• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

o czym myślę jadąc na rowerze

Życie czasem potrafi przytłoczyć swymi problemami. Jazda rowerem ułatwia utrzymanie równowagi ....psychicznej. W poniższym blogu postaram się pokazać świat, który widzę z wysokości siodełka.

Strony

  • Strona główna
  • Batory i Jagiellonka
  • Olek i Helenka
  • Pan Twardowski
  • Sobieszczak i wiedenski torcik
  • wesola historia Augusta
  • Księga gości

Kategorie postów

  • opowieści edka poloneza (17)
  • osobiste przemyslenia (14)
  • pamiątki po Żydach (6)
  • turystyka rowerowa (55)

Linki

  • profil
    • moje rowerowe trasy
    • traseo czyli gdzie byłem
    • więcej informacji o mnie..

Kategoria

Turystyka rowerowa, strona 3

< 1 2 3 4 >

Wspomnien czar. Wyjazd na Bialorus. dzien...

Czas ruszać na wschód, lecz Jacuś smacznie śpi. Więc jest czas żeby zwiedzić Białowieżę

 

Pobudka po 4 w maju nie jest może najfajniejszą sprawą. Tym bardziej, że mam problemy ze snem na nowym miejscu. Jackowi to nie przeszkadzało i pochrapywał sobie. Ja miałem okazje słuchać budzącej się przyrody oraz cichego krzątania się Valeriia, który postanowił o poranku wyruszyć na zwiedzanie Podlasia. Po porannej kawie postanowiłem objechać pogrążoną jeszcze we śnie Białowieżę.

 

 

(Białowieża Pałac. Odbudowana stacja kolejowa. Niestety, żeby do niej wejść trzeba kupić bilet a w moim wypadku gdy byłem przy niej o świcie, oglądać zza parkanu)

 

 

Jeśli nie jestem fanem tłumów to znaczy, że jestem introwertykiem? Być może, ale lubie te wszystkie turystyczne czy mniej turystyczne miejsca o poranku. Białowieża jest cicha, prawdopodobnie taka jest przez 5 dni w tygodniu gdy nie ma tu weekendowych gości spragnionych rozrywki i kontaktu z naturą. Nie ma co się mądrzyć, w końcu też jestem weekendowcem, który tu zawitał.

 

 

(Rzeka  Narewka o poranku) 

 

 

Białowieża o czym niewielu moich znajomych wie, jest miejsce silnie związanym z moją rodziną. Tu przez 4 lata w technikum leśnym uczył się moj starszy brat. Co prawda później porzucił zawód leśnika, ale do dziś pamiętam jego opowieści o puszczy, o nauczycielach i życiu w internacie. Dzięki nielicznym książkom, które gdzieś mu się zawieruszyły mogłem zgłebiać wiedzę o przyrodzie. Dzisiejsza Białowieża bardz się zmnieniła przez te kilkadziesiąt lat. Ja pamiętam Bialowieżę przez pryzmat szkolnych i kolonijnych wycieczek, które były stałym punktem. Wypłowiałe żwierzaki, jakieś żubry w rezerwacie i spacer po lesie. Jaka jest dziś Białowieża? Nie wiem. Co mogę powiedzieć o miejscu, którę odwiedzam raz na rok na godzinę może dwie. Nie ma apteki. Nie ma nocnego sklepu. Stacje paliw zamykaja chyba o 22 i otwierają o 7 rano. Jeśli chcesz komuś zainponować to możesz zaprosić na obiad do reustauracji "Carskiej" mieszczącej się na dawnym dworcu kolejowym Białowieża Towarowa. 

 

 

 (Restauracja Carska w dawnym dworcu kolejowym Białowieża Towarowa)

 

 

Tylko uważajcie...nie wybierajcie się tam, żeby najeść się do syta i nie wyrywajcie się z płacaniem za cała ekipę. Ceny mogą Was zaskoczyć.

 

 

 (Wnętrze restauracji. W okresie letnim można spożywać posiłki siedząc przy stolikach ustawionych na torowisku)

 

No dobra....sprawy kulinarne załatwione więc pora pokazać jeszcze kilka miejsc z Białowieży.

 

 

 (Stawy przy rzece Narewce spowite poranną mgłą)

 

W głebi jak dobrze się wpatrzycie to zauważycie ....

 

 

(Pałacyk-Dworek Gubernatora Grodzieńskiego)

 

Dawny Pałac Gubernatora i dawną siedzibę dyrekcji Białowieskiego Parku Narodowego. Widziałem,że ostatnio przeszedł on renowację i zmienił trochę kolor. Więc mam nadzieję, że będziecie zadowoloni gdy zobaczycie go odnowionym, bo jest naprawdę piekny.

 

(Brama do Białowieskiego Parku Narodowego)

 

A jeśli już mowa o BPN to jak tu być w Białowieży i nie wstąpić? Jackowi akurat to się udało laughing. On spał a ja nadal kręciłem się i zwiedzałem Białowieżę na swym wiernym rumaku.

 

 

 (rzadko spotykana cerkiew z czerwonej cegły nie tynkowana. Cerkiew pw. św Mikołaja. Podobno w śrudku jest piękny inkonostas. Niestety nigdy nie miałem możliwości wejścia do środka)

 

 

 

Jeszcze ostatni rzut oka na piękną cerkiew i wracam budzić spiocha. Wiem...wiem...wiem...mamy czas, w końcu granicę otwierają dopiero o 8. Ale jak znam Jacusia potrafi się guzdrać więc trzeba go trochę pośpieszyć.

 

 

 

 (Halinówka. Wspólna kuchnia i łazienka. Czysto i cicho. Ceny przystępne. Z poprzednich wypraw zaoamiętałem jednak gościnną panię Zenię z "Domku pod Żubrem" i trochę żal, że tym razem miała komplet i nie mogliśmy się u niej zatrzymać)

 

 

Księżniczek Jacunia raczył otworzyć swe ślepka, zjeść jakieś śniadanie....jejku...ależ on może pojeść. Nie dziw, że później ma tyle sił. Przy nim i ja zmusiłem się na jakieś śniadanie. Ostatnie pakowanie, zwrot butelek po zupie do sklepu i ... no i mała niedyskrecja. Nie bieżcie ze sobą piwa. Dlaczego zaraz się dowiedziecie. Jak już wspominałem przejście graniczne w Grudkach zaczyna pracę od 8. Warto być wcześniej bo późniejtworzy się kolejka, szczególnie po białoruskiej stronie. Polska strona sprawdza jedynie ważność paszportu za to białoruscy pogranicznicy są jednocześnie strażą graniczną i celnikami. Paszporty, przepustki, ubezpieczenia. Okazało się, że mamy przepustkę grupową więc musimy wjechać we dwóch i we dwóch wrócić. Jest więc nadzieja, że Jacek nie sprzeda mnie w jakiś jasyr. Okazało się, że strona białoruska byla poinformowana o naszym powrocie przez Połowce tyle, że tydzień wcześniej. Jacek błysnął swoim rosyjskim i stwierdził, patamu szto była płocha pogoda....

 

 

Białoruś

 

 

 (carskie orły z literą A III czyli chodzi o Aleksandra III Romanowa)

 

No to teraz pokażcie swoje sumki...nie chodziło o kasę a nasz bagaż. Jak widać na zdjęciach raczej nie były zbyt wielkie. Niestety, okazało się, że piwo, które wzieliśmy ze sobą jest nielegalne. Nie można jego wwieżć, wyrzucić czy nie daj Boże wypić. Trzeba odnieść na polską stronę, wcześniej anulując mi wizę i przejśc na nowo odprawę. W międzyczasie przyszło parę osób i odprawa przeciągnęła się do godziny.

 

 

(brama do Białowieskiej Puszczy)

 

Jeśli myślicie, że to już koniec odprawy-przeprawy do niemile was zaskoczę. Gdy nabieraliśmy już rozpędu i mijaliśmy punkt informacji turystycznej po białoruskiej stronie, wychylił się ktoś i nas zawrócił. Okazało się, że nie mamy biletów na zwiedzanie Puszczy Białowieskiej i w związku z tym musimy zapłacić po 14 rubli od łebka za tzw tranzyt. Jełi nie na tamtym punkcie to pewnie na tej bramie i tak by nas skasowali.

 

 

 

 (tuż za bramą)

 

Droga przez puszczę to średnio dobry asfalt. Nie wiem czy "szczotkowany" czy może czynniki atmosferyczny podrapły go. W każdym razie jak to mówią rowerzyści, jest wyjątkowo tępy ale nie ma dziur czy jakiś innych niespodzianek. Warto zatrzymać się na chwilę prz pięknych orłach carskich, które są umieszczone na mostkach. Są autentyczne i pochodzą z początku XX wieku. Za bramą zaczyną się Białoruś jaką sobie pewnie wyobrażacie. Drewniane domki. Wiele z nich opuszczone i popadające w riunę. Po kilku kilometrach zaczyna się już jazda normalną drogą krajową.

 

 

 (P98 kierunek na północ. Margines gładki, bez dziur i fałd. Ruch samochodowy minimalny więc czuliśm się jak w rowerowym raju)

 

Ruch na niej niewielki. Może tak jest w weekend a może ogólnie jest drogą o małym natężeniu ruchu. Przez ok 50km wyminęło nas może ze 20 samochodów. Wyprzedzały nas z bardzo dużym zapasem, nikt nie trąbił, a jeśli już to pozdrawiając gdy nas mijał z naprzeciwka. Trasa omija wszelkie wioski i miasteczka. Wszystkie zjazdy do nich to na ogół 5 metrów asfaltu a dalej piaszysta droga. Zero stacji paliw. Nie ma też żadnego baru. W związku z tym, że nie mieliśmy zbyt dużych zapasów napojów a słonko zaczynało nieźle przygrzewać, pojawił się pewien dyskonfort. Zawsze tak jest, że możesz nie chcieć pić do momentu gdy masz pełen bidon. Niech tylko zabraknie w nim to wtedy pragnienie jak u wielbłąda po tygodniu na pustyni. Nie ma też jakiś parkingów, gdzi emożna by było usiąść i coś zjeść.

