Zambrów określają. Zabłocki, Sienkiewicz a nawet Matejko o samym Tykocinie nie wspominając już w ogóle.

26 grudnia 2019   Komentarze (2)
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   zambrów   Zabłocki   Radziwiłł   Zamek tykociński  

Pan Edek opowiada o ...

 Kobita z tak zwanymi jajami a nie zapałkami.

 

 

 

Nigdy nie interesowałem się z czego Edek żyje i gdzie pomieszkuje, więc przy pierwszej okazji jaka się nadarzyła nieśmiało zagadnąłem sławnego kloszarda.

 

- Panie Edku, znamy się co prawda niezbyt długo, ale widzę w panu człowieka renesansu. Zna się pan na sztuce, z historii mógłby pan dawać wykłady. Co się stało, że można by rzec, że trafił pan poza margines?

 

 

(pomnik księżnej Anny Jabłonowskiej z Sapiehów w siemiatyckim parku)

 

 

Jak to miał w swym zwyczaju popatrzył na mnie nieobecnym trochę wzrokiem i odezwał się swym sznapsbarytonem.

-O jakim Pan marginesie mówisz? Mam gdzie spać, na głowę mi nie kapie. Ze szczurem o chleb nie muszę walczyć. O spłatę hipoteki też nie muszę się martwić. Jeśli tak pomyślę to może ten margines jest moją enklawą, a to Pan jest poza marginesem szczęśliwego życia.

-Muszę przyznać, że wiele mądrości z pańskich słów płynie. Tylko raczej nie chciałbym pędzić aż tak beztroskiego życia jako to pan widzie. Coś nie wyszło czy taki postawił sobie cel w życiu?

-Znowu będziesz pan zmuszony o suchym , pardom za wyrażenie pysku posłuchać kilku słów wykładu. Lecz gdy tak na pana patrzę to się zaczynam zamartwiać, że zbyt mocno się pan tak umartwiasz, przez co i ja tracę tak zwane siły witalne.

-Już bez przesady. Kwitniesz pan jak ten kwiat paproci. Musisz pan uważać co by pańskiego wianka nie zerwała jakowaś waćpanna.

-Krygujesz się pan i z mej marnej fizjonomii ksiuty sobie prawisz. Nie przystoi to nabijać się z garbatego, że za kołyskę robi. Kiedyś miałem powodzenie u pci przeciwnej całkiem to nie małe. Podobno już szczery i nieskrępowany uśmiech na nie działał. Lecz latko to lecą a mnie albo uśmiech przygasł albo brak górnych jedynek sprawił, że damy z krzykiem ode mnie pomykają.

-Stawiał bym raczej na te smutne oczy a nie rak uzębienia.

-Ładnie żeś pan wybrnął z tego przykrego tematu. Za to opowiem panu przypowieść o pewnej białogłowie co to kiedyś bardzo , może nawet zbyt mocno się w sprawy naszego regionu zaangażowała. Może nie na tak wygodnej jak moja ławeczce, lecz w sumie w parku też skończyła.

-Ooooo czyżby ktoś z dawnej familii szanownego Pana?

 

 (kościół w Siemiatyczach)

-Jakby tak poszperał w annałach i metryków stanach, to może bym się i poszczycił przez nią z skoligoceniem z królem Madagaskaru. Bo trzeba panu wiedzieć, że przez dzielenie łoża ze swej świętej pamięci mężem, kuzynką francuskiej monarchii była. Zacną i mądra kobitką była i do tego ponoć całkiem niebrzydką. Z bardzo zamożnej rodziny się wywodziła i poza posagiem w postaci kilku kufrów kołder i ręczników frote wyniosła również nieprzeciętną wiedzę z nauk przyrodniczych oraz ekonomii. Jak to błękitnokrwiści w zwyczaju miewali, młodą pannę za starego dziada wydali. Chociaż jak na nas patrzę, to wiek tego dziadygi dziś trochę inaczej wygląda. Po pięćdziesiątce już Kajtkowi było jak Anie Paulinę brał za swoją żonę. Dziatwy jej po sobie nie zostawił za to to długi i cały majątek w ruinie. Trzeba odrobinę zdradzić więcej wiadomości bo się pan mi przyglądasz jak małoynteligentne dziecię. Akcja działa się u schyłku przedrozbiorowej Polski. Anna Jabłonowska po o niej to mowa mimo kłód rzucanych pod jej zgrabne nóżki wzięła się za robotę. Doradców finansowych nieboszczka męża poszczuła psami. Lewych urzędników ciągle na zusowskich będących zwolnieniach też pognała w tak zwane ...pardom, ale przez dobre wychowanie nie będę się wypowiadał.

 

 

 (jedna z kilku cerkwi)

 

-Można rzec, że kobita z jajami a nie z zapałkami była. A gdzie to ona urzędowała? Mówił Pan o naszym regionie a jakoś nie mogę jej sobie umiejscowić. Zambrów a może Poryte Jabłoń?

-Nie kompromituj się pan proszę. Zaraz nieboszczkę księżną Annę Mazowiecka wciągniesz w te konszachty. Dziw mnie czasem bierze czegoś się pan uczył na lekcjach historii?

-Oj Panie Edku kochany, przy panu naprawdę czuję się nieukiem. Z drugiej strony komu i na co potrzebna ta wiedza?

-Na to, żeby nie skończyć jak Anna i wyciągnąć z jej życia pożyteczne wnioski.

Po pierwsze nie poddawać się przeciwnościom losu. Po drugie mieć w życiu pasję poza poza zwykła pracą. Trzecie nie ufać ni bankom i władz obietnicom. Bo trzeba panu wiedzieć, że księżna Anna z Sapiehów była przyrody pasjonatką. Kwiatki i robaczki po łąkach szukała pod rękę z zapewne znanym panu choćby z Ciechanowca księdzem Klukiem równie na punkcie przyrody nieźle zakręconym. Więc jak wieść gminna niesie w czystych tylko yntencjach o pszczółkach i kwiatkach długie nocne rozmowy rodaków wiedli. Za sprawą księżulka oranżerie i biblioteki w swych włościach stawiała. Dzięki nim takie Siemiatycze stało się tak sławne, że cysarz szwabski wespół z carewiczem na wycieczkę się zapisali. Ciastkami z kawą ich tam przyjmowała za co jej rozbiorem kochanej Polski te szuje się odwzajemniły. Jakby tego mało nieszczęścia jej było na kredyt we frankach ją namówili. Niby państwo miało gwarantować stałą franka cenę. Gdy to po rozbiorach bank spłaty zażądał, w głębokim poważaniu mając umówioną cenę. Podobnież mały druczkiem coś tam wysmarowali i jeśli chce się sądzić to trybunału kazali się odwołać. Ten na tyle był skorumpowany, że większość Anny majątków pod młotek oddano. Wraz z ruiną folwarków przyszła również niewola Korony, co też sprawiło, że na zdrowi podupadła.