 

 

 (przystanki autobusowe oznaczone symbolami zwierzaków. Mijaliśmy zajączki, wilki, łosie i wiewiórki) Jak widać nie pomazane i nie oblepione plakatami wyborczymi)

 

 Nagle....puufffffff....gładki asfalt, zero dziur, szkła czy progu i opona mi strzliła. Nie wiem do końca co było przyczyną. Wada materiału, bo na krótko przed "strzałem" czułem lekkie bicie opony, czy może gdzieś wcześniej najechałem na jakieś szkło i dopiero po czasie uległą uszkodzeniu. Dobrze, że Jacek w myśl, że przezorny zawsze zabezpieczony i wziął ze sobą zapasową oponę. Ja oczywiście patrzyłem się przed wyjazdem na swoję, ale nie spakowałem żadnej. Co prawda miałem dętki, ale o oponie nie pomyślałem.

 

 

Łysków

 

 

 

 (cerkiew pw Narodzenia Bogórodzicy w Łyskowie. Widać, że krzyże są niedawno postawione)

 

 

 

 (w centralnym punkcie wsi stoi pomnik gierojów a za nim widać ruiny kościoła i budynek dawnego klasztoru)

 

 

 

Wymiana poszła w miarę sprawnie i mogliśmy dojechać do Łyskowa. To niewielka wieś, w której mieliśmy zaplanowany postój oraz obiad w tamtejszej tawernie. Na wjeżdzie wita nas widok niebieskiej cerkwi oraz ruin kościóła na drugim końcu wsi. Przed wojną należał on on oraz budynek klasztorny do ojców misjonarzy. Później klasztor skasowano, a kościół popadł w ruinę.

 

 

 

 (wnętrze ruin kościoła)

 

 

Oczywiście nie można wejść dośrodka bo.... ale wiadomo jak to z nami jest. Gdy ja sobie jadłem jakąś kanapeczkę na przystanku, Jacuś buszował wewnątrz. Dopiero potem ja odważyłem się tam wejść.

 

 

 

 (wnętrze ruin kościoła)

 

 

Jak widać zostało trochę fresków na ścianach. Niestety smutno to widok. W pobliżu kościoła jest grób ostatniego przełożonego domu zakonnego w Łyskowie księdza Alojzego Zieleżnika oraz grób poety Franciszka Karpińskiego.

 

 

 (Grób ostatniego przełożonego klasztoru misjonarzy i jednocześnie proboszcza w Łyskowie)

 

 

Twórcy pięśni "Kiedy wstają ranne zorze" ... kojarzycie? Ja się przyznam bez bicia, że nie bardzo.

 

 

 (Grób Franciszka Karpińskiego)

 

Kiedy ranne wstają zorze
Tobie ziemia, tobie morze
Tobie śpiewa żywioł wszelki
Bądź pochwalon Boże wielki
 
A człowiek który bez miary,
Obsypany twémi dary,
Coś go stworzył i ocalił,
A czemużby Cię nie chwalił!
 
Ledwie oczy przetrzeć zdołam
Wnet do mego Pana wołam
Do mego Boga na Niebie
Y szukam go koło ciebie
 
Wielu snem śmierci upadli
Co się wczora spać pokładli
My się jeszcze obudzili
Byśmy Cię, Boże, chwalili
 
Boże,w Trójcy niepojęty,
Ojcze, Synu, Duchu święty,
Tobie chwałę oddajemy,
Byś nas poświęcił prosimy.
 
(jest i taka zwrotka)
A za nocki dziękujemy
O szczęśliwy dzień prosimy,
Byś nam zawsze błogosławił
A po śmierci duszę zbawił
 
 
 
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 (takie jest życie rowerzystów, czasem trzeba posiłki spożywać na ponadrowiu)

 

 

 

(może aż nie tak dużo, ale jednak polskie produkty są widoczne na półkach nawet w małych wiejskich sklepikach)

 

 

Wspominałem już o obiedzie w tawernie? Niestety okazało się, że lokal jest, ale impreza zamknięta i nie mogą nas obsłużyć. Co było robić, Jacek poszedł po prowiant i wrócił z cała reklamówka grubo pokrojonego chleba i równie grubo pokrojonej kiełbasy. Warto zauważyć, że nawet w takim gesesowskim sklepiku nie było problemów z opłaceniem kartą.

- Musi być bardzo dobra bo to pierwyj sort. Kremlowskaja ...

Nie wiem, nie próbowałem. Pozostałem przy słodkich bułkach kupionych jeszcze wczoraj w Hajnówce. 

 

 

 Droga z Łyskowa do Różany

 

 

(skromnie a nawet chwilami biednie wyglądały domki na białoruskich wsiach)

 

 

Planując trasę zadałem pytanie o stan nawieżchni dróg na Białorusi. Dostałem informację, że między Łyskowem a Różana jest asfalt. Ufffff...fajnie. Niech będzie hakikolwiek, by był. Pierwsze 3-4 km to taki wytłuczony, popękany...niespecjalny jednym słowy, ale był. Widok wiosek niewiele się różnił od tych przy Puszczy Białowieskiej. Większość drewnianych krytych jeszcze eternitem. Od czasu do czasu trafialiśmy na walące się chałupinki, ale ogólnie w miarę czysto i schludnie.

 

 (X wieczny kurhan a na nim kapliczka-pomnik poświęcony Kostce Kalinowskiemu)

 

Przy drodze natrafiliśmy na pozostałości kurhanu z X wieku oraz kapliczki upamiętniającej bohatera Polski i Białorusi Kostki Kalinowskiego. Był to jeden z przywódców powstania styczniowego na grodzieńszczyźnie i został stracony w Wilnie. Niestety nie wiedziałe, że ktoś taki żył, walczył i zginął za Polskę. Ale dzięki takim wyjazdom mogłem dokopać się do informacji chociażby w wiki.

 

 (Osoczniki)

 

Nagle stary asfalt skończył się i przed nami rozciągała się czarna wstęga nowiótkiego asfaltu. Ależ mieliśmy radość. Nówka nie śmigana. Gładki jak pupcia niemowlęcia i.... no jak nagle się zaczął tak jeszcze naglej się skończył. Pozostało przed nami ponad 15 km szutrowej drogi. Jak mogło się skończyć? Nie będę was trzymał w niewiedzy, oczywiście gumą. Z tym, że zakładanie nowej dętki na takie kamienie to na dobrą sprawę wyrzucenie jej na zmarnowanie. Nie wiem jak to robi Jacek, ale on nigdy nie złapał kapcia na szutrze a ja za każdym razem. Co było robić? Musiałem przez 6 kilometry prowadzić rower do Różany.

 

 (fotka nie oddaje mojego cierpienia na tej drodze)

 

Różana

 

(wjazd do Różany)

 

Po kolejnej wymianie gumy można poszukać naszego głownego celu wycieczki, czyli ruin pałacu Sapiehów.

 

(widok pałacu Sapiehów w XIXwieku wg grafiki Napoleona Ordy)

 

 Ród Sapiehów za panowania Batorego zaczął rosnąć w siłe aż swe apogeum wpływów osiągnął w czasach Jana III Sobieskiego. Różana była siedzibą mniej znaczącek linii rodowej. Należy nadmienić, że do najbardziej znaczącej należała ta tzw Kodeńska. Część ziem obecnego województwa podlaskiego również należała do Sapiehów, którzy często najeżdżali sąsiadów i wszczynali spory sąsiedzkie. Obszary Teletycz, Śnieżek, Dubna oraz Mielnika były ich włościami. Więc jeżdżąc po Podlasiu można rzec, że przemieszczamy się przez dawne ich ziemie.

 

 

 (stan obecny pałacu a właśćiwe jego ruin. Wewnątrz wygląda na dość małe pomieszczenia)

 

 

Po Powstaniu Styczniowym pałac w Różanie został skonfiskowany na rzecz cara. Były to restrykcje, które dotknęły powstańców oraz rody szlacheckie, które sprzyjały powstańcom.W przejętych dobrach otwarto fabrykę włókienniczą. Okres I Wojńy Światowej zakończył praktycznie istnienie pałacu. Został on zniszczony a po rewolucji popadł w zapomnienie i stał się dawcą budulca dla pobliskiego miasteczka.

 

 

 (Widok na kordegardę poprzez arkady otaczające przestrzeń dawnego pałacu)

 

(wnętrze pałacu)

 

 

Pałac wrócił do Sapiehów na krótko po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1920 roku. By bezpowrotnie być utraconym po wcieleniu grodzieńszczyzny do Rosji Sowieckiej w 1945r.  Obecnie odbudowano bramę wjazdową oraz kordegardę, w której znajduje się muzeum odwiedzane przez wycieczki z całej Białorusi. Mieliśmy okazje służyć za tzw białe misie z Krupówek grupie z Mińska. A niech mają i się cieszą. 

 

 ( na tle głownej bramy oraz kordegardy)

 

 

 

(tzw latawiec czyli ja we własnej osobie...proszę nie regulować ostrości...ja tak naprawdę wyglądam)

 

 

(brama wjazdowo-wyjazdowa zwięczona medalionem z herbami Sapiehów)

 

 

Droga z Różany do Prużany P85

 

 

Na tym zakończyliśmy zwiedzanie i pora ruszyć do Prużany. Droga krajowa wiodła w kierunku Brześcia co powodowało większy ruch samochodów, ale mililiśmy wioski a w nich można było już znaleźć jakiś sklep.

 

 

 

 (z Jackiem nazywaliśmy te wsie kołchoźnianymi. Czyste i estetyczne domki wg jednego projektu. Tak było w kilku miejscach obwodu brzeskiego)

 

Wiele wsi jest powiązana z sowchozami. Po czym można je rozpoznać? Otóż wyglądają jak osiedla domków jednorodzinnych z jednego projektu. Poszczególne kwartały różnią się między sobą jedynie kolorem elewacji i blachodachówek. Pozostałe wsie to jak widzieliście wcześniej, drewniane domki z dachami krytymi eternitem.

 

 (srebrny pomnik i tablice bohaterów, którzy zgineli na wojnie a pochodzili z tej wsi)

 

 

Większość wsi ma jakąś pamiątke z czasów II Wojny Światowej a Rosji Sowieckiej nazywanej Wielka Wojną Ojczyźnianą. Czci się bohaterów tych czasów. Pomniki, mauzolea czy coś na wzór "kapliczek". Jak widać niedawno odbywały się uroczystości bo we wszystkich tych miejscach były więce.

 

 

 

 

Prużana

 

( wódz zawsze żywy...niestety)

 

W Prużanie Jacek zarezerwował nocleg. Po sprawach meldunkowych i zakwaterowaniu, okazało się, że mamy na tyle dość czasu żeby jeszcze wyskoczyć do oddalonego o 20km Szereszewa. Jechaliśmy z duszą na ramieniu. A jeśli okaże się, że do wsi prowadzi szutrowa droga? Pojedziemy?

 

(Pewne rozwiązanie...zwróćcie uwagę na kratkę ściekową)

 

 

               Szereszów

 

 (kościół pw. św. Trójcy)

 

Na szczęście okazało się, że do wioski prowadzi całkiem dobry asfalt. I na rozwidleniu witał nas widok tak często spotykany na Podlasiu. Kościół na przeciw cerkwi. Kościół jest, był polski. Na cmentarzy znajdują się nagrobki ludzi pochowanych jeszcze nie tak dawno a inskrypcje na grobach są w języku polskim. Niestety już niewielu z mieszkańców porozumiewa się po polsku. Przed wojną wsie mówiły swoim "hechłackim" dialektem, a teraz z urzedu rosyjskim bo białoruski wbrew pozorom nie jest zbyt popularny. 

 

 

 

 (zachód słońca nad Szereszowem oraz cerkiew Свято-Николаевская церковь)

 

 

Nasz przejazd przez wieś wzbudził wielką ciekawość. Dzieciaki długo nam towarzyszyły i dopytywały się skąd jesteśm i po co tu przyjechaliśmy.

 

 

(główna ulica biegnąca przez wieś. Kolorowe domki ustawione szczytami do ulicy)

 

 

Na dobrą sprawę to chyba po to,żeby zobaczyć wioskę z jej tradycyjną zabudową oraż zabytkową dzwonnicę.

 

 

 

 

Jak widać XVII wieczny zabytek został przyklejony do "pudełka" bloku mieszkalnego. Jeśli zobaczyćie jakiś ładniejszy budyneczek to będzie to najpewniej jakiś bank. Nawet na wsi wyróżnia się on schludnym wyglądem.

 

 (Беларусбанк)

Powrót do Prużany na nocleg. Po drodze zajrzeliśmy do piekarni gdzie kupiliśmy ciepłe bułki, chleb i oczywiście piwo :). W końcu należy się nam uzupełnienie elektrolitów. Jakie było nasze zaskoczenie gdy jako pakiet barkowy w pokoju znależliśmy 0,5l czystej wódki i mała butelkę wody mineralnej :). Nie pamiętam juz ceny, ale nie była powalająca. Co do internetu to trzeba było wykupić dostę. Niestety chodził po dziadowsku i nie było sensu go wykupywać. Więc jeśli nie musicie to nie kupujcie. Jeszcze jedna ważna informacja....przed przekrczeniem granicy lub jeśli nawet zbiżacie się do granicy  białoruskiej to warto wyłączyć przesył danych komórkowych. Rachunek może was zaskoczyć. To samo tyczy się rozmów z krajem. Krótko  i na temat.

 

 

(nasz nocleg w Prużanie)

Na tym kończy się kolejny dzień naszej podróży, pierwszy na białoruskiej ziemi. Jak było...fajnie, trochę dziko, ale ludzie przyjemni, przyjaźni a na drogach naprawdę bezpiecznie. Niestety gdzieś po drodze zgubiłem flagę Zambrowa.

 

 

 

27 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Szereszów   Różana   Białoruś   granica   Białowieża   Prużana  

Wyjazd na Białoruś. Przygotowania i dzień...

Po co jedziecie na tą Białoruś?

 

No właśnie po co? Dziki kraj, pijani kierowcy, bandyci. Reżim i totalitaryzm. Normalnie koszmarne miejsce. 

 

 ( Białoruś nie odcieła się od swojej sowieckiej przeszłości i postać wiecznienie żywego Ilicza widoczna jest w każdym mieście oraz w wielu wsiach)

 

Z poprzedniego wypadu do Grodna inaczej odebraliśmy naszego wschodniego sąsiada. Więc jechaliśmy tam z chęcią przeżycia fajnej przygody.

A jak to wyszło, jak się do tego przygotowaliśmy, to postaram się opowiedzieć wam w poniższym tekście. 

 

Kilka lat temu władze Białorusi uchyliły trochę bramy wjazdowe do swego kraju. Strefa bezwizowa objęła najpierw

Puszczę Białowieską a następnie obwód godzieński. W 2018 roku swoim dekretem Łukaszenka rozszerzył tą strefę

o obwód brzeski. Więc i my postanowiliśmy rozejrzeć sie po tamtych okolicach. Plany były dalekosiężne.

Kosów Poleski, Bereza Kartuska, Brześć. Niestety na to wszystko trzeba by było spędzić  4 dni na Białorusi

a mogliśmy na to poświęcić jedynie weekend.

 

Kolejna kwestia w ile osób pojedziemy. Poprzedni wyjazd był w 7 osób o różnym stopniu zaawansowania, więc teraz też trzeba by było uwzględnić ich możliwości.

 

 

 (kto byl za wschodnią granicą ten rozpozna ten widok. Beczki z kwasem chlebowym, z których sprzedaje się bezpośrednio na ulicach)

 

Jednemu skończyła się ważność paszportu, innemu nie pasuje termin kolejny nie wsiadał jeszcze na rower itd ....zostaliśmy więc my dwaj.

Nie ma co specjalnie rozpaczać.

Okazało się, że Kosów i Bereza odpadają bo leżą poza strefą bezwizową. Więc odwiedziny w miejscu urodzin Tadeusza Kościuszki oraz dawnego sanacyjnegow ięzienia legły w gruzach i trzeba było je odłożyć na inny czas a skupić się na szukaniu czegoś godnego odwiedzenia.  Postawiliśmy na Różanę i Kamieniec Litewski.

Co prawda na słowo Kamieniec podnosiły się głowy słuchaczy, ale szybko ich uspokajaliśmy, że to nie ten wołodyjowski

a jedynie małe miasteczko z pozostałościamip o dawnym zamku.

 

Planujac wyjazd wszedłem w kontakt z Yauhenem, który prowadzi stronę "Białoruś po polsku". Okazał się nieocenionym przewodnikiem po sprawach związanych z naszym wyjazdem. To właśnie on prowadził nas za rękę i podpowiadał jak rozwiązac pewne problemy.

 

 

( sakwy spakowane, flaga Zambrowa przytroczona więc możemy ruszać)

 

Jakie problemy spytacie się. Kupujecie przepustki, jedziecie i wracacie. Koniec kropka. Niestety nie jest to takie proste. Niby wszyscy są nastawieni na turystów, ale...

no właśnie te małe ale. Wykombinowaliśmy sobie, że wjedziemy rowerami przez przejście graniczne w Białowieży a wyjedziemy w Brześciu lub w Połowcach. PTTK Białowieża nie widział żadnego problemu. Polska Straż Graniczna też

w zasadzie nie widziała problemu. Niestety problem mogła stwarzać białoruska strona. Okazuje się, że rowery są podciągnięte pod przejścia z ruchem dla pieszych i na samochodowych nie są mile widziane a wręcz odsyłane.

 

 

(dobrze, że nie rozrzutnik obornika a opryskiwacz nas prowadził przez blisko 50km wink )

 

Białowieża (PTTK) odsyłał nas do konsulatu a wspomniany Yauhen zaproponowal wysłanie pisma z informacja do KGB

( czy innej instytucji odpowiedzialnej za placówki graniczne) o chęci przekroczenia granicy we wskazanym terminie

i miejscu na rowerach. Jeden tylko zgrzyt....przepustki załatwiś można w 24 do 48 godzin a na odpowiedź z KGB trzeba czekać do 10 dni.

 

 (dojazd do Białowieży wiedzie przez puszczę. Widok naprawdę przedni)

 

Znacie powiedzenie...opowiedz o swoich planach i rozbaw tym Pana Boga do łez? Tak było i w naszym wypadku. Ustatliliśmy, że pojedziemy w dniach 17-19 maja 2019. Pismo poszło z informacją o powrocie przez Połowce a tu z dnia

na dzień nastąpiła zmiana pogody. Zimno, deszczowo i wietrznie. Mało tego wszelkie aplikacje pogodowe wskazywały,

że utrzyma się ona do połowy czerwca. Kosztów żadnych nie ponieśliśmy. Jacek odwołał noclegi.

Ja nie wysyłałem kasy za przepustki i sprawa zawisła w próżni. Wyjazd w piatek a w czwartek ulewa nad Zambrowem. Decyzja...próbujemy za tydzień.

Jak wspominałem, przepuski nie problem, ale mogą nam nie dać odpowiedzi z granicy. Jak to mówią, jest ryzyko jest zabawa. Razem z przepustkami dostaliśmy

również kopię pisma, które jak się okazało było bardzo pomocne. Machina ruszyła. Wciągu 24 godzin załatwiliśmy przepustki, ubezpieczenie w białoruskiej strefie.

Jacek dokupił nam ubezpieczenie na te kilka dni u polskiego ubezpieczyciela i z tymi wszystkimi karteluszkami byliśmy już gotowi do startu.

 

(Valeri , kolega z Francji)

 

Plan wyjazdu:

1. dzień. Dojazd do Białowieży to jakieś 130km

2. dzień. Przekroczenie granicy. Różana i nocleg w Prużanie. Jakieś 160km.

3. dzień. Kamieniec Litewski i Wysokie. Przekroczenie granicy w Połowcach i powrót do Zambrowa, żeby zdąrzyć na wybory europejskie.

 

Wystartowaliśmy punktualnie w piątek o 16. Sprzyjał nam wiatr oraz nietypowa pomoc. Okazało się, że po 30km prowadził nas wielki opryskiwacz, który jechał z taką prędkością (ok 40km/h), że mogliśmy utrzymać się w tunelu jaki tworzył. Tym sposobem  droga do Białowieży skróciła się do 4 godzin i 20 min. z postojami w Bielsku Podlaskim i Hajnówce. Jednym słowy....zapierniczaliśmy jak małe samochodziki.