 

 

 

 (nowa cerkiew na wzgórzu. Ogólnie Siemiatycze leżą na wzgórzach)

 

 

-Przykro to słyszeć szanowny Panie Edwardzie. Ale nie sądziłem, że już w tamtych to czasach banki klientów na franki przekręcały.

-Zawsze tak było od fenickich czasów, że jeśli państwo za coś ręczy to sprawdzaj czy jeszcze portfel w tylnej kieszeni nosisz.

Ale tak się rozgadałem, że nawet nie zauważyłem, że mi herbatka z kapką aronii wystygła. Proszę się nie wzdrygać na ten fioletowy kolor w mej manierce. To mikstura, jaką w zielniku księżnej Anny kiedyś wyczytałem i podobno dobrze robi na bóle lędźwiowe. Jedynie nie doczytałem, czy mam się nacierać czy spożywać w płynie.

 

(Kasztel-ik w pobliżu Siemiatycz. Jedni uznają to za koszmarek, inni są pod wrażeniem pasji właściciela obiektu)

 

Wyjaśnić by należało o kim to była dzisiejsza opowieść. Chodzi więc o księżnę Annę Jabłonowską z Sapiehów. Wielką reformatorkę, za której to sprawą Kock i Siemiatycze pod koniec XVIII wieku stały się ważnymi ośrodkami w tzw „państwie jabłonowskim”. Próbowała zreformować życie wiejskich chłopów jak również miejskich instytucji. Niestety rozbiory Rzeczpospolitej i nieszczęsny kredyt sprawiły, że utraciła większość dóbr rodowych.

 

 

17 grudnia 2019   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   Podlasie   edek polonez   Siemiatycze  

Czy warto pamiętać?

               Pamięć o nich jest jak stygmat

 

 

(zambrowski kirkut, pierwsza z lewej macewa z 1829 Lejba syna Mosze Segala)

 

 

Żydzi. Można ich nienawidzieć, można ich nie lubić, można być po prostu ciekawym ich kultury. Dawni mieszkańcy, którzy we wszystkich miasteczkach stanowili większość ich obywateli, o których pamięć jest jak wieczny stygmat. Krwawiąca, ropiejąca i nie dająca się zabliźnić. Ja w swoich wędrówkach po Podlasiu jak również po mazowieckiej ziemi czasem staram się odszukać jakieś po nich pamiątki. Przeraża mnie bezmyślność i barbarzyństwo ludzi niszczących stare nekropolie czyli te nieliczne ślady na ziemi jakie po nich pozostały. 

 

 (Jedwabne. Widok od strony stodoły, w której zamordowano żydowskich mieszkańców miasteczka.)

 

 

Jeśli ktoś chciałby wyznaczyć jakiś szlak upamiętniający podlaskich żydów to koniecznie powinien moim zdaniem przygotować się na huśtawkę nastrojów. Niestety wiele miejsc jest naznaczone tragedią. Wiele miejsc, szczególnie dawnych kirkutów jest zniszczonych i w fatalnym stanie. Ale mimo wszystko namawiam do odwiedzenia kilku z nich.

 

 (Czyżew. Stara synagoga. Tyle lat przejeżdżałem obok i nie wiedziałem o jej istnieniu)

 

Od czego zacząć? Myśle, że od najbliżego punktu w którym obecnie się znajdziecie. Jak powiedziałem, nie ma miasteczka, które nie miałoby jakieś pamiątki. Choćby kirkut. Niewiele po nich zostało, ale spytajcie się starszych mieszkanców gdzie takie się znajdowały, lub gdzie się znajdują "żydki". Nie ma niestety takich drogowskazów na turystycznych mapach czy w miasteczkach i czasem trzeba poszperać w internecie, żeby do nich dotrzeć. Nie ma większego sensu chodzić po polach czy po posesjach, gdzie kiedyś były macewy a obecnie rośnie żyto czy stoją jakieś budynki. Szukajcie tych jeszcze istniejących. 

 

 

 (Tykocin. Wielka Synagoga, która niedawno nabrała kolorów)

 

Ale dość skwaszonych min. Pora ruszać na szlak. Są miejsca przygnębiające jak również warte dłuższego postoju, gdzie można skosztować naprzykład smacznej żydowskiej kuchni. Czasami poczuć klimat dawnej żydowskiej kultury. Napewno takim miasteczkiem jest Tykocin. Niedawno synagoda została poddana renowacji i przybrała nowe barwy. Podobno tak wyglądała w latach świetności. Nie mnie to oceniać i dyskutować z gustami artystycznymi. 

 

 

 (Tykocin. Wejście do wnętrza synagogi)

 

Tykocin. Miasteczko, które na nowo odkryłem kilka lat temu. Dawniej takie jak to nazywywałem "geesesoweskie", paździerzowe, szare i bure. Od kilkunastu lat bazując w dużej mierze na żydowskiej historii na nowo odżyło. Oczywiście znajdą się malkontenci twierdzący, że większym wzięciem cieszy się pomnik hetmana Czarneckiego czy odbudowany zamek. Mnie się zdaję, że nie ma Tykocina bez Żydów i Żydów bez Tykocina.

 

 

(Tykocin. Wnętrze synagogi)

 

Nie znaczy to, że nie doceniam wkładu Branickich czy króla Zygmunta Augusta w rozwój Tykocina. Był przeogromny. Nie da się tego ukryć i temu zaprzeczyć. Tego nikt nie neguje. Ja z jakiś względów uparłem się szukać jednak w swych wędrówkach zapomnianych i niechcianych śladów. Bo za kilka lat uwierzcie mi już ich nie będzie. Synagoga w Tykocinie przetrwa. Cmentarz, pewnie również chociaż już też niewieli na nim pozostało nagrobków.

 

 

 (Tykociński kirkut. Podwójna macewa Mirel córki Szmuela i Chai córki Josefa)

 

 

Z prostego względu. Nikomu tak naprawdę na niej nie zależy. Gminy żydowskie podobno nie mają kasy na utrzymanie porządku na nich. Lokalne samorządy nie mają podstaw prawnych na ich przejęcie przez co wszystko trwa w zawieszeniu.

 

 

 (Krynki. Tyle zostało z Wielkiej Synagogi)

 

 Za kilkanaście lat pamiątki po Żydach tak będą wyglądały jak resztki synagogi w Krynkach. Myślę, że muszę sukcesywnie zacząć opisywać każde napotkane miejsce. Bo mimo wszystko są bardzo rozproszone na mapie Podlasia oraz Mazowsza. 

 

 

14 grudnia 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   pamiątki po Żydach   synagoga   zambrów   turystyka rowerowa   Green Velo   macewa   kirkut   Czyżew   Krynki   Tykocin  

Czego nie zobaczysz w mieście

 

Kolorowe Podlasie

 

(wieś Plutycze. Jeśli chcecie poczuć klimat dawnych lat to warto tu zajrzeć)

 

 

Doceń to czego za chwilę już może nie być... Wszyscy pędzą za lepszym życiem, za większą kasą. Tylko pęd i pęd a gdy przyjeżdżam na Podlasie czyję się wyzwolony z tych współczesnych odruchów. Mój kolega, który kiedyś mnie odwiedzał w Zambrowie zauważał filozoficznie.

-U was ludzie inaczej chodzą.

-Tyłem? O czym ty mówisz?

-Nie. Nikt tu się nie śpieszy. Życie toczy się tu wolniej.

Z czasem i ja to zauważyłem. Spokojne życie bez pośpiechu jak również piękno otaczojącego mnie świata. Gdy zaś odwiedziłem niedalekie mi Podlasie to po prost zakochałem się w tym świecie. Szczególnie w drewnianej zabudowie Podlasia, której z każdym kolejny rokiem ubywa. Kilka lat temu za namową znajomych postanowiłem zorganizować wyjazd rowerowy do Białowieży. To chyba był moment przełomowy w odkrywaniu "magicznego Podlasia". Mój Ojciec pochodził z podlaskiej wsi Nierośno, które położone jest w okolicach Dąbrowy Białostockiej. Może więc ta podlaska krew w moich żyłach szybciej zaczęła krążyć na widok znajomych klimatów.

 

 

                                                                   (Jak dla mnie to chyba najpiękniejsza cerkiew Podlasia. Wieś Puchły)

 

 

 

Od tego momentu po prosty zakochałem sie w podlaskich klimatach. Z każdym miesiącem zagłębiałem się co raz głębiej na wschodnią stronę. Paradosalnie najmniej rozpoznanym przeze mnie podlaskim miastem jest chyba Białystok. Może ze względu na to, że często sprawy zawodowe zmuszały mnie do odwiedzania go. Wogóle staram się omijać większe miasta a skupić się na wiejskich klimatach. Drewniane domki, kolorowe cerkiewki. To jest to co lubie najbardziej.

 

 

 

 

(kolorowe cmentarze to też coś co odchodzi do historii. Cmentarz w Dubiczach Cerkiewnych)

 

 

Gdyby wam było mało atrakcji to możecie odwiedzić cmentarze prawosławne. Kolorowe nagrobki ozdobione kokardami. Oczywiście i tu wkroczyło lastriko i granity, ale są jeszcze takie gdzie życie się zatrzymało w dosłownym tego znaczeniu.

 

 

 

(Cerkiew w Zubaczach, pod którą nas ugościł staruszek)

 

 

 

 

O serdeczności mieszkańców podlaskich wsi krążą opowieści. Nie mam w zwyczaju zaczepiać ludzi i wdawać się w jakieś dyskusje, ale są chwile gdy nie da się ich uniknąć. Najcześciej gdy odpowczywamy pod sklepem czy też na jakiś laweczkach. Prowodyrem oczywiście jest Jacek. On to ich zagaduje, czasem potrafi też sprowokować, ale ogólnie  bywa wesoło i przyjaźnie. W tym roku naprzykład spotkaliśmy takiego wesołego staruszka w Zubaczach.

Usiedliśmy na przeciwko pięknej cerkwi. Wyjęłem piwo z sakwy, jakieś batony i przy tej jednej puszcze odpoczywaliśmy sobie. Widzę, że w naszym kierunku na składaczku zbliża sie dziadek i przygląda się nam intensywnie. Więc jak na grzeczne dziecię ukłoniłem się i pozdrowiłem.

- Patrze i nie poznaje w rzeczy samej

- A bo my cudze - odpowiadam laughing

No i zaczęło się tradycyjne wypytywanie się. Skąd i dokąd jedziemy? Po co? i tak dalej i tak dalej. Czyli standardowa wymiana luźnych zdań. Nagle dziadek z kieszeni wyciąga flaszkę i kieliszek.

- Może wypijecie?

- Ja podziękuję. Zbyt dziś gorąco.

- Nie bójta się, nikt tu nie będzie donosić. A nie myślcie, że nie przygotowany jestem. I wyjął z kieszeni pomidora.

Zacząłem się śmiać a Jacek wdał się z dziadkiem w rozmowę

 

 

 

(Kościól w Tokarach. Podobno ten styl nazywa się nrodowym)

 

 

Zarzucił dziadkowi, że ten go "monopolówką" chce otruć jakby szlachetniejszych trunków nie miał. Na co staruszek stwierdził, że tam już nikt nie pędzi, bo się normalnie nie opłaci. Jacek może i strzeliłby kielicha, lecz ja byłem temu przeciwny. Upał i jeszcze około 150km przed nami. Ale na długo zapamiętamy gościnność dziadka z Zubaczy.

 

 

 

 

(Warto pamiętać o dwóch spawach. Nie podchodźcie nigdy do słupów granicznych. Koszt jest nie mały bo kosztuje to minimum 500 zł. Inna sprawa, czasem warto zgłosić strażnicy o zamiarze odwiedzenia strefy przygranicznej, szczególnie jeśli jedziecie większą grupą)

 

 

 

 

 

Z czasem postaram się pokazać więcej miejsc tego magicznego i chyba dla wielu z was egzotycznego regionu Polskim jakim jest nasze Podlasie. Może nie będzie to typowy przewodnik, ale takie luźne sugestie gdzie i co wartu odwiedzić.