 

Nocleg mieliśmy wspolnie z francuskim kolegą, który przyjechał do Białowieży na praktyki i przy okazji na rowerze poznawał nasz piekny kraj. Przy pomocy rąk, translatora pogadaliśmy sobie do bardzo późna :). Oczywiście pomocne było piwo :). A mówią, że Francuzi tylko wino :).

 

Jak potoczyły się losy naszej wycieczki, przeczytacie w kolejnym wpisie laughing

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

26 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   turystyka rowerowa   vouchery   Białoruś   Białowieża  

Pan Edek opowiada. 3 opowieść

Dziś opowieść nawiązująca do postaci Tadeusza Kościuszki. Ulice, place jego imienia znajdziemy praktycznie w każdym mieście. Pomników niestety już tak wielu nie ma.

Zapraszam na krótką opowieść Pana Edka Poloneza.

 

 

(pomnik Tadeusza Kościuszki na rzeszowskim rynku)

 

 

 

Jakież to było dla mnie miłe zaskoczenie, gdy na ulicy swego miasta, zauważyłem dumnie kroczącą postać Pana Edka Poloneza. Zatrzymałem się bo oczom nie wierzę, lekko je przecieram... -Co się tak pan na mnie gałapisz? Niezbyt uprzejmie odezwał się do mnie przechodzień.
-Panie Edku, jak pragnę w totka miliona zahaczyć, oczom nie wierzę... Pan? Z dala od swych łowieckich rewirów? -Bomtom i eskiuzmi... Ale czy my się znamy?
Nie powiem. Zmieszałem się trochę, może obcego człowieka zaczepiam niegrzeczne. Bo i jakoś inaczej on dziś wyglądał. Szykownie bym nawet to orzekł. But może z lekka już zdeptany, spodzień co prawda nad kostki ale na świeży wyglądał.
Na grzbiecie tym razem nie szwejowska bluza z demobilu a jesionka...ciut jakby za wielką na niego.



(tu moglibyśmy z Edkiem posiedzieć przy kufelku...)


-Z ławeczki i lekcji historii.
-A to pan, panie Jaskółka. W tych cywilnych ubraniach jakoś tak pan inaczej wyglądasz.
Patrz Pan jaki ten świat mały. Co Pan tu robisz, i gdzie pańska bryka... Nie mów Pan tylko, że podprowadzili ją jakieś młodociane opryszki? Szkoda by okropna była... Szczególnie tych luków towarowych. Chytrze przy tym uśmiechnął do mnie.

Tak to był Pan Edek we własnej osobie. -Chodźmy panie Edku może gdzieś usiądźmy i jak kulturalne białe ludzie porozmawiajmy, toż nie będziemy gardłować na rogu ulicy, jak te dwie przekupki z jakiej kamienicy. -Nie śmiem Pana odwodzić od postanowienia. A dziś wyjątkowa szaruga i nie ma sensu ławeczki szukać, bo możesz Pan wilka jakiegoś załapać od dupskiem na zimnym siedzenia.
Poza tem jak słusznie uwagę zwróciłem, brak Panu tak zwanego atrybutu sympatii.

-To ja Panie Edku myślałem, że pan mnie sympatią nie komercyjna darzysz.
-E tam, zaraz za słówka Pan łapiesz. Na tą okoliczność dam się nawet skusić i zaprowadzić na jakieś małe jasne.
Tylko pomny, pańskiego zamachu na moją skromna lecz dla mnie ważna osobę.. Zlituj się Pan i nie kupuj mi już tego słodko-kwaśnego piwa.
Zęby mnie po nim i oczy chyba gniją.
Rozejrzałem się wokoło, gdzie tu można zajrzeć no i co ważniejsze gdzie piwo podadzą.



(pomnik Tadeusza Kościuszki w Długosiodle)

- Chodźmy więc na na róg Kościuszki. - Mądry to był człowiek, choć trochę pechowy. - Dziękuję za miłe słowa, lecz czemu Pan o mnie mówi w czasie przeszłym- nieobecnym? Co do pecha też bym z tym się spierał.
- Opatentował, wiesz Pan kilka wynalazków. Niestety pech chciał i w tem czasie magistrat z jego patentami ogień wziął i strawił. Mówił Edek jakby sam do siebie.

- O kim Pan tak mówisz, bo się pogubiłem. Myślałem, że do mnie Pan pijesz, ale chyba srogo się mylę.
- O samem Kościuszko. Panie, człowiekiem orkiestrą można by go nazwać. Wojak, poeta, muzyk, filmy panie kręcił i podobno Amerykanom fort Tramp postawił na wieki wieków amen.
Przez to, że teraz ten stary fort chcą w park rozrywki w Europie przerobić albo Polsce za drobne miliardy odsprzedać.
Ponad dwa wieki stał, ale podobnież tylko raz go na początku Indianie od środka chcieli pooglądać.
Tak więc nie trącany, mało przechodzony i mogą nam niedrogo sprezentować. Sam ich ten prezydent płakać miał, jak klucze oddawał...chyba ze śmiechu.

-Panie Edku... Zapędził się chyba Pan trochę za daleko. Wychwyciłem u Pana nutę blagieru. Jak Kościuszko kręcić miał swe filmy, przecież pierwszy pokazali prawie wiek po jego śmierci? - Słuchasz mnie pan a nie rozumiesz o czem do Pana rozmawiam.
Przecież Panu wspomniałem, że patent miał nasz bohater na kamerę i aparat zdjęciowy.
Lecz pożar akta podczas powstania pożarł doszczętnie. Przez to będąc na wygnaniu w biedzie i z rozpaczy umarł, wielki wódz całkiem zapomniany.
Za czynsz zaległy klamoty w lombardzie kamieniczki oddał a po kilku laty Lamiery za psi grosz kupili i jakoby pierwsze na świcie z tym swym filmem wyskoczyli.

Jeśli Pan pozwoli opuszczę szanownego Pana. Wizytę mam umówiona,w magistracie w sprawie kwaterunku.

-??????????????? Właśnie się zastanawiałem cały czas, co pana sprowadza w nasze marne progi.


(pomnik Tadeusza Kościuszki w Siedlcach)

- A to Pana z lekka zaskoczę. Z dziada pradziada Zambrowianin jestem. Tylko życie mnie w świat rzuciło i przez jakiś czas w poniewierce kątem pomieszkiwałem u pewniej niewiasty.
Lecz obecnie rodzina się powiększa i trzeba o czem większym pomyśleć. -Winszuje.. Panie Edku szanowny... Nie ważna płeć, ważne by zdrowe. - Daj Pan se na wstrzymanie. Nie będę pluł w aleganckiem lokalu. Mamusie szantrapę i jej tatusia za niepłacenie z lokalu wykopsali.
Więc postanowili, że ze psem wilczurem i parą papużek do nas się sprowadzą. Lecę, wybaczy mi Pan... Punktualność jest cechą ludzi w kulturze obytych i przez to spóźnić mi się nie wypada. Rękę mi na odchodne uścisnął i pomaszerował. Przy tym mi obiecał, że będzie teraz mógł częściej mnie odwiedzać. Już trochę się martwię czy mi aby portfel wytrzymał te jego wykłady.

 

 


 

25 listopada 2019   Dodaj komentarz
opowieści edka poloneza   turystyka rowerowa   rzeszów   turystyka rowerowa   Zambrów. Edek Polonez.   Siedlce   Długosiodło   Kościuszczko  

Tatarski cmentarz w Studziance

Obiecałem opowiedzieć czego się dowiedziałem o tatarskich wsiach a w szczególności o Studziance.

 

 

Obecnie miszka we wsi kilka rodzin będącymi potomkami tatarskich osadników. Oczywiście są to rodziny mieszane a jak widać kultywuje się pamięć przodków. Wielka w tym zasługa pana Łukasza Wędy, który opiekuje się mizarem jak również organizuje folklorystyczne imprezy.

 

 

 

 

Była historia jednego, krótkiego postoju, którą chciałbym z pomocą pasjonatów i znawców tematu pociągnąć i nazwać....HISTORIĄ ZAKUTĄ W KAMIENIU. Oczywiście chcę podzielić się zdobytą wiedzą i dziabnąć Was, zmuszając do rozejrzenia się po okolicy. Może też macie takie zapomniane groby, czy inne "pomniki" ludzkich losów.
Dziś trochę wspomnień, bo zdjęcia już wcześniej pokazywałem. Żałowałem, że nie ma przy nich informacji, czy choćby tłumaczenia inskrypcji. Ale jak się chce to można wielu rzeczy dowiedzieć się. Pan Łukasz Węda, który opiekuje się mizarami, między innymi w Zaścianku (w okolicach Terespola) , oraz Studziance, która leży bliżej Białej Podlaskiej, bardzo mi pomógł i teraz mogę się przed wami mądrzyć

 

(Piękny nagrobek z czerwonego granitu. Pochowany jest pod nim major 4. Pułku Przedniej Straży wIelkiego Księstwa Litewskiego. Yahya (Jachja Ban) Bielak, który zmarł 8 maja 1791. Nie wiem, że z tyłu pod niepozornym kamieniem spoczywa wielki wojownik, bohater wojen XVIII wieku. To ten grób po prawej stronie za słupkiem)

 


Jak to w bywa w życiu, Ci najwybitniejsi nie zawsze są odpowiednio uhonorowani, czasem ich groby są bardzo skromne i tak jest w wypadku jednego z najbardziej znanych tatarskich wojowników. Generał Józef Bielak. Znawcy tematu twierdzą, że gdyby pozostał przy Kościuszce w czasie Insurekcji to być może inaczej potoczyła by się losy Polski. Służył od młodego pacholęcia w różnych zaciężnych armiach, przemierzył pół Europy. Nie za swe nazwisko i majątek a za wyjątkowe zdolności został dowódcą 4. Pułku Litewskiego Przedniej Straży. Król August III Sas awansował go do stopnia generała majora, który to był pierwszym nadanym Tatarowi.