 

13 grudnia 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Podlasie   Szlak otwartych okiennic  

Histeria Edka Poloneza

Histeria Edka Poloneza czyli opowieść historyczna z czasów prehisterycznych

 

 

 (Grodzisko w Święcku) 

 

Jeśli ktoś ostatnio był świadkiem, okładania gazetą parkowej ławki przez wzburzonego osobnika, to zapewne naciął się na osobę Pana Edka Poloneza, tak jak ja we własnej osobie.
- Bój się Boga Panie Edek. Co się Pan tak wytrząsasz nad tym biednym parkowym meblem?
- A bo krew mnie zalewa gdy czytam te szmatławce i widzę histerezę losu polskiego narodu.
- Szybciej na histerię Panie Edku. Rozumiem wzburzenie pańskie i narodowe, nie wszyscy mile widzą odbieranie wolności na rzecz przywilejów jakieś szemranej koterii.
Spojrzał na mnie jak na wariata lub co najmniej jakiegoś co najmniej abstynenta.




(Grdzisko w Święcku)


- Widzę panie Merks szanowny, że mamuś pańska kochana i zapewne zacna, musiała jakiegoś prosiaczka od czasu do czasu zanieść do szkoły, boś za osełkę masła na pewno nie udało by się jej Panu ukończyć. Skup się Pan i czytaj z ruchu moich ust te trudne dla Pana słowo. H I S T E R E Z A. To z fizyki, przyrody i socjologii...
Jakbyś się Pan pytał. Coś co ujawnia się po jakimś czasie a nie powinno mieć miejsca.
Wiesz Pan dlaczemu różnimy się od Krakusów i Kolejorzy z Wildy?
- A to się czymś różnimy? Chyba jesteśmy Polakami? Może gwarą?
Spojrzał na mnie po raz kolejny tym swoim dobitnym wzrokiem jakby rozmawiał z pięcioletnim dzieckiem i rzucił mi na kolana swoją gazetę. Popatrzyłem na stronę sportowa i czytam... Kolejorz dał wciry Krakusom, Jaga poległa pod Jasną Górą. Niezbyt świeża to jest gazeta... Chyba sprzed co najmniej miesiąca.
- Nie tą stronę czytasz... Tu się Pan zagłębnij. Co tu napisano?
- Szósta władza pod rękę z gangsterami rozkłada nasze państwo?
- Sutenerzy z celnikami podnoszą rękę na świętą wolność sądów i pierś dumną wypinają do medali. Chcą stworzyć swoje własne księstewko. Nie wiedzą, że już tak kiedyś to było. Dawno temu i na dobrą sprawę tu niedaleko się piękna katastrofą skończyło.
- Mów pan, Panie Edek, tylko tak pokrótce i nie upajaj się Pan tylko własnym głosem, bo na tej ławce wilka przyjdzie mi złapać.



(Grodzisko Stara Łomża lub Królowej Bony)



- A proszę się poczęstować herbatką z kropelką imbiru.
- Dziękuję bardzo, ale jakoś oczka mi od zapachu imbiru okropnie łzawią.
- Znasz Pan Nur, Święck, Wnory i Cieciory?
- Z wiejskich tylko dyskotek jeśli o to się Panu rozchodzi.

Przewrócił oczami i w niebo spojrzał jakby anioła o pomoc chciał prosić, głowa pokręcił. I z nutą dydaktyczną w głosie rozpoczął tyradę.



(Grodzisko w Grodzkie Stare)



-To kiedyś były bardzo ważne miejsca na mapie Mazowsza. Małe grody obronne na granicy z Rusią i Jaćwingami a jednocześnie i komory celne na szlaku z Wilna, Grodna czy innej Prużany.
Bory i bagna nieprzebyte rozciągały się wokół takie, że nikt bez opłaty nie był w stanie przemknąć się tędy z paczkami papierosów czy samogonu ze wschodu na zachód.
Okazało się, że pewien dworzanin co to Mieszkowi swgo czasu posługiwał przy stole biesiadnym, postanowił mianować się nad innymi i pokazać , że się nikogo na ten czas nie boi.
Bezkrolewie było i każdy uważał, że Odnowiciel wprowadzi porządek, Mścisław Maniek pod rękę z celnikami i karawaniarzami postanowili wprowadzić swoje rządy w mazowieckim kraju.
Nie dał się ładnie uprosić kanclerzowi, marszałkowi i biskupom ważnym, żeby podał się do dymisji. Mściwuja przyboczni podobno nawet po tyłku wychłostali jakiegoś posła co pismo z Gniezna im do Liwia przywiózł z propozycją ugody.




(gdy tak się rozejrzeć po okolicy to można wypatrzeć pozostały dawnych grodzisk)

A poszło o to, że Mściuj podobnież spotkał swego czasu dawnego legionistę rzymskiego i wille w Krakowie od niego na Kazimierzu za opiekę odebrał.
Orgietki pompejskie tam wyprawiali takie, że ogólne zgorszenie sąsiadów jak i smoka wawelskiego wprawił.
Przez te imprezki kamienicznika dziewic w Krakowie dla gada zabrakło. Zaczął więc rajcom kochanki smoczysko podjadać.
Więc pobiegli rajcy na skargę do przyszłego króla co to nad Balatonem w rozjazdach przebywał.
Na to król przyszły Kazek dogadał się ze swego syna teściem Jarkiem, że trzeba będzie wykopsać księciunia Mańka Mściwuja z jego dożywotniej posady. Jako, że Maniek miał na Kazka i Jarka jakieś jakoby haki i zagroził im obu, że po kościołach i cerkwiach głosić będzie słowo o nich podczas rezurekcji. Kazek z Jarkiem za to tak pokierowali sprawy, że za sprawą maluczkich i wiejskiego ludu na Mazowszu zamieszki wzbudzili. Obiecali na kilka wieków odrębność, jeśli lud prosty zachowa się przyzwoicie i stanie w obronie wiekowej tradycji. Na nic się zdały naciski Mścilawa na rajców, sędziów i bakałarzy włącznie z odbieraniem im urzędów oraz nakładaniem wielgachnych podatków. Ludzie przestali słuchać się karawaniarzy i szukać innego mądrego władcy dla swojej krainy. To co Mscislaw chciał zrobić niecnymi sposobami, legalnie udało się wymódz na centralnej władzy. Święck i Liw długo jeszcze pobierał opłaty, Cieciory i Wnory z czasem to upadły i teraz tylko kozy się pasą lub młodzieży tańczy.