 

(Grób Generała Majora. Dowódcy 4. Pułku Straży Przedniej Przedniej. Muzułmanina, Polaka, wielkiego Żołnierza Rzeczpospolitej. Skromny grób wielkiego człowiek)

 

(wszystkie nagrobki wykonane są z polnego kamienia)


Jak wspomniałem, zabrakło go przy Kościuszce podczas batalii z Rosjanami pod koniec XVIII wieku, o ile Kościuszko był wybitnym strategiem i dowódcą piechoty to brakowało mu kogoś takiego jak Bielak szalony w swej odwadze, ale również bardzo mądry i znający swój fach. Zabrakło bo...bo zmarł. Nie z bronią w ręku, ale jako 63 letni starzec w rok po wybuchu Powstania Kościuszkowego 23 czerwca 1794 (!!!!!!!). Został pochowany na mizarze w Studziance i to jego grób przez przypadek sfotografowałem.

 

(Ależ Panie Krzysztofie...przecież data jest wyraźnie widoczna...trzeba tylko patrzeć )

 

Ten nagrobek z czerwonego granitu, który przykuł moją uwagę jest jeszcze starszy bo z 1791r i należy do majora Yahya (Jachja Jan) Bielak, zmarł 8 maja 1791 roku. On również był oficerem 4. Pułku Straży Przedniej Wielkiego Księstwa Litewskiego. Prywatnie (być może) był wujem generała.

 

Mam nadzieję, że pan Łukasz nie urwie mi głowy i nie będzie załamywał rąk :D...ważne, że poznaliście kolejną historię zakutą w kamień.

 

(ciekawe co tu napisane? Prawdopodobnie szahada, czyli arabskie wyznanie wiary)

 

 

(nie mam nic przeciw zniczom przy nagrobkach, ale przy takiej suszy to troche ryzykowne zachowanie)

 

 

23 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   turystyka rowerowa   Studzianka   cmentarz tatarski   mizar  

Wspomnien czar. Dzien drugi

Powrót z Włodawy do domu

 

 

Czego obawiamy się w trakcie naszych wypraw? Napewno intensywnych opadów deszczu i bardzo silnego przeciwnego wiatru. Przez całą noc lało. Zmęczenie, pochrapywanie Jacka, nowe miejsce i szum lejącego się z nieba deszczu to wszystko powodowało, że nie mogłem spać. A jak nie przestanie padać? Jak wrócimy? Ciągle kołatały mi się w głowie te pytania a odpowiedzi na nie nie mogłem znaleźć. Poranek przywitał nas jednak pięknym słońcem. Niestety wiatr wiał dość silny i wskazywało na to, że będzię to powrót pod wiatr. Ponad 200km pod wiatr....brrrrr. Fajna perspektywa.

 

Włodawa. Pamiętam ją sprzed kilku lat i miło było do niej zajrzeć. Wspominałem już, że kilka lat temu gościliśmy w tym mieście. Wybrałem się wtedy po kolacji na spacer i zarejestrowałem te budynki w promieniach zachodzącego słońca. 

 

 

Niewiele się zmieniła. Ale w każdym mieście są takie miejsca, które mimo upływu lat nie zmieniają się. Tak widocznie jest z tymi kamienicami na ulicy Kościelnej.

 

 

Cerkiew była akurat w trakcie remontu i wstęp na teren budowy był zabroniony....oczywiście zastosowałem się do zakazu. :D . No i drzewa. Tak ciasno obrastają teren cerkwi, że trudno zrobić zdjęcie.

 

 

Włodawa to również piękna zabytkowa synagoga. Obecnie mieści się w niej muzeum kultury żydowskiej. Obek kilka budynków dawnych szkół żydowskich. 

 

 

Poza tym warto rzucić okiem na włodawskie "sukiennice", czyli czworobok z lokalami handlowymi, który powstał pod koniec XIXwieku. W wielu miasteczkach funkcionowało takie miejsce handlu, lecz w niewielu przetrwało do dnia dzisiejszego. Na pierwszym planie pomnik Żolnierzy Wykletych (chyba). W planach mieliśmy przejazd do Sobiboru i na trójstyk granic. Niestety nocna ulewa i troszkę późniejszy wyjazd z kwatery zmusił nas do odłożenia tych planów na następny wyjazd. Według wstępnych planów i tak czekało nas 200km z haczykiem i pod wiatr. Mało wrażen? Więc wyjazd z Włodawy w kierunku Białej Podlaskiej to droga przez mękę. Ok 20km jazdy po "hitlerówce" czyli drodze ułożonej z betonowych płyt łatanych lepikiem. Telep...telep...telep...i nie ma mowy o jakieś szybszej jeździe. Współczułem jedynie Jackowi, który od jakiegoś czasu boryka się z bólem barku.

 

Pożegnaliśmy powiat włodawski całując dziurawy i powybijany asfalt....cmokk cmok cmok cmok...huuuuuraaa.... jak niewiele potrzeba do szczęścia. Teraz już gładką drogą na bardziej pożywne śniadanie w góralskiej karczmie na rozdrożu dróg.

 

 

Wioooooo koniku a jak się postarasz na kolację zajedziemy w czas.... i tak się stało, że zdążyliśmy na koleację.

 

 

Studzianka i stary tatarski miza, który wart jest osobnego wpisu. Dość ciekawe historie wiążą się z nim. Postaram się rozwinąć temat w najbliższym poscie. Więc odrobina cierpliwości jest wskazana a dowiecie się naprawdę tego czego ja wchodząc na teren cmentarza tego dnia nie wiedziałem. 

 

 

 ORTEL KRÓLEWSKI PIERWSZY. Wpiszcie sobie tą nazwę do kajecików dzieciaczki i proście starszych, żeby was tam zawieźli. Dawna cerkiew unicka a obecnie kościół pw. Matki Boskiej Różańcowej. Bardzo mały, ale jeśli można tak rzec bardzo przytulny. Chciałbym chodzić do takiego kościółka. Co prawda ksiądz trochę się krzywił na nasze stroje, ale Jacuś ze swoją rozbrajającą gadką załatwił sprawę...a bo wie ksiądz...Bóg wszystkich kocha, nawet tych w kolorowych gatkach. Nie wchodziliśmy wtrakcie mszy a jedynie po liturgii chcieliśmy się pomodlić. Wymiękł więc ksiądz i już grzeczniej się odzywał.

 

 

Zespół pałacowo-parkowy rodziny Radziwiłłów. Kolejny przystanek na naszej trasie. Już kiedyś tu byliśmy, ale nie można było tego odpuścić.

 

 

 Dawna brama wjazdowa do pałacu Radziwiłłów w kształcie łuku triumfalnego. Na nim płaskorzeźby sławiące zwycięstwo pod Chocimiem, w którym dowodził jeden z Radziwiłów. Brał w niej również udział przyszły król Jan III Sobieski.

 

 Jeszcze tylko fotka latawca z samolotem ...latawiec dla jasności po drugiej stronie obiektywu...a mural poświęcony jest Podlaskiej Wytwórni Samolotów, która mieściła się w Białej Podlaskiej do 1939r i produkowała samoloty PWS. Między innymi PWS-26, który był samolotem treningowym lecz mimo to walczył w 1939r. Ostatnią sztukę wycofano ze służby w 1959r.

 

 

I tak powoli tocząc sie dotarliśmy do domku. Oczywiście nie da się pokazać wszystkiego co udało się nam zobaczyć. W każdym razie plan został wykonany w 95 procentach i myślę, że te 500km w dwa dni było dobrze spożytkowaną podróżą. Polecam tą trasę, może nie w tak ekstremalnym wydaniu jak nasze...ale kto wie? Może są śmiałkowie chcący poprawić coś, coś jeszcze dołożyć. 

Pozdrawiam wszystkich czytających moje wspomnienia i zapraszam do odwiedzenia za jakiś czas mojej strony, wtedy opisze historię tatarskiego cmentarza.

 

22 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   tatarzy   Biała Podlaska   Green Velo   turystyka rowerowa  

Wspomnien czar. Dzien pierwszy

 

 

Pewne trasy sprawiają, że bardzo chętnie wraca się wspomnieniami do nich. Tak jest z naszą wyprawą do Włodawy w sierpniu 2019r. Bodajże 4 czy 5 lat temu mieliśmy okazję część tej trasy pokonywać w grupie. Był to rajd pod patronatem burmistrza Zambrowa. Do ponania mieliśmy około 600 km i pierwotnie miał kończyć się w Lwowie na Ukrainie. Niestety sytuacja polityczna zmusiła organizatorów do zmiany punktu docelowego. Niestety tamta wyprawa nie do końca pozwoliła mi nacieszyć oczy tamtymi terenami. W kolejnych latach wypuszczaliśmy się wzdłuż Bugu czy też do Białej Podlaskiej i Janowa Podlaskiego.

 

 

 

 

Mimo, że pokonywaliśmy pewne odcinki po raz kolejny to wiele widoków nas mile zaskoczyło. Albo poprzednio nie zwróciliśmy na nie uwagi, albo cos spowodowało, że przeoczyliśmy je. Tak było z drewnianym kościółkiem w Starym Bublu. To dawna cerkiew unicka a później prawosławna. Co prawda stoi na niewielkim wzniesieniu i drzewa zasłaniają na nią widok, ale nie usprawiedliwia to mojego gapiostwa. Trasa biegnie południowym brzegiem Bugu. Asfalt miejscami jest dość mocno popękany, ale naprawdę dużo gorszymi jeździliśmy. Trasa Green Velo czasem kieruje na przeprawy promowe w Mielnik-Zabuże lub Niemirów-Gnojnow. Fajna sprawa i swego rodzaju atrakcja turystyczna. Planując jedna trasę radzę omijać tą ostatnią przeprawę gdyż bardzo często jest nieczynna z powodu niskiego stanu wody. W Gnojnie w pobliżu przystani jest MOR i można sobie zrobić fotkę z "witaczem". Między Starym Bublem a Janowem Podlaskim można też podziwiać kompozycje przestrzenne ustawione w pobliżu drogi. Więć nie pędźcie a rozglądajcie się... co prawda trudno je przeoczyć, ale kto was tam wie.  

 

 

Janów Podlaski to przede wszystkim Stadnina Koni Arabskich. Trafiliśmy w dniu licytacji. Liczyłem, że może wyjedziemy na jakimś szlachetnym rumaku, lecz okazalo się, że Jacek nie wziął ze sobą karty platynowej i plan spalił na panewce. Trzeba było dalej telepać się na naszych wysłużonych kozach. Poza stadniną warto rozejrzeć się po miasteczku. Jest kilka miejsc godnych odwiedzin. Choćby kościół, pałac biskupi, który obecnie jest ekskluzywnym hotelem czy ryneczek. Jeśli mowa o hotelach to można na chwilę zboczyć z drogi i zajrzeć do pałacyku w Cieleśnicy, który znajduje się między Janowem a Pratulinem.