(wejście do grodziska w Święcku)



- A co ma do tego ta sławna histereza?
- To, że jeśli dziś na coś się nie godzimy, to za jakiś czas wyjdzie nam to na zdrowie. A układy z gangsterami i celnikami odbija się władzy na pewno kiedyś niezdrową czkawką.
- Panie Edku... Coś Pan za bardzo angażujesz się w te protesty.
- Nic z tych rzeczy po prostu nie lubię gdy szuje świętoszków udają.
-O ooo święte słowa Panie Edku.. Miło słyszeć mądre słowa.
- Jak to mówią , dla swej yntelygencji warto z mądrym człowiekiem czasem na ławce w parku posiedzieć. To co.. Po kropelce imbiru, bo mi gardło okropnie się zaschło???? O popatrz Pan jakiego masz Pan pecha... Ostatnie kropelki i nie ma czem się dzielić z bliźnim. To co dorzucisz się Pan na ściapę?
- Ależ ja nic nie piłem...
- A to pańska strata.. Proponowałem Lżejszy o 5 złotych pomaszerowałem myśląc o tej histerezie Edkowej. Faktem historycznym jest, że za panowania Kazimierza Odnowiciela dawny podczaszy Miecław ogłosił się księciem Mazowsza. Powstanie chłopskie oraz wojska Korony do spółki z wojami kniazia Jarosława rozbiły w pył miecławskie zastępy. Dawne grody graniczne Święck i inne wymienione w tekście również istniały. Reszta to wesoła twórczość moja i Pana Edka Poloneza.

 

 
Jeśli kiedyś będziecie mieli ochotę dotknąć historii to zapraszam na wypad do miejsc po średniowecznych grodziskach. Święck Strumiły, Zubacze, Godzkie Stare czy Stara Łomża. Jest jeszcze pozostałość po starym grodzisku w okolicach Cieciork i Porytego Jabłoń. Niestety jest tam zakaz wstępu ze względu na szabrowników.
10 grudnia 2019   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   edek polonez   grodziska   Święck  

Od czego to się wzięło ?

 

Moje początki

 

 

(pierwsze zdjęcie z moich tras. Niestety oczko wodne zarosło a wierzba przycięta)

 

Każda opowieść ma jakiś początek. Najlepiej gdy zaczyna się od jakiegoś trzęsienia ziemi aby później było już tylko z górki.  A jak było ze mną i moją rowerową pasją?

 

Dziś nawet trudno mi powiedzieć dokładnie kiedy kupiłem sobie rower. Czy to był 2000 rok czy może 2002, tego już nie pamiętam. Za to pamiętam okoliczności zakupu. Zbliżałem się do 40tki a waga zaczynała niebezpiecznie szybować. Od dziecka walczyłem z mianem "Gruby". Mimo ciągłego ruchu kilogramy przybywały. Kryzys jaki dotknął Polskę pod koniec lat 80 i 90 XX wieku spowodował upadek zakładu pracy, w który mieliśmy również drużynę zakładową piłkarską. Później jakieś wspólne mecze na hali ze znajomymi, które co raz częściej kończyły się skręceniem stawu skokowego. Bieganie nigdy nie było moim ulubionym sportem, na rowerze co prawda późno nauczyłem się jeździć, ale wydawał mi się najlepszym rozwiązaniem. Któregoś dnia powiedziałem ...trzeba spróbować. Za całe 199 zł kupiłem jakiegoś "chinola" i ruszyłem na podbój świata.

 

 

(Teraz znam większość wsi w okolicy)

 

Przejechałem ok 3km i żeby przerowadzić rower przez ulicę ...nogi szczywne, ból..no wiecie czego. Kupując rower, szczególnie taki tani, brałem pod uwagę, że nie złapię bakcyla i nie będzie go szkoda odsprzedać lub nawet komuś oddać. Kiedyś namówiłem syna na przejażdżkę, wtedy wydawało mi się, że to jakieś 50km a w rzeczywistości było to 10km. Mało tego, zakończyło się upadkiem i pierwszym kontaktem glowy z asfaltem. Poza obtarciami nic mi się nie stało. Oczywiście o kasku nikt wtedy nie myślał. Rower miał swoje "uroki", a to cała korba odpadała w trakcie jazdy, a to przerzutki nie chciały działać. Znajomy, który przyuwżył mnie, gdy przy nim coś grzebałem pochwalił się, że potrafi przejechać nawet 40km....ściemnia...gdzie tu można tyle jechać? Przede wszystkim bardzo niepewnie czułem się na rowerze, więc o jeździe ruchliwymi drogami raczej nie myślałem.

 

(Bezpieczeństwo to podstawa...teraz bez kasku nie wyobrażam sobie jazdy)

 

 

Teraz pytanie. Ilu z was zna swoją okolice na tyle dobrze, żeby poruszać się po drogach lokalnych z małym ruchem samochodowym? Ja znałem tylko te głowne na osi Warszawa - Białystok i Zambrów - Łomża. Z mozołem poznawałem kolejne wsie. Przez kilka lat "chinol" wykręcał kolejne pętelki. Nawet raz udało mi się pokonać dystans 100km. Było to w sierpniu do Zuzeli. Powrót był pod wiatr. Pamiętam, że w Łetownicy musiałem zejśc i wprowadzić rower pod niewielki podjazd, który teraz nie jest nawet podjazdem. Na "szczycie" zauważyłem brak komórki więc musiałem się wrócić do miejsca postoju, gdzie podejrzewałem, że wypadła mi z plecaka. Na szczęście znalazłem ją i ponownie musiałem poddać się temu "szczytowi".

Kolejny rower to Kross. Ten już miał mi służyć dłużej. Zainwestowałem w kask. Od Ani dostałem w prezencie "trąbkę sygnałową" a sam dokupiłem kolejne elementy osprzętu. Przede wszystki sakwy i  światełka.

 

 

(10 lat minęło a koszulka nadal w użyciu )

 

 

Poznawałem ludzi, którzy również stawali się powoli pasjonatami rowerów. Psychologiczna bariera 100km została przełamana i mogłem jeździć co raz dalej, odkrywać nowe miejsca. W 2012 roku udało mi się załapać na wyjazd grupowy z Zambrowa do Przemyśla. Pamiętam wspinanie się na podjazd w Dubnie. Moją satysfakcję z tego, że byłem wśród nielicznych, którzy wjechali. 