 

 

 

Pratulin. Sanktuarium Podlaskich Męczenników. Piękna dawna cerkiew unicka, kościół oraz droga krzyżowa. Można tu spędzić spokojne popołudnie. Polecam do wpisania jako miejsce postoju.

 

 

 

Do Pratulina można by było rzec, że przetarliśmy sobie szlak w poprzednich naszych wypadach. Droga w weekend o średnim natężeniu ruchu. Za to wielu wędrowców na rowerach. Co rusz kogoś mijaliśmy a dwie dziewczynki to nawet chyba klika razy wymijaliśmy. Gdy my gdzieś zajeżdżaliśmy one jechał dalej i tym sposobem za jakiś czas znowu je wyprzedzaliśmy. 

 

                                                                                        (Krzyczew)

 

 

Nad samym Bugiem stoi kościółek, tradycyjnie dawna cerkiew unicka. Atrakcją jest również słup graniczny, który to stoi tuż obok. To chyba jeden z nielicznych, do których można bezkarnie podejść. Zawsze przestrzegam znajomych, że fotka przy słupie może was kosztować min 500zł a za filmowanie można zapłacić nawet 1 tys zł. Więc jeśli nie chcecie uszczuplić zasobów finansowych to dwa razy się zastanówcie czy warto. Tu można a nawet należy. 

 

 

Między Krzyczewem a Neple stoi pozostałość po polskich jednostkach złożonych w większości z ludzi wcześniej wywiezionych w głąb sowieckiej Rosji, którym nie udało sie dołączyć do armii Andersa. Gineli i łzy ich matek były takie same jak tych, które opłakiwały tych wracających u boku zachodnich aliantów. Warto o tym pamiętać.

 

 

Neple to "kamienna baba". Jest ona świadkiem wielu wieków, prawdopodobnie wczesnośredniowieczne obrządki dawnych religii a może chrześcijaskich. Kto to wie na 100%?

Niestety jest kłopot z dotarciem do niej. Gdyby nie Jacek to pewnie nie trafili byśmy do niej. Polna droga i wgłebi zagajnika. Na obrzeżach jest miejsce z metalowymi zabezpieczeniami, które sugerują, że tu stała i gdzieś poszła sobie.

 

 

Terespol przywitał nas ograniczeniami w ruchu rowerami po ulicach. Wzdłuż głównej ulicy są ścieżki z kostki brukowej oraz częstych krawężników. Po ulicach jak już mówiłem strach bo jakiś nadgorliwy policjant może na nas zarobić. Co warto zobaczyć? Przede wszystko pozostałości po Twierdzy Brześć, która to znajduje się po drugiej stronie granicy i Bugu. Niestety nie jest widoczna z polskiej strony. Po naszej stronie jest kilka fortów. Najlepiej zachowane to ten w Terespolu oraz w Kobylanach.

 

 

 

 

 

Planując trasę do Włodawy wpisałem Kobylany jako jeden z punktów, które musimy odwiedzić. Chodziło między innymi o cerkiew, która była pięknie pomalowana w tęczowe barwy. Niestety wraz z remontem dachu zmieniono również kolor elewacji. Ładnie wygląda, ale straciła tą swoją wyjątkowość. No cóż nie wszystko jest tak jak byśmy chcieli.

 

 

Koleny punkt, który tym razem Jacek wyznaczył to Zastawek i stary tatarski cmentarz. Wiele nagrobków jest zniszczonych przez debilnych ludzi jak również przez czynniki atmosferyczne. Podobnie jak żydowskie macewy tak i tatarskie nagrobi wykuto w polnych kamieniach. Wiele napisów jest nieczytelnych...jakbyśmy umieli po arabsku. Kilka nagrobków jest z rosyjskimi inskrypcjami. Pamiętajmy, że przez wiele lat były to tereny rosyjskiego imperium.

 

 

 

  

 

 

Kostomłoty. Miejsce kultu męczenników za wiarę. Bardzo malownicze miejsce. Wiele wycieczek tu zagląda.

 

 

Są takie punkty na trasie, które w miarę przybywania kilometrów w nogach tracą na swej atrakcyjności. Po 200km nagle zastanawiasz się czy warto nadłożyć te 5 czy 10km. Tak też było z Jabłeczną. Nie była ona wogóle w naszych planach wyjazdowych. Przejeżdżając przez Narojki wstąpiliśmy do otwartej cerkwi. W rozmowie z księdzem wynikło, że koniecznie musimy tu zajrzeć. Ja byłem na nie, ale Jacek uparł sie. Jak to dobrze, że jednak Jacek ma więcej rozumu ode mnie. Gdybyśmy tu nie zajechali to byłby chyba największy błąd naszej wycieczki. Dzięki Jacu!!!! Jest tu po prostu prześlicznie.

 

 

 Przed Sławatyczmi kolejny raz wyprzedziliśmy dziewczyny, które jak się okazało tu kończyły swoją podróż. Jest piekna cerkiew oraz może mniej malowniczy kóściół. Niestety Drzewa przysłaniają jego bryłę i trudno go sfocić więc musicie zaufać mi na słowo, że jest wart obejrzenia. Jak w wielu miejscach na Podlasiu kościół i cerkiew stoją na przeciw siebie i nikomu to chyba nie przeszkadza. Ważna informacja to taka, że za Sławetyczami zaczyna się ścieżka asfaltowa, która biegnie aż do Włodawy czyli ok 25-30km.

 

 

   

 

Hanna. Wieś z przepięknym drewnianym kościołem. Nie będę zanudzal informacjami, które i tak ściągnąłbym z wiki. Więc powiem tylko, że dawna cerkiew unicka. Rok lub dwa została odremontowana i prezentuje się naprawde pięknie. Zapamiętajcie HANNA.

 

 

 

 

 

  

 

Do Różanki nad Bugiem dotarliśmy już po zmroku. Kościół oraz ruiny pałacu robią mimo wszystko wrażenie. Nie było już warunków do robienia zdjęć więc musi wam wystarczy to co widzicie.

Po przejechaniu ponad 250km mogliśmy spokojnie stawić się na kwaterę, którą zarezerwoawał Jacek. Na dobrą sprawę zabrakło nam ok 1,5 godziny, zeby dojechać do SObiboru lub na trójstyk granic. Niestety te atrakcje odkładamy na następny raz.

 

 

Oczywiści dojechaliśmy. 250 czy więcej to nie jest znowu aż taki wielki wyczyn. Problem zaczyna się kolejnego dnia. Organizm daje jednak znać o sobie. Jak było tym razem,  opowiem w następnym wpisie.

Pozdrawiam wszystkich, którzy dotrwali do końca opowieści.

20 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   bug   turystyka rowerowa   Gnojno   Włodawa   Green Velo  

Pan Edek opowiada. 2 odcinek

Kolejne spotkanie z Edkiem Polonezem

 

 

 

 (pomnik Stacha Konwy w Łomży) 

 

Miałem już okazję przedstawić wam Pana Edka Poloneza znanego gawędziarza . Od wspomnianej wizyty czasem go spotykałem. Wymienialismy się ukłonami jako ludzie kulturalnie i dobrze sobie znani, lecz na pogawędki na ogół brakło w mych sakwach  jakiegoś napoju lub po prostu zwykłego czasu. Okazja się nadarzyła i mogę wam przedstawić kolejną jego barwną opowieść. A poszło o bohatera Kurpsi co go Stach zwali.

 

(kapliczka w Jednaczewie w miejscu śmierci Stacha Konwy) 

 

 

-Panie Edku może się Pan dosiądzie?

Jeśli szanowny Pan Szurkowski ma coś w sakwach do... tak zwanego posłuchania? Znając już smakowe upodobania, otworzyłem puszkę złocistego i oddałem się słuchaniu gawędy Pana Poloneza.

 

 

(pomnik postawiono w 1958r. Postać bojownika ludowego pasowała ówczesnej) 

 

-Znasz Pan może historię kurpiowskiego Robina i Wilhelma Tyla w jednej to osobie i to rodzimego? Mieszkał on spokojnie i to w sumie nie tak znów daleko. Gdzieś w okolicach Zbójny ewentualnie Jednaczewa. Ogólnie jak to mówią latawiec syn wiatraka. Miał on sposobność kiedyś stanąć w szranki z samym pewnym królem w piciu na saganki.

 

 (autor bloga czyli ja we własnej osobie na jesiennym dywanie) 

 

-Na ile Pan szanowny winszuje moją gadkę? Jedno czy może więcej piwek, znaczy mam się skaracać czy może roooooozwlekac?

-Nie trać Pan czasu i mojej sympatii 😊... Przejdź pan do meritum swego gaworzenia.

Ślepiami przewrócił, prawie focha strzelił, ale wnet swe opowiadanie grzecznie rozpoczął. 

-Nie wiem od czego tu zacząć, więc zacznę od wstepu. Bo jak tam pamiętam, miał pan pewne w podstawowym wyksztalceniu braki. Działo się to dawno.

Krajem nasze rządził szwab spod Drezna, szmalcowny gość z bogatej rodziny. Żeby władać Polską, na swe wolne wybory przetransferował połowa sejmowych posłów za kasę z moskiewskiej pożyczki. A w nocy cichaczem wyniósł ze skarbca jako by swoje berło i Polski koronę. Kraj nasz był ci wielki, wstawał z kolan wlasnie, w papierach był... prawie potęga światową. 

-Ochryplem okropnie...

-Wody podać... może?

-......... Od wody pięty mi pękają.. I mogę się przez to odwodnić na cacy.

-Jeszcze zostało ze dwa łyki więc ciągnij Pan panie Edek dalej swą gadanie.

 

 

-Sas się gość nazywał i kafara był lub jak to  młodzi mówią Pudziana przypominał. Pił za sześciu, żarł za kompanije całą. Za to pies na baby niewyobrazalny. Cwana była bestia. Szwecji jako Saski wypowiedział wojnę, ale rozgrywkę na polskiej ziemi toczył. Ganiali się w tą i na zad po Mazowieckiej i Podlaskiej ziemi. Jak nie jedni to drudzy nas okradali. Przeto bida okrutna tu była, kościoły grabili, bożnice palili. Chłopów na drzewach wieszali, kobiety zniewalali. 

 

 

 

 

W tem miejscu pojawia się w mem opowiadaniu młody Kurp nazwijmy go Stachu. Służył on jako żołnierz poborowy w zacieżnym regimencie, lecz przez upojna noc z pewna karczmarką spóźnił się na służbę. Pruski dryl w jego jednostce trzymał tam dowódca i pod mur stwiac go juz zamierzał. Miał on wielka ochotę gościa po prostu rozstrelać. Nadzwyczajną silną woli on oraz kilku kumpli z celi ot wzięli i nawiali. Stach jak Sokole Oko, tak to potrafił z dwustu kroków z muszkietu ustrzelić ziarnko grochu co w swym dziobie przepioreczka niosła.  Lub zza roga jedną kulą rozwiązać kokardy w gorsecie jakieś pięknej panny. Legendy krążyły o jego strzeleckich wyczynach. W Kurpiowskiej Puszczy żywot swój tam ciągnął. Łupil co  bogatszych... Moskali i Szwedów. Prusaków, Litwinów wsiech co po drogach i po wsiach maszerowali. Jak coś więcej złupił, przepijał po karczmach. Od czasu do czasu ze swymi kamratami pogonił z zagrody jakiś maruderów co gospodarza chcieli ogołocić.

 

 

-Jak pragę szanownego pańskiego, panie szurkowski zdrowia... Zaschlo mi gardło... Slabne.

Faktycznie blady jakiś... Nim jednak coś słodkiego zaproponowałem, sięgnął do mej torby co niezasunięta, puszka napoju kusiła. 

-Więc w karczmie pod Lomżą, gdy bawili się po jakimś skoku, wytoczył się do środka gość ze świtą swoją. Mordeczke rozedarł, dawaj co tam masz najlepszego bo pić się nam chce..ino żywo. Jako, że byli wszystkie po cywilnemu więc nikt nie poznał, że z królem ma do czynienia. Ochlaje usiedli i dawaj bajdurzyc jacy to są jurni, i przy tym majętni. Wszystkich tu szaraczków kupią, a w piciu... No cóż padną. Stach się z roga wynurzył i prach w ucho jakiegoś pajaca. Facet ten  wielki... Odwagę docenił i ze śmiechem na ustach posadził przy sobie. Dawaj opowiadać o podbojach sercowych, o imprezkach przednich. Pili ze Stachem jak równy z równym. Towarzystwo topniało. Stach zakrzyknał.. Hej...Lejb podaj konwe tej swojej siwuchy. Zobaczem czy Fredzio... Bo się tak przedstawił z pierwszego imienia, August dla niepoznaki. Jako że już mieli całkiem nieźle w czubie, zaczął Stacha nazywać Konwą. Gdy po czwartej konwie i Stach się obalil... August ledwo wstawszy.. No i kto jest Mocny? 

 

 

(przy okazji wizyty w Łomży warto usiąść na ławeczce Hanki Bielickiej) 

 

-Masz Pan szanowny... Proste wytłumaczenie, skąd przezwisko Mocny w historii się wzięło. A teraz szanowny Pan pozwoli, że dyskretnie się oddałę. Za napój dziękuję, na przyszłość winszuje. Gdyby czuł Pan potrzebę edukację swą odrobinę uzupełnić to proszę przy okazji zajrzeć do parku, to sobie pogadamy. 

 

Jeśli będziecie kiedyś wędrować przez Kurpie to pamiętajcie o Auguscie II Sasie Mocnym zwanym i o Stachu Konwie oraz niestety o nieszczęściu jakie na tę ziemię ten władca sprowadził. 

 

Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do napisów końcowych. 

 

17 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   opowieści edka poloneza   Łomża   Jednaczewo   rower   edek polonez   August Sas Mocny   Stach Konwa  

Wiekopomne spotkanie z Edkiem Polonezem

 

Moje pierwsze spotkanie z Panem Edkiem

 

 

pomnik

(pomnik Księżnej Anny Mazowieckiej w Ostrowi Mazowieckiej)

 

Usiadłem kiedyś w Ostrowi Mazowiecki na ławeczce w parku. Jakaś na posągu stała na przeciw mnie postać, lecz jako, że była odwrócona tyłem więc jej nie poznałem. Dosiadł się do mnie pewien gość mi bliżej nieznany.
- Panie Lang kochany, poratuj mnie groszem. Odpryskać... sorry i bomtom za wyrażenie, bym chciał a pęcherz mam pusty. Daj Pan ze dwa złote czegoś bym się napił.
Już chciałem dać na odczepnego, lecz chytry plan względem niego powziąłem.
-Dam i pięć złociszy jak mi Pan opowie kto to tam stoi na tym to cokole. Zmierzył mnie folklor od głowy do ziemi... Popatrzył jak na idiotę. Uśmiechnął się szczerze i tak mi powiada.
-A to się świetnie składa. Bo to można jak by to rzec, moja dawna prapra pra pra cioteczna babka.
Spojrzałem tym razem ja na niego srogo, że mnie w konia robi. Jako, że czasami w sakwach rowerowych mam piwo na wszelką okazję. Dałem gościu i kazał obok siadać.
-Jak Pan się nazywasz, pytam myszkę polną.

 

ratusz

(Ratusz miejski w Ostrowi Mazowieckiej)

 


- Edek mam na imię a Polonez opryszki wołają. Mam chwilę wolnego, pan dasz te piwko a ja poświęcę swój cenny czas na opowiadanie.
-Więc kto to, pytam? Księżna Anna Mazowiecka z domu Radziwiłłowiczówna.. Umiesz Pan szybko Pan to powtórzyć???? Trzy razy z kapslem po piwie w ustach najpewniej poprawi Pan dykcje. (bezczelny... Czy ja w końcu seplenię?) To jak, dasz Pan to piwko? Co było robić..
-Nie wiem czy Pan znasz historie?
-Jakoś nie miałem z nią problemów. Więc niech pan zaczyna.
- To była mądra i piękna dziewczyna. Niestety żyła w czasach gdy się nie ceniło damskiej władzy. Była ostatnia piastowska księżniczka.
-Co Pan powiesz, a ja uważałem, że Jadwiga nią była.
Widać żeś Pan ze szkoły niewiele wyniósł, najpewniej mamusia za osełkę masła u nauczycielki wybłagała ledwo jakąś trójeczkę.
Siedź Pan cierpliwie to się może, czegoś Pan nauczysz. Bo jak to mówią, z mądrymi ludźmi warto czasem nawet posiedzieć a pan masz możliwość nawet porozmawiać.
A zaczęło się to bardzo dawno gdy nasza Polska jak to Panu łatwo wytłumaczyć na trzy większe okręgi wyborcze była podzielona. Mazowszem i dawną Galicyją rządzili Piastowszczaki. Na Litwie zaś Jagiełły. Ktoś wpadł więc na pomysł, młoda Jadwigę wydać za staruszka a jak on pogibnie Litwę się pobierze. A Śląsk, Pomorze? Panie, one w tamtych czasach w obcych rękach jakby w okupacji, więc nie bardzo na nie liczono. Galicyja, Mazowsze i Litwa to się liczyło!

 

 

Anna

(reprodukcja portretu Anny Radziwiłłowicz)

 

- A co z tą Anna?
-Bądź Pan cierpliwy. I do tego dojdę, widzę że na twarzy masz Pan ślad szczątkowej yntelygencji, dotrwaj Pan do końca. O ....widzę, że masz Pan jeszcze coś w sakwie do picia... A w ustach zasycha.
-Mów Pan dalej a ja poszukam. Może jeszcze coś tam znajdę.
-Stosunki w rodzinie nie układały się dobrze. Jak Władek Litwin na imprezie popił, dawaj prać Piastów po modzie, że jakoby Jadwigę niecnotą, za niego wydali. Innym razem wycieczki im czynił, że przodek ich, biednych uchodźców na dwór swój przygarnął. Na socjalu mieli siedzieć tam grzecznie, w obozie przejściowym gdzieś na Mazurach. Po odpoczywają , sił i zdrowia nabiorą, na południe wrócą bić saracena. Opryszki zamiast siedzieć grzecznie za gwałt i rabunek brać się tam zaczęli. Nie dość, że u siebie to i sąsiadów zaczęli najeżdżać Nawet swych dawnych gospodarzy zaczęli łupić i gwałt im czynić. Daj Pan te piwo bo już z sił odpadam.
Pociągnał łyk browara, beknął.. Bontom, przepraszam.. Teraz mogę mówić.

 

(Brok. Pozostałości po pałacu biskupów płockich)

 


Cały misterny plan przejęcia Litwy szlag trafił, bo jak się okazało Jadwiga umarła. Teraz Piasty byli w mniejszości . Galicyja z Litwą Mazowsze zająć chcieli. Mazowszem zaś rządził gość zwany Rudym, łajza i szubrawca. Ochlajmorda i babiarz okropny. Zamiast mury stawiać, trwonił on majątek w szulerniach i domach schadzek. W końcu dla posagu wziął Anne za żonę. Ta zaczęła robić z nim porządek. Od kasy odstawiała, drobne na gazety dała, papierosy na sztuki wydzielała. Gdy tylko mogła księstwo swe zwiedzała.

 

(Pułtusk. Zamek a obecnie hotel)

 

W Pułtusku zamek na hotel zamieniła, w Ostrowi mebli manufaktura otwarła. Ty szkole postawiła, tam szpital jakowyś. Tu przedszkole a tam ośrodek zdrowia. Do Broku na borowiny czasem do biskupów zajrzała. Lud ją kochał w odróżnieniu od Rudej zarazy. Nie w smak to było Staremu co w Krakowie na tronie siedział. A był on w układach z pewną Panią Boną co to podobno z Italii przybyła. Jak wieść gminna niesie, prawda była inna. Otóż to zielarka co szczęki miała z włoszczyzną w krakowskich sukiennicach. Zyga Stary Annie proponował, rzuć lajzę dla mnie a rządzić będziem razem. Anna charakterna, śluby ważne i łachudry zostawić nie chciała. Na to rzecze Bona, zaproś Stary ich do nas na obiad to my kobiety ze sobą pogadamy a wy facety po kielichu walniecie.