 

 

 

 

 

 

( pierwszy mój wyjazd w świat. Około 600km w 4 dni)

 

Ten wyjazd wiele zmienil. Inaczej na to wszystko patrzyłem. Nauczyłem się jeździć w grupie. Kolejne rajdy, kolejne wyzwania. Od nowego sezonu 2013 zacząłem notować przejechane kilometry. Zbierać z nich zdjęcia, mapki. Na kilku portalach publikować ich opisy. Gdy zaczynałe moja waga oscylowała w granicach 100kg. Obawiałem się wtedy czy rower wytrzyma bo widniało na nim ostrzeżenie, że wytrzymuje do 100kg (a może do 90kg). Z czasem waga przestała spadać, ale za to rozmiar spodni robił się w pasie co raz szczuplejszy. Teraz waże też nie mało bo około 85-87kg. Od kwietnia 2013 roku gdy to zacząłem notować osiągi wyszło, że jestem już na drugim kręgu i kolejny raz jestem na wysokości Australii laughing

 

 

05 grudnia 2019   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   turystyka rowerowa   pasja   rower   otyłość   zdrowie  

Czego mi brakuje?

Minęło 11 miesięcy tego roku

 

 

(czy tak wygląda zima?) 

 

Za oknem minus i pochmurne. Ostatni tydzień gonitwa problemów. Jak sobie z tym wszystkim poradzić? Jak z nich wybrnąć? Kto jest temu winny? Gdzie popełniłem błąd? Wsiadam na rower i... i dziękuję Bogu za to, że jestem zdrowy. Że mam rodzinę i wbrew pozorom mam również przyjaciół. Z każdym kilometrem znajdowałem dziś więcej plusów niż minusów. Jak to mówi pewna osoba... Nie walcz z czym z czym nie masz szans wygrać. Zrobiłeś wiele i teraz już wiele zależy od innych osób. I to jest prawda. Ileż łatwiejsze byłoby życie gdyby ludzie byli bardzie otwarci na pomoc. W 6 na 10 przypadków dają się przekonać i sytuacje zgoła przegrane okazują się sprawami możliwymi do rozwiązania. Najgorsze są takie typu... Nie bo nie. 

Mam nadzieję, że los się kiedyś odwróci. Ze spełni się moje marzenie i będę mógł poświęcić czas na podróż do pewnego miejsca. A teraz... 

 

 (mural w Andrzejewie) 

 

 

 

 

 (i z drugiego  profila. Jest dość długi i przez to trudny do sfotografowania) 

Wystarczy mieć oczy szeroko zamknięte...20 razy przejeżdżałem obok i nie wiedziałem o tym muralu. Musiał powstać niedawno. Tym razem bez Jacka.. Będziemy musieli jeszcze raz podjechać. 

Wiecie coś o Andrzejewie? 

Mała wieś na pograniczu woj. Mazowieckiego i Podlaskiego. To tu w 1920 z bolszewikami a w 1939 z zagonami hitlerowców przyszło walczyć polskim żołnierzom. 

 

 (mural w Łętownicy) 

 Andrzejewo, Łętownicy, miejsca walk w 1939 roku zambrowskiego 71 pp i łomzynskiego 33pp,ktore wchodziły w skład 18DP. To na tych polach wykrwawili się w ciężkich bojach żołnierze próbujący przebić się w drodze do walczącej jeszcze Warszawie. Wielu tu polnego. Również ich dowódcy. Pułkownik Hertel i pułkownik Kosecki. Przynajmniej tak myśleli jego żołnierze. Pułkownik Kosecki dowódca 18 DP sam prowadził swych żołnierzy do ataku pod Łętownicą i został skoszony serią ckm-u. Po wielu godzinach został odnaleziony, przewieziony najpierw do wiejskiej chaty a później za zgodą Niemców do szpitala w Białymstoku. Przeżył, lecz został aresztowany przez NKWD i dalsze jego losy są nieznane. 

 

 

 

 

 (w głębi po lewej mogiła z 1920 roku w Paproci Dużej) 

 

 

W pobliskiej Paproci Dużej w sierpniu 1920 roku ochotnicy z 201 pp stawiali opór bolszewickiej dziczy, która parla na Warszawę. W pobliżu znajduje się mogiła zbiorowa poległych w tych walkach. Nie tak dawno odkryto szczątki 4 żołnierzy tamtych walk. Mieli ścięte głowy. Jeden z nich miał mundur gimnazjalisty

 

 

 (granica między jesienią a zimą?) 

 

 

Miało być o przemyśleniach a wyszło o historii. Ważne, że przewietrzylem głowę i jutro stanę do walki z nową siła, z nową energia.

 

I tego wam życzę... Niech każdy kolejny dzień będzie lepszy od poprzedniego. 

01 grudnia 2019   Dodaj komentarz
osobiste przemyslenia   turystyka rowerowa  

Powrót z Białorusi. 3 dzień wyprawy

Prużana o poranku

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 (herb Prużany na skwerku przed pałacem kultury) 

 

 

  Tak to najczęściej bywa na naszych wyjazdach, gdy Jacek śpi jak przystało na człowieka szczęśliwego, ja zwiedzam najbliższą okolicę. Co można powiedzieć o mieście? Nic ciekawego jeśli nie pójdzie się po nim na spacer. A za oknem od rana wisiały ciemne chmury, zwiastujące ulewę. Ciemno, chłodno i do domu daleko.... A dziś miała nas czekać 200km trasa.

 

 

 (nowe bloki w Prużanie) 

 

Prużana jest przeciętnym miastem w zachodniej Białorusi. Ulice o wysokich krawężnikach, przed każdym skrzyżowaniem jest jeden lub nawet dwa garby zwalniające. Co akurat bardzo mi się podoba. Naprawdę trzeba chcieć, żeby wjechać z podporządkowanej drogi nie zwalniając. Nad porządkiem pracują całe rzesze ludzi, więc naprawdę jest czysto. Nowe budynki niczym się nie różnią od tych budowanych u nas. To nie są już te z epoki lat 50 jakie pamiętam z Mińska naście lat temu, czy nawet te wybudowane w Zambrowie w latach 60tych. Oczywiście najbardziej efektowny gmach to.... Nie, nie dom partii, nie urzędy a bank. Teraz to one są najważniejsze.