 

 

ruiny

(Brok. tyle zostało z siedziby biskupów)

 

Kraków cały huczał, że kucharka z Bony bardzo słaba bo po jej posiłkach wielu chorowało. Warszawa, wiadomo prowincja daleka i najnowsze plotki tam nie docierały, Anna z Konradem przyjęli zaproszenie. Wypili po flaszce Sobieskiego i Pana Tadeusza, Bona na obiad pierogi leniwe z pokrzywami podała. Konrad tak się struł, że wnet w drodze powrotnej do domu pomarł. Teraz Anna sama się ostała z dziatwą na gospodarstwie. Jak tylko mogła Mazowsza broniła, Ostrów pokochała. Niewielu miastom takich przywilejów handlowych nadała. Przez to jej ten pomnik wdzięczne mieszkańcy postawili w centrum miasta.

(Pułtusk. Zdjęcie z epoki :) ..w bramie widać rycerza na żelaznym rumaku)

 

 

 

Dzięki jej władaniu Łomża, Zambrów czy też jak Wysokie, na jej czes Mazowieckim nazwane, wiele pozyskało. Po niej rząd przejęli synowie i córka. I właściwie to oni byli ostatnimi Piastami.

 

(wbrew pozorom to nie Edek Polonez. On był przystojniejszy. To mój kolega z duetu - Jacuś)

 

A teraz jeśli już nie posiadasz Pan żadnego nektaru to pozwoli szanowny Pan, że się oddalę.
Tak to dzięki panu Edkowi poznałem, zagmatwane losy księżnej Mazowieckiej Anny.
Historia lekko jest zmyślona, lecz wbrew pozorom wszystko trzyma się ram czasowych. Nawet Pan Edek Polonez to postać historyczna i dobrze jest znany, tyle, że nie w Ostrowi a starszym mieszkańcom mojego rodzinnego Zambrowa.

 

 

(Edkowi pewnie śni się zimne piwko)

 

Wszystkim, którzy dotrwali do końca, życzę wiele radości i uśmiechów w nadchodzących listopadowych ponurych dniach.

15 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   opowieści edka poloneza   Podlasie   Księżna Anna Mazowiecka   Anna Mazowiecka   Ostrów Mazowiecka   Mazowsze   edek polonez  

o co chodzi z tą całą jazdą



Dzień dobry.









Od pewnego czasu dojeżdżam do pracy rowerem. Uprzedzam pytanie, nie zabrali mi prawka, po prostu tak mi wygodniej. Wiem trochę to dziwne.

Zambrów, w którym żyję w najdłuższym miejscu ma... 5 góra 6km. Spod mojego bloku do firmy mam ok 2km. Jadąc zakosami wydłużam do 3 km.





W sobotni poranek potrafię "skrócić" trasę nawet do...50km w drodze do pracy.







Do czego dążę, co chce udowodnić? Jazda w jakiś sposób wyzwala mnie z wielu problemów, oczyszcza mój umysł. Siadam, jadę, rozglądam się po otaczającym mnie świecie.
Niby znam każda dziurę w asfalcie, wiele jego zadrapań
o dążę, co chce udowodnić? Jazda w jakiś sposób wyzwala mnie z wielu problemów, oczyszcza mój umysł. Siadam, jadę, rozglądam się po otaczającym mnie świecie.
Niby znam każda dziurę w asfalcie, wiele jego zadrapń.






Wiem gdzie stoi krzyż przydrozny, jakoś kapliczka. Uwielbiam samotne drzewa na polu czy nawet zwykłą miedzę. Uwielbiam najnormalniej ten "świat nijaki".
Większość ludzi nie umie cieszyć się tym zwykłym widokiem. Mglami na polu i wylaniajace się z niej konarow drzew. Wstajacego o poranku słońca, które powoli wyłania się zza horyzontu.
A zachody słońca.






Ile osób ma czas, żeby chwilę nacieszyć nim oczy. Obecny świat to pęd, pęd, pęd...gonitwa. A ja z komórką jako fotograficznym aparatem staram się łapać te chwile. Pozwolcie więc mi się tym cieszyć i nie zadawajcie mi zbednych pytań... Co ty w tym wszystkim widzisz pięknego? To jest właśnie ten mój kawałek podłogi.
Jeśli chcecie wkroczyc na niego, przyjmijcie moje warunki. Uszanujcie niepisane reguły, szacunek dla innych, humorystyczne, ale nie wulgarne uwagi.
Nie pouczajcie innych bo możecie również się mylić... Dajcie mi żyć i życie wspólnie ze mną.




Trochę refleksyjny wpis. Bo i pogoda dziś jakaś tak bylejaka
15 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   osobiste przemyslenia   przemyślenia   mgła   przydrożny krzyż   zachód słońca   wschód słońca  

Historia w kamieniu zakuta

Historia jednego, krótkiego postoju.

 

 

 


W ostatnią niedzielę września wybraliśmy się z Jackiem do Niegowa. Prognozy pogody ostrzegały, że w godzinach popołudniowych może ostro wiać. Więc tak trasę ustawiliśmy, żeby móc wracać z wiatrem. Tradycyjnie po ok 50 km zrobiliśmy krótki postój, który wypadł na przystanku autobusowym we wsi Dybki. Dla niezorientowanych to gdzieś między Ostrowią Mazowiecką a Wyszkowem. Między "starą" a "nową" S8 jest mały zagajnik, w którym zauważyliśmy kamienie. W pierwszej chwili pomyślałem o żydowskich macewach. Okazało się, że są to nagrobki żołnierzy niemieckich z okresu I Wojny Światowej. Kolejne zaskoczenie to jedno z nazwisk. PERCY MAC LEAN. Jak na niemieckiego żołnierza to mało germańskie nazwisko. Oczywiście często można na nagrobkach odnaleźć polskie nazwiska, ale czysto brytyjskie nie miałem okazji widzieć. Moja znajoma Krystyna Jesse przeglądając zdjęcia stwierdziła, że zna to nazwisko. Malo tego, zna osobę noszącą takie samo imię i nazwisko, będącą prawdopodobnie dalekim kuzynem kapitana Percego Mac Lean'a. Postanowiłem trochę pogrzebać w internecie i trafiłem na cały ciąg informacji. Zastrzegam, że poniższe teksty nie są mojego autorstwa i pochodzą ze strony :

 

macleans.home.blog/cat…/historia-rodu/kapitan-percy-mac-lean

 

 

Postaram się streścić, ale oczywiście polecam również odwiedzenie strony autora.

Więc czego się dowiedziałem? Otóż Percy Mac Lean był potomkiem szkockiego kupca, który 22 czerwca 1753 w wieku 17 lat postawił nogę na gdańskim nabrzeżu. To właśnie z tym miastem związał swoją przyszłość. Tu zamieszkał, założył kantor handlowy przy Długim Targu 20 ( Langer Markt 450).
Tyle o przodkach a teraz o samym Percym. Otóż jak podaja księgi chrztu gminy ewangelickiej w obecnym Starogardzie k/Gdańska wpisano, że urodził się 30 września 1873 o godzinie 6 rano. Wynika, że odwiedziłem jego grób w 146 rocznicę urodzin :). Był drugim dzieckiem w rodzinie Mac Lean. Jego starszy brat wybrał zawód lekarza, on zaś wybrał karierę wojskową. Zaczął w 128 pułku piechoty gdzie po 4 latach służby odebrał patent oficerski i ... i wypłynął w 1900r do Chin z ekspedycja karną, która miała na celu stłumienie Powstania Bokserów. Po powrocie z Chin kontynuował karierę wojskową w 128 pp a następnie w stopniu kapitana przeniesiony został do Czwartego Wschodniopruskiego Pułku Grenadierów Króla Fryderyka I Nr 5 kompania 10. Co może zaciekawić część mojej rodziny, mieszkał w Gdańsku przy ulicy Żabi Kruk 22/23. W 1915 roku pod Ostrowią Mazowiecką toczyły się walki w których brał udział III batalion, którego szefem był właśnie nasz bohater. 25 lipca w poprowadził on do ataku swoich żołnierzy do bitwy pod Marianowem i Olszanką. W kronice odnotowano: "(..) Regiment ponownie poniósł dotkliwą stratę. Dziesiątego sierpnia poległ dowódca fizylierów kapitan Mac Lean. Kiedy stojąc prosto dyktował rozkaz ataku dla swojego batalionu, został trafiony w głowę kulą szrapnela. Cały dzień mocowała się jeszcze ze śmiercią jego nieugięta natura, aż wreszcie waleczne serce przestało bić. W leśnej głuszy, którą tak bardzo ukochał za życia, znalazł swój chłodny grób. Symboliczny grób ma Percy Mac Lean także na berlińskim cmentarzu – na rodzinnym nagrobku wspomniane jest jego imię z adnotacją, że zginął w Rosji (Ostrów Mazowiecka położona była wówczas na terenie tego państwa)."

Tyle się dowiedziałem z powyższego bloga. I wypada, żałować, że tak mało wiemy o innych nagrobkach jakie udało mi się "odkryć" przy okazji moich wędrówek.

Powyższym tekstem rozpączeła się moja przygoda z poszukiwaniem różnych ciekawych historii. Jakiś czas po publikacji tego tekstu na fejsie odezwała sie do mnie koleżanka z Berlina, że zna osobę o takim samym nazwisku oraz imieniu, więc nie może to być przypadek. Dotarła ona do Pana Percego Mac Lean'a, emerytowanego prawnika. Opowiedział jej a właściwie poworzył historię zawartą w powyższym opisie. Mało tego jej mąż mieszka obecnie (jeśli dobrze zrozumiałem) w mieście skad pochodziła częśc rodu Mac Lean'ów.

Pan Percy z moją koleżanka Krystyną na berlińskim cmentarzu przy rodzinnym grobie Mac Lean'ów. 

 

 

Krystyna zarzeka się, że namówi go na odwiedzenie miejsce pierwotnego pochówku przodka.

14 listopada 2019   Dodaj komentarz
turystyka rowerowa   Dybki   I wojna światowa   Percy mac lean   turystyka rowerowa  
< 1 2 3 4 >
Krzysztof1963 | Blogi