 

 

 (Bielarosbank) 

 

 Poza tym nadal jest wiele domów oraz budynków drewnianych. I to nadaje miastu pewien urok z nutę nostalgii minionych lat. Jak widać kolor zielony dominuje wśród drewnianej zabudowy.

 

 (jedna z głównych ulic miasta. Ulica Sawieckaja) 

 

 

 

W moim rodzinnym mieście już chyba nie ma takich drewnianych budynków, w których mieściły się sklepy. Ostatnie rozebrano i zastąpiono murowanymi kilkanaście lat temu. A tu odrobina farby i ulica ma swój klimat. Nie jest taka bezimienna jak w każdym innym mieście. 

 

 (sklep Prestiż) 

 

 

Napewno pamiętają one okres przedwojenny  gdy miasto leżało w granicach II Rzeczpospolitej. Oczywiście oprócz Białorusinów, Polaków i Rosjan miszkali tu również Żydzi. Nie znalazłem pozostałości po synagodze czy jakiegoś cmentarza. Ze względu na brak czasu nie zapuszczałem sie daleko. Może gdzieś jest? 

 

 (cerkiew Aleksandra Newskiego obok kino Sputnik) 

 

Kilka kroków od hotelu już miałem praktycznie dwa z trzech najważniejszych obiektów miasteczka. To całkiem ładna cerkiew wciśnięta a właściwie obudowana pudełkami.

 

 (prużańskie sukiennice)

 

Oraz prużańskie sukiennice. Nie są tak efektowne jak te krakowskie, ale do tego samego służyły. Postawiono je na przełomie XIX i XX wieku. To w ich pobliżu toczyło się życie handlowe Prużany. Tanie jatki, sukna, guma, szkło ...tu się działo. Teraz sklepiki z chińszczyzną i nie chodzi o kulinaria, ale o rodzaj towaru. Kilka sklepów z odzieżą.

 

 (mostek nad rzeką Muchawec) 

 

 Prużana może pochwalić się mostem zakochanych. Kłódki mają zapewnić długą miłość. 

 

 

 (kościół pw św Trójcy) 

 

Jak widać jest również kościół. Tak...kościół katolicki to symbol polskości. Wszystkie informacje podane są w języku polski oraz w cyrylicy. Nie umiem odróżnić rosyjskiego od białoruskiego, więc nie chcę wprowadzać w błąd.

Niestety obie świątynie były jeszcze zamknięte i nie mogłem zobaczyć jak wyglądają wewnątrz.

 

 (pałacyk Szwykowskich) 

 

 

To co wyróżnia Prużanę od innych miasteczek to Pałac Szwykowskich, którzy wybudowali go w XIX wieku nawiązując stylem do włoskich willi. Otacza je stary park, w którym można usiąść na samoprzytulającej ławeczce. 😁

 

 

 

No to jeszcze ostatni rzut oka na piękną cerkiew i pora ruszać w kierunku domu.

 

 

 

 

Droga do Kamieńca P85

 

 

Niedziela 26 maja 2019 to po pierwsze Dzień Matki a po wtóre dzień wyborów do Europarlamentu. Bardzo, ale to bardzo nam zależało na tym, żeby w nich uczestniczyć. Lokale zamykają o 21 a my o 8 byliśmy jeszcze w Prużanie. Plan zakładał, że jedziemy do Kamieńca (Poleskiego) m Wysokiego i jedziemy do przejścia granicznego Peschatka-Połowce. Droga krajowa P85 w kierunku na Brześć i na Połowce jest dość ruchliwa i niestety nie ma marginesów. A i kierowcy jakby zaczeli bliżej nas wyprzedzać. Z perspektywy czasy nadal nie przypominam sobie jakiś ekstremalnych perypetii związanych z nimi. Za to pamiętam chłód i dość mocny przeciwny wiatr. Ktoś kto nie jęździ długich dystansów może nie zdawać sobie sprawy jak wyczerpującym potrafi być. Góra kiedyś się kończy a wiatr może wiać non stop i tak było w naszym wypadku...ponad 200km pod naprawdę silny wiatr.

 

 

 

 (witajka w formie wielkiego bociana) 

 

 

Pierwszy zjazd do Kamieńca przeraził nas. Skrzyżowanie z drogą P102 okazała się drogą szutrową. Pomni przygód z poprzedniego dnia postanowiliśmy jechac dalej. Może następny będzie bardziej ludzki. Temperatura nieznacznie zaczęła się podnosić więc po jednej warstwie można było zdjąć. W moim wypadku były to chyba pończoszki i wiatrówka. Jacek jest zimnolubny więc on na ogół jęździ lekko ubrany.

 

 

 

 (hasła patriotyczne i formy przestrzenne rodem z CCCP, które co jakiś czas stoją przy drodze) 

 

 

Zjazd do Kamieńca w P7 wyglądał na przyzwoity, lecz po jakimś czasie asfalt stał się powybijany a boczny wiatr w niczym nie był lepszy od tego czołowego, chyba nawet gorszy bo nie można było się kryć jeden za drugim, choćby na jakiś czas.

 

 

(witamy w Kamieńcu) 

 

1276 rok. To wtedy pojawiają się pierwsze wzmianki o Kamieńcu. Miasto z długą historią. Władali nim Litwini, Rusini i Polacy. Najeżdżali Tatarzy i Krzyżacy. Swoje włościa miała tu Królowa Bona. Jeśli nie ma Wołodyjwskiego i Ketlinga to może będzie Gniewko syn rybaka? Nie wiem czy ktoś to jeszcze pamięta... ale wracajmy do Kamieńca.

 

(pomnik założyciela miasta z żubrem)

 

 

Tradycyjnie cerkiew i tym razem pomnik księcia Włodzimierza, który założyć miał Kamieniec. Pokonaliśmy ponad 50km, ale zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki zmęczenia i znurzenia. Kawa...kawa...kawa...podpowiadał umysł a Jacek...a Jacek tradycyjnie, zatrzymajmy się gdzieś i wypijmy jakieś piwo. Pieczywo mieliśmy kupione rano w Prużanie, piwo też mieliśmy ze sobą tylko gdzie, żeby nie narazić sie milicjanierom. Nigdy nie wiadomo jak by zareagowali.

 

(tyle zostało z Kamieńca po imprezie Wołodyjowskiego i Ketlinga) 

 

 

Ale jak to mówią najciemniej pod pomnikiem Lenina. Usiedliśmy sobie tam na ławeczce, otoczeni drzewami z pięknym widokiem na kamieniowską wieżę. Jest ona pozostałością po sredniowiecznym zamku a obecnie znajduje się w niej stała ekspozycja historyczna. Jacuś w międzyczasie kupił u handlarek ciepłe bułki z jabłkowym nadzieniem, obowiązkowe magnesy na lodówkę dla mnie. Niestety kartą nie dało sie a ze 100zł chcieli wydac rublami. Jacek zainwestował chyba całe 5 euro.

 

 (centrum miasta skwer. W głębi pomnik Lenina) 

 

 

 (być i nie zrobić sobie zdjęcia?) 

 

 

 

Posileni i napojeni mogliśmy ruszyć do granicy. Tym razem już naprawde złej jakości asfaltem. Ja uważałem, żeby nie przeciąć dętki na jakieś dziurze czy kamieniu a Jacek walczył z bólem barku. Niestety wyboje dały mu się we znaki i stara kontuzja odezwała się. Widać było, że okropnie cierpi. 

 

 (bardzo rzadki widok zmęczonego Jacka) 

 

 

 Peschatka okazała się małym przejściem drogowym dla samochodów osobowych i małych dostawczych. Czyli nie ma tu tir-ów, ale nie odprawiają rowerzystów. Od razu pogranicznicy kazali nam wracać do Białowieży. W sumie nie jest tak daleko w linii prostej, ale drogą to tylko coś ok 60-70 km. Na szczęście mieliśmy ze sobą wspomniane pismo do KGB. Pogranicznicy przejrzeli i kazali nam czekać na przyjście oficera. Po jakiś 15 minutach przyszedł i zaczął rozmowę od ...wracajcie do Białowieży. Grzecznie pokazaliśmy kolejny raz pismo. Zadzwonił gdzieś...porozmawiał i kazał nas puścić na granice. Tam mieliśmy podjechać pod odprawę celną. Tego dnia gdzieś w pobliżu odbywał sie zlot motocyklistów i bardzo dużo ich było na granicy. Celniczka, a może pograniczniczka wzięła nasze paszporty i poza kolejnością odprawiła.  HUUUUUURAAAA!!!!

 

 

 (Nowaja Raśnia. Wiatr tak nas już skołatał, że odpuściliśmy Wysokie) 

 

 

POLSKA!!!!! KOCHAM CIĘ POLSKO!!!!!!!

 

 

 

Najgorsze już za nami!!!! Tak tylko sądziliśmy....niestety. O ile przeprawa przez białoruską granice zajęła nam 35min to sądziliśmy, że w 10mi odprawimy się na naszej kochanej stronie. Najpierw okazało się, że przed szlabanem stoi spora kolejka samochodów i motocykli. Kolejny raz, że niema odpraw dla rowerów. I co gorsza mamy wracać na koniec kolejki i czekać aż nam pozwolą wjechać za szlaban. Oczywiście zajeliśmy miejsce, ale przy szlabanie i każde podniesienie ....nieeeeeeeeeeeeeeeeeee....czekać. PÓŁTOREJ GODZINY PRZY SZLABANIE!!!!!!!! Jacek zdążył się zdrzemnąć leżąc na chodniku, a ja pogrążyłem się w myślach. Na 24-tą nie dojedziemy. W końcu pogranicznik ulitował się nad nami i pozwolił wjechać na polska stronę. Tu oczywiście blisko krawężnika i myk pod szlaban. Wyszło na to, że znaleźliśmy się przy samochodzie, który wjeżdżał przy pierwszej naszej próbie wmyknięcia pod szlabanem. Celniczka nas zmierzyła wzrokiem, nie ukrywam niezbyt przyjaznym. Podchodziła do kolejnych samochodów i automatycznie...klapa silnika, drzwi, bagażnik. My skromnie pytamy, czy też musimy ....

-Jak sie uprę to będziecie musieli otworzyć.

-fiu fiu fiu... może byc ciekawie

Gdy odebrała nasze paszporty. Jacek pierwszy poszedl na ogień.

- Numer rejestracyjny rowery?

- :/ ??????????????

- Ale ja musze coś wpisać...już nie pamiętam kiedy tu odprawialiśmy rowery

Na co Jacuś się odwrócił i wypiął tą część pleców co to już zatraciły swoją szlachetna nazwę i pokazał jej napis...

-Niech pani pisze... 😂

 

 

 

 

(dwujęzyczne tablice to norma w okolicach Bielska Podlaskiego) 

 

 

 

 A gdy wzięła mój paszport i zobaczyła Zambrów jako miejsce urodzenia, zapytała o naszego wspólnego znajomego. Niestety Piotr już nie żył od kilku miesięcy, ale odprawa poszła dużo szybciej i nareszcie byliśmy w POLSCE.

 

 

 

(Kleszczele. Kolejny raz przejeżdżam przez nie. Nie mieliśmy tym razem czasu na zwiedzanie, a naprawdę warto) 

 

 

Planowaliśmy zatrzymać się w Kleszczelach na obiad. Niestety dwie godziny... DWIE GODZINY ODPRAWY NA POLSKIEJ GRANICY.... spowodowały, że musieliśmy ograniczyć postoje do minimum. Jakby tej granicznej gehenny było mało, to droga między Kleszczelami a Bielskiem Podlaskim była rozkopane i ruch odbywał się na wahadełka. W pewnym momencie zostałem na światłach i zgubiłem Jacka. Umówiliśmy się na Orleanie, po pół godzinie czekania zacząłem się denerwować. Może nie ten cpn? W końcu Jacek powinien na mnie czekać a nie ja na niego. Okazało się, że sierotka pomylił drogi na rondzie w Bielsku i o mały włos a oparł by się w Białymstoku 😂.

 

Szybkie dwa hot-dogi i w drogę. Wyobraźcie sobie, że zdążyliśmy przed 21 na wybory. To się nazywa obywatelska postawa!!!

Podsumowanie. 

1 dzień - 128km

2 dzień - 195km

3 dzień - 221km

 

Co zobaczyliśmy to nasze... Fotki są marną namiastka fajnej przygody. 

 

Pozdrawiam i życzę wam takich chwil. 

29 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Prużana   granica   Kamieniec  
< 1 2 3 4 >
Krzysztof1963 | Blogi